Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:7768.28 km (w terenie 5802.50 km; 74.69%)
Czas w ruchu:441:40
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:73.50 km/h
Suma podjazdów:93527 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:160960 kcal
Liczba aktywności:89
Średnio na aktywność:88.28 km i 4h 57m
Więcej statystyk
  • DST 78.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 03:36
  • VAVG 21.67km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikecrossmaraton Wyrzysk

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 16.06.2014 | Komentarze 6

Na miejsce dojechaliśmy wozem Wazy (hehe ;)) w towarzystwie wyżej wspomnianego, żony jego Joanny oraz Pabla zwanego Mlodzikiem :). Do Wyrzyska jest ciekawy dojazd - dużo lokalnymi szosami pełnymi różnych ostrych zakrętów i pagórów, nie można się nudzić. Na miejscu zrobiliśmy dłuższą rozgrzeweczkę, załatwiliśmy formalności, popozowaliśmy do zdjęć, przywitaliśmy się z liczną obsadą Goggli i trzeba było włazić w sektory. Po starcie myślałem że nawet noga podaje - na asfalcie luzik, przesunąłem się do pierwszej dwudziestki, wyprzedziłem JPbike i Krzychaa, no jest jednak ta noga!
Niestety, pierwszy stromszy podjazd w terenie brutalnie zweryfikował mój optymizm :). Zasapałem się i prawie stanąłem, z prawej i lewej zaczęto mnie wyprzedzać z prędkością na oko ze dwa razy większą od mojej. Upokarzające doświadczenie :).
Sprowadzony tym na ziemię, długaśny podjazd w liściastym lesie jechałem już spokojniej, choć i tak nogi mnie piekły i zadycha była, no ale przynajmniej mnie nie wyprzedzali :). Na górze nastąpił odcinek który bardzo mi się podobał - parę kilometrów trawersów po pagórkach, bardzo kręta trasa, ale bez większych górek, więc moraskowy trening zakrętów bardzo się tu przydawał. Zajebiście się to jechało. Długi zjazd sprowadził nas na kilometrowy asfalcik, po którym zaczął się chyba dwukilometrowy szutrowy podjazd, ewenement jak na Wielkopolskę, w dodatku miejscami całkiem stromawy. Z przodu widziałem dużą grupę, więc zaginałem się żeby ich dojść. Na podjazdach się nie zbliżałem, za to na zjazdach owszem (dokręcanie rulez ;)) i w końcu, po kolejnym długim zjeździe i długim podjeździe po bruku dogoniłem. Jechała tu między innymi Marta Gogolewska, podobał mi się jej styl jazdy, bo nie ciągnęła się po kołach, tylko jak ktoś zamulał, to od razu wyskakiwała na przód i nadawała tempo. W każdym razie, przejechaliśmy w grupie odkryty kawałek, wjechaliśmy do lasu już pod koniec rundy, i na podjeździe na który wjechałem pierwszy ludzie się poskładali, ktoś spadł z roweru, jakieś podpóreczki itp, zwęszyłem szansę i depnąłem, budując kilkadziesiąt metrów przewagi, niestety, trwało to tylko kilka kilometrów i zaraz na początku drugiej rundy mnie dogonili.
Druga runda wyglądała tak, że jechała sobie grupa, ktoś podkręcał tempo na podjazdach, ja podkręcałem na zjazdach, bo tylko na to mnie było stać ;), co jakiś czas ktoś się kończył i zostawał, więc grupa sukcesywnie topniała. Dogoniliśmy żywe zwłoki zajechane podobno przez kolarza z Czaplinka ;), nawet się gość nie chwycił grupy. Zresztą samego Jana D. nawet na tym maratonie nie widziałem, cały czas był z przodu, pierwszy raz od dawna mnie pokonał :).
10km od mety było nas jeszcze siedmiu, parę szarpnięć i zostało pięciu, ale ja też zacząłem mieć trudność z trzymaniem tempa i zacząłem odstawać na parę metrów. Na piachu jeden mocno odskoczył i skutecznie odszedł, Fitserwis i GPBT z Martą G. odskoczyli mi na 100-200m i tak dojechaliśmy do mety dublując trochę miniowców.
2:51:38 i 34 miejsce open. 25 minut  straty do pierwszego.
Niespodzianek nie ma, spodziewałem się czegoś takiego po ostatnim załamaniu treningów, forma się sama nie zrobi.
Krzychuu wlepił mi 12 minut, a Jacek prawie 10. Zresztą niewiele brakowało, żeby mnie Waza jeszcze pognębił ;).
No ale nie ma co stękać, trzeba się brać do roboty :).
Super się było w końcu pościgać, tym bardziej że pogoda była idealna, a trasa sucha i jednak szybka, mimo dużej ilości metrów w pionie do pokonania. 

A właśnie. Zważyłem swojego Canyona i okazało się że waży 11.37 kg. Kolejny cios w plecy, bo myślałem że jednak będzie poniżej 11 :). A nie sądzę żeby kurz który osiadł na rowerze w czasie zawodów ważył aż 370g ;).


Kategoria Maratony


  • DST 90.47km
  • Teren 65.00km
  • Czas 04:14
  • VAVG 21.37km/h
  • VMAX 49.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Życie to ból ;). KE Olejnica

Niedziela, 27 kwietnia 2014 · dodano: 29.04.2014 | Komentarze 8

W nocy nawet się wyspałem, a nie spodziewałem się, bo z obitymi żebrami bywa to trudne. Rano było w miarę ok, klata trochę klekotała, ale dało się przeżyć. Do Krzycha podjechałem rowerem, nie chciało mi się pakować dodatkowo do auta, i z lekkim poślizgiem ruszyliśmy w drogę. Szybko minęło, i po dłuższej chwili bogatsi o wiotkie numerki robiliśmy małą rozgrzeweczkę i gadaliśmy ze znajomymi. 
Sektory były trochę jak tramwaje - wąskie i długie, szybko zrobiło się tłoczno, miałem okazję stać tuż obok nemezis Maksa, czyli Bobera ;). Walnąłem cztery proszki przeciwbólowe i byłem pełen nadziei, że jakoś to będzie.
Po starcie, po chwili nerwówki okazało się że a) nie mogę jechać na stojąco, bo boli, b) niespecjalnie mogę gwałtownie przyśpieszać na siedząco, bo też boli i c) korzenie i kurwidołki jak na razie znoszę nieźle.
Wyprzedził mnie Krzychu stojący w sektorze kawałek za mną i złapałem koło. Nie sprawiało mi to większego problemu, noga w miarę podawała. Doszliśmy i wyprzedziliśmy Drogbasa, z początku było trochę tasowania, tu i ówdzie wyprzedzaliśmy po parę osób, ale starałem się trzymać Krzycha i udawało się to w miarę łatwo. Przeklinałem swój głośny bębenek - jak tylko odpuściłem korby Krzychu słyszał ogłuszający terkot i wyraźnie przyśpieszał. Zdradliwa rzecz :).
Wywalono z trasy prawie wszystkie długie dojazdówki i zmieniono je na okropnie dziurawe, kurwidołkowate leśne drogi. Zupełnie jakby ktoś się dowiedział o mojej glebie i postanowił mnie załatwić ;).
Było też parę fajnych zjazdów w głębokim piachu, dawały całkiem sporo adrenalinki i były mocno techniczne, bo rower kierował się na tym jak zbiornikowiec na morzu - prawie zerowe możliwości skrętu. 
Ale na pierwszym kółku radziłem sobie całkiem nieźle. Co ciekawe, na rozjeździe prawie nikt nie skręcił na mini, a po podkręcaniu tempa w końcówce spodziewałem się że skręcą wszyscy. Uformowała się ~10 osobowa grupka, co ciekawe była jedna dziewczyna z Volkswagena z przodu. Mocna była skubana, nawet raz czy dwa dała zmianę. Jakaś nowa, i przy okazji ładna twarz z K2 ;).
Na drugim kółku w jednym miejscu spróbowałem docisnąć i przyatakowałem w równiejszym miejscu, dogoniłem dwóch bikerów z przodu, ale zaraz zaczął się las i jedna z wielu sekcji XC, gdzie nie miałem nic do gadania bez możliwości włączenia maksymalnych obrotów i grupa mnie doszła. Spłynąłem grzecznie w środek.
Do rozjazdu się trzymałem, dziewczyny pilnujące trasy krzyknęły że jeszcze 4km do mety. Jak na złość zaraz za rozjazdem zaczęły się mocno korzeniaste leśne dukty, a ja już od jakiegoś czasu mocno czułem każdą nierówność i takie zagęszczenie korzeni to była gehenna :).
Grupa mi odeszła powoli, a ja zacząłem kurwować pod nosem, co nie jest dobrym znakiem ;). Miniowców dublowaliśmy tu dość masowo. Po 4 km zobaczyłem upragniony asfalt w Olejnicy, wyprzedziłem na nim jednego megowca, ale o dziwo trasa minęła skręt do mety i poprowadziła kawałek dalej skręcając w las. Znów dziurawe drogi zapchane megowcami. Na koniec wymyślili sobie jeszcze sekcyjkę XC po wydmach z korzeniami. Kurwamacie leciały już takie że spadały szyszki z drzew ;). Jak po następnych dwóch kilometrach zobaczyłem tabliczkę "2km do mety" to myślałem że kogoś zabiję kaskiem ;). Ogólnie ostatnie 8 km tego wyścigu było dla mnie straszne :).
Do grupy Krzycha straciłem na tym odcinku półtora minuty. Masakra.
Pojechałem podobnie, a nawet może nieco lepiej niż rok temu. 624 punkty, czyli typowo dla zeszłego roku, z poobijaną klatą uznaję za duży sukces. Mogło być znacznie lepiej, gdybym nie był pozbawiony możliwości jakiejś aktywniejszej jazdy.
Miejsce dalekie, 67 open i 17 m3, ale przy tej obsadzie, gdzie Bober był 16 a Syc 27, nie jest źle. Nazjeżdżało się znanych nazwisk, od dwóch Konw, przez Banacha i Czarnotę, po najlepszych amatorów, więc nie było o co specjalnie walczyć ;).
Krzychu włożył mi półtora minuty i osiem miejsc open. Ciasno było w stawce. 

Mariusz na finiszu ... !
Mariusz na finiszu ... ! © Jurek57
Apogeum zdychania w moim wykonaniu ;).




Kategoria Maratony


  • DST 81.96km
  • Teren 60.00km
  • Czas 03:14
  • VAVG 25.35km/h
  • VMAX 54.20km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 650m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolsk - blat i ogień

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · dodano: 14.04.2014 | Komentarze 8

Przyjechałem do Dolska półtora godziny przed startem, a tu już cały team w komplecie i nawet na parkingu nie było miejsca. Cholera, wszyscy przyjechali już w nocy, czy co? :) Formalności u Gogola od jakiegoś czasu nie sprawiają problemu, numerek zgodnie z charakterem wyścigu mały i aerodynamiczny, co prawda dalej trzeba go sobie samemu przedziurkować ;). Rozgrzewka urozmaicana pogaduchami z masą znajomych minęła szybko i już trzeba było ustawiać się w sektorze. Niby śmichy chichy ale napięcie rośnie, to nie jakieś tam XC na godzinkę jazdy tylko poważny maraton ;).

Dolsk 2014 - start
Dolsk 2014 - start © krzychuuu86

Zaraz po starcie z rynku już pierwszy pechowiec ryje asfalt, aż dziwne  że tylko on przyglebił w takim tłumie. Jadę mając na oku kolegów z teamu, którzy wzięli sobie do serca konieczność ostrego ciśnięcia na początku. Noga podaje, na podjeździe wyprowadzającym z Dolska nawet wyprzedzam sporo peletonu drugim pasem, dzięki temu nie stoję długo w korku na zwężeniu przed punktem widokowym i na serpentynkach zjazdowych. W sumie dość słaby pomysł z tym punktem na początku trasy, bo jak się korkowało już w pierwszej pięćdziesiątce mega to widzę te zatory w ogonie mini.
Ale nic, jadę i oceniam sytuację. Noga kręci, na podjazdach też. Krzychu odszedł dość daleko do przodu, poza zasięg wzroku. Wojtas 200m z przodu sprintuje na stojąco jakby kończył właśnie wyścig ;), JPbike parę metrów z przodu. I tak właśnie wyglądają mocne starty w moim wykonaniu - jedna tragedia ;).
Zbieram się i zaczynam wyprzedzać. Tempo bardzo ostre, cały czas 30-40km/h bo chwilowo jedziemy z mocnym wiatrem. Ale daje się zdobywać pozycje. Grupę Jacka dochodzę od razu, Jacek łapie koło i jedziemy dalej. Pościg za grupą Wojtasa trwa dłużej, parę kilometrów, ale też w końcu doganiamy na fragmencie asfaltu. Daleko z przodu widać Krzycha. Trochę wolno tu jadą, więc zbieram się i atakuje na zjeździe. Udaje się odjechać, bo o dziwo bardzo mało kto dokręca na zjazdach. Cały wyścig to obserwowałem i bardzo mnie to dziwiło, dochodziłem do mocnych zawodników na zjazdach małym nakładem sił, bo nie uważali za stosowne pokręcić trochę korbą. Rodman miał kiedyś rację w tym względzie, dokręcać warto zawsze! :)
Zaraz za rozjazdem na 22km jestem blisko grupy Krzycha, która rwie się na bufecie i dojeżdżam do ogona z paru mocnych koni, krórzy za wszelką cenę próbują dospawać, więc idą prędkości rzędu 50km/h a ja trzymam koło zębami, mimo że czuję trudy pościgu. W końcu po zjeździe z asfaltu dojeżdżam! :)
Tu już jest z 15 na tyle mocnych kolarzy, że postanawiam dać im szanse i nie wyprzedzać ;D. Jedziemy, gadamy sobie z Krzychem, asfalt pod wiatr przejeżdżamy 35km/h i ogólnie zapowiada się zajebisty wynik. O dziwo nie sprawia mi najmniejszego problemu utrzymanie się w grupie, także na powtórnym podjeździe na punkt widokowy.
Na zjeździe Krzychu staje. Zdążyłem pomyśleć że pewnie laczek i prawie sam glebnąłem na zakręcie - szmata pod przednim kołem. Przejechałem jeszcze paręset metrów i musiałem się zatrzymać na założenie dętki. Sam jestem sobie winien. Nie chciało mi się zalać opon nowym mleczkiem to mam. Początkowo w ogóle myślałem że rozszczelniły się stare dziury, ale raczej był laczek, bo powietrze za szybko zeszło, tyle że resztki uszczelniacza nie dały rady zakleić. Na własne życzenie z dobrego wyniku zrobiła się kicha.
Gdy brałem się za pompowanie przejechali obok JP i Wojtas, a jak kończyłem to jeszcze Seba i Jasskulainen. Dużo tu w sumie nie straciłem, pewnie poniżej 10 minut, ale na plaskaczu to przepaść.
Wziąłem się za pościg, Michała dogoniłem tuż za Dolskiem, Sebę i młodziaków z teamu parę kilometrów dalej. Zresztą z tego co widziałem wcale nie jechali wiele wolniej, na płaskim praktycznie się nie zbliżałem. Za to na każdym piachu czy ostrym zakręcie dramatycznie skracałem dystans. Raz na zakręcie o 270 stopni w piachu wyciąłem całą sporą grupkę. Trening techniki procentuje ;). 
Minąłem Wojtasa łatającego dętkę na poboczu, Dolsk pod tym względem ładnie przeczesał Gogglowców, bo i Krzychu parę razy dopompowywał koło.
Paskudny był krótki odcinek odkrytą polną drogą pod wiatr który wiał coraz mocniej - za cholerę nie dało się tam jechać więcej niż 20-22km/h, na szczęście jakieś 12km od mety trasa zaczęła stopniowo skręcać coraz bardziej z wiatrem. Dogonił mnie jeden zawodnik i rozprowadził po asfalcie, więc z rozpędu  przeszliśmy obok dwóch, ale tak blisko końca zawodnicy byli już aktywniejsi i zrobiła się grupka, gdzie co jakiś czas ktoś podkręcał tempo. Jeszcze parę miejsc zyskanych, w końcu jak się zaczęły kurwidołki to wypracowałem jakąś przewagę, zdaje się że ćwiczenia siłowe na górę ciała dały jakiś rezultat i nie bolały plecy na wybojach ;). Piaszczysty podjazd, ponad 50km/h zjazd, gdzie wyciąłem chmarę miniowców i jednego megowca i meta. 

2:47:36, 43 open, 15 m3.
5 minut gorzej niż rok temu, ale w zeszłym roku nie złapałem laczka, a warunki "wiatrowe" były znacznie bardziej sprzyjające. Tak że nie jest źle. Pierwszy był Krzychu, drugi Jacek, trzeci ja.
Ogólnie jestem zadowolony ze swojej jazdy.

Podsumowanie maratonu?
Niedociągnięcia:
- w dalszym ciągu słaby start - to trzeba koniecznie poprawić treningami, mimo że jest lepiej niż było to i tak cały czas to moja największa pięta :)
- nieprzygotowanie roweru! Jak coś może się zjebać, to się zjebie, tego dnia było to widać wyraźnie.
- ciągle za słabe buforowanie mleczanu, czyli więcej treningów na intensywności progowej. Nieprzyjemne to, ale konieczne.
- waga. Znów ostatnio się spasłem, dziś to nie przeszkadzało na plaskaczu, ale zaraz będą jakieś górki i będę zdychał.

Dobre strony:
- dobra moc na intensywności wyścigowej - tu byłem zadowolony. Dojechanie do mocnej grupy Krzycha to było coś, z drugiej strony, jakbym miał lepszy start to w ogóle nie musiałbym dojeżdżać :).
- niezłe podjazdy. Co prawda były krótkie, ale nic nie odstawałem ani się nie gotowałem.
- technicznie jest całkiem nieźle.
- wytrzymałość ok. W końcówce dość swobodnie urywałem zawodników. To znaczy, że pora sobie odpuścić te treningi ewentualnie robić je tylko jako dodatek do intensywnych.

Na mecie w Dolsku
Zdjęcie autorstwa Asi. Widać ten ogrom traumatycznych przeżyć na trasie, hehe :)


Kategoria Maratony


  • DST 104.00km
  • Teren 101.00km
  • Czas 04:44
  • VAVG 21.97km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Michałki 2013 - giga

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 11

W sumie niepotrzebnie napisałem to giga, jakby mogło być co innego ;).
Na miejsce z gracją zajeżdżamy z Krzychem, za chwilę dojeżdża Zyga z Asią, a po kolejnej chwili jest już cała reprezentacja Goggle. Po szybkim załatwieniu formalności jedziemy z Krzychem i Marcem na rozgrzewkę, sprawdzić ostatnie kurwidołki przed metą. Na powrocie ostre przyśpieszenie prawie do 50km/h i wystarczy tej rozgrzewki ;). Na luzie ustawiamy się grupą w 2/3 peletonu i zaczynamy śmichy-chichy, bo jakoś atmosfera jest bardzo luźna ;).


Humory przed startem doskonałe :)

Po starcie długo nie jedziemy - szlaban zamknięty, ale nikomu to humoru nie psuje, i wielu macha do pociągu ;).



W końcu start ostry, próbowałem przepychać się do przodu, dość niesporo to szło, nawet dwa razy zjechałem na trawę, ale nic to nie dało, bo prędkość za bardzo spadała w stosunku do rozpędzonego do 45km/h peletonu. Widzę że JPbike idzie łeb w łeb. W końcu na zakręcie w las wykonałem podstawowy manewr taktyczny, to znaczy objechanie korka od zewnętrznej i od razu trochę oczek zyskałem. Zaczyna się parę kilometrów gonitwy w tłoku, próbuję jechać ekonomicznie i rzadko wyprzedzam, obok mnie jedzie krzychuuu86, a w pewnej chwili na prowadzenie wychodzi nawet z3waza :). Po skręcie na giga od razu robi się pusto, jedziemy z Krzychem, kilkaset metrów za nami JPbike, przed nami jeszcze jeden zawodnik, którego niedługo dochodzimy, i jedziemy w miarę zgodnie trzyosobową grupką. W jednym momencie jadąc na trzeciej pozycji nie zauważam dużej dziury i z impetem pakuję się tam kołem - rozległ się koszmarny trzask, ale wytrzymało, choć oczyma duszy widziałem już połamaną obręcz ;).
Krzychu ostro poczyna sobie z przodu, przez jakiś czas mam problem dogonić na interwałowym odcinku, ale w końcu dojeżdżamy do niego i bagienny odcinek jadę pierwszy. Daleko przed sobą widzimy spory peleton. Mija nas jeden z braci Swatów z połamaną ramą. Złapał kija w koło i połamał sobie górne rurki tylnego trójkąta. Amelinium by wytrzymało ;).
Objeżdżając lasem powaloną brzozę nie robię błędu - duża tu zasługa klejących się do podłoża bezdętek, bo na ziemi sporo mokrych kijów, ale jadący za mną zalicza glebę i tak odrywam się od grupki i zaczynam pogoń za sporym - 6-10 osobowym peletonem z przodu, z Janem Zozulińskim i Magdą Hałajczak z przodu.
Doganiam dość późno, na 30-35km? W każdym razie grupa się akurat rwie na jakimś podjeździe, odjeżdża zdecydowanie jeden, a dwóch trzyma się ze 100m z przodu.
Chwilę odpoczywam z tyłu, później przesuwam się do przodu i spawam tamtych dwóch, trzeci jest widoczny dość daleko z przodu i się oddala. Wracam na drugą bezpieczną drugą pozycję i kilka kilometrów jadę spokojnie.
Atakuję tylko raz, za to skutecznie. Wjeżdzam pierwszy w trawiasty podjazd, później na nieco technicznym odcinku przez bagna i paprotki robię o dziwo co najmniej minutę przewagi.
Perfekcyjna akcja :).
Jeszcze raz widziałem peleton w okolicach 60km, na uciążliwym podjeździe wąwozem, ale że akurat zjadłem żela (jadłem regularnie co 20km, bardzo tego pilnowałem) to dość szybko zwiększyłem dystans. Jakiś czas widziałem jeszcze pierwszego ucieczkowicza, ale był mocniejszy i w końcu zniknął.
Od strażaka na 60km dowiedziałem się że pierwszy ma 12 minut przewagi. Całkiem ładnie.
Od tej pory samotne rzeźbienie, motywowałem się wyobrażaniem sobie że za mną zza zakrętu wyłania się pogoń ;). Nowe kółka sprawowały się nieźle, były wyraźnie bardziej miękkie od kowadlastych Crossride'ów, ale też przyczepność była wyraźnie większa i kładłem się w zakręty bez strachu ;). Różnica przy częstych zmianach tempa ogromna. Stopniowo piłem coraz więcej mocnego carbo z bidonów, więc paliwa nie brakło i noga podawała, ale już nikogo nie dogoniłem, poza kolegą z zerwanym łańcuchem, i drugim który połamał sztycę.
Od 75km było już nieco łatwiej, choć też droga bardziej rozjeżdżona przez megowców stawiała nieco większy opór.
Ostatni kawałek lasku za asfaltem do Wielenia zawsze przyprawiał mnie o bombę - piaszczysty i kurwidołkowaty, teraz też było ciężko, ale jakoś to zniosłem.
Na zawrotce prawie wyjebałem orła - okazało się że ciśnienie z tyłu jest znikome, musiałem po drodze złapać laczka i późno się uszczelniło.
Więc ostatnie parę kilometrów jechałem na zarzucającym tyle i z dużą schizą, że zaraz zejdzie do końca. Na ostatnich kurwidołkach rower zarzucał dupą jak baletnica ;), ale w końcu się udało i samotnie wjechałem na stadion, żeby zrobić samotny finisz. I dobrze, bo z flakiem z tyłu nic bym nie wygrał ;).
Dobry czas 4:13:34 dał mi trzynaste miejsce open i 5 w M3. Cieszyłem się dopóki nie zauważyłem jakie czasy porobiła pierwsza czwórka. Strata gigantyczna, a na 60km było zaledwie 12 minut? Fakt że oni jechali w grupie, wtedy zawsze łatwiej.
Jednak udało się pobić rekord Josipa, i to mimo parominutowego postoju przy torach. Czekam na odpowiedź kolegów ;).


A tutaj na grupowej fotce Rodman nie może się powstrzymać od bicia pokłonów przed Wielką Kichą ;P


Kategoria 100-200, Maratony


  • DST 87.48km
  • Teren 80.00km
  • Czas 05:47
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2590m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Wałbrzych

Sobota, 7 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 11

Z rana czułem się podejrzanie dobrze, fajnie się wyspałem i przywitał mnie wspaniały widok słonecznej Śnieżki za oknem. Niezbyt dobry znak, z reguły samopoczucie przed startem jest odwrotnie proporcjonalne do wyniku.
Ze Ściegien do Wałbrzycha jest godzinka jazdy, Chełmcowi i Trójgarbowi, gdzie mieliśmy się ścigać, mogliśmy się przyjrzeć już z daleka. Jechaliśmy z JPbike i Marcem, trochę szkoda że reszta teamu tak opadła z sił pod koniec sezonu ;).
Fajnie znów spotkać masę golonkowych znajomych przed startem, w sektorze przynajmniej z widzenia znam prawie wszystkich.
Ruszamy dostojnym tempem, jadę z Jarkiem Wójcikiem, po chwili tempo rośnie i wyprzedzam ktone, jadąc za JPbike. W pewnym momencie droga którą jechaliśmy zrobiła się bardziej wymyta i prawie wszyscy zaczęli butować, jakimś cudem mimo solidnego uślizgu nabitej opony utrzymałem się na rowerze i tym sposobem wyprzedziłem od razu chyba kilkunastu ludzi. Zaraz później droga zmieniła się w dość łagodną szutrówkę i od razu zbudowałem sporą przewagę gdy inni wsiadali na rowery. Po chwili doszli mnie i wyprzedzili zawodnicy, których z reguły nie oglądam na maratonie, bo są za daleko z przodu - Adamuso i Tomek Pawelec. Różnica prędkości nie była duża i przemknęło mi przez myśl, że nie jest źle :).
Zjazd z Chełmca był bardzo fajny - lekko techniczna rynna wypełniona luźnym gruzem przeplatana odcinkami szutru. Całkiem dobrze mi się to jedzie. Generalnie trasa to była właśnie taka przeplatanka szutru, singlowych odcinków i wąskich kamienistych zjazdów. Niezbyt coś takiego lubię, ale tego dnia nie było źle, zjazdy jechałem bez problemu, choć nie przesadzałem z prędkością.
Gdzieś koło 15km było strome podejście - obejrzałem się a tu kilkadziesiąt metrów za mną pcha rower JPbike. Jakbym dostał ostrogą, mobilizacja sił była natychmiastowa ;). Kilka kilometrów pojechałem bardzo ostro, żeby wyjść poza zasięg wzroku, udało się, przy okazji zyskałem parę oczek. Ale po każdym technicznym zjeździe oglądałem się czy nie nadjeżdża rozpędzony Jacek ;).
Na szczęście były też parokilometrowe zjazdy szutrowe, nie dawały odpoczynku bo były dość łagodne i trzeba było dokręcać, poza tym pełne zakrętów na sypkiej nawierzchni i składały się z naprzemiennego hamowania i dokręcania. Ale przynajmniej wiedziałem, że na Canyonie na takiej trasie jadę szybciej :).
Na 36km doszedł mnie Mateusz Zoń, lider startującego pół godziny później mega. Dłuższą chwilę nawet utrzymałem się za nim na zjeździe, bo akurat był łatwy, a on chyba nie czuł presji z tyłu i nie dokręcał :).
Następni megowcy zaczęli mnie dochodzić dopiero jakieś 10km dalej, na długim podjeździe pod koniec rundy. Wyprzedzony przez szóstego poczułem się na siłach i siadłem na koło. Jakieś 2km jechałem bardzo dobrym tempem, dzięki temu wyprzedziło mnie w sumie siedmiu megowców, a ja zyskałem ze 3 oczka na giga. Odpadłem gdy się nastromiło, nie chciałem się wykańczać przed drugą rundą.
Zaraz po rozjeździe zaczęło się dublowanie megowców, trochę to niekiedy utrudniało wąskie zjazdy, a trzeba było się sprężać, bo szła ostra walka między gigowcami i tempo było wymagające.
Na ostatnim podjeździe rundy jechaliśmy we trzech, prym wiódł zawodnik w stroju MTB Trophy, który narzucił ostre tempo, w pewnym momencie strzeliłem, ale zmotywował mnie trzeci w pociągu zawodnik z Get Fit i po jakimś czasie doskoczyliśmy do koła. Dużo mnie to kosztowało i ostatnie 15km jechałem na nasilającym się zgonie. Po drodze była jedna bardzo stroma ścianka, którą JPbike ponoć nawet zjechał, ja nawet nie próbowałem ;).
Coraz bardziej męczyły mnie kurcze, bo solidnie się odwodniłem, oszczędzałem czas na bufetach, które w dodatku były dość rzadko rozstawione.
W końcu kurcze miałem wszędzie, łącznie z mięśniami na żebrach, bicepsami, stopami i dłońmi. Normalnie zmasowany atak. Jak się dowiedziałem na bufecie że trasa jest jakieś 4km dłuższa to łzy stanęły mi w oczach ;). Na ostatnim podjeździe przez chwilę jechałem zakosami, choć na świeżo można było tam pewnie cisnąć 20+... Zmobilizowałem się dopiero gdy ekspresowo wyprzedził mnie pociąg trzech gigowców.
Przypomniałem sobie gadkę motywacyjną "Jak przychodzi kryzys, to można mu się poddać i stracić dużo, albo walczyć i stracić niewiele" i pocisnąłem, choć oczywiście na Powerade takie opcje, jak najkrósza droga z punktu A do B nie istnieją i żeby dojechać do mety trzeba było wjechać na górkę (bolało), przejechać kilka kilometrów starą trasą kolejki po tłuczniu (bardzo malowniczą, ale wtedy mnie to niespecjalnie interesowało, tym bardziej że też bolało ;)) i zjechać długim, kurwidołkowatym zjazdem po trawie ($@%$^$^%*$!!!). Na mecie padłem na trawę jak naleśnik, jedyne o czym marzyłem to zdjąć buty :). Chwilę pogadałem z ktone, który się wycofał i przejechał mega z dziewczyną.
Rzeźnia, ale niezły trening charakteru, a przy okazji dość dobry wynik:
44 open, 20 M3, 5:04:24. Strata do Czarnoty umiarkowane 1:09.
Na tle kolegów nawet bardzo dobrze, JPbike stracił do mnie 34:46, a Marc prawie godzinę. Jestem zadowolony, pojechałem najmocniej, jak mogłem w tym dniu, więc z czystym sumieniem mogę napisać, że lepiej być nie mogło ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 62.89km
  • Teren 61.00km
  • Czas 02:57
  • VAVG 21.32km/h
  • VMAX 48.90km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric Nowa Sól

Niedziela, 1 września 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 16

Jak zaleca Hitchcock, wyjazd rozpoczął się mocnym uderzeniem. 50m po wyruszeniu zagadałem się z Josipem i na skrzyżowaniu prawie przyjebałem w przejeżdżający radiowóz. Zabrakło dosłownie paru centymetrów :)).
Na szczęście policjanci okazali się dość wyrozumiali dla spieszących się na zawody sportowców ;) i obyło się bez mandatu, ale parę ładnych minut zeszło na dmuchanie w balonik i sprawdzanie numerów rowerów w bazie danych :). Można powiedzieć, że rozeszło się po kościach.
W każdym razie to świetny sposób na obudzenie się, polecam ;).

Dzięki temu do Nowej Soli zajechaliśmy z niewielkim zapasem czasowym i nie wystarczyło czasu na porządną rozgrzewkę. Lepiej było wejść od razu do sektora, żeby nie sterczeć w samym ogonie jak w Zielonej Górze. Stajemy z Wojtasem obok Piotra Cibarta i dyskutujemy o słabej korbie Srama i 29erach, które są jakby stworzone na kurwidołki na Kaczmarku. Bez red. Kurka u mikrofonu jest jakoś cicho i trzeba sobie jakoś czas wypełniać ;). Niespodziewanie rozlega się wystrzał i ruszamy. Piotr od razu ciśnie w przód w tłumie, Wojtas z kolei zostaje z tyłu, bo mimo ostrych zakrętów, na krótkim rozjazdowym kawałku asfaltu idzie mocny ogień i osiągam tam maksa prawie 49km/h. Z impetem wpadamy na bardzo piaszczysty podjazd i tempo siada, bo ciężko jest ujechać :). Runda bardzo różnorodna - długi szybki singiel u podnóża skarpy doliny Odry z wiatrem w plecy, więc cisnęło się tam 30+ przechodził w bardzo długą sekcję leśną, gdzie przez kilkanaście kilometrów były wyłącznie interwałowe zjazdy i podjazdy, w jednym miejscu po krótkim zjeździe piaszczystą ścianką zjazd był w tak wielkim mokrym piachu, że jazda tam wymagała więcej siły niż niejeden podjazd. Wyprzedzam tam Piotra Kustonia, któremu wyraźnie te warunki nie pasowały.
Gdzieś tam był całkiem emocjonujący zjazd między powycinanymi pieńkami, przy dużej prędkości było gdzie wyglebić :).
Były też dwa długie single brzegiem doliny Odry, fajne, kręte i niekiedy całkiem trudne techniczne, bo można było spaść ze skarpy ;).
Interwałowa sekcja przechodziła w dość długi odcinek szutrowy, gdzie można było na lekkich podjazdach robić przewagę, i na końcu, po fajnym zjeździe starym torem saneczkowym był rozjazd na drugą rundę.
Przez pierwsze kółko starałem się oszczędzać siły, więc gdzie się dało korzystałem z koła. Jechaliśmy ze sporą grupą zawodników z mini, więc na trasie było ciasno, ale zauważyłem że na podjazdach jest dobrze, minimalnie odchodzę swoim normalnym tempem, a na obu technicznych singlach trzema ruchami korby robię pół dnia przewagi i za każdym razem kończąc singiel nawet nie widziałem za sobą pogoni. Nie wiedziałem że jestem tak dobry technicznie ;).
Więc od czasu do czasu zmieniałem pociągi na szybsze, choć ze mną zmieniało je dwóch zawodników Teamu 29er z Leszna i dwóch z Volkswagena. Doganiali mnie na łatwiejszych prostych. Widać że megowcy, i faktycznie po rozjeździe widziałem za sobą pogoń, która na pierwszym większym podjeździe znalazła się za moim kołem.
Tempo wytrzymał jeden z Team 29er i jeden z VW, no i cała druga runda zeszła mi na próbach ucieczki ;).
Na singlach robiłem dużą przewagę, którą traciłem na łatwiejszych odcinkach. Ale pasowało mi to, bo goniąc mnie siłowo tracili o wiele więcej energii niż ja na technicznych odcinkach. To musiało z czasem zaprocentować ;). Cały interwałowy odcinek po kurwidołkach jechaliśmy razem, a w jednym momencie jak się odwróciłem zobaczyłem za sobą cały spory pociąg! No tak, w stawce było bardzo ciasno i minimalne zwolnienie powodowało od razu wskakiwanie na koło całkiem dużej grupy.
Przed szutrami spiąłem się i zrobiłem niewielką przewagę, i cały ten odcinek robiłem za ucieczkę. A co, niech się męczą ;). Cały czas widziałem zawodnika z Teamu 29er kawałek za mną, poza nim i chyba jeszcze dwoma reszta nie wytrzymała tempa i odpadła. Przeszliśmy paru megowców, zdublowaliśmy też paru miniowców na różnych zdumiewających rowerach z dokręconymi błotnikami, bagażnikami i lampami na dynamo ;).
Po skończeniu drugiej rundy zostało tylko 2-3km dojazdówki. Niby nic, ale były tam dwa całkiem solidne podjazdy i jeden zjazd po piachu. Nieustępliwy Team 29er znów siedział mi na kole, ale reszta została. Na podjazdach jednak widziałem, że jadę mocniej, więc nic się nie bałem ;).
Tak sobie dojechaliśmy do zjazdu, bardzo piaszczystego, ale łatwego, a tu u podnóża cała elita stoi i patrzy, jak ładują do karetki Andrzeja Kaisera ze złamanym obojczykiem. Niezły pech, z jednej strony dziwne że tam przyglebił, bo zjazd był bardzo prosty, ale z drugiej strony, przy prędkości z jaką oni jadą w ciasnej grupie mógł faktycznie glebnąć wszędzie.
Kawałek wolniej za karetką, później nastąpił bardzo dziurawy singiel, gdzie docisnąłem i oderwałem się od Teamu 29er, gdy wjechaliśmy na gładsze już nie miał jak tego pospawać. Tuż przed finiszem jeszcze wyprzedziłem jednego megowca na zgonie, bo nawet nie zawalczył :).
Przez to że cała elita zatrzymała się przy Kaiserze wjechałem na metę dobre 15 oczek do przodu w stosunku do normalnego wyniku i zająłem 24 miejsce open i 11 w kategorii, czas 2:37:14 i strata 14:51 do pierwszego Bobera.
Wynik trochę poniżej oczekiwań, nastawiałem się na 650 punktów do generalki, udało się zdobyć 634. Ale wiadomo że nastawianie się nogi nie zastąpi :).


Finisz. Jest gargamel, znaczy było ciężko ;)

Ciekawostka. Ja byłem na 24 pozycji open, a przyjeżdżający ledwo 8 minut za mną Wojtas - na 70 open. Faktycznie było ciasno w tej stawce ;).
Waza przyjechał za to ledwo dwie i pół minuty za Wojtasem, a mlodzik tuż za Wazą. Wyrabiają się chłopaki i strach pomyśleć jaka walka będzie w Wolsztynie ;).

Z ostatniej chwili - generalka M3: 8 miejsce z dużą szansą na obronienie. Punktowo to mój trzeci w kolejności start, natomiast jeśli chodzi o bezwzględną stratę do lidera kategorii - najlepszy. Czyli nie było tak źle jak myślałem ;).
Drużynowo 6 miejsce. Tu się chyba nic nie zmieni, aczkolwiek przy dobrej jeździe zawodników piąte miejsce może być w zasięgu :).


Kategoria Maratony


  • DST 75.00km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 24.32km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikecross maraton Wałcz

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 26.08.2013 | Komentarze 8

Do Wałcza zajechaliśmy z Josipem i Olą.
Gratisy były niecodzienne - 2.5kg węgla drzewnego na grilla ;D. W każdym razie udało się formalności szybko załatwić, i po rozmowie z Rychem B. postanowiłem przejechać początek trasy, gdzie znajdował się dość rozmyty zjazd, niebezpieczny w tłumie. Zmylili mnie rozgrzewający się miniowcy, startujący później, i dojeżdżając do sektorów usłyszałem "15 sekund do startu!" :). Jak dojechałem przed kreskę właśnie startowali. Co było robić, włączyłem się w peleton ze startu lotnego ;).
Początek ładnie poszedł, jechałem w dużej grupie z założeniem oszczędzania się przez pierwszą pętlę, ale po 10km źle ustawione albo przestawione strzałki spowodowały że cała grupa źle skręciła. Że to był zjazd, to trzeba było jakiegoś kilometra, żeby się zatrzymać i zorientować. Z powrotem pod wiatr, ludzie jakoś niemrawo cisnęli, więc wyszedłem na czoło i zwiększyłem tempo, ile się można wlec ;). Postanowiłem że zrobię mocny trening i przestałem się przejmować oszczędzaniem sił. Dość szybko doszliśmy Dudę, później nastąpiła kraksa w peletonie i tu się opłaciło że byłem z przodu ;). Został tylko Jan Przybysz z Thule, a odpadł między innymi Hulaj. Niedługo potem doszliśmy Dave'a i Josipa, obaj się podłączyli do naszej wesołej grupki ;). Tempo szło bardzo ładne, tylko totalnie przez całą drogę wkurzał mnie zawodnik Thule, mimo że ewidentnie był mocny, bo zawsze i w każdej sytuacji doskakiwał do koła, to ani razu nie dał zmiany, cały czas tylko się woził. No dobra, raz wyraźnie zachęcony wyszedł na zmianę - tempo siadło z 31 na 26km/h. Nie czaję takiej postawy, wiadomo że koleś i tak miał pierwsze miejsce w kategorii w kieszeni, ale zwykła przyzwoitość nakazywałaby dać od czasu do czasu zmianę, tym bardziej jeśli ma się na to siłę.
Anyway.


Always number one, hehe :)

W sumie po wyrównaniu straty spowodowaną zgubką niewiele się działo, za to na drugiej rundzie zaczęło się masowe wycinanie miniowców (trasa była tak zrobiona że różnica czasowa między mega i mini wyszła dość niewielka), gdzieś w połowie rundy wyprzedzamy Olę na zjeździe.
Coś się zaczęło przynajmniej dziać, co jakiś czas wycinało się spore grupy, a nie tylko leśne drogi i leśne drogi. Jechaliśmy wtedy w piątkę, Ja i Josip, Thule, Bikesukces i zawodnik z Chodzieży.
20km przed końcem pałeczkę lidera przejął Bikesukces i narzucił ostre tempo, w pewnym momencie na podjeździe w piachu zostali Josip i Chodzież, nawet nie zauważyłem tego momentu. Zresztą kilka kilometrów dalej sam zostałem - na rowerze by mnie nie urwali, ale na stromym podejściu po skarpie Bikesukces i Thule od razu zrobili z 10s przewagi i już nie dałem rady tego pospawać, bo mi się mięśnie zakwasiły ;). Długo ich widziałem przed sobą, ale w końcu uciekli na jakąś minutę.
No cóż, końcówka to samotna jazda. Tyle że dość przyjemna i szybka, bo z wiatrem w plecy. Na mecie zameldowałem się na 23 miejscu z czasem 2:23:53, 16:11 straty do pierwszego. Sporo, ale jak się weźmie pod uwagę zgubienie trasy gdzie straciłem 3-5minut to już nie jest tak źle.
Minutę później przyjechał Wojtas, chwilę odsapnęliśmy (bufecik na mecie był świetnie zaopatrzony, tu się należą pochwały) i wyjechaliśmy naprzeciw Oli, która zrobiła na mnie duże wrażenie ostrym tempem i walką do samej kreski :).
Po obżarciu się i zwyczajowych pogaduchach ze znajomymi ruszyliśmy do domu. Udany dzień, dobre towarzystwo i dobry trening, czego więcej chcieć od leniwej sierpniowej niedzieli? ;).


Kategoria Maratony


  • DST 102.13km
  • Teren 75.00km
  • Czas 06:12
  • VAVG 16.47km/h
  • VMAX 69.40km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2700m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karkonosze dzień drugi - maraton

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 7

Postanowiliśmy pojechać do Szklarskiej bezpośrednio rowerami, z jednej strony dobrze, bo porobiły się ogromne korki na dojeździe i trzeba było przesuwać start, z drugiej to było 10km i z 200m przewyższenia ;). Ale za to poznaliśmy ostatnich kilka kilometrów trasy, to się zawsze przydaje. Popatrzeliśmy też chwilę na bikerów z Enduro Trophy jadących właśnie OS w poprzek naszej trasy :). Przyjechaliśmy na tyle wcześnie, że był czas powylegiwać się na łączce pod Lolobrygidą i pośmianie się z co większych brzuchów niektórych zawodników ;).
Podobno sam Kwiato podjechał pod sektory popatrzeć na start, ale nikt go nie poznał :).
Start opóźniony o 15 minut, w sektorze wyglądałem trochę niewyraźnie ;).



Fajny początek, od razu stromy kawałek nartostradą, bez żadnego rozdrabniania się :). Pierwszy zerwany łańcuch, pierwsze podpórki u niektórych... ;)
Od razu trochę wyprzedzam, wkrótce zaczyna się szybki szutrowy zjazd, na którym wyprzedzam jeszcze więcej :), jedzie mi się świetnie, aż u samego podnóża jebs! Potężny cios w oponę od najechanego kamienia poczułem całą du...szą ;). Jeszcze przez chwilę się łudzę że będzie ok, bo powietrze nie schodzi, ale po 100m podjazdu psst i jadę na flaku z tyłu. Dokładnie 1500m udało się przejechać :).
Nie ukrywam, że przeszła mi przez myśl opcja rezygnacji z wyścigu, ale po chwili się zreflektowałem, że przecież o nic tu nie walczę, start opłacony, a trening będzie dobry. Więc wziąłem się za zmianę dętki, w sumie się nie spieszyłem, więc trwało to 10-15 minut, w każdym razie wszystkie sektory wystartowały i mnie wyprzedziły. Zatrzymał się jeden kolega z Goggle i zapytał czy mam wszystko - dzięki :).
Dzięki laczkowi pierwsze kółko jechało mi się zajebiście. Wyprzedzałem wszędzie, na zjazdach, podjazdach, na jedynym zejściu zielonym szlakiem też sporo ludzi wyciąłem. Różnica prędkości była wielka i zawodników z mojego sektora zacząłem mijać w okolicach 30-40km. Fajnie się tak jedzie, ego rośnie :).
Pod koniec pierwszej rundy wyprzedzani już zaczęli trochę walczyć, na drugim podjeździe na Dwa Mosty zaczęło mnie lekko odcinać - jednak jedzenie poprzedniego dnia nie było optymalne pod zawody. Na kole w dodatku siedział mi zawodnik w stroju CCC i się nie poddawał. Zdaje się że też był po awarii z wyższego sektora. Żel trochę pomógł i w końcówce odszedłem mu trochę, ale na złość na zjeździe jechałem za busem orgów, który nie przekraczał 45-50km/h i znowu mnie naszedł. Całą pętlę giga widziałem go za sobą, na szczęście choć na podjazdach się trzymał, to był gorszy technicznie i na zjazdach uciekałem. W końcu odpuścił, ale krwi mi trochę napsuł :). W sumie na pętli giga więcej wyciąłem dublowanych megowców, niż gigowców, na długim dystansie jednak startują w większości mocni ludzie.
Ostatnie 30km to już nasilający się zgonik, cisnąłem, ale coraz wolniej, niby uciekałem ludziom, ale też z jakby mniejszą różnicą prędkości. Może na euforii pierwszego kółka za mocno pocisnąłem. W każdym razie nikt mnie nie wyprzedził aż do samego końca.



Dojechałem na oparach, w tym roku ani razu nie miałem takiego zgonu na maratonie.
Ale zmieściłem się w 5h, nawet mimo ospałej zmiany dętki i paru minut straconych na wyrywaniu łańcucha zakleszczonego między kasetą a szprychami. W każdym razie trening był udany.

Na mecie czekał zadowolony JPbike, który wklepał mi piętnaście i pół minuty, mimo że też złapał gumę. Widać że noga wyrobiona, ciężko będzie się ścigać we wrześniu :).

Trasa super. Dużo technicznych zjazdów, nie za trudnych, ale takich że dawały satysfakcję i sporo frajdy przy szybkiej jeździe. Bufetów dużo i szybka obsługa. Pogoda dopisała. Żarcie mogłoby być lepsze, ale w sumie więcej plusów niż minusów :).
Minusem na pewno była konieczność dojechania 10km na kwaterę, to już trochę bolało :). A na kwaterze przy piwku siedział... Josip, który z rodziną przyjechał na tydzień wakacji. Niezła koincydencja, która zaowocowała opróżnieniem sporej ilości browców i nie tylko wieczorem :).


Kategoria 100-200, Góry, Maratony


  • DST 58.57km
  • Teren 58.00km
  • Czas 02:49
  • VAVG 20.79km/h
  • VMAX 45.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1030m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric Zielona Góra

Niedziela, 14 lipca 2013 · dodano: 15.07.2013 | Komentarze 15

Który to już start w sezonie? Z szybkich obliczeń wychodzi że osiemnasty, pierwsza połowa była mocno intensywna. Ale teraz parę tygodni spokoju, co najwyżej jakaś InO jako rozrywka intelektualna ;).

Zajechaliśmy do Zielonej Góry z Marcem, Mlodzikiem i Maksem, już w czasie rozgrzewki zaskoczyły nas pokaźne górki o wysokości ponad 200m npm. Mieć chociaż taki teren przy Poznaniu... ;).
Objazd pierwszych paru kilometrów wyjawił około kilometrowy zjazd, później długi łagodny podjazd zakończony stromą ścianą. Jasne było, że będzie tu korek na pierwszym kółku.
15 minut przed startem w sektorze byli już wszyscy, więc stanąłem na szarym końcu. Kilka rzędów przede mną stoi krzychuu86. Postanowiłem początek jechać spokojnie, żeby głupio nie przyglebić.


Zrelaksowany start. Wyjeżdżam z lewego dolnego rogu zdjęcia i kieruję się w prawy górny ;))

Po starcie trzymałem się w ogonie sektora aż do ścianki, oczywiście zakorkowanej. Rower pod pachę i bokami po jagodach zyskałem z punktu 20-30 pozycji. No i już można było jechać swoje. Traska była super! Nie jakoś przesadnie trudna, ale miała naprawdę fajny flow, dużo singli, bardzo długie podjazdy gdzie można było robić przewagę, długie i szybkie zjazdy szutrowe jak w Międzygórzu, GENIALNY techniczny zjazd rynną z ostrymi zakrętami, progami i hopą, po której był jeszcze wąski ale bardzo szybki singielek nad urwiskiem. Piękna sprawa. Za każdym razem zjeżdżając tam miałem wielkiego banana na twarzy :).
Na końcu jeszcze około kilometrowy dość stromy podjazd przed samym finiszem powodował podniesienie tętna na maksa, stąd często wykrzywione jak u sprinterów twarze kończących wyścig ;).
Na pierwszym kółku cały czas było wyprzedzanie, choć sporo też byłem blokowany na licznych singlach i podjazdach. Po drodze minąłem leżącego na ziemi człowieka od Ryby, chyba musiał się z kimś zczepić na zjeździe, bo nie było tam jakoś specjalnie trudno. Pod koniec doszedłem Filipa Niewiadę i na ostatnim podjeździe wyrobiłem niewielką przewagę, co oznacza że mini skończyłbym w okolicach 30 miejsca open ;). Przekonałem się, że pasuje mi ten ostatni podjazd i dobrze mi się tam będzie walczyło na ostatnim kółku.
Drugie kółko oczywiście znacznie luźniejsze, tym razem ścianka podjechana w całości. Cały czas zdobywałem pojedyńcze pozycje, aż doszedłem do Małgorzaty Zellner jadącej w kilkuosobowej grupce. Tylko ona i chyba Adrian S. z Kargowej usiedli mi na kole, wywiązała się nawet jakaś współpraca i kawałek mogłem się powozić, na zjazdach też pojechałem szybciej, bp umiejętności techniczne Małgorzaty są bez zarzutu.
Single z zakrętasami jechane 40+ km/h podnoszą trochę ciśnienie ;). W pewnym momencie doszliśmy Magdę H, której chyba nie pasowała trasa na której mistrzowskie wożenie się na kole w sumie niewiele dawało ;). Kawałek jechaliśmy więc we czwórkę, w końcu gdzieś na szutrach wykorzystałem bonus 29era i zrobiłem niewielką przewagę, którą później konsekwentnie powiększałem.



Pod koniec rundy udało się zdublować paru miniowców, a przez całą trzecią o dziwo jeszcze kilku megowców.
Trzecie kółko to już samotna jazda. Ścianka podjechana po raz trzeci, choć tu już zabolało, bo akurat ktoś siedział mi na kole i się mocno zagiąłem, żeby zrobić przewagę. Udało się, na zjeździe odszedłem poza zasięg wzroku.
W połowie doszedłem do Rafała z Gekko, który miał mały kryzys, ale nie dał się urwać, i choć na zjazdach uciekałem poza zasięg wzroku, to na podjazdach cały czas widziałem kilkuosobowy pościg niedaleko. W końcu i mnie zaczęło lekko odcinać, miałem tylko jeden żel na wyścig, a trasa nie miała 45km, tylko jakieś 52 :). No i na singlowej sekcji pospawali mnie chyba w pięć osób. Już myślałem że pozamiatane, ale o dziwo się zagiąłem i na ostatnim podjeździe jechanym z blatu na absolutnym maksie udało się oderwać na dosłownie kilkanaście metrów.
Jeszcze 300-400m płaskiego finiszu i jednak przyjechałem pierwszy z grupy. Ale nie powiem, było gorąco :).
Super wyścig, świetna trasa na której cały czas coś się działo. Dobre zrównoważenie trudności i dynamiki.

Krzycha nie udało się dojść, patrząc na międzyczasy cały czas jechaliśmy równo, w odstępie minutowym. Raz mi mignął na dłuższym podjeździe, ale i tak nie miałem szans dojść. Gratki :).

35 KŁOS MARIUSZ POZNAŃ GOGGLE PRO ACTIVE EYEWEAR 75 M3/11 02:16:56


Kategoria Maratony


  • DST 77.69km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:37
  • VAVG 21.48km/h
  • VMAX 45.10km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 670m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric Lubrza

Niedziela, 30 czerwca 2013 · dodano: 30.06.2013 | Komentarze 13

Przyjechaliśmy na miejsce z Josipem i Marcem, droga była znacznie szybsza niż rok temu, bo w międzyczasie ukończono w końcu zjazd z autostrady pod Świebodzinem (swoją drogą, świebodziński Cristo Redentor faktycznie jest ogromny i rzuca się w oczy od razu) i stąd do Lubrzy był rzut beretem.
Nastrojony jestem bojowo i w aucie niewiele gadam, żeby się nie rozpraszać. Plan na wyścig prosty - zapierdolić od początku, nie waflować się po kołach, tylko równo i mocno cisnąć cały dystans.
Ale z tyłu głowy cały czas siedzi trauma jakiej doznałem na tej trasie rok temu, i nastawiam się raczej że będzie ciężko i będzie bolało.
Jak się okazało grunt to nastawienie, bo gdy po niedługiej rozgrzewce, na której pojeździłem z Młodzikiem i Jasskulainenem ustawiłem się w sektorze i nas wystartowali, okazało się, że ta trasa wcale nie jest taka potworna :).
Raczej była bardzo szybka jak na Kaczmarka, gdy na początkowej determinacji przebiłem się przez pierwsze zatory ( w jednym miejscu było powalone drzewo z wyciętym przez krzaki objazdem - z niewiadomych przyczyn wszyscy szli przez drzewo zamiast objechać - + parę oczek na każdym kółku ;)), zacząłem poruszać się w okolicach 30-40km/h. W jednym miejscu docisnąłem goniąc sporą grupę, wkurzające to było, bo gdy doszedłem, dogoniony natychmiast gubił koło i znów musiałem gonić :). Tyle że porozrywałem dokumentnie grupę w której poprzednio jechałem :). Gdzieś tam wyprzedziłem też Hulaja, któremu dziś chyba noga specjalnie nie podawała.
Na stromych ściankach wszyscy z buta (~połowa pierwszego sektora!), tylko ja i Rafał z Gekko jechaliśmy, znów zyskując sporo oczek, około 14-15km w końcu stawka się ustaliła i od tej pory raczej goniłem, nie doganiając ;).
Jeszcze przy głębokiej w tym roku rzece zyskałem parę oczek wśród próbujących bez sensu przełazić po połamanym mostku, gdy ja wjebałem się z impetem do wody i dojechałem do 2/3 koryta, zanim nurt mnie podciął ;). Okazało się, że 29er ma sporą wyporność i chciał mi odpłynąć :).

Do końca rundy już równo, ciągnąłem za sobą ładny peletonik, ale zgodnie z założeniem cisnąłem sam, dopiero po rozjeździe okazało się że jedzie nas czterech i zaczęła się współpraca. Głównie między mną, Rafałem z Gekko i Piotrem z Baltic Home. Idzie ostre tempo, mimo wybitnie kurwidołkowatej trasy, doganiamy 2-3 megowców, przechodzimy ich, w pewnym momencie gdy jestem na przodzie zauważam że za mną powstała pustka - i dociskam! :)
Udaje się urwać. Jakieś 10km jadę sam, w prześwitach miga mi zawodnik ze Strefysportu na 29erze, a za mną widać Piotra z Baltica, który jako jedyny nie odpuszcza i twardo goni.
Przy dużym tempie na całej nierównej trasie były tylko dwa miejsca gdy można było zjeść żela i się napić - jedyne 300m asfaltu w jakiejś wiosce i 500m szutru na początku rundy. Tak że zjadłem tylko jednego żela i wypiłem jeden bidon, dobrze że pogoda była łaskawa - 16 stopni i chłodny wiaterek świetnie sprzyjały ściganiu.
Rzeka z zaskakująco ciepłą wodą znów przejechana do 2/3, na błotnistej końcówce prawie dochodzę Strefęsportu, ale robię błąd przejeżdżając przez wodę - usłyszał, obejrzał się, odszedł poza zasięg pyty ;). Za to ja robię błąd na ostatnim błocie i zamiast ominąć, pakuję się w sam środek, dochodzi mnie Piotr z Baltica, lekko ujechany samotną jazdą nie jestem w stanie skontrować i odjeżdża mi 500m przed metą. Szkoda, na szczęście był z innej kategorii, więc aż tak to nie boli ;).
Finisz już na luziku.


Nastawiałem się na bardzo ciężką i nudną trasę, ale okazało się że nie było tak źle - fragmenty były bardzo szybkie, były też części ciężkie do jechania, ale jakoś nie traciłem na nich tak wiele. Trasa w Barlinku była cięższa.

Wyniki pokazały, że dałem z siebie dużo - najlepsze miejsce ever na Kaczmarku, 28/148 open, 8/50 M3. Strata do pierwszego Kaisera tylko niecałe 19 minut.
Niestety, znów poza pudłem, w tym roku chyba jest poza moim zasięgiem :).

Ale i tak jestem zadowolony, ostatnio treningi wychodziły słabo, w ogóle nie mogę się zagiąc na wyższą intensywność, więc myślałem że z formą krucho. A być może jest nadzieja na jakąś walkę z Rodmanem, Josipem i Jacgolem na BA :).

Wyniki:

28 KŁOS MARIUSZ 02:14:05
65 SOŁTYS WOJCIECH 02:24:07
80 BIJOCH MACIEJ 02:28:11 - Biniu jak poszedł!, mało do Josipa zabraklo :).
91 JASKÓŁKA MICHAŁ 02:31:22 - czemu nie jesteś wpisany jako Goggle??
98 JESZKA MAREK 02:33:19
109 RYBAK ZBIGNIEW 02:35:29 - czyżby nadchodziła era dominacji Zibiego? ;)
125 GAWŁOWSKI KRZYSZTOF 02:41:25

Ogólnie całkiem przyjemny maraton, dużo kurwidołków, ale nie narzekam, bo taka trasa preferuje 29ery ;). Forma jakaś być może jest, więc optymistycznie patrzę w przyszłość :).


Fajny filmik, dobrze pokazuje trasę. Widać, że gość z Aga Teamu od razu na starcie mnie wyprzedza i dochodzi do Hulaja, ale już w rzeczce jestem co najmniej o rzeczkę do przodu ;). No i glebka w kałuży to nie tylko domena Wazy, hehe. I po co było gnać? ;)


Kategoria Maratony