Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

200-.....

Dystans całkowity:1881.35 km (w terenie 328.00 km; 17.43%)
Czas w ruchu:71:00
Średnia prędkość:26.50 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Suma podjazdów:2000 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:150 (80 %)
Suma kalorii:12255 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:235.17 km i 8h 52m
Więcej statystyk
  • DST 307.11km
  • Teren 2.00km
  • Czas 10:48
  • VAVG 28.44km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Goggle Night Challenge czyli wyprawa świrusów :)

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 05.08.2012 | Komentarze 13

Kilka dni temu Marc rzucił na blogu niewinną uwagę że fajnie byłoby pojeździć w nocy. Na niewinny wpis rzucili się inni i tak go powykręcali, że opcja maxi rozrosła się do 400km, co prawda tyle aż nie da się zrobić w ciągu samej nocy, ale kto by się tam przejmował ;). Mimo szaleńczego projektu i niepewnej pogody na rondzie Obornickim przed północą pojawiło się aż siedmiu riderów:


(c)JPbike
A nawet wóz techniczny prowadzony przez Asię :).

W sumie pięć szosek (dwie nowe: Jacgol ze swoim Radonem i z3waza na nówce Corrateca; kiedyś szosa była rzadkością w naszej grupie, a teraz rzadkością jest ktoś bez szosówki ;)), do tego Zibi na uszosowionym góralu i JP, który poszedł szeroko i przyjechał na dwucalowych semislickach.
Punkt dwunasta wystartowaliśmy, od razu poszedł niezły ogień, spodziewałem się oszczędnych prędkości w okolicach 30km/h, a szło 33-35 :).
W mijanych miastach peleton budził sensację wśród wracających z knajp ludzi ;).
Po 2h 45 minutach byliśmy w Trzciance, na stacji zrobiliśmy postój na kawkę i żarcie, tu odłączyli się od nas Jacgol który musiał być w domu rano i Zibi męczony kurczami.
W pięciu pojechaliśmy dalej. Momentami była potworna mgła, nic nie było widać i trzeba było zdejmować okulary na których błyskawicznie skraplała się woda. A momentami było zupełnie sucho, pełna widoczność i jasna noc, bo pogoda była piękna.
W Wałczu zaczęło się przejaśniać, ale jechaliśmy dalej, aż do Czaplinka, gdzie byliśmy punkt szósta. W końcu otwarto sklepy ;), więc postój.



Klimatyczne zdjęcie o świcie. (c)JPbike

W okolicach zamku Drahim było najgorzej. Słońce już wschodziło, ale brakowało mu jeszcze mocy żeby rozgonić mgły, a lampki były już słabiej widoczne, bo było jasno. Na dodatek pojawił się ruch samochodowy, i przez chwilę naprawdę się bałem, żeby ktoś w nas nie wjechał, bo nawet nadjeżdżające samochody było widać z 20-30 metrów.
Na szczęście trwało to krótko, słońce wstało akurat gdy jechaliśmy widokową drogą do Połczyna i zrobiło się pięknie. Mgła się podniosła i wisiała przy czubkach drzew i nad jeziorami, a droga była fajnie zakręcona i pagórkowata. Najlepsza pora na ten kawałek szosy :).
Do 210km tempo było cały czas równe, średnia w okolicach 31.5 jak w pysk strzelił :).
Wtedy zrobiliśmy sobie postój na trawce z piwkiem i chyba nas to trochę rozleniwiło, bo później tempo siadło :).



W dodatku ruch był już bardzo duży, widzieliśmy z Marcem też jeden wypadek, gdy ktoś uciekając przed wjechaniem w kufer hamującemu poprzednikowi, wjechał do rowu. Wyprzedzanie na gazetę też było na porządku dziennym. Takie tam wakacyjne klimaty :).
Ale zmęczyliśmy te 40km i dojechaliśmy ;). Średnia na 255km wyniosła niebagatelne 30.6 km/h


(c)JPbike

Spróbowałem też jak się jeździ po plaży.


(c)JPbike

I wybachałem się z rowerem ;).



Później pojechaliśmy coś zjeść, bo już porządnie ssało w żołądku, a po obiedzie rozdzieliliśmy się bo Marc, z3waza i ja chcieliśmy zrobić plan średni, czyli dokręcić do 300km, a Jacek i Jarek woleli plażować :).
Zakupiliśmy po drodze niezbędne prowianty i fajną ścieżką rowerową ciągnącą się chyba z 15km od Kołobrzegu pojechaliśmy na trochę cichszy kawałek plaży rozbić obóz tymczasowy.



Ostatni obóz szoszonów, hehe

Obudziliśmy się jak już porządnie grzmiało ze wszystkich stron, a do Koszalina jeszcze 25km... burza ogarnęła nas 15km od miasta, więc zdążyliśmy dokumentnie zmoknąć. Ale dojechaliśmy na stację 20 minut przed odjazdem pociągu i we w miarę komfortowych warunkach dojechaliśmy do Poznania.

Udany wypad, choć gdy jechałem na start uparcie przewijała mi się przez głowę myśl: "czy my jesteśmy, k... , normalni???" ;D


Kategoria 200-.....


  • DST 201.57km
  • Teren 70.00km
  • Czas 08:03
  • VAVG 25.04km/h
  • VMAX 49.90km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dwusetka Zachodnim Nadwarciańskim

Sobota, 22 października 2011 · dodano: 22.10.2011 | Komentarze 9

No i jednak się udało złapać kurs ponad 200km w tym roku :).
Do rzeczy. Z JPbike i mlodzikiem spotkaliśmy się na Cytadeli, przed dziewiątą ruszyliśmy w drogę. Idealna pora, bo kto to widział żeby jechać na rower o siódmej? ;)
Początek standard, nadwarciańskim do mostu w Biedrusku, potem Starczanowo, lasami do Łukowa, a stamtąd już żabi skok do Obornik. Za miastem dłuższy odcinek asfaltowy, szybko ustaliliśmy kilometrowe zmiany i ładnie pracując, z prędkością grubo ponad 30 km/h...


(c) JPbike

...dobiliśmy do Stobnicy, gdzie obejrzeliśmy nieczynny most kolejowy. Bajera. Przy zwiedzaniu okazało się, że mlodzik to wariat bez instynktu samozachowawczego i lęku wysokości :D.


(c) JPbike
Mlodzik sobie jechał po tej kładeczce, ja miałem trudności z chodzeniem przy prześwitującej między spróchniałymi podkładami wodzie kilkanaście metrów niżej :D


Na podeście. Fajne miejsce na browara ;).

Jeszcze po parę zmian i już byliśmy w Obrzycku, tam nastąpił znów dłuższy odcinek terenowy do Wronek. Popas w sklepie...


...i ruszyliśmy do Chojna na prom. Po drodze załapałem się za ciężarówkę i z prędkością 50km/h uciekłem kolegom poza horyzont zdarzeń ;). Ale nie na długo, solidny podjazd spowodował że zgubiłem zaprzęg.
W Chojnie okazało się że prom popsuty :/.

Prom popsuty. Jacek szuka brodu ;).

Popasik, modyfikacja planów i już jechaliśmy żółtym szlakiem po południowej stronie Warty. Mijając widowiskowe jezioro Krzymień w głębokiej dolinie...



...i trochę pagórkowatego terenu dojechaliśmy szybko do Sierakowa, popasaliśmy tam na rynku koło krwiobusa (ciekawe jakby się wracało po oddaniu pół litra krwi ;)) i z powrotem. Do Chrzypska dojechaliśmy szybko, kupiliśmy izobroniki i żarcie, potem pojechaliśmy na punkt widokowy.


(c) JPbike

Mały piknik i dalej w drogę. Jeszcze 80km, zaczynało się robić ciężko, ale dawaliśmy radę, tylko mlodzik coś przysypiał z tyłu ;).
Terenowo asfaltowym szlakiem rowerowym do Ostroroga, potem Szamotuły i już było blisko do domu. Mlodzik się obudził i zaczął ciągnąć jak łysa kobyła ;).


(c) JPbike
Rozrywkowy slalom w Pamiątkowie ;).

W Pamiątkowie zaczęło mi się robić zimno z braku cukru, zadysponowałem: sklep! ;)
Buła ze śmietaną i pół litra coli spowodowały że poczułem się jak młody buk ;), zrobiło mi się ciepło i błogo, i nóżka jakoś się rozruszała. Od Rokietnicy już na lampkach, Pava i Bocialarka dawały falę uderzeniową, uzupełniał czołówką JPbike.
Od Strzeszynka terenem przez Rusałkę, tempo było godne :).
Nad Rusałką odłączył się Jacek, pod Cytadelą pożegnałem się z Pawłem.
Super spędzony dzień, dzięki za towarzystwo i Jackowi za wymyślenie fajnej trasy zamiast oklepanego Pierścienia :).



Trasa zgrubnie, teren przybliżony.


Kategoria 200-.....


  • DST 262.16km
  • Czas 09:15
  • VAVG 28.34km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nad morze

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 01.07.2010 | Komentarze 16

Trafilo sie kilka dni wiekszego luzu, wiec w koncu wybralem sie szosowka nad morze z zamiarem nawiniecia tylko km ile sie da przez 4 dni ;). Start z Czarnkowa, trasa raczej byla mocno nieoptymalna jesli chodzi o odleglosc, najpierw odbilem na wschod do Czaplinka, zeby zobaczyc zamek Drahim i gorki za Kluczewem (faktycznie swietna wijaca sie szosa), a potem z kolei mocno na zachod, az do Zalewu Szczecinskiego w Kamieniu Pomorskim. W sumie wyszlo z 50km wiecej niz mogloby byc, ale za to o 10km pobilem swoj dotychczasowy rekord odleglosci ;). Metoda malych kroczkow to jest to ;). Mniej wiecej od 220 do 240km jechalem tak dziurawym asfaltem ze glowa mala, po takim dystansie strasznie sie to juz odczuwa w lapach i tylku :). Ostatnie 10km to calkowity kryzys i odciecie zasilania, 20km/h, zimny pot i te sprawy. Fe. No ale sie udalo :). Pogoda prawdziwie letnia, tyle ze cala droga byla pod wiatr.
Przebieg trasy: Trzcianka-Tuczno-Miroslawiec-Czaplinek-Polczyn Zdroj-Swidwin-Ploty-Golczewo-Kamien Pomorski-Dziwnowek-Pustkowo.
Garsc zdjec:


Miedzy Tucznem a Miroslawcem. Jak widac, kodeks drogowy nie jest zbytnio przystosowany do ostrzezen przed duzymi zwierzetami ;)


Sliczne jezioro Drawsko w Czaplinku.


Zamek Drahim. Wielkiego wrazenia na mnie nie zrobil, ot, kwadratowa szopa z cegiel bez polotu. Widac ze budowali Niemcy ;). Za to polozony jest w pieknym miejscu, na przesmyku miedzy dwoma jeziorami.


Pagorkowate tereny za Kluczewem. Swietny kawalek pagorkowatej szosy.


Kategoria 200-.....


  • DST 232.10km
  • Czas 07:15
  • VAVG 32.01km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 184 ( 98%)
  • HRavg 150 ( 80%)
  • Kalorie 6026kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

V maraton szosowy w Lesznie, giga

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 30.05.2010 | Komentarze 14

Na miejsce przyjechalem dosc pozno, godzine przed startem, na szczescie organizacja byla bardzo sprawna, zero kolejek przez start jak w czasowkach, grupy szescioosobowe co minute. Zaparkowalem kolo kuriera z Wroclawia i przy pogawedkach o triathlonie i kurierowaniu szybko zlozylem rower, przypialem numerki, zapakowalem zarcie i na start. Masa drogiego sprzetu, jakies Colnago, Bianchi, Villiery i inne blizej nieznane mtbowcowi i mojemu Radonowi szosowki obwąchiwały sie nieufnie ;).
Na starcie pulsik z nerwow podskakiwal pod 120, poszlo sprawnie, zebranie grupki, 30s przed zero ustawienie na linii, start! Postanowilem sie nie wychylac, ale koledzy jakos nie kwapili sie do szybkiej jazdy mielac 30km/h, wiec w koncu wyskoczylem naprzod, tetno szlo do gory, predkosc skoczyla do 40km/h, a koledzy trzymali sie jak przyklejeni :). Tak trzymalem jakies 10km, doganiajac po drodze jakies 3 grupki z wczesniejszych startow. Raz probowalem urwac sie na podjezdzie, tetno rekordowe 184, predkosc pod gorke 40km/h, ale nie udalo sie ;). Jak sie juz schowalem w peletonie zwiekszonym magicznie do 10 kolarzy to juz zaczeli pracowac i mialem lzej ;P. Generalnie peleton to moc, nasz zwiekszal sie zbierajac maruderow z trasy, wydaje sie ze tez dochodzily do nas jakies grupki z tylu i w czasach swietnosci miedzy 30 a 90tym kilometrem liczyl 30-40 osob i ciagnal non stop w okolicach 40km/h. Do konca pierwszej setki jazda byla najprzyjemniejsza, bylo jeszcze chlodno (start byl o osmej), zmeczenie male, okolice piekne, a zielen soczysta po wczorajszych opadach :). Dodatkowo obserwowanie zachowania tego zbiorowego organizmu byly bardzo ciekawe. Ze srodka fajnie widac zmiany, jakies ucieczkowe akcje, rozbijanie sie weza w roj na dziurach, regularne zmiany na czole. Super. Co prawda pracowala moze pierwsza dziesiatka, a reszta wiozla sie na kole z tylu :).
Po ok 90km doszla nas mocna grupka z tylu i zaczela podkrecac tempo w czubie, maruderzy zostali z tylu i grupa zredukowala sie do 10 osob. Dawalem rade, ale zatrzymalem sie na bufecie na 130km, bo juz od jakiegos czasu mialem sachare w bidonach i mi uciekli :/. To byl blad, na bufetach w takich wyscigach lepiej zlapac butelke wody i jechac dalej, bo jak sie straci grupe to w zasadzie koniec dobrego tempa. Okazalo sie ze nasza grupa to byla chyba ostatnia wieksza, bo potem juz nikt mnie nie wyprzedzil i nie bylo sie do kogo dospawac. Tak ze ostatnie 100km jechalem sam, a srednia bezlitosnie spadala z 35km/h na 32 :). Kolo 180km mialem kryzys, jechalem w zasadzie tak samo, ale potwornie chcialo mi sie rzygac :). Przeszlo po 10km, potem sie nawet rozkrecilem i ostatnie 20km jechalem calkiem szybko, powyzej 33km/h. Na bufetach dosc monotematycznie - byly tylko banany i drozdzowki, ale za to duzo :). Reszta trasy to mini kryzysiki powodowane glownie bolem stop od ciaglego deptania, pojawial sie na kilka min i znikal, za to na mecie chwile nie moglem ustac, gdy krazenie wracalo :).
Na mecie spotkanie z Rodmanem, ktory mnie zalamal kompletnie swoim wynikiem, czas godzine lepszy niz ja i pierwsze miejsce w kategorii inne ;>. Nie dal sie urwac z peletonu i to zaprocentowalo. No ale to cyborg w tym sezonie, gratulacje :). Zarcie dobre, standardowy makaron, niestandardowe dwie drozdzowki dowiezione z bufetow, kawka i herbatka, pelen Wersal ;).
Zwyciezcy mieli srednie w okolicach 40km/h, to juz kompletnie poza zasiegiem. Wiek zawodnikow na takich zawodach jest wyzszy niz w mtb, srednia to M4, ale kopyto to oni maja :).
Ciekawe doswiadczenie, raz do roku mozna sie przejechac, ale jednak MTB w gorach jest ciekawsze :).
Wyniki:
Czas 7:14:23
Miejsce:
open 34/68 (idealna polowa ;>)
M3 szosa 8/13




Kategoria 200-....., Maratony


  • DST 201.61km
  • Teren 125.00km
  • Czas 07:45
  • VAVG 26.01km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierscien kondycyjnie

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · dodano: 18.04.2010 | Komentarze 9

A jednak sie udalo wstac o swicie w niedziele ;). Slowo sie rzeklo wiec przed dziewiata ruszylem szlakiem przez Strzeszynek, zeby dojechac do Pierscienia w okolicy Kiekrza.



Tajemnicza sciezka doprowadza mnie do optymistycznie oswietlonego Pierscienia ;).

Juz w Kiekrzu gdy pialem sie w gore ulica o wdziecznej nazwie Podjazdowa wyprzedzil mnie z kosmiczna predkoscia pociag zawodnikow teamu Rybczynski Rowery z Jarkiem na czele :). Nikt mnie nie poznal, co mnie nie zdziwilo, bo po obcieciu wlosow nikt mnie nie poznaje :-). Szybko znikneli mi z oczu i pojechalem spokojnie dalej. Po kilkunastu kilometrach, przy jeziorze Niepruszewskim... znow dogonil mnie pociag Rybczynskiego. Tym razem zamienilismy kilka slow... i dalej nikt mnie nie poznal :D. Mocno ubawiony pojechalem dalej szlakiem, a pociag zniknal w oddali. Po kilku dalszych kilometrach dogonili mnie po raz trzeci :))). Myslalem ze spadne z rowera :). Tym razem Drogbas mnie poznal, jednak to sciecie wlosow troche zmienia czlowieka :D. Okazalo sie ze tez jada Pierscien, wiec sie podlaczylem i wskutek tego w ogole nie pamietam nastepnych siedemdziesieciu kilometrow, byl tylko blat, oś i kolo poprzedzajacego roweru :). Na Osowej Gorze Jarek i jeszcze jeden kolega odlaczyli sie i wrocili do domu, w pieciu pozostalych uzupelnilismy picie, bo bidony juz pokazywaly dno i ruszylismy do Kornika, tempo bylo zabojcze, caly czas 40 km/h, nawet nie myslalem o wychodzeniu na zmiany. To sa jednak konie :).
Po 10km w jednym rowerze strzelily dwie szprychy i zostalo nas czterech plus jeden szosowiec ktory sie dolaczyl, ale tempo bylo dla niego mocne, bo byl troszke zdyszany i opuscil nas po kilku km. W Korniku po 100km mialem srednia 27 km/h, lepiej niz w Dolsku, a teren byl tu trudniejszy :). Ale zdalem sobie sprawe ze w tym tempie nie dam rady przejechac jeszcze 100km. Tak wiec opuscilem peleton i pojechalem dalej swoim tempem. Bylem rozkrecony wiec noga podawala, a skoro tak to stwierdzilem ze bede walczyl o ocalenie z ladnej sredniej tego co sie da :). Tulce, Kostrzyn, potem troche terenu do Gorzkiego Pola, gdzie bylo uzupelnianie zapasow i kalorii nr 2. Zielonka poszla szybko i sprawnie, drogi jeszcze sa twarde i nie piaszczyste. W Murowanej mialem ponad 160km, na poligonie szybki posilek, bo zaczely mi nogi mieknac i dalej ogien az do konca :). Znajoma sciezke dojazdowa powitalem z lekka ulga, troche przedwczesna, bo przejazd szlakiem Rusalka-Strzeszynek to byl koszmar, dzikie tlumy i stada rowerzystow wykonujacych kompletnie nieprzewidywalne manewry. To bylo dla mnie troche za duzo, tym bardziej ze percepcje mialem juz lekko zachwiana ze zmeczenia. Wiekszosc zatorow po prostu omijalem bokiem po trawie :). I tak jakos dokulalem sie do domu w nienajgorszym tempie. Moja tegoroczna forma mnie zadziwia, w zeszlym roku Pierscien zajal mi 9 godzin 35 minut jazdy, prawie dwie godziny dluzej, a dojechalem w stanie agonalnym. A dzis nawet niespecjalnie sie zmeczylem, a w drodze rzadko zrzucalem z blatu :). Oby tak dalej.

Pare fotek z drugiej setki kilometrow ;).



Wielkopolska. Tak to wyglada ;).



Wielkopolskie rowninki II. Teren zaraz za Kostrzyniem.



Chociaz czasem zdarzaja sie ladne podjazdy.



Autostrada w Zielonce. Jechalo sie jak po asfalcie :).


Kategoria 200-.....


  • DST 220.63km
  • Czas 09:09
  • VAVG 24.11km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookola Tatr

Niedziela, 16 sierpnia 2009 · dodano: 20.08.2009 | Komentarze 7

Pobudka przed 5 rano, ziimno! Szybkie sniadanie, spakowanie plecaka z narzedziami, mapa, zarciem i dodatkowym Poweradem, i po 5 juz bylem na asfalciku na Lysa Polane. Pogoda ladna, ale temperatura na tych wysokosciach oscylowala w okolicach 10 stopni, wiec ubralem dluga bluze, a koszulka na razie powedrowala do plecaka. Do przejscia jechalem wyzsza szosa powyzej Murzasichle i Malego Cichego. Bylo pusto, cicho i ptaszki cwierkaly :). Po godzinie bylem juz na Slowacji, a tam o dziwo dalej podjazd, i to ostrzejszy niz u nas. Dopiero jak minalem Podspady i jeszcze jeden ostry podjazd minalem Tatry od wschodu i wyjechalem na przelecz. Nagroda byl super widok gor w porannym sloncu i szybki zjazd dobrym asfaltem, ktory niestety nie podobal mi sie tak jak mogl, bo po prostu przy szybkosciach rzedu 60km/h bylo straszliwie zimno, a trwalo to ladnych pare minut :). Tak szczekajac sobie zebami dosmigalem do Tatranskiej Kotliny i skrecilem na zachod, na szose do Strbskiego Plesa. Tu dla odmiany bylo cieplutko, wiec szybko wymienilem koszulke na krotka, poogladalem slowackie Tatry i ruszylem dalej bardzo dobrym asfaltem z szerokim poboczem. Ruch samochodowo-rowerowy ksztaltowal sie mniej wiecej pol na pol, samochodow bylo bardzo malo a rowerzystow wprost przeciwnie. Wiekszosc to sakwiarze, ale szosowcow tez kilku widzialem. Szosa wiodla przez zadbane podtatrzanskie miejscowosci, wysokosc oscylowala w okolicach 900m npm, bez gwaltownych zjazdow i podjazdow, caly czas dawalo sie jechac na blacie. Z jednej strony stopniowo wylanialy sie kolejne szczyty Tatr, a z drugiej byl fantastyczny widok na podtatrzanska kotline, wiec bylo na czym oko zawiesic i czas mijal szybko. Jedyny ostrzejszy podjazd byl pod Strbskie Pleso, zboczylem do miejscowosci wiedziony rzadza pobicia rekordu wysokosci na rowerze - 1350m npm ;). A potem wziuuu! 20km non stop zjazd :D. W Podbanske niestety wyjechalem poza mape ;) i od tej pory mialem mgliste pojecie gdzie jestem. W kazdym razie nawigacja metoda obserwacji, skad jada polskie samochody sprawdzala sie bezblednie ;). Jedyny fail byl taki ze pod Vavrisovem wjechalem na autostrade i jechalem nia 10km az do Liptovskiego Mikulasa. Na szczescie nikt sie nie doczepil i obylo sie bez mandatu. Pozniej po skrecie na polnoc z wzglednie plaskiego terenu znow wjechalem w gory i zaczal sie najstromszy podjazd na trasie, jakies 3-4 km dlugosci, w calosci jechany na moim najlzejszym przelozeniu 34-23, a bardzo czesto na stojaco.
Na dodatek w pelnym sloncu. Ale niektorzy mieli gorzej, minalem tam czworo Francuzow na obladowanych sakwami rowerach, w dodatku z przyczepkami :). Za to pozniej bylo znow kilkanascie kilometrow w dol, no i nagle okazalo sie ze Tatry widac juz od polnocnego zachodu :). Teraz pozostalo "tylko" wrocic do Zakopca, co prawda dalej nie bardzo wiedzialem gdzie jestem, bo nie wrocilem jeszcze na mape, ale strumien polskich samochodow byl spory i wskazywal droge na rozjazdach :). Do Podbiela bylo z gorki, potem raczej plasko - Tvrdosin i Trstena zwrocily moja uwage raczej tylko ladnymi dziewczynami (dla amatorow blondynek - nie ma ich w Slowacji, ja nie widzialem ani jednej, poza dwoma Francuzkami :)). Przed przejsciem granicznym w Suchej Horze byla seria hopek - kilka mocno stromych, 500-700m zjazdow i podjazdow ponad 10%, przejechanie tego przyplacilem kryzysem i przez wiekszosc plaskiego asfaltu z Chocholowa do Zakopca nie dalem rady jechac wiecej niz 20 km/h, a odzylem dopiero na zjezdzie do Zakopca. Slowacja jest super na rower, asfalty w wiekszosci dobre, nie jest zatloczona samochodami i nie ma tyle komercji co po naszej stronie. Bardzo udana wycieczka i jednoczesnie moj najwiekszy "wyczyn" rowerowy ;)

Tatry Wschodnie © klosiu

Wschodnie Tatry o poranku. Widok byl tak fantastyczny, ze az sie zatrzymalem.
Dziurawa gora © klosiu

Kandydat na gore roku :). Na poczatku myslalem ze jakis meteoryt tam walnal, potem sobie zdalem sprawe ze to "tylko" dzialalnosc lodowca :).
Na poludnie od Tatr © klosiu

Widok na poludnie. Tez ciekawie.
Tatry od polnocnego zachodu. © klosiu

Wysokie Tatry od polnocnego zachodu. Petla prawie domknieta.
Cicha bohaterka wycieczki ;) © klosiu

Dzielna szosoweczka pod Łomnica.


Kategoria 200-....., Góry


  • DST 250.62km
  • Teren 6.00km
  • Czas 09:10
  • VAVG 27.34km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

MRU zdobyty!

Piątek, 17 lipca 2009 · dodano: 18.07.2009 | Komentarze 3

Wyjechalem, jak na mnie, wczesnie rano, czyli jakies 20 po 10 ;). Celem byl Miedzyrzecki Rejon Umocniony, bylem ciekaw, czy da sie tam dojechac rowerem i wrocic. Poczatkowo glowna trasa Buk-Opalenica-Nowy Tomysl jechalo sie milo i przyjemnie, z lekkim wiaterkiem w plecy, srednia bez problemu oscylowala kolo 30km/h. W Nowym Tomyslu skrecilem na Zbaszyn i tam mialem pierwsze zabladzenie, na szczescie tylko kolo 2 km, ale to bardzo skomplikowane drogowskazowo miasteczko ;). Dalej Zbaszynek i tam skrecilem na lokalne drogi, zeby przez Dabrowke Wlkp, Chociszewo, Stary Dwor i Kalawe przeskoczyc do MRU. W sumie to byl ladny odcinek, zaczely sie gorki i lekkie wypietrzenie terenu, miejscami gorujace na kilkanascie, -dziesiat metrow nad terenami okolicznymi, wiec widoki byly fajne. W Starym Dworze zagapilem sie i dojechalem az do Bukowca, nagroda byl dodatkowy ostry podjazd i 500m odcinek straszliwego bruku w miejscowosci o wdziecznej nazwie Szumiaca. Wielkie, rzadko rozmieszczone kamulce, cos takiego musi byc w Paris-Roubaix :). Wiecej niz 10-12 km/h nie moglem tam jechac. Potem juz luzik, do Muzeum w Mialach dojechalem bez przeszkod, licznik pokazywal w tym momencie 127,5 km. Chwile posiedzialem, poogladalem bunkry, zjadlem co mialem i z powrotem. Przez pagorkowate tereny, trasa Miedzyrzecz-Bobolicko-Pszczew (polecam szosowcom, genialna nowiutka droga po pagorkach, z masa fajnych zakretow), pozniej Stoki i tu zaczal sie problem. Po prostu asfalt zniknal jak uciety nozem i lekko oglupialy zobaczylem piaszczysta szutrowke prowadzaca po horyzont :). No ale okazalo sie ze 5 km tej drogi do Dormowa prawie cale dalo sie przejechac, prowadzilem moze z 500m :). Przynajmniej sobie odpoczalem, co sie przydalo, bo gdy w Dormowie znow nagle pojawil sie o dziwo niezly asfalt zaczely sie calkiem sporawe gorki. Tam wyprzedzilem spora grupe rowerzystow, chyba byli mocno zmeczeni wycieczka bo wprowadzali rowery na podjezdzie ;). Dojechalem do Gorzynia, pierwotnie chcialem do Miedzychodu skrecic i wsiasc w pociag (zmeczenie sie odezwalo ;)), ale pomyslalem ze dojade do Pniew i zamkne chociaz 200km. Swietna traska byla, spore gorki dawaly juz na tym etapie mocno w kosc, ale widoczki ladne. W Pniewach okazalo sie ze linia kolejowa zlikwidowana... Zonk!. Sytuacja zaczynala sie robic ciezka, do Poznania jeszcze 50 km, a do zmroku niecale dwie godziny. Ze lzami w oczach ruszylem w droge :). Glowna trasa na Swiecko jechalo sie nie najgorzej, ruch nie byl duzy, pobocze szerokie, a mijajace Tiry podciagaly mnie co jakis czas pedem powietrza. Granice Poznania minalem o zmroku i od razu na Ogrodach wskoczylem na chodnik, bo mialem duzy stres bez zadnych lampek. No i 5 km do domu przejechalem po dziurawych chodnikach i sciezkach przy malej predkosci. Zmeczenie spore, ale wycieczka naprawde fajna. W okolice Miedzychodu musze sie kiedys wybrac goralem, naprawde fajne okolice z masa pagorkow, jezior i lasow. Srednia jak srednia, powrot pod wiatr i ok 10 km z predkosciami 10 km/h, no i 500m prowadzenia roweru, wiec nie moglo byc inaczej :).
BTW, mam strasznie ciekawe uczucie po okolo 100 km w upale - jakby moj zoladek byl dziura bez dna, co bym nie wypil, wytwarza sie wir w zoladku i zawartosc znika blyskawicznie :). Po pol godzinie nie pamietam ze cos pilem :). Podejrzewam ze za malo pije z poczatku i to jest objaw odwodnienia. No ale na tej wycieczce wypilem 6-7 litrow plynu, ile mozna pic? :). Fakt ze przed wyjazedem wazylem 83 kg, a po 80,5...


Smocze zeby to dla szosowki zadna przeszkoda :)


MRU, kopula pancerna ze stali CRO-MO (!!!). Głębokie dziury po pociskach ppanc, płytkie po odłamkowych a malutkie po rusznicach ppanc i karabinach maszynowych. Jedno trafienie prosto w otwór strzelniczy.


Informacje rzetelne :)


Droga z ktorej sie nie wraca ;). Na szczescie na 5 km tylko jakies 500m musialem prowadzic rower.


Super gorki jakies 10 km na poludnie od Miedzychodu.


ŁAŁ :)


Kategoria 200-.....


  • DST 205.55km
  • Teren 125.00km
  • Czas 09:35
  • VAVG 21.45km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 6229kcal
  • Sprzęt Author Traction 2006
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ring Poznański

Sobota, 4 kwietnia 2009 · dodano: 04.04.2009 | Komentarze 2

Pierscien Poznanski domkniety w jeden dzien! :) Najdluzszy moj trip od czasu kiedy zaczalem uzywac licznika. Wyjazd okolo 8 rano szlakiem dojazdowym przez Rusalke i Strzeszynek, kierunek obiegu zgodny z ruchem wskazowek zegara. Poczatkowo gladko, od Tulec zaczely sie schody, na odcinku do Kornika 3 razy zgubilem szlak, przebudowy drog powodowaly trudnosci orientacyjne. Na legi rogalinskie tez sie nie zapuszczalem, ze skarpy bylo widac ze sa czesciowo zalane. Schody zaczely sie za WPNem, po 150 km przyszedl lekki kryzys, a potem bylo juz coraz gorzej, doszedl bol tylka i stop :). 20 km od mety, gdy widzialem juz Kiekrz, musialem sie zatrzymac w sklepie i uzupelnic kalorie, bo bym nie dojechal :). Generalnie ostatnie 30 km jechalo sie juz bardzo ciezko, slodkie rzeczy nie wchodzily juz za bardzo, pilem tez z rozsadku, bo juz nie moglem patrzec na napoj w bidonie. Ale satysfakcja jest!
W sumie 3 razy dokupywalem zarcie w sklepach, nie liczac tego co z domu zabralem, wypilem tez 8 bidonow picia, a i tak przyjechalem 3 kg lzejszy niz rano ;).


Kategoria 200-.....