Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Etapówki

Dystans całkowity:1215.32 km (w terenie 908.00 km; 74.71%)
Czas w ruchu:86:39
Średnia prędkość:14.03 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Suma podjazdów:25497 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:154 (82 %)
Suma kalorii:13037 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:71.49 km i 5h 05m
Więcej statystyk
  • DST 48.41km
  • Czas 04:28
  • VAVG 10.84km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 1603m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - etap IV

Czwartek, 31 lipca 2014 · dodano: 05.09.2014 | Komentarze 0

Noc w Bardzie udało mi się rewelacyjnie przespać, aż się zdziwiłem ;). Co prawda raz i drugi obudziłem się i słyszałem walący całą noc deszcz, po obudzeniu to się nie zmieniło, więc nastroje były raczej ponure i po twarzach było widać, że "refleksje mtb" ma niejeden z uczestników ;).
Było jednak dość ciepło, więc odpuściłem gamex i ubrałem się na krótko. Przed etapem GG rozdawał małe buteleczki ze smarem do łańcuchów - świetny pomysł, choć przydała mi się ta buteleczka dopiero trzy tygodnie później na Izerskiej Wyrypie :).
Ludzie jakoś się nie garnęli do ustawiania się na starcie, więc to był jedyny etap, gdzie stałem w pierwszej połowie stawki, przez co później byłem demotywowany przez wyprzedzających mnie na podjazdach ;). Po starcie parę płaskich kilometrów w lejącym deszczu po asfalcie (zresztą lało i padało cały czas, więc nie będę o tym ciągle wspominał :)), później już teren. Generalnie etap miał cały czas  tendencję pod górkę, ale aż do połowy było sporo szutrów, więc nie było źle, tylko na szybkich zjazdach było niekiedy bardzo ślisko. Na szczęście na tyle byłem już technicznie znieczulony, że tańczący rower nie robił już na mnie większego wrażenia. 
W Srebrnej Górze tradycyjny widowiskowy przejazd wiaduktem bez poręczy i stroma, tym razem chyba niezjeżdżalna ścianka, a później genialny singiel dookoła twierdzy, z przepaściami po obu stronach. Było ślisko, więc adrenalinga giglała ;). Fajnie, aż się ciepło zrobiło mimo deszczu.
Później po paru kilometrach szutrów zaczął się trudniejszy teren. O dziwo zjeżdżałem po tych mokrych korzeniach i błocie, byłem z siebie dumny, bo zjeżdżałem nawet to, co dwa lata temu sprowadzałem w suchych warunkach. Trasa z tego co pamiętałem była bardzo widowiskowa, szkoda że tego dnia nic nie było widać, bo cały czas jechaliśmy we mgle :).
Przed Wielką Sową sporo podejść niestety, w tych warunkach trzeba było mieć mega nogę, żeby podjechać po śliskim. Zjazdy też fajne, pamiętam zwłaszcza niby banalny, ale bardzo stromy zjazd bardzo rozmytym szutrem, gdzie prawie zaliczyłem otb w koleinie, a drugi gogglowiec z Poznania, Łukasz, zaliczył przycierkę.
Sam dość płaski podjazd po Sowę był dosłownie pod wodą. Jechało się w strumieniu po wymytych kamieniach, na 26 calach nie dałbym rady, bo zupełnie nie było widać dna. Ale 29 calowe toczydełka jakoś tam się toczyły, choć lekko nie było.
Został jeszcze tylko zjazd z Małej Sowy do Walimia, który mnie mocno wytarmosił psychicznie. Dwa lata temu całość zjechałem, teraz prowadziłem chyba 1/3. Masa luźnych kamieni pokrytych błotną mazią była ponad moje siły ;). Z ulgą dojechałem do Walimia.
W prysznicach jak zwykle zimna woda, jedzenia jak zwykle dobre, tylko chodziły pogłoski, że następnego dnia, w czasie najdłuższego etapu pogoda będzie taka sama, a to trochę psuło humor. Musiałem wymienić linki przerzutek, bo już nie dało się zmieniać biegów, natomiast klocki o dziwo wytrzymały mimo ciągłego deszczu.


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 78.75km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:05
  • VAVG 12.95km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 2180m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - etap III

Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 20.08.2014 | Komentarze 4

No to pierwszy etap samotnej jazdy. Wstałem wcześniej, bo tym razem jadłem przydziałowe żarcie w knajpie, znacznie gorsze niż na kwaterze, ale dało się zapchać. W ostatnim wpisie się pomyliłem - to przed tym etapem wymieniałem klocki i odpowietrzałem hamulce, a przypomniałem sobie dlatego, że to właśnie na początku tego etapu bardzo mi brakowało dotartych hamulców :).
Początek to długi, 13km podjazd na ponad tysiącmetrową Czernicę, w górach Bialskich. Zjazd z niej jest dość mocno techniczny, i przez chwilowy brak sprawnych hamulców musiałem sporo zbiegać. Na stromiznach zupełnie nie dawało się wyhamować i tyle.
Ale wiele nie straciłem, a po końcowym zjeździe hamulce były już ostre jak brzytwa i nie przeszkadzały dalej. Trasa była nieco inna niż dwa lata temu - około 10km szlaku granicznego się ścinało i nie trzeba było go jechać. Wjeżdżało się dopiero na przełęcz o ładnej nazwie Piekło i od tej pory większość dawało się jechać. Było sucho, więc przyczepność była znakomita, zjazdy wszystkie praktycznie w siodle, tylko podejść nieco było, ale i tak z Dawidem z mixu Gomoli zabawialiśmy się w podjeżdżanie jak najwyżej i rezultaty były niezłe :).
Do przełęczy Gierałtowskiej dojechaliśmy nawet nie wiem kiedy, a dalszy szlak do Borówkowej Góry był nieco łatwiejszy, choć dalej dość techniczny. Ale na sucho nie był jakoś straszny. Cały czas mi się podobało i jechało się bardzo dobrze. Dopiero zjazd z Borówkowej dał mi w kość. Nowe klocki powodowały oddalenie klamek od kiery i niewygodny chwyt, więc na dole zamiast rąk miałem dwie pary grabi, na dodatek bolących jak jasna cholera.
A tu jeszcze stromy podjazd prawie pod Jawornik, gdzie zacząłem kurwować, co zwiastowało kryzys.
Ale zaczął się zjazd, i od tej pory miało być łatwiej. Wcale nie było wiele łatwiej, nie na kryzysie jaki się zaczął ;). Szutry były przeplatane wyboistymi podjazdami po przecinkach, które mocno mi dokuczały, dopiero po ostatnim bufecie zaczęło być łatwiej bo zaczął się dość płaski (ale nie zupełnie płaski, oj nie) przejazd szutrami do Barda. Lubię ten odcinek, bo jest mocno widokowy, a mało męczy i można szybko jechać. Odżyłem i odzyskałem sporo miejsc, ale po dojeździe do Barda na zjeździe wszystko straciłem bo przyglebiłem w łatwym miejscu, gdy koło mi się uślizgnęło na tłuczniu. A techniczne fragmenty prawie wszystkie w siodle, niech to! ;)
Jak zwykle wyprzedzili mnie w końcówce Wiola i Dawid, ten scenariusz powtarzał się prawie codziennie :).
Na metę przyjechałem nieźle złomotany, jak nigdy w tym wyścigu. Fakt że ten etap był zdecydowanie najcięższy ze wszystkich, szczęście, że pogoda dopisała. Ale godzinę po przyjeździe zaczęło lać, i z przerwami lało aż do rana.
Jabłczyńska po tym etapie wyglądała już mocno niewyraźnie ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 75.98km
  • Teren 68.00km
  • Czas 04:52
  • VAVG 15.61km/h
  • VMAX 65.90km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap II

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 3

W nocy padało, więc rano było rześko. Wieczorem poprzedniego dnia wymieniałem przy piwku klocki w hamplach i efektem tego wesołego remontu bylo zapowietrzenie przodu. Pojechałem więc godzinę wcześniej, żeby Czesi mi to zrobili, a im to oczywiście nie sprawiło żadnego problemu. Zauważyłem wśród ich licznych skrzynek narzędziowych jedną wypełnioną całkowicie winami i łyskaczami :)). Piwa dokupywali na bieżąco. No tak, na takim dopingu robota musi iść ;).
20 minut przed startem wszystko było załatwione i ustawiłem się w sektorze z Ktone i Magdą, oraz Jabłczyńską, która jeszcze była świeżutka i tryskała energią. Tak że jeden start miałem ramię w ramię z Jabłczyńską ;).
Z początku był niezbyt stromy asfalt, na którym dobrze się czuję i dociskając z blatu szybko dogoniłem grupę pod przewodem Wojtka i Marca. Na szutrach było już gorzej, paru ludzi wyprzedziło nas, Kaz też sobie wziął do serca wczorajszą porażkę i widocznie postanowił zawalczyć na tym etapie. Pierwsze 20km to były łatwe szutry góra dół, Marc został z tyłu, na jednym z podjazdów po ciężkiej walce odstawiłem Kaza. Za bufetem był kilkukilometrowy cudowny zjazd po szutrze, gdzie nie schodziłem poniżej 60 km/h. Ale zauważyłem tam że coś przy napędzie mi się mocno telepie i przeszły mi przez głowę czarne myśli o destrukcji prototypowego bębenka od Soul Kozaka. Ale na razie koło się kręciło, więc jechałem. Po 3km asfaltu koło kopalni uranu, gdzie jechałem już trzeci raz, sił dodał doping od Oli z dziećmi i ojca Wojtasa, dostałem informacje, że do Wojtasa tracę tylko 7 minut. Nie było źle. Zresztą jechało mi się tego dnia bardzo dobrze, i czarne myśli o rezygnacji zupełnie zniknęły. Dalszą, szutrową część podjazdu znałem z pierwszego, "rozgrzewkowego" dnia, więc jechałem na pewniaka, a po dojechaniu do przełęczy pod Śnieżnikiem nastąpił znany z Międzygórza zjazd po bruku, gdzie bezdętki 29 cali na niskim ciśnieniu pokazały, że rulezują. Zaprawdę powiadam wam, nie czułem wstrząsów, nie bałem się o snejka wymijając tradycyjnych łataczy na poboczach, a paru ludzi wyprzedziłem z prędkością na oko dwa razy większą :).
Na dole krótki bufecik, krótki podjazd i parę kilometrów "tysiączką" trawersującą Śnieżnik.
Krótkie podejście, na którym sprawdziłem że kaseta luźno lata na bębenku i to powoduje dziwne dźwięki z napędu. "Odkręcona od wstrząsów kaseta" brzmiała diagnoza Dawida i Wioli z mixa Gomoli, z którymi cały czas się tasowałem na trasie. Uff, czyli jednak pojadę dalej. 
Szlak graniczny nie miał nic wspólnego z masakrą ze Stronia sprzed dwóch lat. Był suchy (co oznaczało, że błoto po piasty było tylko w jednym albo dwóch miejscach) i dawał się jechać z przyjemnością. Nawet długie podejście w końcówce nie zrobiło na mnie wrażenia.
Za do w drugim mixie Gomoli, pękła karbonowa Merida, na szczęście udało im się to powizorycznie poskładać i skończyć etap.
Po szlaku granicznym nastąpił długaśny, lekko techniczny zjazd, na którym zacząłem się przecierać do jazdy górskiej i odczuwać z takich zjazdów przyjemność :).
Jeszcze tylko podjazd na grzbiet gór Bialskich, kawałek asflatem i mega szybki zjazd do Stronia. Na łące jedyne co trzeba robić, to mocno trzymać kierę i nie myśleć co się stanie jak się trafi na kamień czy dziurę, to zupełnie wystarcza do osiągania kosmicznych prędkości ;).
Po łące jeszcze szybka gruntówka i już było Stronie. Przyjechałem o błysk szprychy za Wiolą i Dawidem, i tak się często działo na Challenge, że wyprzedzali mnie na ostatnim technicznym zjeździe, a ja już nie dawałem rady nadrobić :).
Kolejność jak zwykle - Wojtas, ja, Marc i Kaz. Od następnego dnia miałem już sobie dawać radę sam :).

Jeszcze wieczorem podjechaliśmy z Marcem do Czechów, gdzie dokręciłem sobie kasetę i znów wszystko banglało, gotowe na kolejny etap.


Kategoria Góry, Etapówki


  • DST 75.98km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 13.61km/h
  • VMAX 68.60km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2404m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap I

Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 6

Pierwszy dzień poważnego ścigania. Dojazd z Siennej ma tą dobrą stronę, że jest z górki i średnia oscyluje w okolicach 45 km/h. Gorzej z powrotem, ale udawało się to obejść.
Na starcie ustawiam się z tyłu, co nie jest do końca dobre, bo ogon peletonu z róznymi opcjami 1/2 czy 1/4 dystansu reprezentuje często kalectwo techniczne i pierwsze spadnięcia z rowerów zdarzają się już 10m po wjeździe na nieco sypki szutrowy podjazd. Swoją drogą, niezła patelnia tam była w pełnym słońcu. Przesuwam się mozolnie do przodu, w końcu wyprzedzam Kaza i widzę plecy Marca, doganiam go przed końcem podjazdu i razem przesuwamy się do przodu.
Niestety przed Międzygórzem są dwa techniczne zjazdy, gdzie Marek wysuwa się na prowadzenie, szybko łapie coś z bufetu i dziarsko ucieka ;). Ale nie zdobywa więcej niż 200m przewagi, więc dość szybko to niweluję i jadę dalej. Parę zjazdów, parę podjazdów i w końcu długaśny podjazd na Śnieżnik, gdzie totalnie wymiękam. Nie tracę miejsc, ale zupełnie poważnie zastanawiam się nad przepisaniem się na połówkę dystansu :). Na szczęście w końcu wbijam się na szczyt i zaczyna się zjazd, który idzie o dziwo całkiem dobrze. Po pierwszych dwóch progach zjeżdżam wszystko i to całkiem szybko, przynajmniej nie tracę żadnej pozycji. Zaczynam doceniać bezdętki - na szerokich obręczach ZTR i na ciśnieniu poniżej 2 barów oferują świetną przyczepność i można jechać po kamieniach bez lęków ;).
Na szutrze po technicznym zjeździe osiągam kosmiczne prawie 69 km/h bez żadnego poczucia mniejszej kontroli roweru.
Drugi podjazd pod Śnieżnik znów mnie zabija :), ale jadę trochę szybciej, bo próbuje się ścigać z mixtem z Gomoli. Na górze zaczyna być mokro, a po chwili rozpętuje się nawałnica. Najpierw ulewa (ekstra ciekawe są przy takich warunkach bardzo szybkie błotniste zjazdy! ;)), a później burza z gradem, normalnie masakra. Zawieszam oksy na koszulce i po chwili je gubię  na wertepiastym zjeździe, więc  do końca jadę z ograniczoną widocznością.
Team z Gomoli mi odchodzi, a ja zdycham na stromym asfalcie pod Czarną Górę. Wyprzedzam tu trochę wykończonych "ćwiartkowiczów". Hmm, więc są ludzie bardziej zmęczeni ode mnie ;).
Zjazd z Czarnej Góry to jest kompletna abstrakcja, nawet na sucho nie wiem czy bym to zjechał, a tu była jeszcze rzeka błota. Mimo to wyprzedza mnie Glon z Colexu, ale zaraz wali glebę ;).
Reszta zjazdu taka sama jak na czasówce, tylko mega śliska. Zaczynam trochę uważać po niezłym skidzie na błotku i zjeżdżam aż do szutru dość asekuracyjnie, ale tam puszczam klamki i z niezłą prędkością i garścią piachu w oczach kończę wyścig z czasem 5:23:28.

Poczekałem chwilę na Marca i Kaza, a później mieliśmy dużego fuksa, bo podwiózł nas z rowerami samochód orga, więc nie musieliśmy dymać dodatkowych 300m przewyższenia :).

Generalnie wyniki teamowe zgodne z przewidywaniami, Josip, ja, Marc i Kaz, który po wczorajszej szarży miał dziś wyraźnie słabszy dzień i dał się pokonać Jabłczyńskiej o całą minutę, co było tematem żarcików przez cały wieczór ;).
Co do wieczoru, to znów znakomite jedzenie (żarcie było tak mega, że odpuściłem stołówkowe jedzenie z etapówki i jadłem na kwaterze) i znów za dużo wina i browców. Ciężkie warunki do regeneracji. I z takimi trudnościami mierzyliśmy się co wieczór ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 32.58km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 14.59km/h
  • VMAX 58.50km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - prolog

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

Dwie godziny przed startem przeszła burza, wybitnie zwiększając atrakcyjność trasy ;). Później znów zrobiło się gorąco, warunki doprawdy nie były łatwe. Trasa prologu była krótka, jakieś 15km, do przejechania w niecałą godzinkę. Startowałem pierwszy, mając ogromny doping od Oli, Josipa, Wojtka i Marca, dwaj ostatni kibicowali biegnąc z rowerem niczym na TdF. Nie ma jak profesjonalni fani ;D.
Niestety, po tempie z jakim wyprzedzali mnie zawodnicy na pierwszym podjeździe wywnioskowałem że odpuszczenie ścigania było dobrą decyzją. Podjazd był bardzo mokry, natomiast po drugiej stronie Czarnej Góry nie było burzy i było zupełnie sucho, więc zjazd był bardzo szybki. Sporo wyprzedził mnie Josip, o sekundę wygrał ze mną Wojtek, prawie dogonił mnie Marc. Wojtek miał moment tryumfu, choć drogo go to kosztowało, bo w następnym etapie został pokonany przez... ale nie uprzedzajmy faktów ;).

Wracając ze Stronia źle skręciłem i zafundowałem sobie solidny podjazd przez Kletno, z przeskakiwaniem wczorajszego grzbieciku przy kopalni uranu.


Kategoria Góry, Etapówki


  • DST 57.67km
  • Teren 45.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 16.40km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap IV

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 7

Wieczorem przed etapem sprawdzam tylnego Racing Ralpha - nie dość że slick, to jeszcze rzeszoto :). Dziura na dziurze, bezdętka pewnie już dawno by się poddała.
No ale dętka nigdzie nie wyłazi, więc mam nadzieję że jeszcze etap opona wytrzyma.



Start prawie taki sam jak poprzedniego dnia, długi łatwy podjazd szutrowy, ponownie jadę za liderką klasyfikacji kobiet kontrolując Rodmana, który w tym etapie wyraźnie postanowił zawalczyć.
Jakiś czas ostro się tasujemy po dość chamskiej trasie - sporo trawiastych singli, bardzo dużo błotnistych przecinek, masa korzeni i ogólnie ślisko. W jednym miejscu zaliczam niegroźną glebkę w błotnistej koleinie. Taki teren ciągnie się jakiś czas, dopiero po jakichś 10km robi się więcej szutrów.



Rodman odchodzi trochę do przodu, mnie dogania pociąg z Rafałem ze Strefysportu, chwilę jadę z nimi, ale ci z tyłu próbują się rozpychać mimo że przede mną nie ma miejsca, więc wkurzam się wyprzedzam wszystkich i zostawiam z tyłu ;). Doganiam Rodmana i chwilę jedziemy razem, ale później wyprzedzam i wyrabiam niewielką przewagę. Dogania mnie Raff z jeszcze dwoma, jedziemy w grupie jakiś czas łykając paru ludzi na zjazdach, ponownie się odrywam na krótkiej stromej ściance i zaczynam szybki zjazd. Canyon prowadzi się na szutrach świetnie, zaraz na początku wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika, ale po chwili rozlega się głośny syk z tylnego koła. Laczek, pozamiatane. Dość spokojnie zdejmuje koło i zmieniam dętkę, po kilku minutach dojeżdża Rodman i korzysta z mojej pompki, żeby podpompować też swoje koło :).
Gdy skończyłem wymianę mija mnie też Marc, świetnie dziś jechał i nie tracił w tym momencie więcej niż 10-15 minut. Zabieram się znów za zjazd, koło odrobinę pływa, więc nie cisnę na maksa. Na podjeździe widzę Marca, który wyprzedza zawodników jak słupki przy drodze. Po chwili ich też doganiam, ale odległość między mną i Marcem prawie się nie zmniejsza. Grunt to motywacja ;).
Mimo to przed szczytem podjazdu jestem już blisko, ale zaczyna się bardzo błotnisty zjazd, gdzie Marc idzie jak wariat i szybko mi znika z oczu. Jadę spokojniej, zjazd po początkowym błotku robi się bardzo fajny - lekko techniczny singletrack z kamieniami i korzeniami, podobny do dolnej części zjazdu z Wysokiego Kamienia. Jeszcze miałem nadzieję na jakiś podjazd, ale gdy mijany fotograf powiedział że do mety jest tylko 3km, gdy spodziewałem się 10km, to odpuściłem pościg. Jeszcze błoto przed tunelem, gdzie tradycyjnie kibicował Zibi, i meta.

Patrząc na pozycje tych z którymi jechałem w momencie laczka, byłoby miejsce w okolicach 35 open, więc standard.
A tak 62 open, 22 M3 z czasem 3:01:36. Rodman dołożył mi 5 minut, a Marek na pozycji Team Lidera 3.5 minuty. Zasłużył za bardzo dobrą jazdę w końcówce, gratki! :)
Straciłem też przez laczka trzy pozycje w generalce i po ostatnim etapie wyglądała ona tak:

1 KAISER ANDRZEJ 10:42:36
35 KŁOS MARIUSZ 13:49:38
64 SOŁTYS WOJCIECH 15:27:10
67 JESZKA MAREK 15:35:56
74 HOREMSKI MARCIN 16:02:38
87 KOPER PRZEMYSŁAW 16:54:07
108 KAŹMIERCZAK WOJCIECH 18:20:47

3h straty do Andrzeja K. Tak niewiele, a jednak tak wiele ;))).

Ogólnie super imprezka, mimo niedociągnięć organizacyjnych trasy były dobrze przygotowane i co najważniejsze na tyle trudne, że dawały satysfakcję. Na kwaterze też była wesoła ekipa i browce lały się strumieniami ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 72.55km
  • Teren 65.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 18.06km/h
  • VMAX 58.40km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap III

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 2

Przed startem dość nerwowo, najpierw Josip odkrywa laczka w oponie rano, a na zjeździe łapie laczka Marc. Opony zdecydowanie czują już trud szybkich, kamienistych zjazdów, zresztą gdy wieczorem oglądam swojego Racing Ralpha, to widzę że to już prawie slick, a dziur w nim więcej niż w szwajcarskim serze. I tak cud że jeszcze nie miałem laczka.
Hocki klocki są też z miejscem startu, trzeba na nie dojechać z 4 km od Piechowic, oczywiście informacje są szczątkowe i dojeżdżamy na miejsce późno, ustawiając się wśród funowców blokujących dojazd.
No ale nic, po starcie z czarnej dupy ładnie ciśniemy z Josipem, na początku nadaję tempo wyprzedzając sporo zawodników, potem tradycyjnie daję się rozprowadzać Josipowi ;), po wyprzedzeniu Rodmana poprawiam i odrywam się od grupy, goniąc samotnie kolejną.
Początek jest miły - długi łagodny piętnastokilometrowy podjazd przerywany równie łagodnymi krótkimi zjazdami.
Chwilę gadam z DMK, narzekającym na formę.



Ja czuję, że to etap wybitnie pode mnie, więc bez skrępowania cisnę mocno. W pewnej chwili dojeżdża z tyłu Raff, tym razem jadący troszkę mocniej ode mnie, więc to ja wafluję się na kole, starając się nie strzelić.
Po drugim bufecie nastaje okrutny podjazd pod Łącznik - chyba z kilometr asfaltu 20% w pełnym słońcu i osłoniętego od najmniejszego wietrzyku. Gotuję się jak samowar, ale cisnę 6-6.5km/h jadąc krótkie odcinki od krzaczka do krzaczka :).
Gdy się wypłaszcza, pojawiają się turyści, jeden częstuje mnie piwkiem :). Niebo w gębie!
Od razu pocisnąłem i doszedłem Raffa i spory kawałek jedziemy razem, wyprzedzając masę turystów na rowerach. W końcówce długiego szybkiego zjazdu Raff odpada - laczek. Jadę dalej sam po prawie płaskich Izerach, raz lekko z góry, raz pod górę, ale ogólnie jest bardzo szybko, choć znów niebezpiecznie - wszędzie pełno turystów nie do końca panujących nad rowerami.



Pod koniec jest upojny łatwy szuterek akurat na 45km/h przy lekkim dokręcaniu, zakończony kawałkiem ostrego szutru, gdzie od razu mijam 3-4 laczkowiczów.
No i drugi podjazd etapu - pod Wysoki Kamień, też w okolicach 20% ale szutrowy.
Tu najstromszy kawałek odpuszczam, gdy widzę na liczniku 4 km/h.
Za to zjazd z Wysokiego Kamienia przez Zakręt Śmierci do Piechowic jest piękny - singletrack, początkowo kamienisty i suchy, stopniowo coraz więcej błota i korzeni, ale cały czas dość szybki i co najważniejsze nie ma żadnej trawy, więc dobrze widać podłoże. Świetnie się tu bawię, choć tracę ze dwa oczka.
Końcowy odcinek mocno błotnisty, dużo korzeni i głębokich kałuż, dość trudno, ale przejeżdżam przy dopingu Zibiego który tu czatował na gleby zawodnikow ;).
Jeszcze zjazd tunelem, finisz po błocie i koniec.
Przyjemny etap, taki akurat pode mnie.
Miejsce identyczne jak wczoraj, 35 open, 18 miejsce M3 i czas 3:19:21.
Mimo sporego przewyższenia średnia w okolicach 20km/h, prawie jak na Kaczmarku ;).

Tym razem na etapie przyglebił poważnie Wojtas, który spiął się na szutrze z innym zawodnikiem. Na szczęście dał radę jechać ostatni etap.

Tym razem powrót na kwaterę grupetto. Rodman zrobił ucieczkę, ja doskoczyłem z peletonu, próbował też Wojtas, ale na mocnych krótkich zmianach przetrzymaliśmy go i w ucieczce dojechaliśmy do Michałowic, gdzie sprint do tablicy wygrał w cuglach Rodman. Działo się jak na TdF ;)))


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 77.38km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 15.63km/h
  • VMAX 65.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 2320m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap II

Piątek, 5 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 5

Ten etap miał być najtrudniejszy technicznie. W sektorze startowym poważne miny zwiastowały różnorakie "refleksje MTB" kłębiące się w głowach uczestników ;).



Zaczęło się startem honorowym, nie lubię czegoś takiego, ale było dość bezpiecznie, bo drugiego dnia już nikt nie szarżuje żeby się wepchnąć do przodu.
Parę sekund postoju i niespodziewany start ostry. W zamieszaniu tracę kontakt z Rodmanem i Josipem, widzę jak oddala się szybko DMK, więc gonię, mimo że tradycyjnie jest ciężko na podjeździe. Za zająca służy dziewczyna z Votum Wrocław, z pierwszego miejca klasyfikacji kobiet, która jest bardzo zgrabna więc przyjemnie się za nią jedzie ;).
Początek jest generalnie pod górę, tylko pierwszy zjazd zapada w pamięć, bo jest generalnie nie do zjechania, progi ponad półmetrowe i pokrywające wszystko stare liście skutecznie to uniemożliwiają. W jednym miejscu na skrzyżowaniu niejednoznaczne oznacznie zatrzymuje całą grupkę, na szczęście szybko dojeżdża motocyklista i kieruje nas we właściwą ścieżkę. Po krótkim, ale solidnym podjeździe asfaltowym wjeżdżamy na szutrówkę na Dwa Mosty. Lubię ten podjazd, rozkręcam solidne 15-16km/h i jadę, na kole siedzi znajomy Rodmana - Raff ze Strefy Sportu ;).
Nie przeszkadza mi to, jadę swoje, w końcu, gdy zaczyna się asfalt widzę z przodu dwie osoby, jedna to DMK! A Josipa i Rodmana nadal nie ma, ładnie musieli pocisnąć!
Widok Damiana powoduje automatyczne zwiększenie tempa i dojeżdżam do niego na samym szczycie przy bufecie. Szybki asfaltowy zjazd pokonuję nie schodząc poniżej 60km/h. Więcej takich ;).
Następuje krótki błotnisty zjazd i następny podjazd - Chomontowa.



Dalej jedziemy z Raffem, na początku stoi ekipa ze Strefy Sportu, więc korzystam z okazji i piję z podawanego bidonu, a później podjazd. Na samej Chomontowej nie dojeżdżam nikogo, za to na szybkim asfaltowym zjeździe łykam ze trzy osoby. Chyba staję się mistrzem szybkich zjazdów ;).
Zielony szlak do Borowic tak sobie idzie, w ogóle zjazdy tego dnia nie idą mi tak jak wczoraj, cały czas pamiętam o poważnych glebach kolegów poprzedniego dnia, a w dodatku jest ślisko.
W okolicach Karpacza jeździmy dłuższy czas, sporo zjazdów i podjazdów w okolicy Czoła, część się pokrywa z golonkowym Karpaczem, więc jest ciekawie.
Sporo mocno pozarastanych ścieżek, to jak widzę jest domena tras Grabkowych, wkurza mnie to bo jest niebezpieczne. Nie widać kamieni ani korzeni, więc można glebnąc w każdej chwili przy mocniejszym tempie.
W końcu zaczyna lać. Ulewa jest mocna, ale krótka, muszę się zatrzymać na zjeździe, bo nic nie widzę przez oksy, w tym momencie 4 osoby jadące na kole, w tym Raff odjeżdżają mi, a ja znów jestem wkurzony. W dodatku Josipa i Rodmana dalej nie widać. Czyżbym aż tak słabo jechał? Momentami wydaje mi się że jadę ostatni, takie tam typowe efekty psychiczne samotnej jazdy ;).





Po zjeździe do Przesieki zaczyna się bardziej płaski profil, jest trochę zarośniętych singli, ale generalnie szutry góra dół. Odzyskuję tu kilka oczek open, zaczynam też dublować funowców. Koniec koszmarny - początek terenu z pierwszego etapu, tym razem mocno rozjeżdżony i błotnisty. Funowcy prowadzą wszystko, ja prawie wszystko jadę, ale kurwy już lecą ;).
Zjazd szutrem i lotna meta w lesie. Wojtasa i Rodmana nie ma. Jestem wściekły, nawet nie poczekali, tacy koledzy! ;)
Zjeżdżam do Piechowic i znów muszę pokonać 200m podjazdu asfaltem. Jestem wykończony, snuję się 7-8 km/h.
Na kwaterze okazuje się... że jestem pierwszy. Josip i Rodman ani razu mnie nie wyprzedzili, a ja cały etap myślałem że są z przodu i goniłem :))).

Etap faktycznie trudny. Czas 4:16:07, miejsce 35 open, 15 M3, znacznie lepiej niż się spodziewałem.

Czuję że to miejsce jest adekwatne do moich możliwości, pierwszego dnia ewidentnie szedłem za mocno i odcięło mnie zaraz za metą. Teraz jest ok, mimo że zmęczony też jestem.


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 71.77km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 16.01km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2150m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap I

Czwartek, 4 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 3

Dzięki super kwaterze wynalezionej przez Maksa budzę się dobrze wyspany i z duża ochotą na ściganie. Do tego pogoda jest idealna, więc jedziemy z Josipem na objazd pierwszych odcinków trasy. Fajnie - dość sucho, kilka technicznych miejsc zapewnia niezbędny poziom adrenaliny.
Dołączają Marc z Kazem i razem zjeżdżamy na start, który jest w zupełnie innym miejscu niż meta, zresztą jak się okaże będzie to tradycją BA.
Humory dopisują, ustawiamy się z Josipem na taktycznej pozycji umożliwiającej pilnowanie Rodmana ;). Niedaleko stoi też DMK, bardzo mnie ciekawi jak wypadnie rywalizacja na etapówce, mam nadzieję że nieco lepsza w tym roku technika zneutralizuje silniejszą nogę Damiano :).
Od startu podjeżdżamy pod nasz nocleg - 2.5km nowiutkiej nawierzchni z 200m przewyższeniem, w sam raz na rozgrzewkę.
Rodman odpala i się oddala na 100m, Wojtas też uruchamia łydę, ale nie odpuszczam i trzymam się koła, takie mocne początki nie są moją silną stroną i dobrze mieć kogoś do rozprowadzenia ;).
Po półtora kilometra czuję się już nieźle i poprawiam, dochodzimy DMK i zbliżamy się do Rodmana, Wojtas trzyma koło, ale później w terenie znika z tyłu. Rodmana dochodzę, gdy zaciąga mu łańcuch na krótkiej ściance.
Trasa z początku całkiem fajna na pierwszy dzień, szutry na podjazdach, dość ciekawe zjazdy, na podjeździe znów wyprzedza mnie Damian, ale na zjeździe niezbyt sobie radzi w błotnych odcinkach i wyprzedzam. Trening z Trophy procentuje! :)



Na kilku trudniejszych kamienistych zjazdach z zaskoczeniem widzę, że w okolicach trzydziestego miejsca open są ludzie, którzy schodzą z rowerów! Fakt, że niektóre miejsca nie są banalne i jeśli ktoś przyjechał z nastawieniem na łatwą trasę, to mógł być zaskoczony.
Przez chwilę pada, co natychmiast podnosi poziom trudności. Tempo jest szybkie, włączam się w 6-8 osobową grupę i ciśniemy całkiem ostro. Po miłym dla mnie technicznym zjeździe do drugiego bufetu rozpętuje się piekło. Oberwanie chmury, gwałtowna ulewa trwa bardzo długo, wściekły na siebie, bo nie zakleiłem hamulców taśmą zwalniam i po pewnym czasie na podjeździe na Wysoki Most widzę za sobą pogoń. Jeden z goniących szybko się zbliża - Rodman!
Dojeżdża, ale nie jest zbyt rozmowny - czyli trochę go to kosztowało ;). Pytam o Damiana i okazuje się że jest 200m za nami, na prostych go widzę. Trzeba uciekać, więc podkręcam tempo. Po jakimś czasie Przemo poprawia i jedziemy ładnie 14-15km/h łykając kilku zawodników po drodze. Trafia się bardzo trudny kawałek zjazdu - mam tu okazję poczuć się jak czołówka zjeżdżająca wszystko ;). Puszczam się na kawałek kamienistej ścianki z wielkimi progami i zjeżdżam, ale poczucia kontroli roweru nie mam żadnego, seria odbić od kamieni i ślizgów na mokrym powoduje, że ląduje kompletnie nie tam gdzie przewidywałem.
Dalszą część sprowadzam :).
Rodman wysuwa się na prowadzenie i jedzie kilkanaście metrów przede mną, w sumie mam szczęście że pierwszy wjechał na feralny mega śliski mostek. Delikatny ruch kierą i leży obijając się o bale. Staję przy nim i natychmiast nogi mi się rozjeżdżają - ślisko jak na lodzie. Usuwam rower z mostu, Rodman mówi żebym jechał dalej więc jadę. Końcówka mocno upierdliwa, płasko, ale teren rozryty i pełno błota. Ogólnie ciężko, ale przestaję się martwić, że DMK mnie dojdzie na tej nawierzchni. Dubluję sporo zawodników Fun, którym jazda chyba za wiele funu nie sprawia, bo wszystko na tym odcinku prowadzą.
Błotnisty zjazd, asfalcik w Michałowicach, trochę szutru i w końcu meta!



Wynik mnie zaskakuje, 29 miejsce open i 13 w kategorii z czasem 3:12:34.
Takiego wyniku kompletnie się nie spodziewałem.

Tytuł team lidera obroniony, choć gdyby nie gleba Rodmana, mogło być ciężko :).

Etap eliminuje Zibiego. Wyglebił w tym samym miejscu co Rodman i połamał łokieć. Wielka szkoda, bo ładnie jechał i pewnie by spokojnie ukończył Pro z niezłą lokatą.


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 47.37km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:37
  • VAVG 13.10km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap IV - w trupa od początku

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 15

Z rana upragniony widok - słońce za oknem! :)
Trasa tego dnia była mocno skrócona, wywalono jakieś 26km i Klimczok, pozostało zaledwie 44-45km i 1800m przewyższenia, więc nie było co gdybać nad taktyką - w trupa i tyle :). Od samego początku mocno, ale dopiero po 5km mijam Marka, który miał ten sam sposób na wyścig. Jeszcze przed Kubalonką mijam Macieja R. więc jest dobrze. Długi zjazd lekko przyblokowany korkiem w najwęższym miejscu i od razu po minięciu Wisły bezlitośnie stromy podjazd po płytach w pełnym słońcu. W ogóle wszystkie podjazdy poza ostatnim asfaltem były tego dnia konkretne, na granicy wjechania. Trochę się gotuję, ale nie odpuszczam, bo Maciej jest blisko. W końcu udaje mi się go urwać, trochę szybkich zjazdów z rozkosznie przyczepną nawierzchnią, więc prawie nic nie tracę i znów podjazdy. Płaskie odcinki nie istniały, były tylko strome podjazdy i szybkie zjazdy na tym etapie. Zjazd z Salmopolu do drugiego bufetu jest tak stromy, że szybko zaczynają boleć paluchy na klamkach, ale mimo to jest banalny, bo człowiek jest tak przyzwyczajony do śliskiego, że sam tylko brak błota odczuwa jak przyczepny asfalcik ;). Za bufetem dogania mnie Paweł - też jest mocny podjazdowo, więc etap jest pod niego.
Trochę mi ucieka na stromiźnie, wyprzedzamy paru ludzi, ale na szczycie nie jest daleko, na zjeździe na tamę tracę bardzo niewiele i asfalt na Kubalonkę zaczynam jakieś 100m za 5-6 osobową grupą prowadzoną przez Pawła. Większość podjazdu redukuję dystans, w końcu ich dochodzę za zameczkiem i po chwili przemieszczam się na czoło i atakuję :). Tempo wytrzymał Paweł i jeszcze dwóch, dochodzimy też jednego ucieczkowicza i zaczyna się bezlitosny zjazd, powyżej mojego progu akceptacji, ale nie odpuszczam i dokręcam wszędzie gdzie się da :), Jedzie nas cały czas pięciu, i śmigamy jak dziki po lesie i szutrach bez hamowania ;). Na jakimś podjeździe znów atakuję i wychodzę na czoło, całe szczęście, bo za zakrętem pokazuje się wąska kładka nad rowem, nie trafiam i muszę się zatrzymać, jakbym był z tyłu to byłoby pozamiatane :). I dalej z blatu po korzeniach i łąkach, Pawłowi zaciąga łańcuch i zostaje lekko z tyłu, więc resztę jedziemy we trójkę, objeżdżamy szkołę wąskim asfaltem, jeszcze 200m w poślizgach po żwirowej ścieżce i koniec :).
Od tamy cały czas mega tempo i ani chwili wytchnienia.

Ale wyniki tego warte - miejsce 108/325 open z czasem 3:25:15! Historyczne najlepsze miejsce na MTB Trophy :).
Paweł przyjechał jakieś 30s po mnie, Tomek stracił 9 minut, Jarek Wójcik 12 minut, a Maciej R. 19 minut po awarii piasty.
Marc też ten etap mocno pojechał i stracił tylko 21 minut. Ogólnie było szybko :).
W generalce dobre 126/314 miejsce open i 48 M3. Cel czyli pierwsza połowa stawki wypełniony z nawiązką :).
Dla porównania dwa lata temu byłem 246 open i 120 M3 :D.



Dobrze mi się jechało w tym roku, mimo tragicznych warunków. Chociaż z drugiej strony, w nocy rozpadało się i deszcz przeplatany ulewą trwał bez przerwy aż do wyjazdu w poniedziałek. Czyli mogło być jeszcze gorzej ;).


By Sufa


Kategoria Etapówki, Góry