Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
Maratony
Dystans całkowity: | 7768.28 km (w terenie 5802.50 km; 74.69%) |
Czas w ruchu: | 441:40 |
Średnia prędkość: | 17.65 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.50 km/h |
Suma podjazdów: | 93527 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 160960 kcal |
Liczba aktywności: | 89 |
Średnio na aktywność: | 88.28 km i 4h 57m |
Więcej statystyk |
- DST 94.07km
- Teren 70.00km
- Czas 07:53
- VAVG 11.93km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 5192kcal
- Podjazdy 3200m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień pierwszy - Esencja w Karpaczu
Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 9
Rano wyjeżdżamy na stadion z JPbike jako pierwsi z grupy, dojeżdżamy godzinę przed startem, więc jedziemy na solidną rozgrzewkę robiąc dobre 7 kilometrów dodatkowo. Nie wiem czy to było potrzebne, ale co tam :).
Ludzi wydaje się dość mało, chyba jednak przechwałki twórców trasy na forum esencji odniosły skutek :). Co do mnie, nie spodziewam się wiele, wiem jak na mnie działa kombinacja trzech kilometrów w pionie i ekstra technicznej trasy. Cel to nie przyjechać ostatni ;) i dojechać żywym.
Po starcie jadę luźno, na budziku 160bpm, nawet niezbyt mi idzie zwiększanie intensywności. Trochę dziwne po czterech dniach nicnierobienia. Gonię Jarka W. z Venutto, który konsekwentnie przesuwa się do przodu, więc przesuwam się i ja, choć zaskakuje mnie nogą, ewidentnie Trophy mu posłużyło.
Na niezłej pozycji kończę podjazd, następuje techniczny singiel po korzeniach i kamieniach, nawet fajny, ale później zdecydowanie niefajna ściana z wielkimi kamlotami i korzeniami. Nie wiem jak to można zjechać. Ale wszyscy tu idą, więc nie robi to na mnie wrażenia, zresztą jestem przygotowany psychicznie na sporą ilość spacerów. Na zejściu łapie mnie kurcz w oba uda, ze zgrozą wspominam start Rodmana w Złotym Stoku rok temu, po paru dniach bezczynności miał wtedy cały czas kurcze. Nieco mniej techniczny odcinek niżej już jadę, choć tracę pojedyńcze miejsca, ale odrabiam na następnym podjeździe, gdzie tasuję się z Flashem ubranym w robiącą wrażenie koszulkę "10000km w 30 dni" czy jakoś tak :).
Kurcze dają powoli spokój, tylko zakwas w udach zostaje. Uff.
Tętno nadal luźno i nadal wyprzedzam. Przed 20km wyprzedza mnie Konwa, szybko liczę, że ma średnią 7km/h wyższą ode mnie :).
Bufet na Okraju i kluczowy zjazd żółtym szlakiem, którego większość schodzę, raz że bardzo trudny, dwa to akurat dogania mnie czołówka mega i trzeba ich puszczać. Co ci goście wyprawiają na tych kamieniach, patrzę z otwartymi ustami :).
Po tym trudnym kawałku już jest w zasadzie stawka ustawiona, na kolejnym podjeździe już niewielu mnie wyprzedza i tak sobie spokojnie dojeżdżam do Tabaczanej Ścieżki na słynny zjazd. O dziwo większość zjeżdżam, jednak jazda za kimś lepszym pomaga. Zaczynam czuć zmęczenie, a to jeszcze nie połowa trasy. Ale część giga ma tylko 1/3 przewyższeń przy połowie kilometrażu, więc powinno być bardziej płasko.
Do Karpacza już banał, szybkie zjazdy, jedyny techniczny element, zresztą dość ciekawy, to długie schody, które fachowo zjeżdżam zjazdem dla wózków, starając się nie myśleć, co będzie, jak przy sporej prędkości spadnę z wąskiego toru. Ale za to zyskuję tu oczko, bo jazda po stopniach jest sporo wolniejsza :).
Długim podjazdem dojeżdżamy do rozjazdu mega-giga i robi się luźniej. Przede mną 35-40km typowego gigowskiego samotnego napierania. Jestem dość świeży, zachowawcza jazda w pierwszej części trasy zaowocowała sporym zapasem sił. Trasa giga mi się bardzo podobała, bardziej sucho i o wiele łatwiej technicznie, nie banalnie, ale potrafiłem prawie wszystko zjechać z miłym giglaniem adrenalinki :).
W pewnym momencie oznakowanie trasy było bardzo niejasne, być może zerwane oznaczenie, jak czytam większość miała w tym miejscu problemy. W każdym razie zebrała się 5-6 osobowa grupka, a gdy ruszyliśmy dalej po kilku minutach poszukiwań, zyskałem od razu 4-5 oczek, bo tylko jeden miał siłę żeby zdecydowanie depnąć :). Takie postoje jednak wybijają z rytmu. Ucieczka zmotywowała mnie do mocniejszego kręcenia, na jednym technicznym odcinku jeszcze jeden młodziak mnie doszedł, ale innym już się nie dałem i jechałem mając go ciągle w zasięgu wzroku. W końcu go doszedłem na ciężkim podjeździe przed Chomontową. O dziwo na bufecie zauważyłem JPbike! Okazało się, że Jacek ma kryzys i awarię hamulca. No cóż, nie powiem że się nie ucieszyłem z faktu dogonienia go ;), po zatankowaniu i przegryzieniu czegoś rzuciłem się do ucieczki :). Na podjazdach odchodziłem i to sporo, ale na zjazdach nawet na jednym hamulcu Jacek się zbliżał. Pozostało tylko na Chomontowej wyrobić taką przewagę, żeby na zielonym szlaku mnie nie doszedł :). Nie wszystko poszło zgodnie z planem, na Chomontowej okazało się, że nóżka już nie podaje jakbym chciał, i jechałem tylko 8-9km/h, a chciałoby się szybciej. No ale zbliżałem się do dwóch gigowców z przodu, a gdy się obejrzałem na szczycie, Jacka nie było widać. Zielony szlak szedł tak sobie, parę zejść z roweru było :). Pod koniec jednak Jacek mnie dogonił i wyprzedził, widać że pogoń na niego dobrze wpłynęła bo już nie doganiałem go na następnych podjazdach, wręcz jechałem tylko dlatego, że on jechał :). Zaczęliśmy wyprzedzać całkiem sporo idących megowców, tego się nie spodziewałem, po ponad 6 godzinach nie przejechali jeszcze tych 45km? Widać że trasa była wymagająca.
Jeszcze bardzo fajny, stromy ale płynny zjazd, gdzie w końcu kogoś powyprzedzałem ;), agrafki, łąka i koniec. Dojechałem dwie minuty za JP, który jeszcze miał kraksę na samym końcu i wyglądał jakby dostał dechą ;).
Wynik wiadomo, dość słaby, ale jestem zadowolony, bo bałem się że będzie gorzej :).
Dojechałem dość mało zmęczony, równo jechałem całą trasę, być może mogłem jechać nieco mocniej, ale i tak było nieźle.
Miejsce 100/124, czas 7:10:58.
35 DNFów na giga, mimo bardzo dobrych warunków 1/4 zawodników odpadła. Czyli trasa była ciężka, a ja mogę być dumny z ukończenia ;). Zresztą cieszyłem się na kresce :).
- DST 60.21km
- Teren 60.00km
- Czas 02:56
- VAVG 20.53km/h
- VMAX 42.20km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 178 ( 95%)
- HRavg 164 ( 87%)
- Kalorie 2073kcal
- Podjazdy 500m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Kaczmarek Electric Kargowa
Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 17
Na miejsce przyjechałem na tyle wcześnie, że zdążyłem wreszcie zrobić solidną, ośmiokilometrową rozgrzewkę z przyśpieszeniami i depnięciami na twardym przełożeniu jak nakazano w księgach. Przy okazji spotkałem w Marca i Jacgola z kolegami robiących to samo, ujawniło się też, że w lesie jest całkiem mokro. Z powątpiewaniem spojrzałem na moje Race Kingi ;).
W końcu ogarnięto wpuszczanie do sektora z list, widziałem też, jak wywalono z sektora jakiegoś cwaniaczka, który wlazł bokiem na krzywy ryj. I to było dobre.
Po starcie przekombinowałem i zamiast jechać równo i ekonomicznie środkiem jak wszyscy, to próbowałem wyprzedzać, co skończyło się stratą kilku co najmniej pozycji. Dopiero w lesie się ogarnąłem i zacząłem jechać rozsądniej, ale i tak przez pierwszą pętlę była cały czas jazda w tłoku, bo interwałowa trasa nie ułatwiała wyprzedzania. Konsekwentnie urywałem po oczku to tu, to tam, ale na pierwszym międzyczasie byłem dopiero 57, a że to nie były moje rejony widać było najlepiej, gdy przed rozjazdem wyprzedziłem spory peleton sądząc że i tak skręci na mini jak to drzewiej bywało. Po rozjeździe okazało się że dalej prawie cała grupa siedzi mi na kole, ale bardzo łatwo ich urwałem. Szkoda mi tej słabszej pierwszej rundy, ale nie wiem już co zrobić, żeby od samego początku jechać mocniej na takich sprinterskich zawodach.
Druga pętla już w mniejszych grupkach, ale na większych prędkościach na technicznych elementach, co zbierało ofiary. Wyglebiłem się na koleinie w zakręcie, ale w 5s później już byłem znów na rowerze. W życiu tak szybko się nie pozbierałem ;). Kolega przede mną, chyba Piotr Schondelmeyer też przyglebił na wąskim singu między brzózkami, nudno nie było. Jadąc we dwójkę cały czas byliśmy ścigani przez dużą grupę z tyłu, dochodzili blisko na stromych podjazdach (na szczycie jednego ze stromszych stało kilka laseczek komentując kolarzy "o ten jest fajny" "a ja wolę takich jak tamten" xD, jak to działało na motywację :D), w końcu ktoś przeskoczył do nas i w trzyosobowej grupce uciekliśmy na większą odległość goniącemu nas peletonowi. Dałem dłuższą zmianę w okolicach bufetu, ale jak zszedłem na koło to się zgapiłem i odpadłem :/.
Kurczę, tak niedaleko od końca! Spiąłem się żeby dogonić, ale dwójka z przodu wyczuła chyba że może uciec i przyspieszyli. Na ostatnich stromych podjazdach zdublowaliśmy kilku miniowców, jakaś kobieta podprowadzająca rower pod górkę rzekła do mnie z podziwem "Ale wy macie siłę!" hehe. Niby oczy wybałuszone, brak oddechu i ogień w łydach, ale po takim miłym komentarzu zawsze jest kilka obrotów korbą mocniejszych :).
Końcówka była trochę bardziej płaska, poczułem swoje klimaty i przyśpieszyłem, mijając jeszcze kilku ludzi, w tym Jarka z Goggli (szkoda że startował w elicie, byłoby ze 150 pkt do drużynówki więcej) i Małgorzatę Zellner.
Z drugiej rundy jestem już zadowolony, zyskałem kilkanaście oczek i pojechałem dość mocno.
Trasa kapitalna, 80% to były ciągłe interwały, single i ostre zakręty, górki nie były może duże, ale nie było żadnej przerwy na odpoczynek, takie XC rozciągniętę na 50km. Nawet sporo technicznych elementów, strome zjazdy, progi z korzeni po których następował nur w głęboki piach, wąskie kręte single. Widać że trasę opracował ktoś kto nad tym dużo myślał. Zabezpieczenie idealne, dużo taśm jak na XC, strzałek pełno, dużo strażaków i wolontariuszy.
Charakterystyka nie do końca mi odpowiadała, wolałbym coś bardziej płaskiego żeby zrobić lepszy wynik ;), ale pod względem frajdy z jazdy trasa rządziła.
Ostarcznie 44/122 open, 10/36 M3, czas 2:16:19.
Ciekawostka: Nawet Konwa tym razem nie zbliżył się do 30km/h, ukręcił "tylko 27,57 km/h, a miał przewagę czterech i pół minuty nad drugim Kaiserem. To tylko pokazuje, że trasa nie była banalna.
- DST 53.59km
- Teren 45.00km
- Czas 02:59
- VAVG 17.96km/h
- VMAX 47.40km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Skopany maraton w Czarnkowie
Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 30.05.2012 | Komentarze 6
A miał być taki piękny dzień. Ściganko w moich okolicach, idealna pogoda, nie za sucho nie za mokro. Wszystko przypasiło, tylko organizator zjebał :/.
Przed wyscigiem spotkanie z silną reprezentacją Goggla, mała rozgrzeweczka i wracamy, żeby się dowiedzieć, że start przełożony. Czekamy jeszcze 45 minut, w końcu start i lecimy. Runda XC na początku słabo oznaczona, przede mną Hulaj najpierw skręca źle na jednym zakręcie, później na drugim. I tak mieliśmy szczęście że nie zjeżdżaliśmy skocznią jak co nie którzy. Wyjeżdżamy na właściwą trasę, gość wskazujący drogę nie ogarnia tematu, znów ktoś źle skręca. W końcu na trasie. Jedziemy z Hulajem, ale później mi ucieka, bo za mało agresywnie jadę i nie wyprzedzam wolniejszych jak mam okazję. Młodzik miał rację, trzeba nie sikać przed startem, wtedy agresja rośnie :D. Dogania mnie Rodman, jedziemy w grupce, na chwilę się urywam, ale po chwili Rodi załącza nitroblacik i tak odpala, że nie ma szans złapać się na koło ;). Ale mam go w zasięgu wzroku, wjeżdżamy na pętlę mega, oznakowanie się pogarsza, ale trasa jest miodna i jedzie się świetnie. Oszczędzam jeszcze nogi, chcę depnąć konkretnie na drugim kółku. Ale po kilku kilometrach kończy się trasa :(. Stoi org, coś tam tłumaczy że nie zdążył... zresztą na wielu forach dalsze zdarzenia są opisane, nie chce mi się tego powtarzać. Choćby tutaj można sobie poczytać.
Wśród cedzonych przez zęby kurw jedziemy na metę, jeszcze z Rodmanem i Jacgolem jedziemy na mały rozjazd po górkach, później napadamy na bufet i niszczymy część zapasów... a co!
Po powrocie naświetlamy sytuację red. Kurkowi, później jeszcze robimy z Josipem i Rodmanem rundę XC, jest całkiem fajna i chyba będę tu przyjeżdżał trenować.
I tyle, zmarnowany dzień, szkoda że nie pojechałem do Leszna na szosę.
Fajnie widać różne wesołe sceny. Organizator nie przypilnował trasy nawet 100m od miasteczka zawodów.
- DST 62.29km
- Teren 55.00km
- Czas 02:51
- VAVG 21.86km/h
- VMAX 48.80km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 154 ( 82%)
- Kalorie 1927kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Kaczmarek Electric Sulechów
Niedziela, 20 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 3
W życiu chyba nie byłem tak zmęczony jak po tegorocznym Wałbrzychu. Poprzedniego dnia myślałem, że dziś w ogóle nie wystartuję, po dotarciu do Sulechowa ledwo zdążyłem się umyć i mechanicznie przemielić jakieś jedzenie - i już spałem :).
Ale na drugi dzień było w miarę ok, więc w Wałbrzychu coś musiało nie zagrać, bo pojechałem na tyle słabo, że nie zamęczyłem się na śmierć.
Rano z Marcem zrobiliśmy małe opalanko przy zmianie opon i na start. Coś na tym Kaczmarku nie mają opracowanego wpuszczania do sektorów, zamiast postawić od razu kogoś z listą na wejściu to coś kombinują, znów skończyło się na tym, że do drugiego sektora wchodziło się bez sprawdzania, zabrakło czasu.
Po starcie okazało się że noga podaje. Ciekawe jak długo pomyślałem, ale postanowiłem cisnąć ile się da. Już na dojazdówce sporo zyskałem, wyprzedziłem Jacgola i ciągle wyprzedzając pojechałem dalej. Nogi czułem tylko na krótkich podjazdach, jazda na twardo na płaskim była w miarę dobra. Były trzy rundy po ok 16km i dojazdówka. Na pierwszej wiadomo, ciągłe wyprzedzanie na ile się da, na drugiej doszedłem z 5 megowców i ogon mini, a na trzeciej zdublowałem jeszcze 2-3 megowców. Trasa hmm, po Wałbrzychu miałem wrażenie że jest płaska jak stół i równa jak asfalt ;), no ale były dwie interwałowe serie na początku i końcu, jedna dość płaska, a druga ostrzejsza, z fajnym singielkiem trawersującym zbocze i bogato okraszonym wykrzyknikami ;) i nawet jednym podejściem. Oddzielone to było szybką sekcją szutrów z paroma sztywnymi podjazdami. Podobno nazbierało się w okolicach 900m przewyższenia. Dobrze mi się jechało, co runda żel, dwa bidony mocnego carbo i plecak wody wystarczyły żeby dojechać do końca. Nawet tętno miałem prawie takie jakbym poprzedniego dnia nie mordował się 6.5h na trasie.
Dojechałem na 39 miejscu open, 9 miejsce M3. 2:19:44, strata do pierwszego w klasyfikacji 18:04. Całkiem ok, myślałem że będzie gorzej.
Słabe jedzenie tym razem było, no i brak piwa :/.
Teamowe wyniki zaskakujące - Marc prawie dogonił Jacgola, a Maks przyjechał sporo przed faworyzowanym w tej rundzie Zbyszkiem :).
- DST 81.98km
- Teren 73.00km
- Czas 06:20
- VAVG 12.94km/h
- VMAX 52.60km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 174 ( 93%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 4797kcal
- Podjazdy 2880m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Wałbrzych
Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 4
Spałem tego dnia tylko 3h, jak debil siedziałem do północy, zamiast się po ludzku położyć.
Przed piatą wyruszylismy z Jacgolem i Marcem do Wałbrzycha, po stosunkowo krótkiej podróży byliśmy na miejscu. Czasu nie zostało zbyt wiele, ot, przebrałem się, ściągnąłem rower, zmieszałem koksy ;) i już do sektora trzeba było się ładować. Czułem się nawet dość nieźle. Start od razu ostry, gigowcom oszczędzono na szczęście rundy honorowej. Z początku szło nieźle, choć jakoś nie mogłem wejść w porządne tętno, ale jechałem na mniej więcej swoim miejscu w stawce. Niedługo po starcie wyprzedził mnie JP, ale się nie przejąłem. Tragedia zaczęła się, jak tylko zaczęły się zjazdy. Poczułem się jakbym pierwszy raz siedział na rowerze, zero czucia sprzętu. Złaziłem z siodełka przed najbanalniejszymi przeszkodami. Pierwszy raz chyba aż tak źle zjeżdżałem, myślę że złożyło się tu parę przyczyn, gleba w ZS, którą czułem jeszcze w żebrach, niewyspanie, nowe opony, które mimo że trzymały bardzo dobrze, były dla mnie kompletnie nieznane. W każdym razie w szybkim tempie straciłem chyba kilkadziesiąt miejsc i zapał ze mnie uszedł jak z przekłutego balonika :). Ale pochwalę się że wyprzedziłem Jajonka :). Co prawda miał awarię, ale co tam. Dogoniłem też Drogbasa z awarią, który mnie psychicznie dobił informacją, że mam do Jacka 15 minut straty. Taki tam drogbasowy żarcik :).
Tak sobie jechałem jak dupa wołowa, aż dojechałem do tunelu. Z zewnątrz nie wyglądało to groźnie, ot, tunel jakich wiele. W środku było... dziwnie :P. Lampy co 200-300m, oświetlały tylko może z 10-20m, później kompletna, atramentowa ciemność, w której nie było widać nic, rąk na kierownicy, ziemi pokrytej tłuczniem jaki leży na nasypach kolejowych, ani ścian. Tylko gdzieś daleko majaczyła kolejna plama światła, pozwalająca jako tako utrzymać kierunek. Z odgłosów tylko własny przyśpieszony oddech, od czasu do czasu pomruk generatora i słabe "uwaga" z przodu lub z tyłu gdy ktoś glebił albo chciał kogoś ostrzec że jest gdzieś tutaj w absolutnej ciemności. Dość przerażające doświadczenie, głównie przez kompletnie niewidzialne podłoże. Trzeba było jechać dość szybko żeby utrzymać stabilność na luźnych kamieniach, a wyobraźnia podpowiadała, co się stanie w razie gleby w tych egipskich ciemnościach. Przez chwilę pomyślałem żeby zsiąść i prowadzić, ale zaraz wkurwiłem się na siebie, bo i tak jechałem żałośnie, i tego tylko brakowało, żebym półtorakilometrowy tunel prowadził 25 minut :). W końcu dojechałem do końca, z emocji nawet nie czułem, że było tam podobno tylko osiem stopni :).
Podejście pod skarpę na giga było bez kolejki, później już jakoś jechałem, bo było sporo podjazdów. Wyprzedziłem Jarka W. na nowym twentyninerze, a później zauważyłem charakterystyczny malutki czerwony rowerek, który mógł należeć tylko do jednej osoby, znanej jako CheEvara ;))). Trochę sobie pogawędziliśmy, okazji nie brakowało, bo Ewa zjeżdżała lepiej, a ja lepiej podjeżdżałem, więc mijaliśmy się wielokrotnie, hehe.
Dopiero na serii niepodjeżdżalnych podejść i stromych zjazdów uciekła mi na dobre, czym mnie zupełnie pognębiła. Za to na chwilę dogoniłem Sleca, który dziś złapał jakąś rekordową ilość laczków. Niestety zaraz mi uciekł :). Wszystkie najtrudniejsze odcinki z poprzednich Głuszyc były skomasowane na tej trasie, więc oznaczało to dla mnie masę podejść, i tylko trochę mniej zejść. W końcu padłem jak kawka i włączył mi się tryb zombie na długi czas. I nie pomagały genialne (naprawdę) widoki objawiające się co kilka kilometrów. Odżyłem dopiero jakieś 15km od mety, gdy wjechaliśmy na świetny, kilkukilometrowy odcinek singlowy trawersujący strome zbocze. Kawał świetnego szlaku, jechaliśmy w 4 gigowców za parą megowiczów, ale dziewczyna z przodu naprawdę się sprężała i tempo było dość spokojne, ale bez zamulania. Wykorzystałem to na cieszenie się jazdą i zbieranie sił do ataku :). To był jeden z lepszych kawałków trasy, prosty, ale dający dużo frajdy. W końcu udało się wyprzedzić megowców, chwilę jechaliśmy we czterech, a po połączeniu z trasą mini zaatakowałem na podjeździe i się urwałem. I od tego momentu zacząłem jechać tak jakbym chciał jechać cały wyścig. Podjazdy mocno, zjazdy poprawnie. Trochę mnie zaskoczyła sekcja a'la XC 3km przed metą w końcu doszedł mnie tu jeden z naszej czwórki i wyprzedził tuż przed metą :), no ale dwa miejsca do przodu były.
Taak, końcówka była dobra. Ale miejsce tragiczne 131/153 i czas 6:30:32. JPbike złapał gumę, a i tak mi dołożył 50 minut.
Główny powód strat to beznadziejne zjazdy, ale i podjazdy nie szły do końca jakbym chciał. Jedzenie poprzedniego dnia było złe, niewyspanie, 4h w aucie? Trochę przyczyn mogło być, zobaczymy jak pójdzie Karpacz, gdzie tych elementów nie będzie.
Już dawno nie byłem tak wykończony, jak po tym maratonie. Do trasy w sumie nie wiem jak się odnieść, były rzeczy genialne, ale były i beznadziejne, między innymi duża ilość podejść. Na pewno tego dnia była dla mnie zbyt ciężka.
- DST 82.15km
- Teren 65.00km
- Czas 05:23
- VAVG 15.26km/h
- VMAX 59.80km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 148 ( 79%)
- Kalorie 4128kcal
- Podjazdy 2678m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień piąty - Powerade MTB Złoty Stok
Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 14
Cudów się po tym maratonie nie spodziewałem, tydzień pobytu w górach musiał się jakoś odbić na siłach.
Ustawiamy się z Josipem w ostatnim sektorze, okazuje się że po Murowanej w sektorze pierwszym i drugim siedzi połowa zawodników. Mam nadzieję, że wywalczę choć czwarty sektor na tej edycji.
Po starcie tętno nisko, nie przekracza 160bpm. na pierwszych kamieniach prawie wszyscy przejeżdżają, a akurat mnie blokuje jakiś gostek :). Podbiegam i wskakuję na siodełko. Na początku trochę ciasno, później się stawka rozciąga i można zacząć wyprzedzać. Systematycznie przesuwam się do przodu, mijam spokojnie kręcącego Jacgola i docieram na pozycję o kilka rowerów za Drogbasem, widzę też plecy JP trochę dalej, i tu się przyczajam ;). Do tej pory jeszcze nigdy ich nie dogoniłem na tym podjeździe, więc ta pozycja jak na razie mnie zadowala.
Cieszy mnie to że lekko mi idzie, tętno ciągle 160, oddech spokojny, a co niektórzy dookoła dość mocno sapią.
Gdy zaczyna się zjazd, jestem zdecydowany jechać, aż spadnę z roweru :). Tyłek na siodełko i heja. Na największym nastromieniu i skałce mam sytuację, którą jak do tej pory przeżywałem tylko z drugiej strony - ktoś przede mną panikuje i się wypina, a ja wiem że już nie wyhamuję. Wrzeszczę "uwaga!" czy jakoś tak ;) i na szczęście zdążył się odsunąć. Uff. Zjazd z Jawornika pierwszy raz na maratonie w siodle, triumfalnie biorę się do dokręcania na mniej stromym fragmencie. A jest co dokręcać, bo zjazd jest długi, 6-8km. Gdzieś po drodze mijam JP z awarią i pomagającego mu Drogbasa, Jacek macha żebym jechał dalej. Dokręcam żeby się jak najbardziej oddalić ;).
Odcinek giga nie oferuje oszałamiających przewyższeń, ale jest długi (40km) i poprowadzony przeważnie bardzo upierdliwą, słabo przetartą i mokrą nawierzchnią, odbierającą masę sił. Zupełna odwrotność odcinka giga z zeszłego roku, który był łatwy i szybki.
Jadę w okolicy 80 miejsca open, w końcu na drugim bufecie słyszę pokrzykującego Drogbasa. Mija mnie w sposób który spuszcza ze mnie parę - gadając sobie ze znajomym :). Wyprzedza mnie też Adamuso, w takim tempie, że mi kopara opada. Na pozostałych 50km dołożył mi aż pół godziny.
No ale zawsze mam jeden międzyczas przed Drogbasem i JP, hehe. 10km później dogania mnie Jacek, trochę uciekam na blaciku na wypłaszczeniu, ale dogania mnie zaraz po trochę trudniejszym zjeździe.
Zresztą mam lekkiego zgona przez ciężki teren i nogi z trudem obracają korbę. koło 50km łączymy się ponownie z mega i zaczyna się trudny zjazd po kamulcach do Orłowca. Za mocno hamuję i w końcu koło się blokuje na kamieniu, a ja robię mocny otb, ląduję waląc kaskiem w kamień. Świeczki mi rozbłysły przed oczami, chwilę leżę myśląc wtf? Dobrych parę minut dochodzę do siebie, żebra, kolana i łokcie zbite, więc trochę z początku boli. Tracę chyba z 20 pozycji, ale Josip mnie na szczęscie nie dogania. Jacka, którego gdzieś w tych rejonach mijałem łatającego snejka, nawet nie zauważyłem skoncentrowany na zjeździe.
Chwilę jadę bardzo powoli, muszę dojść do siebie. Na szczęscie następuje łatwy podjazd szuterkiem, na którym mogę się pozbierać, ale tutaj z kolei dogania mnie Maciej R., były teamowy kolega. O dziwo zjeżdżam dziś szybciej od niego, ale na podjazdach nie mogę uciec.
Ostatecznie mi ucieka na podjeździe pod Borówkową, gdzie już w miarę się ruszam i odzyskuję kilka oczek open, ale co z tego, zauważam, że stery mi latają luzem i zjazd z Borówkowej wykonuję myśląc sobie, ile zębów stracę jak główka ramy nie wytrzyma ;). Do tego zbite żebra bolą na tych cholernych korzeniach, więc znów tracę sporo miejsc. Jeszcze tylko krótkie podjazdo-podejście, gdzie się uwidacznia sens biegania- w końcu zacząłem wyprzedzać na podejściach :), i już długi kilkukilometrowy zjazd do mety. Dokręcam ile wlezie i zyskuje tu jeszcze dwa miejsca, lecąc ostatni odcinek 50km/h i fruwając na dziurach :). Staram się tylko nie myśleć za dużo o latających luźno sterach, na szczęście rama wytrzymała.
Na mecie okazuje się żę jestem drugi za Drogbasem, który jest w tym roku silny i porządnie mi dołożył, choć w zeszłym roku straciłem do niego dwa razy więcej.
Wojtas przyjeżdża zaledwie kilka minut za mną, JP kilkanaście, a dręczony laczkami Jacgol prawie godzinę później. Ale i tak jak na debiut dobry wynik i brak dużego zmęczenia dobrze mu wróżą.
W sumie udany wyścig, strata do zwyciezcy 29 minut mniejsza niż ostatnio, ponad 400pkt do generalki to lepiej niż ostatnio w Istebnej, a i trzeci sektor wywalczyłem :). A wszystko na zmęczeniu spowodowanym tygodniem w górach, tak że jest dobrze. Jak będzie po wypoczynku zobaczymy w Wałbrzychu.
Tylko ten Adamuso - jak on może w ogóle tak szybko jeździć w tym roku? :)
Tego nie mogę pojąć, a na blogu same wpisy typu "rege" ;D
97/166 open, 42/73 M3 Mariusz Kłos -Goggle Pro Active Eyewear- 05:19:17.8
Na starcie. Stoimy sobie z Wojtasem dupami do wszystkich i mamy wyjebane ;))))
- DST 63.39km
- Teren 58.00km
- Czas 03:12
- VAVG 19.81km/h
- VMAX 43.70km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 2013kcal
- Podjazdy 620m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Kaczmarek Electric I Boszkowo
Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 9
Jechaliśmy z Marcem, na początku udał nam się myk znany z niektórych filmów wojennych, gdzie zwiadowcy wspinają się na wzgórze, lustrują horyzont - nikogo, a u ponóża, ukryty przed ich wzrokiem tętni życiem wielki obóz wroga ;P.
Tak samo i my zrobiliśmy, gdybyśmy podjechali 20m na szczyt górki, zobaczylibyśmy start i wielki parking, ale nie podjechaliśmy i błądziliśmy chyba z pół godziny, zwodzeni strzałkami prowadzącymi na zawody regatowe :))).
W końcu trafiliśmy. Odebranie gratisów i numerów ekspresowe, choć startowało 500 osób, inni organizatorzy mają co poprawiać w tym względzie. Jedziemy na krótką rozgrzewkę i w sektor. Sektor mi przysługuje za jedyny start w zeszłym roku, co mnie bardzo cieszy, bo trasy na Kaczmarku lubią być wąskie.
Od razu po wystartowaniu tempo ostre, lecimy w tumanach kurzu zwiewanych momentalnie silnym wiatrem, zaraz po wjeździe w las dopada mnie Bloom, wymija, skacze w jakiś wąwóz, zrywa taśmę i jakoś boczkami wraca na trasę. Dobre wejście ;P.
Super singielek między drzewami i już prowadzą rowery, a to początek peletonu. Udaje się jechać, ale powoli. Trasa naprawdę super, widzę że trasy u Kaczmarka są konsekwentnie układane, dużo singli, sporo górek, ostrych zakrętów, jest też stromy podjazd po płytach natychmiast kojarzący się z tym z Istebnej i zaraz fajny stromy zjeździk po igliwiu między drzewami. Dwie bardzo ciekawe singlowe sekcje rozdziela kilkukilometrowy odcinek piaszczystych, płaskich dróg, gdzie się mogę wykazać "nogą" która podaje całkiem nieźle mimo wczorajszego wyciorania w Czerwonaku. Zresztą piachu jest tu masa, jeśli ktoś sądzi, że w Zielonce w sobotę był piach, to się myli :). Tutaj są wszystkie rodzaje i głębokości piachu, na podjazdach, zjazdach, prostych i co gorsza na zakrętach. Lubię jeździć w piachu, więc korzystam ile wlezie :). Pamiętam też interesujący surrealistyczny kawałek, rowerzyści brnący po osie w piachu, w chmurze kurzu i trzydziestostopniowym upale, wjeżdżali do kompletnie bezlistnego dębowego lasu, wyglądającego toczka w toczkę jak w słoneczny styczniowy dzień :).
Na pierwszej rundzie jazda pociągami, w pewnym momencie kleszczy mi się łańcuch - od razu dogania mnie Jacgol, myślę sobie "ups" i wskakuję na bika. Na płaskiej prostej się urywam. Po rozjeździe okazuje się, że herosi jak zwykle są towarem deficytowym i nie ma nas wielu na mega. Widzę dwóch kilkaset metrów przede mną, parę kilometrów zajmuje mi ich dojście, ale później już zaczynam wyprzedzać co jakiś czas i zyskuję parę oczek. Wyprzedzam też kilku miniowców z ogona. Aź mi ich żal. Biedacy przyjechali się trochę przejechać, a tu trudna piaszczysta i interwałowa trasa i lejący się z nieba upał. A teraz z pustką w oczach prowadzą każdą najmniejszą górkę. Tuż przed rozjazdem łykam jeszcze jednego z mega i pędzę do mety plażą pełną ludzi, sygnalizowany gwizdkami pilnujących. Tylko jeden, najwyraźniej nie kumający że to wyscig, próbuje mnie zatrzymać, żebym jechał wolniej, bo ludzie, bo wypadki... kurwa, a sto metrów za mną przeciwnik i się zbliża! :)
W końcu go omijam, mam nadzieję że tego za mną też wyhamował :).
Na mecie okazuje się że jestem 6 w kategorii, dzięki wprowadzeniu kategorii elita, do której zapisują się wycinaki walczący o kasę. Dobry pomysł, już mi się znudziło objeżdżanie mnie przez takiego Konwę, Kaisera czy Halejaka.
A tak dyplomik jest, zresztą to nic, bo Maksiu narzekający ostatnio na niedyspozycję wyrwał medal za trzecie miejsce w M4 :)!
W tomboli jeszcze wygrałem kask i koszyk na bidon, w gratisach skarpety i bidon, medal + dyplom i batonik, do tego dwie repety dobrej grochówki, którą na końcu wmuszali we wszystkich - sporo jak na 35 zł wpisowego. Do tego bardzo fajna trasa, naprawdę z ochotą skręcałem w drugą rundę żeby ją przejechać jeszcze raz. Niniejszym ogłaszam Kaczmarek Electric moim ulubionym cyklem w Wielkopolsce.
2:30:27, 58km, miejsce open 24/61, M3 6/24.
- DST 88.46km
- Teren 80.00km
- Czas 03:53
- VAVG 22.78km/h
- VMAX 48.30km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 154 ( 82%)
- Kalorie 3047kcal
- Podjazdy 900m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Maraton Cup Czerwonak
Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 2
Upał.Uderzył od razu jak wysiadłem z auta i już wiedziałem, że zabranie camela to świetny pomysł :). Na starcie tylko ~30 osób chętnych na giga, połowa z Goggle ;).
Po starcie kiepsko, bez rozgrzewki jadę jak zimny diesel starej daty przez pierwsze pół godziny. Konwa dogania mnie na pierwszym konkretnym podjeździe Dziewiczą, Bloom w połowie rundy... swoją drogą w tym roku nieźle daje, nie mam z nim szans jak na razie. Ściągam krzykiem pierwszego który źle skręcił, a parę kilometrów dalej przez niejednoznacznie powieszoną strzałkę gubimy się konkretnie sporym peletonem. Jedzie tam i Rodman, jakoś opłotkami wracamy na trasę, ale jest już pozamiatane. Większość pętli giga jedziemy we dwójkę, w międzyczasie przegapiam następną strzałkę i dzięki Rodmanowi wracam na szlak. Strzałki są tak rozwieszone, że wystarczy minimalne zluzowanie uwagi albo odwrócenie wzroku i już jedzie się gdzieś w las. W końcu odrywam się od Rodmana, ale w Głęboczku oglądam się akurat mijając strzałki i mam w nagrodę dodatkowe 2km, jadę kawałek, bo akurat tam wiszą jeszcze taśmy z Murowanej, więc wygląda że jadę dobrze.
Bardzo nieładnie myślę w tym momencie o organizatorach. Znów wyprzedzam Rodmana i trzech czy czterech gigowiczów. Jeden wspomina że też już trzy razy się zgubił.
Przed Dziewiczą wyciskam ostatnie łyki z bidonów i bukłaka, pocę się jak świnia, nieprzyzwyczajony jeszcze do upałów. Na Dziewiczej już sporo z młynka, za to powrót do Owińsk prosty i z wiatrem, więc daję radę cisnąć 30+. Tyle że oznakowań nie ma, trzeba się domyślać jak jechać, strzałki są co ~1 km, więc tak jakby ich nie było. Dojeżdżam wykończony i wściekły, przez zgubienia straciłem dobre kilkanaście minut.
Raczej sobie odpuszczę generalkę w tym cyklu, nie po to płacę pieniądze, żeby się gubić po trasie.
- DST 78.70km
- Teren 65.00km
- Czas 03:11
- VAVG 24.72km/h
- VMAX 52.60km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 178 ( 95%)
- HRavg 164 ( 87%)
- Kalorie 2362kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Bikecrossmaraton I Dolsk
Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 17
Z dużymi obawami jechałem na ten maraton, bo nie wiedziałem jak moje eksperymenty ze wszystkim, od diety przez bieganie aż do biegania boso :) zadziałają na moją formę rowerową. I czy w ogóle zadziałają. W dodatku mało kilometrów przejechałem w stosunku do zeszłego roku, a koledzy już się popisali dobrymi rezultatami w Murowanej Goślinie. Ogólnie rzecz biorąc, spodziewałem się najgorszego.
Przed maratonem znów eksperyment żywieniowy. W sobotę i w niedzielę rano posiłki, o jakich w zeszłym roku bym nawet nie pomyślał jako o posiłkach przedstartowych ;). Ale ten schemat się bardzo ładnie sprawdził na bieganym półmaratonie, więc chciałem zobaczyć jak się na tym jedzie.
Przyjechałem półtora godziny przed, myśląc że będzie pusto. Okazało się że nie tylko jest już cały Goggle Team, ale i ogromna kolejka do rejestracji. Na szczęście Jacgol trzymał miejsce. Przy okazji poznałem Dave'a z dziewczyną, badających populację kolarzy od strony naukowej :).
Po krótkiej teamowej rozgrzewce ustawiamy się dzielnie w drugim czy trzecim rzędzie, tuż za plecami Lonki, Kaisera, Krzywego itp znakomitości. Bardzo silna obsada dziś jedzie, należy zapomnieć o wysokim miejscu open.
Start honorowy... lecimy chwilę 40+ w dół ulicami miasteczka, tuż po starcie ostrym z lewej widzę jak między rowerami rozprzestrzenia się fala uderzeniowa... spora kraksa, brr, pierwszy raz coś takiego widziałem. Jechałem na tyle daleko że mnie nie ogarnęło, a na tyle blisko, że szybko ominąłem i nie dałem się urwać z pierwszej grupy. Zaczyna się napieranie i walka o pozycję w grupach, szybko na jakimś podjeździe doganiam Jacgola, i chwilę później za mną formuje się grupa, wzbogacana o doganianych maruderów. Po paru kilometrach krzyczę o zmianę i zaszywam się w środku, z rzadka wychodząc na prowadzenie. Swoje zrobiłem :).
Peleton zachowywał się jak szosowy, najbardziej mi się podobają "przerwy obiadowe". Liderzy zwalniają i sięgają do kieszonek i po bidony, i na ten sygnał wszyscy zaczynają coś ciamkać i popijać :). Z początku było pewnie z 20 rowerów, ze znajomych twarzy Hulaj i nowopoznany Jarek z Goggla, ale na seriach podjazdów peleton się porwał i na punkcie widokowym w połowie trasy było nas może z 10. Niestety było widać że tych 10 było z reguły mocniejszych ode mnie, zwłaszcza na podjazdach. Wychodziła bardzo mała ilość treningów z wysoką intensywnością w tym roku i postępujące zakwaszenie sprawiało, że po 40km już z trudem się utrzymywałem w ogonie. W końcu odpadłem i jechałem niedaleko za bardzo wolno oddalającą się grupą. Szkoda. Jeszcze na chwilę dobiłem na 50km ale później ich straciłem ostatecznie. Nie tylko ja - jeden wywinął efektowne OTB na zakręcie inny złapał gumę, ofiary były. Ostatecznie peleton porwał się na ostatnim konkretniejszym podjeździe, za przejazdem kolejowym znanym z Golony. Byłem wtedy z 200m z tyłu, więc pięknie widziałem ten atak od czoła i pękający jak korale sznurek kolarzy :).
Na szczycie obejrzałem się - jak okiem sięgnąć nikogo, więc już byłem prawie pewien, że klasyfikację drużynową mam w kieszeni. Pomijając Jarasa, który odszedł mi skutecznie tuż przed rzeczonym podjazdem.
Końcówa to ogień 35-45km/h, doszedłem jeszcze dwa odpadnięte wagoniki, trzeciego nie dałem niestety rady. Po drodze pokibicował mi Drogbas :) i już za chwilę meta.
Dobrze mi się jechało; kompletnym zaskoczeniem była dla mnie mocny początek kompletnie bez żadnego przytkania i zadychy. Jak nie ja :).
Wytrzymałościowo też ok, brakuje mi tylko interwałów na progu, czułem jak podjazdy zabierają mi dużo sił.
Dojechałem pierwszy spośród znajomych, powinienem być zadowolony, ale nie jestem. Mogłem to pojechać lepiej, drugą połowę jechałem wolniej niż pierwszą, bo się zakwasiłem. Nad tym trzeba popracować.
Ale z drugiej strony jest dobrze, bo widzę że moje chore teorie i Gedankenexperimenty jednak jakiś tam skutek odnoszą.
Dystans wyszedł równe 70km. Jakieś 18 minut straty do pierwszego Banacha. Masakra.
41 (18 M3) - klosiu – 2:35:54
50 (21 M3) – JPbike – 2:42:19
51 (22 M3) – jacgol – 2:43:06
58 (27 M3) – josip – 2:44:37
60 (16 M2) – daVe – 2:44:46
82 (20 M2) – jasskulainen – 2:52:16
87 (22 M2) – Marc – 2:55:47
133 (20 M4) – toadi69 – 3:10:32
156 (27 M4) – Maks – 3:24:46
Na mini zarządziliśmy jako team, i Joanna, i Drogbas wywalczyli pudło. Gratki :)
Trasę wbrew marudzeniom Rodmana :) uważam za dość ciekawą i ciężką, na pewno była znacznie lepsza i cięższa od golonkowej rundy sprzed roku. Więcej podjazdów, sporo cieżkiej, "michałkowej" nawierzchni i dużo ostrych zakrętów. Asfaltu też stosunkowo mało.
- Czas 01:36
- Temperatura 7.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 160 ( 85%)
- Kalorie 1855kcal
- Sprzęt Treningi nierowerowe
- Aktywność Jazda na rowerze
V Półmaraton Poznański
Niedziela, 1 kwietnia 2012 · dodano: 01.04.2012 | Komentarze 10
Oł jes! :)
Pięknie mi poszło, nie mam poczucia że dobiegłem zdychając, albo że co gorsza się oszczędzałem. Wynik na miarę moich aktualnych możliwości, ni mniej ni więcej.
Dobrze taktycznie, międzyczasy kilometrowe pokazują pięknie narastające tempo, od 4:38 na początku, do 4:03 na końcowym dzikim finiszu ;).
Zresztą miejsca na międzyczasach mówią same za siebie:
5km 00:23:59 (809), 10km 00:46:53 (732), 15km 01:09:30 (636) i meta 01:36:20 (584).
Pobiegłem prawie zgodnie z planem, modyfikując trochę według tętna, gdy okazało się żę zakładane 4:45/km nie daje nawet 160bpm, więc przyśpieszyłem i wyprzedziłem pacemakera na 1:40 jeszcze przed podbiegiem na Hetmańskiej.
Od 11km przyśpieszyłem dość solidnie, poniżej 4:30 i zacząłem więcej wyprzedzać, korzystająć ile się da z jazdy na kole szybszych biegnących z takim samym planem.
Fajne były bufety - z 200m długości, więc można było wziąć kubek dwa razy nie przerywając biegu, zresztą picie z takiego kubka w czasie biegu to też wyższa szkoła jazdy, opanowałem to dopiero na trzecim bufecie ;).
Z jedzenia miałem jeden hit - kostki cukru ;D. Genialna rzecz do jedzenia na wysokim tętnie.
Do 16-17km biegło mi się bardzo dobrze i lekko, później już było trochę gorzej, tym bardziej że zacząłem podkręcać tempo. 3km od mety, w okolicy galerii Malta wyprzedził mnie biegacz napierający w okolicach 4:15 na tym podbiegu, ucapiłem się go i dzięki temu zyskałem sporo miejsc. Stwierdziłem, że jak już jest tak blisko, to może trochę poboleć i ostatnie dwa km poszły prawie w tempie ostatniej piątki na GP, a w finiszu miałem prędkość grubo poniżej 3:50. Fajna taka analiza wykresików ;).
Miejsce w pierwszych 15% i tylko 34:20 straty do Kenijczyka najzupełniej mnie satysfakcjonuje.
Czas netto 1:35:39, brutto 1:36:20, miejsce open 584/4350, M30 189/1350.
Przy okazji w tłumie spotkałem dwóch znajomych z forum biegowego, poza tym podobał mi się doping na trasie, szczególnie na półmetku, jakaś punkowa kapela waląca ostre riffy, od razu się lepiej biegło :))).
Dobrze sprawdziły się tuningowane Ekideny, mimo że nie miały 2/3 podeszwy, stopa nie odczuła absolutnie żadnego dyskomfortu, a buty dwa razy lżejsze :).
Sprawdziło się jedzenie, w sobote carboloading pyrami ;), a w niedzielę podręcznikowy Friel - 600kcal w musie jabłkowym, i dwa jajka na twardo trzy godziny przed startem, do tego puszka tigera na 5 minut przed godziną zero. Idealnie weszło i nie było żadnego obciążenia żołądka. Przy okazji okazało się, że optymalnie nawodniony i z pełnym bakiem glikogenowym ważę powyżej 79kg, a w czasie biegu spadłem o 2.5kg. Tyle statystyk :).