Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:7768.28 km (w terenie 5802.50 km; 74.69%)
Czas w ruchu:441:40
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:73.50 km/h
Suma podjazdów:93527 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:160960 kcal
Liczba aktywności:89
Średnio na aktywność:88.28 km i 4h 57m
Więcej statystyk

Maratonowe podsumowanie roku 2011

Niedziela, 1 stycznia 2012 · dodano: 01.01.2012 | Komentarze 6

Dziś pogoda nie zachęca do treningu, a od jutra ruszam z Podstawą. Dobry moment na podsumowanie minionego roku :).

1) Murowana Goślina
Forma przed tym maratonem była jedną wielką niewiadomą po uczciwie przepracowanym początku roku. Na starcie praktycznie cały Emed w komplecie.
Na starcie trochę skiepściłem i straciłem nieco czasu, tak że pociągi były dość słabe i ciągnięte głównie przeze mnie i jeszcze dwóch zawodników, reszta jechała "na Grabka" ;). Mimo to, stopniowo dogoniłem większość znajomych. Niespodzianką była świetna jazda Macieja R, który objechał na giga cały team.
Trochę niedosytu mam, bo i czas nieco gorszy niż w zeszłym sezonie, choć wtedy w lipcu forma była wyższa.
Ocena 3/5

2) Dolsk
Tutaj już lepiej, tempo bardzo szybkie, warunki dobre, noga podawała. Cały wyścig pod znakiem epickiego pojedynku z JPbike, który ostatecznie Jacek wygrał o przysłowiowy błysk szprychy. Minimalnie przed nami był Rodman. Wyścig tak szybki, że na giga przejechaliśmy całą trasę praktycznie przed całą stawką mega, tylko dwa czołowe peletony nas doszły. Czas pół godziny lepszy niż rok temu. Widać że forma się ruszyła.
Ocena 5/5

3) Złoty Stok
Na pierwszy górski start czekałem z niecierpliwością, to miał być sprawdzian formy. Zjeżdżając z rowerem windą do auta, zahaczyłem siodełkiem i złamałem sztycę... Naprędce pożyczony zamiennik okazał się mieć felerne jarzmo i na maratonie sporo minut straciłem na poprawianie przesuwającego się siodła. Z jazdy byłem zadowolony, ocene obniża zachowanie się sprzętu.
Ocena 3/5

4) Gryficki Maraton Rowerowy
Maj pod znakiem szosy :). Nie było atrakcyjnych maratonów, ewentualnie były za daleko, więc w roli mocnych treningów przed Trophy wystąpiły maratony szosowe.
W Gryficach okazyjnie, akurat byłem na kilka dni w pobliżu. Z grupy startowej po 40-50km wykruszyli się prawie wszyscy i 130km jechaliśmy tylko w trzyosobowej grupce, więc trening był mocny :). Mimo takich niesprzyjających warunków utrzymaliśmy średnią 35 km/h co zakończyło się dla mnie drugim miejscem w M3 :).
Dobry wyścig, tak treningowo, jak wynikowo.
Ocena 5/5

5) Leszczyński Maraton Rowerowy
Ten maraton dał mi dobrą lekcję jazdy w peletonie. Początek w bardzo szybkiej grupie, po 50km odpadam przez brak obycia ;), gdy ogarnia nas następny szybki peleton już urwać się nie daję i wynik jest niezły. Finisz z grupy też zadowalający, zabieram się w dwuosobową ucieczkę i dojeżdżamy 100m przed grupą :). Treningowo bardzo dobrze.
Ocena 5/5

6) Bikecrossmaraton Mosina
Przetarcie przed Karpaczem. Upał niemożliwy. Start dobry, z jazdy jestem zadowolony, ale końcówkę przegrałem z mlodzikiem, który na tym wyscigu zapierdalał jak szalony. Niemniej, 6 miejsce w kategorii cieszy.
Ocena 5/5

7) Karpacz
Początek bardzo dobrze, widać wyraźnie że treningi owocują, niestety Petrovka i późniejszy bardzo techniczny zjazd wykańczaja mnie i reszta dystansu na zgonie, przez to wynik kiepski.
Ocena 2/5

8) Kaczmarek Electric Kargowa
Przetarcie przed Trophy. Sam maraton podobał mi się, ale moja jazda nie bardzo. Start z czarnej dupy, samotna jazda, szwankujący napęd. Trasa bardzo ładna, organizacja w porządku.
Ocena 3/5

9) MTB Trophy 1
Dzień wprowadzający, ale trasa od razu konkretna. Trochę jestem zawiedziony, bo wszyscy mnie objeżdżają :). Być może przesadziłem z treningami bezpośrednio przed? W końcówce zgon i laczek na dobicie.
Ocena 3/5

10) MTB Trophy 2
Kompletny zgon i tryb przetrwania, a tu na złość najsłuższy etap, z dojazdami ponad 100km. Wlokę się w końcówce, na szczęście trasa piękna, pogoda dopisuje. Po etapie rozsypuje mi się przerzutka.
Ocena 1/5

11) MTB Trophy 3
Z rana samopoczucie niewyraźne, za to w czasie jazdy Mariuszek pokazał pazury :).
Świetnie mi się jedzie, i siłowo i technicznie, Wielka Racza piękna jest! Znacznie zmniejszam przewagę Rodmana, a młodzik nawet nie zdążył umyć roweru na mecie jak już byłem na kresce ;). Na tym poziomie chciałbym jechać całe Trophy.
Ocena 5/5

12) MTB Trophy 4
Napęd, szczególnie stara zastępcza przerzutka Deore już odmawia posłuszeństwa, organizm też. Początek to tasowanko z Rodmanem, później mi ucieka, ale na mecie jest niewiele przede mną. Zgon po 2/3 trasy, ale w końcówce trochę odżyłem i dojechałem do mety we w miarę dobrej formie. Jest co poprawiać przed następnym Trophy, oj jest... :).
Ocena 3/5

13) Ustroń
Lipiec to stały, poetapówkowy zgon. Nie ma chęci do jazdy w maratonach, organizm jest skatowany. Ustroń to połączenie fragmentów tras z dwóch etapów Trophy, nic nowego. Nowy jest obezwładniający upał. Po niezłym początku zgon za zgonem, nie wiem jak ukończyłem ten maraton. O dziwo wynik nawet nienajgorszy.
Ocena 3/5

14) Głuszyca
Gdybym jechał w miarę świeżo, tobym to przejechał, ale trzymało mnie jeszcze po Trophy i nie chciało mi się jechać. Na to nałożyły się ciężkie warunki i po 30km zacząłem myśleć gdzie tu zejść z trasy. DNF.
Ocena 1/5

15) Hermanów
Dopiero na maratonie w Hermanowie trzy tygodnie później wróciła mi ochota na ściganie. Mimo paru niedociągnięć organizacyjnych podobało mi się, pewnie dlatego że przyjechałem pierwszy z Emedu ;). Początek to jazda z Josipem, który w tym czasie wszedł już na obroty, później rywalizacja z Rodmanem i mlodzikiem, z której ostatecznie wyszedłem zwyciesko. Niezłe 9 miejsce w kategorii.
Ocena 5/5

16) Kraków
Chyba pierwszy niepłaski maraton Powerade z którego jestem zadowolony. Warunki były dość dobre, mało błota i twarde drogi. Mimo solidnej gleby na wapieniach miejsce w połowie stawki i czas około 45minut lepszy niż w poprzednim starcie w tym miejscu. Ale czuję że mogło być jeszcze lepiej.
Ocena 4/5

17) Bikemaraton Poznań

Start na dziko, celem miał być tylko mocny trening. Założenia wypełnione, mocno przejechane 100km, cały czas czułem sporo siły pod nogą. Takie łatwe trasy mi pasują :).
Ocena 5/5

18) Międzygórze
Tak jakoś dziwnie, początek dość słabo mi się jechało, ale dzięki temu znacznie szybciej niż zazwyczaj przejechałem drugą połowę. Smaczku dodała zaciekła rywalizacja z Josipem, który pojechał ten wyścig jak koń i doklepał mi kilka minut. Powrót do wyścigów JPbike, oczywiście też mi dołożył. Mimo to wynik dobry i jestem zadowolony.
Ocena 4/5

19) Michałki
Mój ulubiony, najcięższy w Wielkopolsce maraton MTB. Start był trochę słaby, bez rozgrzewki, niestety za rok trzeba to poprawić, bo traci się szansę na dobre miejsce. Do 50km jedziemy z Josipem, który nadal jest on rampage :).
Ale później się urywam i jadę sam, zyskując najwyżej jeszcze 2 miejsca. Gonię Jacka i mlodzika, którzy jak się okazuje przyjeżdżają... za mną, bo pomylili gdzieś zakręty :).
Mimo lepszego czasu niż w zeszłym roku tylko 4 miejsce w M3, ale do pierwszego tylko 5:40 straty, to boli, bo było do zrobienia. Ale jestem zadowolony ze swojej jazdy.
Ocena 5/5

20) Istebna
Piękna pogoda, piękna trasa. Dobrze mi się jedzie, ale na ~30km łapię poważną glebę i od tej pory zjeżdżam dość kurczowo, tracąc czas. Mimo to forma jest, pierwszy raz 400pkt w generalce z technicznego górskiego wyścigu :). Końcówka to zaciekła rywalizacja z Adamuso, ostatecznie na metę wpadamy koło w koło :). Byłoby znacznie lepiej gdyby nie gleba.
Ocena 4/5.

Miał być jeszcze Wolsztyn u Kaczmarka, ale wypadł przez przeziębienie. Sporo się tego nazbierało, 20 maratonów to już coś :).
Jakie plany na 2012? MTB Trophy, golonki w pobliżu bez napinki na generalkę i ze dwa wielkopolskie cykle MTB, Kaczmarek albo Gogol i nowy cykl ze Środy Wlkp. No i parę zawodów szosowych na wzmocnienie łydy ;).


Kategoria Maratony


  • DST 82.23km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:07
  • VAVG 13.44km/h
  • VMAX 66.80km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 177 ( 94%)
  • HRavg 146 ( 78%)
  • Kalorie 4761kcal
  • Podjazdy 2800m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Istebna - finałowo

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 27.09.2011 | Komentarze 10

Na start jedziemy z mlodzikiem autem - mimo że to tylko 2.5km, to dodatkowo 150-200m w pionie i zachodzi obawa, że powrót na rowerach byłby ciężki ;).
Rozgrzewkowo jedziemy obejrzec korzonki i początek pętli giga. Szok i przerażenie: miejsce codziennego taplania się w błocie po ośki na koniec każdego etapu Trophy zmieniło się w gładki szuterek! :)
W sektorach podejrzanie ciasno, widać że jest bardzo dużo ludzi. Piękna pogoda zachęca do startu.
Jakoś super się czuję :). Po starcie ze stosunkowo niskim tętnem zaczynam wyprzedzać coraz więcej ludzi, gdy się nastramia odchodzi mi trochę mlodzik i Maciej R., ale nie przejmuję się, jeszcze się rozkręce :).
Na zjeździe singlem z Szarculi wkurzają mnie ludzie jadący za wolno :). Parę sekcji technicznych podjazdów po korzeniach i jesteśmy na podjeździe skalną płytą, widoki dookoła takie że aż się nie chce jechać. Głowa się sama kręci. Szybki zjazd w dolinę i wspinamy się na Ochodzitą. Super stromy podjazd po płytach przed górą tym razem podjeżdżam, i to całkiem na luzie. Dobrze się nóżka kręci :). Na asfalciku widzę Adamuso który łyka mnie na zjazdach jak chce, ale podjazdy mu nie idą przez kurcze. Zbliżam się szybko i łykam gdy staje na płytach na Ochodzitej. Zjazd zjechany szybko i na luzie, dalej podjazd stokówką, na górze widzę Macieja R. Nagle staje, okazuje się że ma laczka. Zaczyna się zjazd, dość prosty, trochę luźnych kamieni i zakrętów. Trochę chyba za bardzo się rozpędzam, nagle na prawym zakręcie ucieka mi przednie koło i jak nie walnę betami w ziemię przy dobrze ponad 30km/h! Zero czasu na reakcję, jadę i nagle oram skalisty grunt. Chwilę leżę, probując się domyślić czy żyję ;). W końcu myślę że trzeba zabrać rower z trasy, leży tyłem do przodu.
Szybka obdukcja i szacowanie strat: Rękę mogę podnieść, więc bark cały; palce w porządku; łokieć puchnie ale się zgina; kask wgnieciony, ale nie ma kamienia w otworze ;); kolano posiekane, szybko zalewa się krwią, ale pracuje; dupa zbita, spodenki podarte i już widać że będzie wielki siniak ;). Ogólnie najpoważniejsza gleba jaką miałem :). A rowerowi nic się nie stało poza pogiętym jednym rogiem.
Wsiadam i jadę powoli, jeszcze sprawdzając, czy nic nie mam połamanego, ale da się kręcić. Za chwilę widowiskowy przejazd grzbietem po łąkach po słowackiej stronie, tym razem jadę spokojnie, patrząc jak krew z kolana leje się do buta. Nieźle to wygląda, na kolano wolę nie patrzeć, ważne że pracuje.
Sól z potu powoduje ostre szczypanie, w tym momencie uwielbiam zjazdy, które chłodzą rany, choć od upadku zjeżdżam bardzo wolno.
Po jakimś czasie dogania mnie Maciej i wyprzedza jak dzieciaka, widać że ma dziś nogę.
Zaraz dojeżdża Adam, ale nie daję mu uciec. Zaczyna nas wyprzedzać czołówka mega, jakieś 5-10km dalej niż w zeszłym roku, więc i tak jadę lepiej. Na podjazdach za Trójstykiem podczepiam się raz za jednym, raz za drugim, żeby się rozkręcić, o dziwo, wytrzymuję ich tempo bez problemu, o ile podjazd nie jest za stromy. Na kole tych szybkich dostaję się do bufetu. Jest tam karetka, ale jak pomyślałem ile bym czasu stracił jakby zaczęli przy mnie grzebać ;) to odpuszczam opatrunek i jadę dalej.
Do mety generalnie w dół, korzonki zjeżdżam... do połowy :D.
Na bufecie dłuższy popas, bo wiem że przez 20km nic nie będzie i rura.
Zaczyna się wyniszczający podjazd, najpierw trochę technicznych mokrych kamieni, później długa sekcja asfaltu i na koniec początkowy podjazd z pierwszego etapu Trophy. Wyprzedzam od razu na początku chyba ze czterech ludzi, mnie z kolei doganiają dwaj laczkarze, młodziak z Rowerowania, idzie w pięknym tempie i zawodnik z Biketires, którego też widziałem jak zmienia laczka.
Mam dwa zaoszczędzone żele, jem co pół godziny, przydają się przy tym ponad godzinnym stromym podjeździe.
Gdy zaczyna się zjazd jadę znów wolno, po chwili słyszę "Z lewej jadę..." i delikatnie wyprzedza mnie mistrz downhillu Adamuso ;D. Od razu mi znika, mówię do siebie "No kurwa" ;))) i przyśpieszam :).
Na szczęście zaczyna się długi odcinek asfaltowy, mimo że podjazd zarzucam blacik i napieram. Najpierw łykam Biketiresa, a za chwilę widzę Adama, ale chwilowo nie mogę go dojść, udaje się dopiero po połączeniu z mega, zaczyna się ostra wyprzedzanka, która zawsze dobrze na mnie działa :). Łykam Adama, na korzonkach znów jest pierwszy ale wyprzedzam z laczka, w singla wchodzę pierwszy, ale na finiszu się zrównujemy i kończymy z identycznym czasem :D. Pasjonujący pojedynek, dzięki niemu przestałem się obijać na zjazdach ;).

Czas nie jest zły mimo gleby, 6:03:35, 40 minut lepiej niż w zeszłym roku, a trasa była porównywalna, bo czołówka miała prawie identyczne czasy.
Do lidera 2:01:37 straty, co w końcu dało mi wynik ponad 400pkt w "prawdziwym" górskim maratonie.
Miejsce 117/167 open i 48/71 M3.

Spokojnie mogło być 15-20 minut lepiej gdyby nie ta glebka. No ale mówi się trudno, jak się nie psewrócis, to się nie naucys ;))
Na mecie pani sanitariuszka fachowo i brutalnie opatruje mi ranę, wyciągając z kolana trawę, kamyki itp itd ;). Dzięki temu mogę jutro jechać na "rozjazd" na Wielką Raczę ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 102.34km
  • Teren 97.00km
  • Czas 04:33
  • VAVG 22.49km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 180 ( 96%)
  • HRavg 163 ( 87%)
  • Kalorie 4212kcal
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Michałki Wieleń

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 18.09.2011 | Komentarze 6

Zajechaliśmy na miejsce z Josipem ponad godzinę przed startem, miłe zaskoczenie - nie ma kolejek :). Tego się najbardziej bałem pamiętając ogromny ogonek w zeszłym roku. Ale jak widać organizatorzy wyciągnęli wnioski.
Jadę bez śniadania - zdążyłem rano ugotować makaron, ale nie zdążyłem go zjeść ;). Dwa banany i puszka tigera muszą wystarczyć.
Ustawiamy się w środku stawki całą emedowską grupą, tylko Rodmana nie ma, bo dziś startuje w dystansie dla cipek ;>.
Już przy wyjeździe ze stadionu koreczek, ale zaraz na szosie łapię się na koło mocnego gościa naginającego ponad 45km/h (to z tego asfalciku jest Vmax) i łykamy kilkadziesiąt osób przed zjazdem w las, prawie dociągamy do czuba.
W lesie wiadomo - na początku muszą odpaść ludzie, którzy potrafią jechać szybko tylko po asfalcie i tylko 10 minut ;). Taki przesiew trwa jakiś czas, cały czas zdobywam pozycje, wyprzedza mnie za to najpierw JP, za nim skacze mlodzik. Nie gonię, nie jestem rozgrzany, przepona piecze, tętno cały czas sporo powyżej 170.
Wiem że bez rozgrzewki te pół godziny trzeba przecierpieć. Widzę Josipa z przodu, zaginam się nieco żeby mi nie uciekł, liczę na zemstę za Międzygórze ;).
Kurcz przepony ustępuje, patrzę na pulsak - 30:15 jazdy ;D.
Tętno też nieco spada, organizm wchodzi na obroty, przesiew słabszych ukończony, można depnąć.
Zaczynam powoli wyprzedzać, goniąc Josipa widocznego dalej z przodu. Ciągnie sporą grupę, dochodzę ich przed rozjazdem, okazuje się że skręca na giga tylko dwóch bohaterów z Emedu ;).
Dłuższy czas jedziemy razem, jest wesoło bo Wojtas glebi niemiłosiernie na podjazdach i zakrętach, przy mnie zaliczył 4 glebki ;D.
Do 40km głównie on jest z przodu, ale się nie martwię, na Michałkach maraton zaczyna się po 50 km :).
Jadę swoje, jedziemy na 15 i 16 pozycji giga, na zmianę.
Cały czas zastanawiam się, gdzie Jacek i mlodzik, przypuszczam że są z przodu, więc ciągnę ostro. Żele idą jeden na 45 minut, mam pięć, i taką sobie częstotliwość obliczyłem ze względu na brak śniadania przed startem. Inna sprawa, że nawet żeby żel wcisnąć, trzeba czekać okazji, miejscami jest tak wyboiście, że się nie da.
W okolicach 50km atakuję nieprzepisowo w strefie bufetu ;), i uciekam Wojtasowi, chwilę później doganiam Magdę Hałajczak, chwilę jedzie na kole, potem prosi o picie, bo jej się skończyło. Daję jej cały bidon, mam jeszcze camela, i tym sposobem do końca wyścigu jadę z jednym bidonem podpisanym "Magda" ;). Mogłem wziąć do analizy, co oni tam sobie za koksy mieszają ;).
Cała pętla giga pusta, oprócz Magdy wyprzedzam tylko jednego człowieka z Aga Teamu, jedzie od brzega do brzega 15km/h i ewidentnie widać że ma kryzys.
Taka pusta pętla jest charakterystyczna dla Michałków, nawet to lubię, jedzie człowiek sobie swoim tętnem, na tyle na ile się zmobilizuje - taki ma wynik.
Czasem patrzę na widoczki - było kilka ładnych miejsc, pagórkowata łąka porośnięta nieskoszoną trawą, parę ładnych zjazdów po otwartym, jeziora, bagno jak z horroru, ze sterczącymi z błota uschłymi drzewami. Fajnie.
W mijanych wioskach fajny doping, tylu kibiców na pewno nie było np na Bikemaratonie w Poznaniu :).
Jedna przeprawa wymagała utopienia butów, z prawej bagno, z lewej bagno, a pośrodku 30cm kałuża.
W końcu zaczął mnie łapać zgonik w okolicach 85km, poznać to się dało po charakterystycznych myślach (k...m... po ch... ja tu jadę, znów jakieś pier... korzenie, nie da się na tym j... maratonie porządnie rozpędzić znów jakieś p... muldy JEDŹ KUR...!!! (to do roweru, który akurat mimo blatu nie chciał jechać więcej niż 17km/h po grzaskim podłożu :D)).
10 km od mety ostatni żel trochę poprawił sytuację, za mostkiem nad torami zobaczyłem bikera w białoczerwonym stroju. JPbike! Spiąłem się do ostatniego sprintu, koleś niestety się obejrzał i też wyraźnie depnął, nie było szans dogonić, choć trochę się zbliżałem.
Nawet nie czułem że koniec pod wiatr, ciągnąłem równo 27-30km/h, niestety koleżka z przodu (nie Jacek jak się okazało) uciekł mi na 20s.
Na mecie okazało się że... z Emedu jestem pierwszy, czas 16 minut lepszy niż w zeszłym roku! Bardzo duża poprawa, czuję że to już blisko mojego szczytu możliwości.
Niestety, tylko 4 miejsce M3, trochę boli, bo do zwycięzcy tylko 5:40 straty. To było do zrobienia :/.
Słaby początek się mścił, bo jak wynika z międzyczasów, drugą połowę jechałem szybciej niż czołówka i zmniejszałem stratę.
Czas 4:27:10, miejsce 4/13 M3, 13/35 open, strata do lidera 25:40. 20 minut mniej niż w zeszłym roku.
JPbike przyjechał jako 5 M3 ze stratą 9 minut, ale się pogubili gdzieś z mlodzikiem.
mlodzik ze stratą 10:20 i 5 m-ce M2 (dobra jazda, nmawet świetna porównując do Międzygórza).
Josip finiszował chwilę później na 6 miejscu M3 (12:40 straty).
Tak że Emed zdominował miejsca na szerokim pudle, w M4 też bo Maks ze Zbyszkiem znakomicie pojechali zajmując 5 i 6 miejsce M4. (Tym razem Maks zwyciężył! Zupełna niespodzianka w klasyfikacjach, gratki! :-))
Tak że dyplomów zgarnęliśmy co niemiara ;).



Dyplomaci z Emedu ;)))


Kategoria 100-200, Maratony


  • DST 86.88km
  • Teren 80.00km
  • Czas 05:45
  • VAVG 15.11km/h
  • VMAX 61.80km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 82%)
  • Kalorie 4421kcal
  • Podjazdy 2850m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Międzygórze

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 11

Okazało się, że w nocy jedzie się na tyle szybko, że spokojnie można było pospać godzinę dłużej. Już o 7:30 jesteśmy z mlodzikiem w Międzygórzu, nowa obwodnica Wrocławia sporo przyśpiesza podróż.Na spokojnie składamy rowery i jedziemy rozgrzewkowo pierwszy podjazd, po drodze dzwoni Josip i już we trzech zjeżdżamy do Międzygórza. Mlodzik łapie panę, więc ma nerwową końcówkę, ja z Wojtasem jadę obejrzeć ostatni prożek na trasie. Daje się zjechać :).
Mlodzik serwisuje rower do ostatniej chwili, do sektora wchodzimy 30s przed zamknięciem. Z przodu już stoi w blokach Josip i JPbike, a także większość teamu SCS OSOZ ;).
Zaraz po starcie ciężko mi się jakoś jedzie, trzymam się w pierwszej grupie, ale raczej w ogonie. Robię parę skoków, przesuwając się w stronę mlodzika i Josipa, dojeżdżamy w kolejności Josip-ja-mlodzik, oczywiście na pierwszym zjeździe kolejność się odwraca ;). Błyskawiczny zjazd i znów tyranie pod górę, czuję że podjazdy nie idą tak fajnie jak w zeszłym roku. Chłopaki odchodzą spory kawałek.
Mimo to wyprzedzam kilka osób, w tym Anię Świrkowicz, jak zwykle na początku, choć jestem pewien, że jak zwykle w końcówce przyjedzie i skopie mi dupsko ;).
Podjazd-zjazd-podjazd... Niespodziewanie zaczyna się podjazd pod Śnieżnik, doganiam Rafała P. z Torqa, chyba mu noga dziś nie podaje. Zaczyna mi się jechać dość dobrze, trochę wyprzedzam, w końcu doganiam Josipa i mlodzika, kawałek poznańska frakcja Emedu jedzie razem, ale na bufecie stajemy z mlodzikiem (w sumie niepotrzebnie, miałem jeszcze jeden bidon) i trzeba gonić Josipa który wyrwał do przodu. Widząc jak często podgania na stojąco jestem pewien, że najdalej po trzech godzinach padnie ;).
Mlodzik zostaje trochę z tyłu. Josipa doganiam w momencie gdy podjazd robi się trochę techniczny, ale trzyma się niedaleko. Ze zjazdu ze Śnieżnika nie jestem zadowolony, ze trzy razy złaziłem z roweru, i w ogóle jakoś wolno i bez ikry jechałem. Ale za to miałem okazje widzieć pierwszą maratonową glebę mlodzika ;D.
Tak czy inaczej na mocnym drugim podjeździe na Śnieżnik znów jestem z tyłu, kolegów nie ma na optycznej. I znów trzeba gonić. W połowie dogania mnie pilot mega. Ciekawe czy mnie dogonią? Ale raczej nie, motocyklista zatrzymuje się niedaleko na pecika ;), więc ma dużą przewagę.
Wyprzedza mnie szybki gigowiec, pewnie po gumie, zaciskam zęby i gonie, bo czuję że mam dość słabe tempo, jazda na kole pozwala się ponownie rozkręcić.


Kolega szedł jak kuna, ostatecznie zajął 39 miejsce open i wlał mi z 16 minut :)


Kosimy niedobitki mini jak Boryna zboże ;), w końcu pilot mi odchodzi, ale za to widzę mlodzika bardzo blisko ;). Coś chyba nie ma chłopak dnia, jak go ciągle widzę na podjazdach. Wojtasa widzimy dopiero uciekającego z bufetu w momencie gdy do niego dojeżdżamy. Dyskutujemy sobie, gdzie on chowa te wszystkie zastrzyki, które musi przecież sobie pakować w uda, bo jedzie jak wariat ;D.
Krótki popas i w dół. Ten zjazd po bruczku coraz lepiej mi ostatnio idzie, tego dnia już nawet nie trzymałem palców na klamkach - za bardzo potem bolą przy wstrząsach ;). W łapy gorąco od trzęsionki. Na poboczach całe grupy zmieniają dętki :). Na dole okazuje się, że nic nie straciłem do mlodzika! Alleluja! :D
Szybko go doganiam. Paweł coś nie ma dnia. Zostawiam go na podjeździe goniąc Wojtasa którego widać z 200m z przodu. Oczywiście depta na stojąco ;).
Krótki sztywny podjazd i długi trawers Śnieżnika, prawie płaski, świetnie mi się to jedzie, w końcu się rozkręciłem. Blacik i 27-30km/h cały prawie czas. W końcu za którymś zakrętem widzę emedowskie plecy, nie są daleko :).
Na zjeździe najpierw widzę Ewelinę Ortyl, która właśnie wyprzedza Josipa, jadącego dość asekuracyjnie. Blat-ośka i też wyprzedzam, dokręcając przy ponad 50km/h ;).
Fajny długi zjazd, wyprzedzam też Ewelinę i na dole melduję się pierwszy. I następne 15-20km jedziemy we trójkę.
Dość urozmaicony odcinek, sporo krótszych podjazdów i zjazdów, forsuję mocne tempo, ale nie mogę się urwać, Ewelina jest mocna na podjazdach, i choć na zjazdach odchodzę, na każdym podjeździe zaraz jest za mną. Choć nie powiem, co jakiś czas słyszę jej przyśpieszony oddech ;))).
A Wojtas też się trzyma. Na stojąco ;D.
Zyskujemy w międzyczasie kilka oczek open, o dziwo mijamy zawodników z dużą różnicą prędkości.
W końcu na ostatnim długim podjeździe przy jaskini Niedźwiedziej Ewelina przypuszcza atak. Trzymam się z trudem, odległość zwiększa się minimalnie. Josip zostaje.
Ewelina w końcówce podjazdu jeszcze przyśpiesza i znika mi z oczu w momencie połączenia z trasą mega. To już około siedemdziesiątego kilometra, już wiem że trasa jest trochę dłuższa niż w zeszłym roku i będzie z 75-80km. Ostatniego żela zjadłem przed podjazdem, liczyłem na ~72km :).
Na trasie trawersującej Czarną Górę łapie mnie kryzys. Ciężko się jedzie, megowców wyprzedzam, ale nie robię jakiegoś podmuchu swoim pędem ;))). Trochę się spaliłem trzymając się lekkiej Eweliny na podjeździe.
Josip kasuje moją przewagę i dogania mnie tuż przed końcem podjazdu na Czarnej Górze.
Zjeżdżając mijamy panią Swat i dojeżdżamy do podjazdu wąwozem. W zeszłym roku jechałem tu całość w tym już nie ma sił, poza tym wąwóz jest bardziej wymyty i zawalony luźnym gruzem. Na dole mijamy z3wazę łatającego już któregoś z kolei laczka ;))).
W tym wąwozie ostatecznie przegrałem pojedynek z Wojtasem. Trochę na własne życzenie. Wiedziałem, że na podejściu stracę, więc szarpałem się, usiłowałem wsiadać na rower, spadałem, a Wojtas konsekwentnie noga za nogą zyskiwał metr za metrem. W efekcie straciłem więcej niż jakbym po prostu szedł ;).
Miałem jeszcze ze 100m do końca podejścia gdy Wojtas wsiadał na rower. Jeszcze liczyłem że na technicznych fragmentach coś odbuduję, ale była mała szansa, bo Wojtas w miarę maratonu wyraźnie zjeżdżał coraz szybciej i coraz mniej tracił na zjazdach.



No ale jechałem, sporo błota i korzeni było na ostatnim odcinku, fajny kawałek, raz widziałem plecy Josipa - był daleko, jeszcze koło koni mi się koło uślizgnęło i pozamiatane - bucik ;). Straciłem tam jedno oczko open, wyprzedził mnie Maciej Z. z Torqa na fullu speca. Już za mało agresywnie jechałem, po drodze była okazja do wyprzedzenia ale nie wykorzystałem. Prożek bez problemu zjechany i meta.
Gonitwa za Josipem dała bardzo dobry wynik ;)
57/118 open i 24/45 m3.
Czas 5:08:20, pomiar był włączony minutę, półtora za wcześnie bo z pulsaka wyszło mi 5:07:05.
Do Wojtasa 2:04 straty, ostro szedł w końcówce, nic nie stracił z przewagi zbudowanej w wąwozie.
Do Eweliny Ortyl 1:05 straty, widać ją też sporo kosztował atak na podjeździe :). Wojtas dopełnił zemsty i wyciął ją w końcówce.
A Anię Świrkowicz objechałem o 13 minut, oł jes! ;D
JP na trasie w ogóle nie widziałem, dołożył mi 9:17, więcej niż w zeszłym roku.
Porównując z zeszłorocznym maratonem, czas praktycznie taki sam, strata do lidera 2 minuty mniejsza, więc niby lepiej :). W zeszłym roku pierwszą połowę przejechałem znacznie szybciej, natomiast za Śnieżnikiem był już zgon i wegetacja. W tym roku mocno szedłem prawie do końca. Duża tu zasługa motywującej walki z Josipem ;).
Chyba najlepsze górskie miejsce open u GG, tak że jestem zadowolony :)
mlodzik (przyjechał 23:15 po mnie) marudził że nudno, ale ja ten maraton lubię :). Nie można wszystkiego przejeżdżać na adrenalinie ze zjazdów, hehe, długie pracowite podjazdy też muszą być ;).
Czarnym koniem wyścigu był niewątpliwie Wojtas, nie tylko nie zdechł na pierwszym giga, ale jeszcze mnie pognębił w końcówce ;). Gratki!


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 107.62km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:48
  • VAVG 18.56km/h
  • VMAX 69.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 175 ( 93%)
  • HRavg 150 ( 80%)
  • Kalorie 4429kcal
  • Podjazdy 1932m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Kraków

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 01.09.2011 | Komentarze 8

Na Kraków jechałem bezpośrednio - o trzeciej w nocy skok do auta, zaraz po ósmej byłem na miejscu. W nocy się jednak szybko jedzie :)
W nocy padało, i chmury się trzymają, miejscami może być slisko. Mam nadzieję pobić sporo czas 6:06 sprzed dwóch lat, zrobiony przy dobrej pogodzie.
Widzę Izę, zamieniam parę słów z Mambą, DMK i Sleciem - paru znajomych jest mimo kompletnego prawie braku poznańskiej frakcji :).
Emedowców na giga coś mało, stajemy w sektorze ramię w ramię z Maciejem R. - ciekawe kto dziś wygra, zawsze w końcówce sezonu Maciej mi dokładał.
Po starcie trzymam się nawet w pierwszej grupie, choć raczej w ogonie ;), ale i tak dobrze. Pulsik trochę słabo, jednak nieco za dużo jeździłem przed wyścigiem.
Już chwilę po starcie z peletonu wypada z rozmachem Sleciu, widzę jak się kula po asfalcie. Pech. Jadę dalej. Na pierwszym terenie Pyra coś się blokuje w błotku. Tym razem mam NNy, a nie Race Kingi, więc omijam, mały wąwozik gdzie widać spory korek omijam górą jak paru innych, podjazd jest znacznie stromszy, ale przynajmniej da się jechać.
I już jesteśmy na szczycie i zaczyna się kikunastokilometrowy względnie płaski odcinek po podkrakowskich śmietnikach ;). Tutaj mi się fajnie jedzie, trochę wyprzedzam, ciągnę jakiś czas mały pociąg, zostawiam z tyłu Ewelinę Ortyl, do 20 km było fajnie ;).
Podjazdy w okolicach Kochanowskiego, przed zjazdem w wąwóz ktoś stoi i ostrzega że ślisko, niepotrzebnie się sugeruję i schodzę, a co najmniej do połowy pierwszego stoku można było zjechać ;). Tak robi emedowiec Maciej i znika mi z oczu. Fuck.
Po 50m próbuję wsiąść na rower - akurat tu się zaczyna glinka i przejeżdżam może ze 3 metry zanim padam :). Wąwóz jest nieprzejezdny, ściany jak lód, na dnie 20cm gliny garncarskiej, całość z buta. Po asfaltowym podjeździe w zeszłym roku zszedłem z trasy bez klocków i z czasem ponad 2h - teraz mam poniżej 1.5h - jest progres! ;)
Spory kawał trasy jest pagórkowaty wkurwiający swoją pagórkowatością. Ani nie można się rozkręcić na podjeździe, bo za krótkie, ani na zjeździe, ledwo się wrzuci blat, to już trzeba redukować. Tasuję się z dwoma gośćmi z Biketires. W końcu ich zostawiam. Nono ;).
Mija mnie Sleciu, jednak podniósł się po glebie. Ja z kolei mijam Macieja R., który się przesuszył omijając dwa bufety. Taki sam błąd zrobiłem 2 lata temu :).
Jeszcze jedna stroma ścianka zjazdowa, gdzie panikuję widząc śliskie wapienie. No kurczę szkoda, to było do zjechania :).
Przy strumyku chyba za zamkiem Tenczyn dowiaduję się że jestem 60-ty? Nieźle nieźle, może nawet będzie 5h?
Mija mnie Ania Świrkowicz, jak zwykle za połową maratonu. Widzę że idzie na blacie tam gdzie ja ledwo na średniej???
A nie, ma dwutarczową korbę, a z tyłu prawie młynek. Ale fajnie to wygląda :))). Odchodzi mi delikatnie, acz stanowczo.
Zjazd wąwozikiem, fajny. Rozpędzam się na twardej ścieżce do ponad 40km/h, a tu na kolejnym zakręcie zaczyna się niespodziewanie pokład śliskiego wapienia, w dodatku z odwrotnym profilowaniem. Lepiej bym zrobił nie dotykając tu klamek, ale panikuję i jednak dotykam. Tyle dobrego, że straciłem sporo prędkości przed nieuniknionym spotkaniem z matką ziemią, ale i tak od gleby mi świeczki w oczach stanęły. Kolano puchnie, bark boli, ledwo stoję z bólu, ale szybka macanka nie ujawnia złamań. Wsiadam i powoli jadę, bół kolana powinien minąć za parę minut.
Ale na podjeździe tracę kilka miejsc zanim rzeczywiście przestaje boleć.
W tym jeden kolega z Biketires mnie wyprzedza, no co za szkoda ;).
Parę kilometrów dalej na podjeździe widzę grupy prowadzące rowery - megowcy, no i od tej chwili jedzie się znacznie lepiej :)
W lasku wolskim na dwóch ostatnich hopkach wyprzedzam już całe stadka, jadąc nonszalancko ze średniej (bo młynek mi zaciągał ;)).
Na ostatnim podjeździe wyprzedza mnie jeszcze Rafał P. z Torqa, ciągle mu się dziś coś psuło, dlatego tak późno ;).
Ale szkoda mimo wszystko, 200m dalej już by mnie nie wyprzedził, bo zaczął się płaski finisz, gdzie do wyprzedzania byli już tylko megowcy. Rafała już nie dognałem, zyskał na podjeździe 20s i je utrzymał.
Ładny czas: 5:20:38 i miejsce 84/157.
Ponad 45 minut lepiej niż dwa lata temu przy idealnych warunkach.
Maciejowi dołożyłem 4:20, też super, bo myślałem, że u siebie będzie górą. Jakaś forma jednak jest i w Międzygórzu chyba też parę punktów zgarnę :).
Jest chyba jeszcze potencjał do zejścia poniżej 5h - trzeba tylko parę kg stracić ;))).
Po maratonie spotykam się z faloxxem i jedziemy fajną widokową trasą wąskimi drogami do Stryszawy, gdzie mam fajny nocleg w schronisku. Jakby ktoś chciał pojeździć po Beskidach to polecam ten nocleg, tanio, super warunki i blisko gór :).


Kategoria 100-200, Maratony


  • DST 81.56km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 23.19km/h
  • VMAX 48.90km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 178 ( 95%)
  • HRavg 164 ( 87%)
  • Kalorie 2915kcal
  • Podjazdy 708m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Hermanowie

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 11

Poranna jazda do Hermanowa bardzo przyjemna, puste drogi, jedyne auta to te z rowerami ;). Po drodze podejmuję jeszcze Tomka z Kórnika i szybko teleportujemy się na miejsce. Na parkingu jeszcze pustawo, ale kolejka do wpłat na godzinę stania. Nie wpłaciłem wcześniej kasy przez net i mam teraz za swoje ;).
No ale mówi się trudno, w międzyczasie Bloom, który nie musiał stać szykuje rowery, mieszam koksy ;) i z prawie całą ekipą Emedu jedziemy na małą rozgrzewkę przez pierwsze kilometry trasy. Spotykamy też JPbike, który przyjechał pokibicować i popstrykać foty. Na trasie wydawało się, że stoi wszędzie ;).
Na starcie okazuje się że jednak poszczególne dystanse startują razem. Ustawiamy się razem z Josipem i mlodzikiem, mając w zasięgu wzroku Rodmana stojącego w pierwszej linii ;). Start spokojny, za samochodem, przepycham się ile się da do przodu, niektórzy puchną już na pierwszym podjeździe na asfalt. Oczywiście ci "bez formy" i "nietrenujący" od razu wyrywają do przodu, Rodman znika momentalnie, przez chwilę widzę jeszcze mlodzika, ale w terenie też znika z oczu :D.
W tym miejscu peletonu przejazd przez pierwsze kurwidołki przed Nowym Miastem jest dość płynny, choć raz jest korek przed dwoma małymi dziurkami z błotem. Za rynkiem kawałek asfaltu, dochodzi mnie pociąg z Josipem, podczepiam się i od tej pory dłuższy czas jedziemy razem.


Ekipa Emedu - jak zawodnicy sponsorowani, nawet takie same kaski i amory.
Tylko jakiś z Saxo Bank się podczepił ;).


Mijamy kogoś w stroju Emedu - już Rodman? Nie, to Jacgol, wyprzedzając krzyczę żeby się podłączył, ale jakoś nie chce. Po jakimś czasie na piaszczystym zakręcie wyłapuję glebę w pokrzywy, za mną chaos, bo akurat jadę przed krótkim pociągiem ;). Josip też leży :). W sumie przydała się ta kuracja, bo trochę mnie muliło, dobre na obudzenie ;). Gdzieś na otwartym polu formuje się spory pociąg... ciągnięty przez Magdę Hałajczak i Małgorzatę Zellner ;)))). Głupio mi się robi, wychodzę na przód i kulturalnie proponuję zmianę. Propozycja zostaje przyjęta ;). Zdaje się że pociąg szybko się rwie i zostaje tylko Josip i dziewczyny.
Za pierwszym bufetem jakiś dziwny kawałek trasy, niby ledwo widoczna górka, ale nie daje się jechać więcej niż 14-15km/h. Z daleka widzę niebieski strój Rodmana :).
Dwa fajne zjazdy w okolicach Łysej Góry, trochę asfaltu i drugi bufet, Rodman jest już całkiem blisko, a z tyłu dochodzi mnie... mlodzik który popasał ;). Za to Josip zostaje lekko z tyłu.
Chwilę gadamy że trzeba dojść dyrektora sportowego ;), udaje się to po serii fajnych, stromych podjazdów przy wieży TV. Co prawda na szybkiej sekcji mlodzik i Rodman trochę mi odchodzą, ale kontroluję ich i na początku drugiej pętli doganiam, spory kawałek jedziemy razem.


Co za optymistyczna fotka :D
(c) JPbike

Przed zjazdem w koleinach mówię mlodzikowi żeby jechał pierwszy, nie chcę go hamować. Paweł śmiga, mijając dublowanego megowca, który (która? w tym miejscu nie było czasu patrzeć) panikuje i staje w środkowej koleinie, Rodman się blokuje, a ja widząc co się dzieje przeskakuję w lewą i przejeżdżam wrzeszcząc "lewą jadę, lewą!" ;))))
Rodman sporo tam traci i już nas nie dogania, z mlodzikiem pod wiatr jedziemy po zmianach, łykając jeszcze jednego gigowca, na bufecie Paweł staje, ale dogania mnie przy podjazdach pod wieżę - tam masakra, sporo prowadzących rowery megowców. Łykamy ich gładko jadąc. Na asfalcie łykam ostatniego żelka, zapijam miksturą z bidonu i przystępuję do ostatniego sprintu ;). Do mety jeszcze tylko 10-15km z wiatrem. Z mlodzikiem na kole dochodzimy gościa w białym stroju, ale potem zdaje się odrywam się i uciekam. Na twardych i dość płaskich odcinkach cisnę 35-40km/h, aż mnie to dziwi, bo przecież przez cały maraton tętno wydawałoby się nie schodziło poniżej 170bpm. Być może taki wzór treningowy jaki tym razem zrobiłem się sprawdził.
Co chwila wyprzedzam megowców, prędkość mam chyba ze 3x większą ;).
Siedem kilometrów od mety zaczyna się teren, nic trudnego, ale upierdliwy, bo wyboisty. Skaczę czasem jak piłka, ale duże przełożenie i dość niska kadencja się sprawdzają. W pełnym słońcu zaczyna mi się robić zimno - schodzą cukry z krwi. Wiem że za 10-20 minut zdechnę kompletnie, ale meta już tylko o 3-4km. Gnam, wyprzedzając jeszcze kilku megowców, bo widzę przed sobą kogoś z Torqa, daleko, ale się zbliżam.


Gonić Torqa!!! Fachowy beztlenowy grymas na twarzy ;D
(c) JPbike

Jak się okazuje, to Jarek Paszczyński, jeden z organizatorów Michałków. Doganiam go tuż przed ostatnim singlem, fajny krótki zjazd w lesie i długa wyboista ścieżka przez łąkę, wpadam na metę z dużą przewagą.
W 1-2 minutowych odstępach pojawia się cały Emed, bardzo wyrównana stawka dziś była na giga.


Afterparty na mecie.
(c) JPbike

Na mecie sporo atrakcji, darmowy browiec ;), rowery do testowania, na przejażdżkach fajnym fullikiem i karbonowym twentynajnerem Superiora na XTRach, tudzież pogaduchach szybko mija czas do tomboli, w której tradycyjnie nic nie wygrałem ;D.

Udany maraton, łyda mi podawała, trasa fajna, pulsik wysoko, w sumie niewiele wpadek orga (głównie ta kolejka do wpłat i za szybko zamknięty rozjazd na giga, bez tego gigowców byłoby pewnie ze 2x więcej).

3:03:47, miejsce 25/60 open i 9/22 M3
Szczególnie cieszy mnie tylko 1:30 straty do Krzysztofa Grzegorzewskiego, który na początku mojej "kariery" potrafił mi włożyć godzinę przewagi na płaskim maratonie ;))).


Kategoria Maratony


  • DST 60.52km
  • Teren 55.00km
  • Czas 05:08
  • VAVG 11.79km/h
  • VMAX 68.60km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 3150m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Głuszyca - pierdolę, nie jadę

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 7

Bez ochoty jechałem na ten maraton, całodzienna ulewa poprzedniego dnia mocno schłodziła mój zapał. No ale przecież w Głuszycy nie ma błota...
60km z Karpacza szybko minęło, zimno, coś z nieba leci... nienajlepsze warunki do startu. Pogaduchy ze znajomymi przeciągają się i do sektora wchodzę w ostatniej chwili :).
Start na luzie i w dobrych humorach:


(c) JPbike

Jadę sobie spokojnie, za Mlodzikiem, bez dyszenia i wypruwania się, pamiętam że początek jest ciężki. Okazuje się że jest bardzo ciężki :). Po paru kilometrach ogarnia nas błoto jak w Beskidach, do tego mokre korzenie, ogólnie ślisko jak cholera. Na poboczach leżą powaleni warunkami rowerzyści :). Parę razy muszę wygarniać błoto z widełek, bo blokują się koła.
Wszyscy mi odjeżdżają i jadę samotnie, ani z przodu, ani z tyłu nikogo. Tylko z dwoma Czechami się tasuję. Podczas pokonywania błotnistych zjazdów i dla odmiany błotnistych podjazdów dojrzewa we mnie myśl żeby się wycofać. Nie ma sensu, czas i tak będzie słaby, punktów nie będzie, do generalki nie będzie się liczyć... typowe marudzenie :). Zresztą nie wiadomo czy się zmieszczę w limicie, na 56 km trzeba być w 5h, a tu raptem średnia 10km/h na budziku :).
I tak sobie jadę, po ciężkich 30km zaczyna być lżej i szybciej, ale już mi się nie chce. Mówię sobie, że na półmetku schodzę, jeszcze pokonuję (z buta) potwornie stromą serię zjazdów na zdaje się Czerwonych Skałach czy jakoś tak. Dodatkowo mnie to wkurza, bo ten fragment miał być ominięty w razie złych warunków. Mega pojechało sobie łatwiejszą trasą na Sowę, a nas gigowców każdy ma w dupie i ciąga po błotach i pionowych skałach przez dziewięć godzin bez żadnego pardonu. Pierdolę, nie jadę, chcę jeszcze trochę po Karkonoszach pojeździć, a nie zdychać ze zmęczenia, reperować rower albo siedzieć w gipsie do końca tygodnia. Tak sobie mniej więcej rozmyślałem :))).
Ostatni diabeł siedział na bufecie na 43km. Miał postać bikera mówiącego że rezygnuje i jedzie asfaltem do Głuszycy (było stamtąd z 5km asfaltem w dół). Ale się oparłem pokusie i zgodnie z założeniem ruszyłem trasą, a za mną jeden z Czechów, z którym się mijałem od początku. Ostatni fragment był już łatwy i stosunkowo mało błotnisty, tyle że odkręcił mi się blok w butach i parę minut dokręcałem (śrubka na szczęście nie wypadła). Dzięki temu nie miałem na półmetku dylematu, bo o włos się nie zmieściłem w tych pięciu godzinach limitu i nie puścili mnie dalej :).
Przybiłem piątkę z Czechem i wróciłem na metę, witając wracających z trasy ubłoceńców już umyty i ciepłych ciuchach ;). Z Adamuso, który rozwalił przerzutkę walnęliśmy po bronku i tak jakoś czas płynął, aż wszyscy ze znajomych łącznie z fotografującym JPbike stawili się na mecie :)


(c) JPbike

Jakoś po MTB Trophy mam kłopot z motywacją w czasie startów, tam w ogóle nie było opcji żeby się wycofać, a teraz na "zwykłych" maratonach jakoś mi się nie chce. Mam nadzieję że na trzech ostatnich maratonach Powerade będzie lepiej.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 78.04km
  • Teren 55.00km
  • Czas 06:28
  • VAVG 12.07km/h
  • VMAX 67.70km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 180 ( 96%)
  • HRavg 148 ( 79%)
  • Kalorie 4980kcal
  • Podjazdy 2660m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Ustroń

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 13.07.2011 | Komentarze 6

Od rana garówa, chyba ze 25 stopni o ósmej. Leniwie pedalę na start, po drodze ucinam sobie pogawędkę ze Slecem i Adamuso. Wcześnie przyjechałem, nie chciało mi się siedzieć na grzejącej się w słońcu kwaterze, więc z pół godziny powoli kręcę po stadionie na minimalnym przełożeniu. Spiker żartuje sobie o burzach i konieczności zabrania pelerynki na deszcz. W końcu jadę do boksu SCS OSOZ i pożyczam taśmę izolacyjną, żeby zalepić hample, kto wie, może faktycznie lunie?
4 sekundy od startu siada zasilanie i bramki startowe zaczynają się zapadać :D. Przejeżdżam szorując kaskiem, ale następni muszą się już nagimnastykować ;).

Przynajmniej początek był wesoły ;p
Pierwsze kilometry asfaltowe i szybkie, potem zaczyna się podjazd, który wyprowadzał z Ustronia w drugiej częsci pierwszego etapu Trophy. Tyle że wtedy wszyscy prowadzili, a dziś wszyscy jadą. Jednak ten podjazd po 40km a po 5km to jest zupełnie inny podjazd ;).
Już po 7-8 km mam pusty jeden bidon, pot leje się ze mnie jak z ogrodowego węża, więc zatrzymuję się na pierwszym bufecie, przy tej temperaturze nie ma co sobie żałować picia.
Całe pierwsze kilometry aż do Brennej to część pierwszego etapu Trophy. Świetnie mi się zjeżdża, wydaje mi się że niezbyt szybko, ale nikt mnie nie wyprzedza, a nawet się oddalam od tych za mną. Co za nowość na maratonach Golonki :D.
Jeszcze tylko stromy zjazd stokiem narciarskim do Brennej i drugi bufet. W Brennej piknikowo, masa wczasowiczów moczy się w Wiśle, też bym tak chciał ;).
To już chyba za rozjazdem, zaczyna się drugi podjazd (na Kotarz 985m npm), początek asfaltem ale potem stromy szuter i na końcu singiel w lesie. Większość w palącym słońcu. Sieka mnie tu kryzys, chyba przegrzanie, gdy zsiadam z roweru, ledwo mogę nawet prowadzić. A to jeszcze nawet nie połowa trasy! Tak źle się na trasie nigdy nie czułem, gdy już zaczynam myśleć o wycofaniu się, doczłapuję się w końcu na szczyt. Zjazd trochę chłodzi, zaczynają się single znane z czwartego etapu Trophy. Znajomy zjazd z metrowym progiem do bufetu, gdzie leję tym razem do bidonów wodę, na powera już nie mogę patrzeć. Leję też wodę na siebie, byle się schłodzić i atakuję Klimczok. Na tym podjeździe umarłem ze dwa razy :). Parę razy musiałem zejść z roweru, a jak jechałem, to wolniej niż na Trophy, po czterech dniach napierania. Jeśli się nie wycofałem, to tylko dlatego, że asfaltem do Ustronia było jeszcze dalej niż trasą :). No masakra, stroma stokówka wystawiona na bezlitosne słońce, zero wiatru i żar bijący też z dołu od rozpalonego szutru. Jak ja tam marzyłem, żeby przyszła wreszcie ta burza, co tam burza, nawałnica z oberwaniem chmury! ;) Na szczycie już mało kontaktowałem, na szczęście zjazd chłodził. Tym razem, na wypoczętych mięśniach był mniej bolesny niż na Trophy, był tylko jeden gorący moment - na fragmencie skały, gdzie na Trophy nieźle mnie rzucało, tym razem podbiło mi tylne koło, z metr przejechałem na przednim, a jak tylko tylne opadło, to przednie odbiło w bok na następnym kamieniu i chwilę byłem ustawiony pod kątem 45 stopni do kierunku jazdy :D. Puściłem hample i rower ostro skręcił poza drogę i wbił w jakąś koleinę z boku już na nasypie, którą jechałem kilkanaście metrów zanim wróciłem na szlak :D. Najbardziej zadziwił mnie mój spokój, choć wiedziałem cały czas że za chwilę zaoram łbem w ziemię, to zero usztywnienia i prawidłowe reakcje :)). No ale się udało, jedną z najważniejszych lekcji jakie odebrałem na Trophy była ta, że rower na szybkości przejedzie przez prawie wszystko, byle mu nie przeszkadzać :).
Fajnie wtedy patrzeli podchodzący szlakiem turyści :D.
Na dole znów bufet, to było już połączenie z mega, dowiedziałem się że do mety już tylko 16-17km i trochę odżyłem, tym bardziej że wyprzedziłem kilku megowców - to zawsze na mnie dobrze działa ;).
Ale w mega stromej końcówce podjazdu pod Równicę znów zdechłem, znów to samo, słońce, nagrzany szuter, zero wiatru. Końcówa z buta, wkurwiony już byłem porządnie, bo ciągle się wydawało, że podjazd się kończy, a za zakrętem znów jakiś mały szczycik i znów pod górę. I tak parę razy!
Wyprzedziła mnie (z buta!) Czeszka Ludmila Damkova, chyba źle wyglądałem, bo zaproponowała mi magnez ;). Nie dzięki, kurczy nie mam, po prostu ledwo łażę ;)).
W końcu spytany fotograf odpowiedział, że jeszcze 100m pod górę, a potem 10km zjazdu do mety. Jupijajej!!!! :D
Zjeździk początkowo błotnisty, z ukośnymi belkami. Błotko miło chłodziło tyłek, belki śliskie i trzeba było uważać, zresztą gdzieś z tyłu dobiegł mnie głośny odgłos kraksy. Ktoś nie miał szczęścia.
Doganiam Ludmile i wyprzedzam już na asfacie i szybkim zjazdem tnę do mety.
Jeszcze chyba nigdy tak skatowany nie kończyłem maratonu, nawet w Głuszycy w zeszłym roku w końcówce czułem się lepiej :).
Odbieram żarcie, picie i padam na trawkę w cieniu, gadając z Kolumbem z BS, który przyjechał 5 minut przede mną.
Potworny maraton, wolę już chyba 15 stopni i deszcz niż taką suchą saunę.
Czas 6:07:38, miejsce 87/127, mimo tragicznego czasu miejsce typowe, 2/3 stawki.
No i trzeba doliczyć 30xDNF, widać że warunki naprawdę były ekstremalne, 20% startujących odpadło.
Zbyt dobra pogoda też nie jest dobra ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 59.66km
  • Teren 58.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 21.69km/h
  • VMAX 42.40km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 82%)
  • Kalorie 2106kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric MTB - Kargowa

Niedziela, 19 czerwca 2011 · dodano: 20.06.2011 | Komentarze 16

Tak jakoś bez zapału jechałem rano do Kargowej, mimo pięknej pogody. No ale trzeba się było mocniej przejechać przed Trophy, ten wyścig nadawał się idealnie.
Formalności błyskawiczne, mimo niezbyt czytelnego oznakowania stanowisk, składając rower podsmiechiwałem się w duchu z partnerki zawodnika parkującego obok, która zadawała urocze pytania w stylu "Ale po co ten rower ma tyle przerzutek, skąd wiesz kiedy jaką wrzucić" albo "A dlaczego nie masz nóżki przy rowerze, a jak będziesz się chciał zatrzymać to co?" ;)))
Rozgrzewkowo przejechałem kawałek trasy, jak pół godziny przed startem przyjechałem do sektorów, to się okazało że.. wszyscy już stoją w blokach. W efekcie startowałem z totalnej czarnej dupy. Jednak maratony Golonki rozleniwiają pod tym względem ;).
Start powolny, oczywiście korki na pierwszych paru zakrętach i łachach piachu, ładnych parę minut mija zanim mogę zacząć wyprzedzać. W tym czasie czołówka jest już parę km z przodu, co świetnie widać na odkrytym odcinku na początku. Nie przejmuję się, w końcu to tylko trening ;).
Jeszcze na odkrytych 2-3km wydostaję się ze strefy rowerzystów niedzielnych, później prawie całą pętlę wyprzedzam pozostałych. Po 10km burza i krótka ulewa, które bardzo podnoszą walory trasy. Pojawia się błotko, kałuże, Race Kingi zaczynają tańce, więc jedzie się naprawdę fajnie, szczególnie na trawiasto-błotnistych singlach, których było sporo. Końcówka jest bardzo szybka, bo z wiatrem po odkrytym, prędkości po 40 km/h.
Na początku drugiej pętli wyprzedzam sporą grupkę megowców, w tym mastersa Grzegorza Napierałę, odskakuję i potem już jadę sam, wyprzedzając dalej w trasie najwyżej trzech bikerów, mnie z kolei wyprzedza jeden zawodnik z LKK Leszno.
Jechana samotnie, trasa okazuje się być bardzo fajną, szczególnie podoba mi się bardzo duża ilość szybkich singli, chyba trzecia część trasy to singletracki. Były też dwie sekcje rollercoasterów takich jak w Chodzieży, tyle że zupełnie gładkie, bez korzeni, więc można było na zjeździe zupełnie odpuścić hample i wjechać na następną górkę prawie samym rozpędem :).
Oprócz tego parę stromych zjazdów, dwie ścianki do podejścia, dużo interwałowych podjazdów... naprawdę super, najlepsza trasa w Wlkp, jaką jechałem w tym sezonie.
Na szybkim zakończeniu trasy wycinam jeszcze jednego zawodnika i koniec.
Rower wkurzał mnie całą trasę - dzień wcześniej wymieniałem linki i gdy się trochę naciągnęły, biegi zaczęły wchodzić bardzo losowo i przeskakiwać. Nie mogłem w ogóle mocniej depnąć, i trzeba było kręcić równomiernie i z wyczuciem - mocno to przeszkadzało na interwałowej trasie ;).
Po wypiciu paru kubków picia i odetchnięciu mogłem już iść sprawdzić listy z wynikami - Gogol mógłby się tu wiele nauczyć :).
Sympatyczny maraton, wzorowo zorganizowany i zabezpieczony, wszystkie potencjalne miejsca skrótów obstawione strażakami, oznaczenie wzorowe, wyniki od razu. Burza na początku tylko podniosła walory trasy. Trasa kompletnie bez asfaltu! Tylko końcowe 200-300m było z kostki, ba, nawet ilość typowych wielkopolskich leśnych duktów była ograniczona do minimum.
Miejsce takie sobie, jednak maraton płaski, przy przebijaniu się z końca nie ma szansy na dobry wynik, tym bardziej że przy dużej ilości singli wyprzedzanie na pierwszej pętli wymagało sporego samozaparcia :).

Miejsce 35/88 open i 10/28 M3. Czas 2:24:54.
Pierwsza czwórka robocopów, Tecław, Dorożała, Pluciński i Krzywy zeszli z czasem poniżej 2h - nie wiem jak to jest możliwe na tak singlowej i interwałowej trasie :). Następni byli dopiero 13 minut po nich :D.

Wyścig, KOW 8, obciążenie 1320.



Meta. Wyglądam jednak na nieźle ugotowanego ;))).


Kategoria Maratony


  • DST 91.92km
  • Teren 75.00km
  • Czas 06:51
  • VAVG 13.42km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 178 ( 95%)
  • HRavg 149 ( 79%)
  • Kalorie 5399kcal
  • Podjazdy 2905m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Karpacz - piękna katastrofa

Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 15.06.2011 | Komentarze 25

W nocy padało, koło ósmej przestało, ale chmury wisiały nad Karpaczem aż do wieczora. Szykowałem się na start w dość pesymistycznym nastroju, wczorajszy objazd części trasy pozbawił mnie złudzeń co do skali trudności i łatwej końcówki ;).
Spokojna rozgrzewka, chwila pogaduchy z masą znajomych i do sektora. Połowę ludzi znam :D. Powszechny szok i przerażenie wzbudza pojawienie się DMK77 w sektorze ;).
Szkoda mu było trasy i wystartował w giga. Start spokojny, trochę sapię, ale na dość niskim tętnie, momentami ponad 20km/h jadę pod górę, mając na optycznej plecy mlodzika. Wiem że na zjeździe mi odejdzie, ale na razie się trzymam. Do góry dojeżdżam w pierwszej połowie stawki, z dużą przewagą nad następną grupą, więc o dziwo na pierwszych zjazdach nikt mnie nie wyprzedza. Szeroko reklamowane przez spikera niebezpieczne rynny okazały się bardzo łatwe do przejechania.
Gdy robi się trochę trudniej radzę sobie o dziwo całkiem dobrze, w pewnym momencie jednak schodzę z roweru na ostatnich metrach rozrytego zjazdu i w tym momencie dochodzę DMK. Nie muszę mówić że mnie to "nieco" dziwi, no ale może faktycznie noga podaje? ;)
Jadę za nim, na podjeździe przed kamienistym zjazdem na 12-15km wyprzedzam i zjeżdżam jako pierwszy prawie cały zjazd, jednak te parę wyjazdów z JPbike sporo mi dały technicznie. Nie usztywniam się i w miarę panuję nad rowerem na telewizorach. Tylko bardzo krótkie fragmenty zbiegam, kilka sesji biegowych w czasie ostatnich treningach też się przydało, zbiega mi się łatwo i szybko.
Na następnym podjeździe wyprzedza mnie Adamuso i idzie jak rakieta do góry. Nagle zaczyna mi się jechać bardzo lekko - okazuje się że doszedł mnie Damiano i udzielił nieco mocy "ręcznie". Parę watów, a taka różnica ;).
I tak się tasujemy dłuższy czas, Damian wyprzedza mnie na podjazdach, ale widać że w tym roku jeździł tylko plaskacze i na zjazdach ja jestem górą :). Wyprzedzam w jakimś momencie Justynę Frączek - pierwszy raz w górach. No to chyba jadę dobrze? :) Co prawda na następnym technicznym zjeździe Justyna mija mnie z prędkością światła, niesamowicie płynnie zjeżdżając z wielkiego kamienia z progiem, przy którym pękam, ale doganiam ją na każdym podjeździe... dzięki temu mogę sobie popatrzeć jak świetnie zjeżdża.
W końcu Petrovka. Ten podjazd będę pamiętał bardzo długo. Początkowo luz - średnia tarcza, na początku znów wyprzedzam Justynę Frączek, później zaczynają się krótkie nastromienia, oddzielone plaskaczami, stopniowo stają się coraz dłuższe, aż w końcu zostaje tylko prosty stromy podjazd do góry po śliskich i luźnych kamieniach i poprzecznych belkach. Najpierw wyprzedza mnie w świetnym tempie Ania Świrkowicz, później DMK. Morduję się dalej, sam też kilku wyprzedzam. Kilkaset końcowych metrów muszę dawać z buta.
W końcu odbicie w prawo i zjazd. Szok termiczny, 40-50km/h na szutrze i 11 stopni. Zestresowany i wkurzony długim podejściem dokręcam ile wlezie. Mijam kogoś w pomarańczowym stroju BikeTires - mam nadzieję że to Damian ;).
Zjazd-bufet-podjazd, gdzie po raz ostatni wyprzedzam Justynę Frączek w końcu zjazd który mnie wytarmosił psychicznie. Najpierw masa kamulców przetykanych mokrymi korzeniami, potem same wielkie telewizory - najtrudniejszy zjazd na maratonie moim zdaniem. Wymiękam i dużo sprowadzam, tracę ze trzy pozycje, gdy po przekroczeniu potoku można jechać, to już nie jestem sobą. Czuję się w sumie nieźle, ale nie ma siły kręcić. Stopniowo tracę pojedyńcze miejsca, gigowcy wyprzedzają mnie powoli, ale nieubłaganie. Po połączeniu z mega okazuje się że jadę niewiele szybciej niż ogon mega.
Kilka km przed Chomontową wciągam ostatniego żela, u podnóża podjazdu popas na bufecie i odżywam trochę, na pierwszym nastromieniu tradycyjnie wyprzedzam kilkunastu prowadzących rowery megowców, w tym Zibiego ;), potem średnia tarcza i cały podjazd mija dziwnie szybko przy prędkości 8-9km/h. Jeszcze nie ma pełnej mocy, ale noga powoli się rozkręca. Później już jadę nieźle, zjazd zielonym ok, tylko parę metrów sprowadzane, znacznie lepiej niż w zeszłym roku. Następny trudniejszy zjazd rynną w całości w siodle, wyprzedzam paru prowadzących megowców wybierając gorsze ścieżki przejazdu - nie jest źle. Na agrafkach przejeżdżam tylko pierwszą, potem pękam na mokrych korzeniach, wsiadając na rower na zjeździe łączką gleba, bo chciałem ustąpić miejsca zjeżdżającemu gigowcowi. Ale szybko się zbieram i zjeżdżam. O dziwo prosto i bez poślizgów. Na finiszu jeszcze walczę z jednym megowcem, ale nie zostawiam mu wiele szans ;).
Na mecie dowiaduję się, że mlodzik dołożył mi ponad godzinę, a Adamuso i DMK - pół godziny. Jestem wściekły, tym bardziej że pierwszą połowę maratonu jechałem dobrze. Nie spodziewałem się że aż tyle straciłem w drugiej części.
Co tu dużo gadać, nieudany maraton. Trasa ciężka, nawet bardzo, wymagająca i technicznie i kondycyjnie. Zdecydowanie przebija Głuszycę, przewyższeniowo i dystansowo podobnie, a technicznie o wiele gorsza.
Zaczynam się bać o Trophy, dzień po maratonie czułem się jakby mnie walec przejechał, zakwasy miałem nawet w rękach ;). A cztery dni pod rząd takich maratonów?

Czas 6:28:37, miejsce 121/159 open, 56/70 M3.

Wyścig, KOW 10, obciążenie 4110.



Petrovka. Niewinny początek morderczego podjazdu :)


Kategoria Góry, Maratony