Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody różne

Dystans całkowity:860.53 km (w terenie 562.00 km; 65.31%)
Czas w ruchu:50:13
Średnia prędkość:17.41 km/h
Maksymalna prędkość:57.80 km/h
Suma podjazdów:2392 m
Maks. tętno maksymalne:174 (93 %)
Maks. tętno średnie:168 (89 %)
Suma kalorii:17705 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:57.37 km i 3h 08m
Więcej statystyk
  • DST 126.95km
  • Teren 110.00km
  • Czas 07:43
  • VAVG 16.45km/h
  • VMAX 48.90km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 5752kcal
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szaga, TR100

Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 14.07.2014 | Komentarze 10

W tym roku start w Szadze stał pod znakiem zapytanie, od początku sprzysięgły się olbrzymie trudności. Marc odpuścił, więc musiałem jechać sam, po drugie trzeba było wcześnie wstać, a nawet jak  już jechałem do Sierakowa, to przez chwilę padało i poważnie się zastanawiałem czy nie zawrócić, bo nie usmiechało mi się cały dzień jeździć w deszczu :). Na szczęście padało może przez kilometr, i w końcu dojechałem do bazy zawodów, gdzie spotkałem piechurów - Krzycha, Pawła i Artura.
Rejestracja, odprawa, rozdanie map i całkiem pokaźna grupa orientalistów pieszych i zrowerowanych ruszyła zdobywać punkty.

PK 2, brzeg jeziora.
Prosty dojazd leśną drogą, co prawda od czasu do czasu zawaloną powalonymi drzewami, musiała tu ostatnio być niezła burza. Punktu nie ma, ktoś zajebał :). 15 minut szukamy z paroma ludźmi, generalnie bez pudła trafiamy od razu, ale są wątpliwości, bo w końcu lampionu nie ma. Po 15 przyjeżdża ktoś od orga i wiesza nowy lampion, podbijam kartę i lecę dalej na zachód. Peszek, taka strata na samym początku.

PK 8, mostek, strona południowa. 
Dwa, trzy kilometry leśną drogą, mostek nad bagienkiem trafiony bez pudła.

PK 13, mostek, strona wschodnia.
Pierwszy dłuższy i dość niebanalny przelot, bo tutejsze lasy mają bardzo chaotyczną przez liczne wzniesienia sieć dróg. Niemniej, z jednym odbiciem na północ, żeby wjechać na bardziej oczywistą drogę, trafiam bez problemu. Swoje możliwości nawigacyjne znam, i raczej staram się nadłożyć drogi, byle przelot był łatwy nawigacyjnie. Nadmiar kilometrów nadrabiam nogą ;).

PK 14, szczyt górki. 
Po drodze na krótkim kawałku asfaltu przed promem widzę Darka "DJK", który jedzie TR 150. Po przejechanej nocą większości trasy chyba nawet mnie nie zauważył ;). Na prom trafiam akurat tuż przed odpłynięciem i nie tracę czasu na czekanie.
Punkt na górce osiągnięty bez przeszkód, ale tam zauważam że zgubiłem kompas :/. Załamka, wracam aż do promu pytając ludzi czy nie znaleźli - nie ma. Przy okazji spotykam Krzycha robiącego trasę pieszą 25km. Znów strata jakichś 15 minut. zaczynam mieć myśli o odpuszczeniu, bo jak tu jechać bez kompasu? Ale przypominam sobie że mogę sobie wyświetlić kompas na Garminie, nie jest to idealne, bo kompasy na gpsie potrafią skoczyć ni z tego ni z owego o 20 stopni wte i wewte, ale przynajmniej będę widział gdzie jest północ ;). No i nie będę miał mierzenia odległości, wszystko trzeba będzie robić na oko. Fuck it, kto powiedział, że do orientacji dobry kompas jest niezbędny? ;).
Jadę dalej pogodzony z kiepskim wynikiem na koniec. Przynajmniej będzie długi tlenowy trening :).

PK 10, brzeg jeziora.
Przelot dość oczywisty, ale muszę wracać z 500m do właściwej drogi - efekt latającej północy na kompasie i braku mierzenia odległości. Na punkcie ludzie leżą na trawce i coś szamają. Taki piknik po 40 ledwo kilometrach? ;) Podbijam punkt i w drogę.

PK 9, skarpa nad źródełkiem.
Przelot dość łatwy, ale na potwornie stromej skarpie nad źródełkiem nie ma pk. Podczas czesania dochodzi mnie dwójka z TR100, jadą trochę słabiej, ale nawigacyjnie są lepsi i od tej pory raz na jakiś czas się mijamy na punktach. PK jest trochę dalej przy małym stawku. Już 2.5h na trasie.

PK 3, obniżenie terenu przy skrzyżowaniu przecinek.
Przestaje być banalnie. Do tej pory były rzeczki, jeziora itp dobre punkty orientacyjne, a następne punkty  leżą w labiryncie wydm z bezładną plątaniną dróg i bez jakichkolwiek charakterystycznych punktów. Z umownym kompasem może być ciężko. Na początek decyduję się odbić na wschód i zgarnąć pk 3 i 1 ze środka mapy, żeby później tam nie wracać, tylko od razu jechać na prom w Chojnie.
PK 3 trafiony bez żadnych problemów - aż się zdziwiłem.

PK 1, most, południowa strona. 
Jadę czerwonym szlakiem pieszym, trochę wyboisty, ale przynajmniej prowadzi mnie jak po sznurku. Most to brzmi dumnie, raczej mostek, i tak zarośnięty, że go nie zauważam i jadę z 500m za daleko, wracając znów spotykam dwójkę z TR100 :).

PK 12, szczyt góry na granicy kultur.
Na tym ciężkim terenie decyduję się opierać na szlakach pieszych, które są dobrze wyznakowane. Długo jadę niebieskim, po osiągnięciu wysokości punktu muszę przeskoczyć jakieś 2km na zachód na szlak zielony, na którym jest punkt. Problem jest taki że te 2km to kilka pasów pokaźnych piaszczystych wydm, gdzie szybko się całkowicie gubię. W jaką drogę nie wjadę, znów trafiam na niebieski szlak, zaczynam podejrzewać że wszystkie drogi w okolicy mają niebieskie oznaczenia, bo znakarz malował pod wpływem ;). Na dodatek numery działek nie zgadzają się z tymi na mapie - pierwszy raz coś takiego widzę. Zdesperowany włażę na wydmę i tam znajduję stary drewniany słupek z pasującymi numerami! :)
Jestem w domu, okazuje się że błądziłem 500m od punktu :). Góra rzeczywiście pokaźna, stroma jakby ją specjalnie usypali i całkiem wysoka. Znów spotykam dwójkę z TR100.  Nabieram optymizmu, bo już chciałem zejść z trasy :).

PK 16, stary  cmentarz, południowa strona.
Dojazd banalny, cały czas zielonym szlakiem. Tylko coraz więcej piachu i jest ciężko. Klimatyczne miejsce - w środku niczego, w sosnowym lesie jeden z leżących pni okazuje się być kamienny - fragment pomnika. Kilka obsypanych igliwiem ledwo widocznych nagrobków. Kiedyś musiała tu być jakaś osada, teraz nawet śladu po chatach nie ma.
Ostatni raz widzę tu dwójkę z TR100, dojeżdżają, gdy ja się zwijam.

PK 15, bród na rzeczce, północna strona.
Najdalej na północ wysunięty punkt. Atakuję od południa, mimo że punkt jest na północnym brzegu, ale to przecież bród, no nie? :)
Po długim przelocie tradycyjnie przestrzeliwuję drogę i muszę się cofnąć z 200m, ale później już trafiam nad rzeczkę bez problemu ciekawym zjazdem ze skarpy. Bród jak bród, wody było po jajka ;). Zajebiście przejemnie było schłodzić nogi po kilkunastu kilometrach przez piachy.

PK 11, szczyt górki.
Długi przelot, chyba z 10km, ale dość oczywistą trasą, praktycznie cały czas jedną twardą szutrówką bez odbić. Co prawda pierwsze 2km bardzo piaszczyste i już myślę, że będzie tak cały czas, ale się poprawia. Wiem że po 10km będzie leśniczówka koło której należy skręcić, więc wyłączam wszelkie zbędne funkcje mózgu i jadę w letargu. Wspaniale jest nie myśleć ;). Pod koniec dojeżdżam do jednego zawodnika i razem znajdujemy punkt.

PK 5, szczyt góry.
Znów szczyt góry, nie lubię tego, bo już nogi bolą ;). Ale łatwy przelot asfaltem, punkt szybko znaleziony, na szczycie punkt sędziowski. Podbijam, zjeżdżam i jadę dalej.

PK 7, szczyt górki na granicy kultur.
Znów szczyt górki :). Po drodze mijam Artura i Pawła robiących piesze 50km, od nich dowiaduję się że prom w Chojnie się popsuł i nie kursuje. Powinny o tym powiedzieć dziewczyny na PK 5, ale jakoś zapomniały. Fuck, cały misterny plan i założony wariant przelotu wali mi się w gruzy. Telefon do orga, faktycznie prom nie kursuje i trzeba wracać na drugi brzeg przez most w Sierakowie, a później znów jechać na punkty. +15km trochę boli, jak już się ma stówkę w nogach.
Ale i tak dobrze że spotkałem Artura i Pawła, bo jechałbym jeszcze 2km na wschód do Chojna.
Górka tym razem mała, daje się wjechać na rowerze :). Wkurzony udaję się w podróż do Sierakowa.

PK 6, most kolejowy (pod mostem)
Długaśny przelot po ostatnie dwa punkty. Do drodze mijam PK 1, który zgarnąłem kilka godzin wcześniej specjalnie, żeby tędy nie jechać :). Spora część to ciśnięcie asfaltem, a nogi już bolą. Wydaje mi się że każdy jadący z naprzeciwka rowerzysta to zawodnik z TR100 wracający do bazy, ale raz to jakiś tubylec na składaku, raz jakiś szoszon itd. Gdyby wiedzieli jakich nerwów mi dostarczają :). Punkt w głębokim wykopie pod mostem trafiony bez pudła.

PK 4, dąb na zboczu.
Tym razem teren, w tym momencie wolę teren od afaltu, bo tyłek mniej boli ;).Szkoda tylko że jest pod wiatr. Niemniej punkt na wysokim brzegu Warty osiągnięty. Wracam żółtym szlakiem którym kiedyś jechaliśmy z mlodzikiem i JPbike do Sierakowa. Po wjechaniu na asfalt wyprzedzam jakiś skuterek :), i dojeżdżam do bazy, gdzie okazuje się że jestem pierwszy na TR100. Yeah!
Fajna niespodzianka, spodziewałem się że będę ostatni ;).

Bardzo malownicze tereny, pogoda dopisała, bardzo miło spędzony dzień i dobry trening tlenowy. Okazało się że jechałem praktycznie tak samo długo jak w zeszłym roku, gdzie starczyło tego na trzecie miejsce. Teraz teren był znacznie trudniejszy, więc wystarczyło na pierwsze :).
Ale myślę, że jakby tak wywalić niezawinione przeze mnie zwłoki i objazdy, to dałoby się zrobić tą trasę z godzinkę szybciej.
Niedługo będzie trzeba montować półkę na puchary, w końcu mam już całe dwa, hehe.








  • DST 84.07km
  • Czas 02:42
  • VAVG 31.14km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 174 ( 93%)
  • HRavg 132 ( 70%)
  • Kalorie 2064kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przepalenie w stylu Goggle - tor Poznań

Czwartek, 24 kwietnia 2014 · dodano: 24.04.2014 | Komentarze 8

Za poradą Rodmana postanowiłem się przepalić przed Olejnicą na tak zwanym kolarskim czwartku na torze poznańskim. Piknikowa nazwa nie do końca odpowiadała rzeczywistości, ale nie uprzedzajmy faktów. 
Na dojeździe przyjrzałem się skrzypiącej od paru dni korbie i odkryłem że się rusza. Mijając Rybczyńskich pożyczyłem imbus i dokręciłem, ale donośnym skrzypieniem wkurwiała mnie do samego końca jazdy. Może tylko nie na samym wyścigu, bo 50 szosówek robi wbrew pozorom duży hałas i wszystko zagłusza :). Po krótkim błądzeniu dojechałem na tor, rozgrzewka, odebranie numerków, bajerka z Rodmanem i Maciejem B. itp.
Z 15 minutowym poślizgiem nas wystartowali i od razu poszedł ogień pod 50 km/h. Pierwsze 4-5 kółek nie wiedziałem co się dzieje, chaos w peletonie był ogromny i bałem się nawet wjechać w środek. Obornickie to przy tym wycieczka przedszkolaków trzymających się za rączki ;). Po 5 kółku zacząłem ogarniać, jak się ustawić na zakręcie, kiedy zacząć przyśpieszać żeby nie zostać z tyłu za zaciągającym peletonem itp podstawy.
Od razu tętno zleciało o 10 bpm. Ale i tak jechałem na maksa spięty, bo dla mnie trzeba nie mieć wyobraźni, za to trzeba mieć nerwy na wierzchu i amfetaminę zamiast krwi, żeby w takim peletonie jeszcze się rozpychać ;).
Na szczęście nie walczyłem o miejsca, chciałem tylko dojechać i się przepalić, a to się udawało jak złoto. Na 9 kółku kraksa. Trzech leży w samym środku grupy, zaśmierdziało pod niebo palonymi klockami, przejechałem po poboczu i pogoniłem za uciekającą połową peletonu, która od razu pocisnęła pod 50. Rodman dojechał do koła, jak już zacząłem puchnąć wyskoczyło mi z koła dwóch i jakoś dobiliśmy przed końcem rundy. Na ostatnim kółku utrzymaliśmy się w grupie na finiszu postanowiłem delikatnie depnąć i wyprzedziłem parę osób, ale bez zbędnego ryzyka :). I tak tętno skoczyło mi do 174 bpm, chyba największy puls jaki wycisnąłem w tym roku.
Trzepnęliśmy jeszcze rozjazdowe kółko z Rodmanem, mała sesja zdjęciowa i do domu. Ledwo dojechałem, bo zaczęło mnie odcinać w końcówce, pewnie przez skrzypiącą w niebogłosy korbę ;).
Według Garmina dystans wyścigu 40.28km, avs 44.2, avhr 158, hrmax 174. Grubo.
Jak trafię z superkompensacją na Olejnicę to będzie wyścig życia, jak nie trafię, to będzie klapa sezonu ;).


A najbardziej mi się podobało dokręcanie na zakrętach. W jakimś chorym przechyle, ponad 50km/h i jeszcze dokręcanie. Cały czas się zastanawiałem, kiedy wreszcie przywalę korbą w ziemię i zrobię cyrkla ;)))

Tor Poznań, 24.04.2014
Tor Poznań, 24.04.2014 © rodman


Kategoria Zawody różne


  • DST 35.16km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 16.35km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 592m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

XC Wągrowiec i przyległości

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 23

Dojazd z Josipem poszedł szybko, droga do Wągrowca ładnie odpicowana, więc jechało się przyjemnie. Na miejscu już byli koledzy z teamu, JPbike, Drogbas i Rysiu B. :).

Masters of Goggle

Masters of Goggle ;)

Zrobiliśmy dwie rundy rozgrzewki, trasa była całkiem przyjemna, sporo ostrych zakrętasów, parę stromych zjazdów, w tym jeden całkiem techniczny i co najważniejsze ze trzy, cztery dłuższe proste na których mogłem rozkręcić nogę :).
Co prawda na rozgrzewce wyjebałem orła na podjeździe, gdy wypiął mi się but, ale moje agresywne nastawienie, które budowałem w sobie od samego rana, nie ucierpiało :).
W sektorze ustawili mnie ze dwa rzędy za Jackiem, Drogbas i Wojtas jako debiutanci w tym sezonie stali dalej z tyłu. Po starcie było całkiem ok, mało ludzi wepchnęło się przede mnie, za to ja też zyskałem parę oczek, między innymi wyprzedziłem kolarza z Czaplinka ;). Zaraz po rundzie rozbiegowej dopadł mnie jadący jak szalony Drogbas, wyprzedził i pojechał. Zareagowałem lekkim zwiększeniem tempa, ale oszczędnie, bo dałem sobie rundę na odpalenie i rozgrzanie mojego diesla ;).
Na drugiej rundzie zacząłem wyprzedzać więcej, a na trzeciej dojechałem do Drogbasa, który zaliczył glebę na najgorszym zjeździe i chwilowo stracił wolę walki, choć nie bardzo chciał mnie puścić na trasie ;).
Chwilę później zauważyłem znajomą koszulkę JPbike. Pomyślałem sobie "O, jest nieźle!" i rozpocząłem pogoń. O ile minimalnie traciłem na technicznych odcinkach, to mocno zyskiwałem na prostych gdzie trzeba było tylko cisnąć. Siłowo jestem przygotowany bez zarzutu jak mi się wydaje. Po jednym kółku pościgu dopadłem grupę z Jackiem w składzie i zacząłem się rozpychać ;). I dobrze, bo zaraz na lekko technicznym podjeździe ktoś się pogubił i spadł z roweru, jakoś przejechałem obok, ale za mną zrobiło się zamieszanie i już byłem parę metrów z przodu. I tak cisnąłem z pogonią w postaci Jacka niedaleko koła. Okazało się że nas nie zdublowali, więc w podobnym składzie dojechaliśmy do końca, zyskując chyba jedno oczko open i parę razy dublując. Raz zmuszony do dublowania sprowadzających po najtrudniejszym zjeździe poczułem strużkę potu płynącą wzdłuż kręgosłupa. Nie było tam miejsca na błąd ;).
Dojechałem jako pierwszy z teamu, co mnie kompletnie zaskoczyło, w końcu XC to nie moja bajka. Ale bardzo się z tego cieszę, wydaje mi się że dobrze zaplanowałem sobie w tym roku trening. Zobaczymy jeszcze czy potwierdzi się to w Dolsku.
Jacek wjechał na metę dosłownie kilka sekund po mnie, Drogbas jakąś minutę po nas, Wojtas też z niewielką stratą. Zero dubli w teamie. Bardzo wyrównany poziom prezentujemy w tym roku :).
Fajne zawody, co by nie mówić o XC, to nudzić się tam nie sposób.

Miejsce  - 11 open i 7 w kategorii.
Wągrowiec XC

XC Wągrowiec


XC Wągrowiec




Dobry filmik, fajnie oddaje klimat imprezy :)


Kategoria Zawody różne


  • DST 36.35km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:01
  • VAVG 18.02km/h
  • VMAX 35.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Memoriał Marka i Zbyszka

Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 8

Pierwsze poważniejsze zawody w tym sezonie. Już rano byłem obejrzeć trasę przy okazji wycieczki z rowerem na myjni. Musiałem umyć bicykl, bo był tak ujebany że wstyd było się z nim pokazać ;).
Za drugim razem byli już Dave i JPbike, więc we trójkę zrobiliśmy parę rundek rozgrzewkowych. Trasa paskudna w moim odczuciu, to znaczy w ogóle mi nie pasowała ;).
Mało przewyższenia, ale wymuszała bardzo rwane tempo, non stop ostre zakręty, dohamowywania i rozpędzania. Do tego dwa odcinki schodów dawały popalić czwórkom.
W międzyczasie pojawili się kibice, Sylwia, Asia z Zygą, Seba i Jurek, i można się było ustawiać w sektorze. Późno się zapisywałem, więc startowałem z czarnej dupy :).
Dave jako elita startował trochę wcześniej, JP ustawiony był bardziej z przodu, pozostało tylko gonić. 
Sam wyścig szedł ciężko, zmulony jestem treningami więc  wyjątkowo nieprzyjemnie odczuwałem konieczność ciągłego rozpędzania roweru. Schody też nie poprawiały sytuacji. Co tu dużo gadać, wolę wyścigi gdzie jest się gdzie rozpędzić ;).
Na pierwszych dwóch kółkach jeszcze zbliżałem się do Jacka, ale później zaczął mi systematycznie odchodzić i zbudował całkiem ładną przewagę: z 1/3 pętli?
Dave też trzymał dystans, więc myślę że poszło mi najsłabiej.
Ale co tam, taki okres treningowy :). Trzeba robić swoje i tyle.
Po wyścigu obżarliśmy się plackami, trochę bajerki i objeżdżania rowerów najróżniejszych typów i do domu. Ekstremalnie gorąco dziś było, pierwszy raz jechałem w tym roku w krótkich spodniach i nie było za zimno :).
Udany dzień i trening :).





Kategoria Zawody różne


  • DST 111.49km
  • Teren 80.00km
  • Czas 08:00
  • VAVG 13.94km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Kalorie 5963kcal
  • Podjazdy 1430m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

InO - Złoto dla zuchwałych

Sobota, 22 lutego 2014 · dodano: 23.02.2014 | Komentarze 9


W zasadzie zdecydowałem się kilka dni przed imprezą, jakoś nie chciało mi się kulać po objechanych setki razy podpoznańskich terenach, a seteczka po nieznanym terenie i sporych górkach pasowała idealnie na długi tlenowy trening.
Orientacja startowała w Lubostroniu pod Bydgoszczą, więc względnie niedaleko.
Wstałem o zupełnie nieludzkiej porze - 4:20, i to po 2h snu, bo nie mogłem jakoś zasnąć. Starty w takich zawodach są zdecydowanie za wcześnie ;). Ale za to droga poszła szybko, bo asfalty puste. Na miejscu już byli Krzychu i Paweł, biegnący orientacyjną dwudziestkę, i udało się poznać zawziętych orientalistów ze Śląska - djk71 i Amigę.
Jak dostaliśmy mapę to się zawiesiłem na chwilę - punkty były tak złośliwie rozmieszczone po całej mapie, że nie dało się wypracować w oczywisty sposób optymalnego przejazdu z jednym "wjazdem do środka", w dodatku przez środek mapy płynęła Noteć, która dodatkowo zakłócała przeloty. Złośliwość organizatora była zauważalna i przejawiała się też enigmatycznymi opisami typu "granica kultur" czy "skarpa", których nie cierpię, bo nic nie precyzują w momencie, jak skarp w okolicy jest pińcet, a granica kultur to zakrzaczony pas szerokości 30m z zerową widocznością ;). Przemknęło mi na myśl, że szkoda że się nie wyspałem, trzeba będzie myśleć ;), ale nic, w parę minut opracowałem jakiś wariant i ruszyłem:

PK 24 - skrzyżowanie, drzewo 10m na SE.
Blisko startu i w zasadzie banał. Tyle tylko że ujawniło się dużo błota i całkiem sporo lodu i starego śniegu! A daVe nic nie pisał, że pod Bydgoszczą jeszcze takie lodowce... Zdarzały się jeszcze zaspy po pół metra!

PK 18 - skrzyżowanie.
Łatwe. Na otwartym, i sporo ludzi z różnych stron się zbliżało.

PK 16 - zagłębienie, złamane drzewo.
Pierwszy drobny problemik spowodowany ilością zagłębień i złamanych drzew ;). Ale w miarę szybko mam punkt i jadę dalej. Tym razem wszyscy inni jadą w przeciwną stronę, widać mam bardzo autorski wariant ;).

PK 19 - zagłębienie. 
Długi przelot po asfalcie 30+. Gładko poszło, zagłębienie na szczęście tylko jedno ;).

PK 1 - szczyt.
Z trafienia na punkt jestem dumny, bo bezbłędna nawigacja przecinkami po starej mapie 1:50000 nie jest łatwą sprawą. Mały problem z ilością szczytów w okolicy, ale już się przyzwyczajam, że poziom trudności jest o niebo wyższy niż na Szadze, gdzie w punkty trafiało się jak po sznurku. Tutaj jest znacznie gorzej, na dodatek miażdżąca większość punktów jest pochowana tak żeby nie była widoczna od strony nadjeżdżającego.

PK 23 - wielki pień na skarpie. 
Ostatni dłuższy asfalt na imprezie. A to dopiero niecałe 30km.
Imponująca dolina i kilkunastometrowa skarpa, na której szczycie jest faktycznie ogromny pieniek (a nie pień butwiejącego drzewa, jak się spodziewałem) ze słabo widocznym PK.

PK 7 - brzeg strumienia.
No dobra. Brzeg strumienia to brzeg zakrzaczonego i zabagnionego grzęzawiska, poza tym się zgadza :). Dolot na szagę przez pole. To co z początku wziąłem za PK, okazało się paczką po Vizirze :). Ale PK był 10m dalej, oczywiście schowany tak, że zatrzymałem się tuż przy nim, a poleciałem do paczki po Vizirze ;).

PK 4 - skrzyżowanie, drzewo 5m na SW.
Długi dolot polnymi drogami bez przygód, poza burkami, wylatującymi z każdego mijanego obejścia. Na szczęście są małe i nie nadążają, ale nadrabiają zajadłością i nadnaturalnym uporem w ściganiu wroga ;).
Nowy kompas daje się umieścić w kieszonce mapnika, niezwykle to ułatwia orientowanie mapy na bieżąco i nawigację. Punkt zaliczony bez pudła.

PK 21 - skrzyżowanie przecinek.
Czyli po prostu róg działki leśnej, bo żadnych przecinek to ja tam nie widziałem ;). Punkt tak perfidnie ukryty, że przechodziłem obok kilka razy, bo z mapy wynikało mi że to tu, na dodatek stał tam słupek z numerem działki. Pomyślałem że coś zjem i w trakcie jedzenia zauważyłem dziurkacz. Punkt zauważyłem dopiero jak podszedłem do dziurkacza :).

PK 17 - szczyt.
Znów zaczęły się bardzo pokaźne piaszczyste wydmy. Przede mną wielki kawał lasu i nawigacja przecinkami, nie będzie to proste. Ale na punkt trafiam jak po sznurku. Za punktem stromy zjazd po sarniej ścieżce, przed którym nawet trochę cykałem tym bardziej że mapnik zasłaniał widok. Ale dałem radę :).

PK 2 - skraj rowu.
Długi dolot leśną drogą rozrytą przez drwali mocno dał mi w kość. Albo piachy, albo błoto, teren jest tu dość ciężki i męczący. Ok, jest rów, jadę wzdłuż niego, ale się kończy. Po dłuższym kluczeniu znajduję punkt ukryty przemyślnie w choinkach ;).
3h i 11pk - całkiem nieźle idzie.

PK 13 - skrzyżowanie przecinek.
Podczas dolotu na chwilę tracę kontakt z mapą, bo sieć dróg nie odpowiada sytuacji przedstawionej. To akurat zdarzało się w tym lesie całkiem często :) Ale weryfikacja położenia słupkiem leśnym potwierdziła że jestem na kursie. Dojazd czymś a'la sinusoidy, tylko większe, stromsze i bardziej piaszczyste :).

PK 22 - drzewo na kraju skarpy.
Dalszy ciąg urozmaiconego terenu. Super górki, naprawdę się cieszę że mogę tu pojeździć. Znów chwilowa utrata kontaktu z mapą i znów potwierdzanie kursu na słupku leśnym. Dojazd po wielkich sinusoidach też podobny :).

PK 20 - dąb na skraju skarpy.
Zacząłem mijać ludzi robiących przebieg odwrotnie. Minąłem też wracających z punktu trzech zawodników jadących przede mną podobnym wariantem. Nie mają dużej przewagi, jest nieźle. Jest wydma, na szczycie dąb... Wdrapałem się i oniemiałem. Jak okiem sięgnąć pofałdowany teren pokryty młodnikiem, a co kilkaset metrów dąb :D. Ale po analizie mapy dość szybko znalazłem właściwy ;).

PK 9 - granica kultur.
Punkt o który mam żal do orga. Punkt był przecinkę bliżej niż powinien, a przy tak zakrzaczonym lesie i kilku granicach kultur w okolicy szukałem go 25 minut. No chyba że to był punkt stowarzyszony i na dobitkę dostanę jeszcze punkty ujemne ;).Canyon ujawnił przy okazji duże zdolności do jeżdżenia po lesie na szagę. Minąłem tu djk71 i Amigę.

PK 15 - skraj lasu.
Szybki i oczywisty dojazd, punkt ze świetnym widokiem na jeziora zdobyty po dłuższym podjeździe. Patrzę na mapę i wariant który wymyśliłem przedtem wydaje mi się nieco dziwny. Postanawiam zmodyfikować i zebrać najpierw punkty ze środka.

PK 6 - drzewo na SE skraju skarpy. Po długim dolocie szybkie zdobycie punktu, mimo że jest dość schowany to jest do niego wydeptana ścieżka :). To już element trasy pieszej i było tu sporo ludzi.

PK 5 - ruiny wieży, drzewo 20m na N.
Fajna górka. Długi podjazd bardzo zniszczonym i wąskim starym asfalcikiem jak w górach :). Ruiny wieży lokalizuję od razu, drzewo po chwili, bo oczywiście punkt dobrze ukryty :).

PK 3 - drzewo na granicy kultur. 
Po dziewiątce boję się "granic kultur", ale dość szybko lokalizuję punkt, jezioro jest dobrym punktem orientacyjnym.

PK 11 - skraj lasu, słupek wysokości.
Dojazd męczący, droga bardzo pagórkowata i rozryta, w jednym rowie przedzieram się też przez półmetrowej głębokości śnieg. Ile tego śniegu tu napadało???
Ale punkt łatwy i łatwo zdobyty.

PK 10 - początek strumienia.
Dojazd wybitnie kurwidołkowatą drogą. Punkt schowany, ale daje się znaleźć. Wracam idealną twardą i wygodną drogą, która idzie sobie skrajem lasu którym się przedzierałem do punktu ;).

PK 14 - przepust.
Lekko przestrzeliłem i musiałem przez to przeskakiwać z rowerem przez rów melioracyjny. Punkt w jakimś bagienku, ale dało się przejść bez zatopienia obuwia.
Ok, podsumowanie sytuacji: czas 6:09, jeszcze tylko jeden punkt, więc maks 20-30 minut. Będzie niezły czas mimo paru wtop. Patrzę na kartę... o nie kurwa!!! Przegapiłem jeden punkt!
Patrzę na mapę - no tak, to dlatego na pk 15 przelot który wymyśliłem z początku wydawał mi się dziwny. Bo uwzględniał punkt 12, którego później nie zauważyłem :).
No nic, nie ma tragedii. Wyniku nie będzie, ale punkt jest tylko o ~5km, więc stracę może pół godziny. Mógł być o 20km ;).
Zrezygnowany zawracam.

PK 12 - szczyt górki.
Wyglądało to łatwo. Jest górka, ma szczyt, nie powinno być problemu. Dojazd szybki, a na miejscu straciłem najwięcej czasu ze wszystkich PK na tych zawodach :). Mapa była enigmatyczna, jak każda pięćdziesiątka, i nie ujawniała rzeczywistości. A rzeczywistość była taka, że to był pagórkowaty, zakrzaczony teren z mnóstwem "szczytów", zerową widocznością i poprzecinany ledwo widocznymi dróżkami i płotami ogradzającymi uprawy leśne. 40 minut czesania, zanim znalazłem ten cholerny PK zupełnie gdzie indziej niż się spodziewałem.
Zwykły fuks - jak się podeszło z jednej strony, to była gehenna, jak z drugiej, trafiało się jak po sznurku wygodną ścieżką. Podszedłem ze złej strony i pozamiatane.
I tak z w miarę dobrego wyniku zaczęła się walka, żeby w ogóle zmieścić się w limicie czasowym ;).

PK 8 - skrzyżowanie, drzewo 10m na SW.
Dolot bardzo długi, cały czas szansa na brak punktów karnych. Co do punktu, to albo był przestawiony o jedną przecinkę, albo mapa nie odpowiadała rzeczywistości, co też mogło mieć miejsce. Akurat nie było słupków leśnych żebym mógł to zweryfikować, a ewntualny błąd był rzędu 100m, więc 2mm na mapie. W każdym razie w punkcie gdzie myślałem że będzie pk była kupa. Dosłownie, ktoś nasrał. Orga aż o taką złośliwość nie posądzam, choć kto wie...? ;)
Po 10 minutach znalazłem punkt i wykonałem długi sprint do bazy :).
Limit przekroczyłem o 3 minuty, nie jest źle, mało punktów karnych, więc opłaciło się iść na ósemkę :).

Fajnie było pojeździć sobie cały dzień po nowych terenach, tym bardziej tak ładnych i mało zurbanizowanych. Muszę powiedzieć, że się nieźle ujechałem. No i trening psychiki też niezły - to że nie pizgnąłem rowerem do Noteci po odkryciu, że zapomniałem o jednym PK mam za swoje największe osiągnięcie ;).

Niestety  nie mam rzeczywistego czasu jazdy i średniej, bo nie mam licznika, i dane są tylko z Garmina, z czasem całkowitym, razem z szukaniem pk i przetwarzaniem danych ;).

Złoto dla zuchwałych - koniec trasy
Wejście smoka ;). Tak wyglądam po 8 godzinach napierania. Dobrze że po czworakach nie wlazłem do tej szkoły ;).



Dodałem mapkę dla rozjaśnienia sytuacji. Znacznie wyraźniejsza niż na wydruku ;).






  • DST 10.09km
  • Czas 01:01
  • VAVG 6:02min/km
  • Temperatura 7.0°C
  • Kalorie 802kcal
  • Aktywność Bieganie

Orientacja GP Cytadela

Niedziela, 16 lutego 2014 · dodano: 17.02.2014 | Komentarze 6

Kurczę, czy w każdej dyscyplinie za którą się zabieram poziom musi błyskawicznie windować się na niebotyczne wyżyny?
W MTB z wynikami jakie mam teraz parę lat temu wygrywałbym często zawody, teraz wziąłem się za psucie biegów na orientację. Po biegu myślałem sobie : Klosiu, ale jesteś zajebisty, mało błędów nawigacyjnych, tylko 37 minut na trasie - musi być super miejsce! Ale od razu widziałem że Krzychu przybiegł ze sporo krótszym czasem, Pablo niewiele za mną, i zaczęły rodzić się wątpliwości. I cholera okazało się że jestem 34 - gorzej niż na Olszaku, gdzie 37 minut to miałem, ale straty do lidera, hehe.
Fakt że Cytadela sprzyja dużym szybkościom na przelotach, a o ile jak się rozpyndzę, to jakoś biegnę, to przy takim rwanym tempie jakie jest na orientacji jak widać nie mam nic do powiedzenia :).
Trasa miała tylko 5.9km w moim przypadku, reszta to doloty na i z Cyty.

Zamiast nudnej mapy z endo tym razem animowany wyścig plemników symbolizujących poszczególnych zawodników. Fajne, można nawet pokibicować, ale mnie to załamało, bo zobaczyłem jaki słaby jestem :).





  • DST 11.02km
  • Teren 11.00km
  • Czas 01:24
  • VAVG 7:37min/km
  • Temperatura 4.0°C
  • Kalorie 1096kcal
  • Aktywność Bieganie

Orientacja GP Olszak

Niedziela, 12 stycznia 2014 · dodano: 12.01.2014 | Komentarze 6

Pierwsza InO cyklu, tym razem w laskach obok Malty. W końcu z elektronicznymi czipami - spore ułatwienie w stosunku do perforatorów. 
Dość luźno podszedłem do startu, a w orientacji to się zawsze mści. Trzy punkty zaliczyłem jakoś biegnąc za innymi, a na czwartym makabrycznie się zgubiłem. Pomroczność jasna spowodowała 9 minut błądzenia, w końcu ktoś nadbiegł i za nim jakoś trafiłem. Wstyd, zachowałem się jak nowicjusz ;).
Dopiero od tej pory mózg zaczął mi działać jako tako, i choć na piąty punkt trafiłem mocno nieoptymalną trasą to już później było całkiem dobrze. Na azymut trafiałem, nie wybierałem jakichś dziwnych wariantów. Dobrze szły przeloty drogami - 4:30-4:45 na luzie. Za to po krzajach szło znacznie gorzej niż orientalistom, taki bieg w tempie wymaga sporo sprawności ogólnej i mocno męczy, choć nie jest szybki. Ale dlatego uważam orientację za o wiele lepszą ogólnorozwojówkę pod rower niż zwykłe bieganie. Po prostu ćwiczy znacznie więcej mięśni.
Dość mokra impreza - sporo tam strumyków i bagienek, było parę przepraw po wąskich pniach, było zgubienie papcia w błocie i zanurzenie się do kolan, gdy już nie było innego wyjścia. Ale co tam, jak zobaczyłem już na trzecim punkcie gościa bez wahania ładującego się do Cybiny z wodą prawie po pas to przestałem się martwić że moczę buty ;).
Z kolegów pierwszy był zdaje się Artur, drugi Krzychu, trzeci ja, czwarty Marc i piąty Paweł. Fajne jest to że to nie noga tu decyduje i dlatego nigdy nie wiadomo kto wygra :).




  • DST 90.36km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:17
  • VAVG 21.10km/h
  • VMAX 57.80km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pobiedziaje XC Masters 2013

Niedziela, 1 grudnia 2013 · dodano: 01.12.2013 | Komentarze 11

Droga do Pobiedzisk minęła szybko dzięki silnemu wiatrowi w plecy i towarzystwu w osobach Jurka 57, Krzycha86 i JPbike. Było nieco mokro, ale i tak lepiej niż się spodziewałem, a że rozgrzewkowo trzasnęliśmy parę skokenów pod 50km/h i musieliśmy likwidować ataki Jurka, to nudno nie było :). Biuro zawodów nad Brzostkiem było już otwarte i dymiło rozpalanym ogniskiem, więc po chwili ruszyliśmy na objazd trasy. Runda była ta sama co rok temu, teraz na 1-2km było dużo błota, co wyszło trasie mocno na plus. Po drodze okazało się że parę strzałek było zerwanych, a jedna odwrócona. Widać inni organizatorzy wyczuli konkurencję i robią swoją krecią robotę ;).
Krótko po objeździe start.



Rodman startował z pierwszej linii, ale coś nie chciał robić za lokomotywę postępu, na przód wyszedł Waza, ja trzymałem się zaraz za nim. Na jednej z błotnistych kałuż chwilę zamuliłem i już musiałem gonić Rodmana, który od razu poszedł do przodu. Na szczęście lekkie braki techniczne jego sprzętu umożliwiły mi odzyskanie pozycji i wróciłem na strategiczne miejsce za plecami Wazy. Po kolejnej sekcji błota okazało się że z Marcinem trochę się oderwaliśmy. Uznałem że przyszedł czas na atak i uruchomilem łydę na lekkim podjeździe, żeby zbudować możliwie dużą przewagę.



Spokojnie można oddać głos komentatorowi i podmienić nazwiska ;).


Pierwsza runda, chwilę po ucieczce. Peleton jeszcze twardo trzyma się niedaleko za kołem :)

Jedna runda pojechana mocno, a później uznałem że kontroluję sytuację i zacząłem jechać swoje, takie liderowanie było dla mnie czymś nowym i dało mi ogromną satysfakcję :).
Na nawrotkach i stromych podjazdach widziałem za sobą toczących wyrównaną walkę o pudło JPbike i Krzycha, Jacek był lepszy technicznie, a Krzychu kondycyjnie, więc ostro się cięli. Widok przeciwników za plecami też motywował mnie do mocniejszego depnięcia od czasu do czasu.
Mimo kiepskiej pogody był spory ruch na trasie - quad, motor, koń z jeźdźcem, sporo pieszych, więc kibiców nie brakowało :). Udało się dojechać na pierwszej pozycji, co uznaję za moment przełomowy w mojej karierze, bo udało mi się to pierwszy raz w życiu :).
Drugi był Jacek, chwilę za nim Krzychuu86, a czwarty Rodman. Do samej kreski cięli się też Zyga z Sebą :).
Ponieważ Pobiedziaje XC to najlepiej zorganizowane zawody w jakich mam zaszczyt brać udział, to zostaliśmy nakarmieni zupą, , herbatą, piernikiem, ciastkami, pieczoną kiełbasą, ogrzani przy ognisku, obdarowani super pucharami i nagrodami w tomboli. Było świetnie nawet mimo dość kiepskiej pogody i z tego miejsca dziękuję całej rodzinie Horemskich :). I Sebie oczywiście, który znakował trasę w deszczu.
Z powrotem w zacinającej mżawce i pod silny wiatr jechało się gorzej, ale daliśmy radę i tak oto wyszedł super dzień otwierający treningi na następny sezon.


Super pucharki...


... po dekoracji oczywiście znalazło się coś żeby je wypełnić...


...i na efekty nie trzeba było długo czekać ;).


Kategoria Zawody różne


  • DST 11.11km
  • Teren 11.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 10:58min/km
  • Temperatura 5.0°C
  • Aktywność Bieganie

BnO Dziewicza Góra

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 17.11.2013 | Komentarze 5

Bardzo ciekawy BnO organizowany przez Klub Sportowy Hades. Bardzo dużo (36) punktów do odbicia na strosunkowo krótkiej, dziesięciokilometrowej trasie i ustalona kolejność zdobywania mocno zawyżały stopień trudności. Dodatkowo 99% trasy było do biegania na szagę, czyli na azymut. Coś nowego dla mnie.
Startowało nawet sporo znajomych, Marc, Krzychu, Paweł, Wojtek, którego ostatnio widziałem na Bike Adventure i znany z orientacji Artur.
Start pojedyńczo w odstępach minutowych, jakoś się nie paliłem do biegu więc startowałem jako ostatni ze znajomych. Pierwszy punkt w okolicach Killera, niby znajomy rejon, więc poszedłem na szagę żeby się wprawić. W okolicach punktu nastąpiła szarża dzika który wyjebał z krzaków na pełnej wiksie i wycelował w Marca, ale jakoś go w ostatniej chwili ominął ;). Na czwartym punkcie odbiłem inny - zagęszczenie punktów w terenie było miejscami znaczne i bez uważnej nawigacji można się było jebnąć. Na szczęście coś mi nie pasowało i po chwili znalazłem właściwy punkt. Podobna sytuacja trafiła się jeszcze na 17 punkcie, ale udało się poprawić. Końcowe 10 punktów napieraliśmy z Wojtkiem, zawsze było raźniej ;).
Odkryłem też nieźle utrzymany tor DH, trzeba się będzie tam przejechać :).
Myślałem że znajomość okolicy da mi jakiś handicap, ale nie dała ;). Wszystkie punkty były z dala od dróg, nie wiem czy biegłem drogami 500m w sumie. Do tego teren był bardzo urozmaicony, to były pierwsze zawody, na których dało się nawigować według rzeźby i przynosiło to niezłe efekty. Na szczęście czytanie poziomic wychodziło mi nienajgorzej. Natomiast nienaturalny bieg po chaszczach i bardzo duże przewyższenie (garmin pokazał 800m, ale myślę że realnie 500m mogło być na tych 10km) kompletnie mnie wykończyło kondycyjnie, już czuje zakwasy na dupie, czwórkach i łydach. Jutro będzie cierpienie ;).
Aż trzy osoby zgrywały ślady ze znajomych, co prowokuje do małej analizy - otóż przybiegając pierwszy (2:02) ze znajomych biegłem najwolniej :). Natomiast zrobiłem najmniej błędów i zaliczając 11.1km nadłożyłem tylko 1.5km względem najkrótszej trasy.
Najszybciej biegł Krzychu, w tempie jak dla mnie kosmicznym w nieprzetartym terenie, ale przebiegł 15km przez parę dużych błędów i był drugi (2:19), a Marc był pośrodku, i w tempie biegu i w doborze optymalnej trasy i przybiegł ostatni z nas trzech (2:27 i 13.8km).
Czyli bardziej się opłaca być w czymś wyraźnie lepszym, niż średnim we wszystkim ;).

Fajne zawody, bardzo trudne nawigacyjnie, a na takich wykuwa się stal ;). Jeszcze nigdy żadna dyszka nie dała mi tak w kość :).




Track i mapka dla porównania. Całkiem ładnie się pokrywa moim zdaniem ;). Tor DH jest chyba gdzieś między 13,14 i 7 punktem ;).
W sumie po oswojeniu z mapami do orientacji te odwrócone kolorki stają się nawet całkiem praktycznie.




  • DST 12.94km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:24
  • VAVG 6:29min/km
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 1090kcal
  • Aktywność Bieganie

Orientacja Puszczykowo

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 11.08.2013 | Komentarze 2

Małe zawody, ale dość przyjemnie zorganizowane.
Ze znajomych startowali Marc, jego siostra Magda, Krzychu i Paweł, więc robiliśmy za 1/4 frekwencji ;).
Starty w odstępach minutowych, od razu na początku zawieszam się nad obco wyglądającą mapą - w końcu dostaliśmy na jakichś zawodach mapę do zawodów na orientację ;). Na dodatek nie było skali ani południków, więc było trudniej. Dziecinny błąd na początku, niezorientowanie mapy z kompasem kosztował mnie potworną stratę - 15 minut błądzenia, później jak już to ogarnąłem to okazało się że punkt jest skrzyżowanie dalej niż to było zaznaczone i znów 5 minut daremnego szukania. I tak mieliśmy szczęście, bo jak z Pawłem wpadliśmy na punkt, to właśnie podkradał go jakiś dziadek ;).
Ale odzyskaliśmy go, pobiegliśmy z Pawłem dalej. Niejednego by taka porażka na początku załamała, ale my jesteśmy twardzi ;).
Dalej bez większej trudności, po początkowej zawieszce wkręciłem się i kontrolowałem mapę na bieżąco, więc jakoś szło. Dopiero przy przedostatnim punkcie zachciało mi się iść na szagę i skończyło się znów parominutowym błądzeniem, ale dość krótkim. Zwiększyliśmy tempo i ostatni punkt zdobyliśmy ekspresowo, na ostatniej prostej do mety podkręciłem tempo do 4:10 (aż się zdziwiłem) i oderwałem się od Pawła.
Okazało się że zmiażdzył wszystkich Marc, szedł od punktu do punktu bezbłędnie i wkopał mi aż 16 minut, zajmując drugie miejsce w kategorii open man. Po raz kolejny okazuje się, że w orienteeringu nie decyduje noga, tylko zimna krew i nie popełnianie dziecinnych błędów :).
Ale fajna imprezka, trzeba praktykować żeby być dobrym, poza tym taka orientacja to świetna zabawa :).


Minimusy.