Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
100-200
Dystans całkowity: | 14630.13 km (w terenie 2515.50 km; 17.19%) |
Czas w ruchu: | 562:38 |
Średnia prędkość: | 26.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 22933 m |
Maks. tętno maksymalne: | 183 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 172129 kcal |
Liczba aktywności: | 124 |
Średnio na aktywność: | 117.98 km i 4h 32m |
Więcej statystyk |
- DST 131.83km
- Czas 04:45
- VAVG 27.75km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielkopolskie piramidy
Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 21.05.2011 | Komentarze 5
Dziś wycieczkowy wyjazd z kumplem Tomkiem, szosowcem, a przy okazji fanatykiem grodzisk, kopców i kurhanów. W tej kolejności, a może odwrotnie ;).
Pojechaliśmy obejrzeć zespół kurhanów kultury unietyckiej sprzed prawie 4 tysięcy lat, zwany Wielkopolskimi Piramidami. Sama informacja o tym, że w Wielkopolsce jest coś TAK starego już mnie zaciekawiła. Wyjazd w strone Buku - koszmar, dobrze że nie mieszkam po tej stronie Poznania, zanim opuściliśmy mocno zurbanizowane okolice zeszło chyba 30 km. Nie forsowaliśmy tempa, momentami było szybko, momentami spacerowo.
W Granówku obejrzeliśmy mocno podupadający pałac, o dziwo ciągle zamieszkały.
Jeszcze pare kilometrów i już byliśmy na miejscu.
Kurhan pierwszy...
Kurhan drugi...
I trzeci gdzieś w krzaczorach. Spokojna okolica, byliśmy tam z półtora godziny, przejechały może ze dwa samochody.
Tomek pnie się na szczyt. W siatce niezbędne płyny regeneracyjne ;).
Kiedyś ponoć kurhanów było kilkanaście, większość rozkopano przy budowie pobliskiej linii kolejowej, zostały tylko cztery.
Z powrotem już znacznie mocniej, pod wiatr i bez zbędnych pogaduch. Drogi nie jestem w stanie za bardzo odtworzyć, bo kompletnie nie znam okolic ;). Ale do Poznania (przez Mosinę, gdzie dojechaliśmy jakimiś chęchami) dojechałem nieźle zmęczony. Co to będzie jutro, oj co to będzie ;))).
E1/E2 KOW 5, obciążenie 1425.
- DST 187.76km
- Czas 05:31
- VAVG 34.04km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 174 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 4247kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Gryficki Maraton Rowerowy mega - 5 godzin orki
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 15.05.2011 | Komentarze 15
Start treningowy, niewiele odpoczynku przed, tylko jeden dzień wolny i jeden półwolny ;).
Małe zamieszanie z rejestracją, płaciłem dopiero przy zapisie, okazało się że takich co nie zapłacili przelewem poskreślano z list, w efekcie musiałem się zapisywać jeszcze raz w biurze, i dostałem ostatni numer 260 i miejsce "na doczepkę" w jednej z ostatnich grup mega. Tyle dobrego że byli sami z M3, więc teoretycznie powinna to być dobra grupa. Teoretycznie.
Rano zajechałem do Gryfic, po rozpakowaniu roweru miałem jeszcze jakieś 30 minut, w sam raz na leciutką rozgrzewkę. Świetny rynek, fontanna otoczona koncentrycznymi półmetrowej szerokości czarno-białymi kręgami, wygląda to jak welodrom i faktycznie, po "torach" kręcili się w kółko kolarze. Fajny widok :). Też się pokręciłem chwilę, aż mi się zakręciło w głowie ;). Zabrałem oprócz bidonów camelbaka, więc dość egzotycznie wyglądałem wśród pro szoszonów ;). Rzuciłem okiem na grupkę - czterech "pro", trzech "górali" zdradzanych pedałami SPD oraz jeden camelbakiem, a drugi błotniczkiem w szosówce ;).
Po starcie kilkaset metrów paskudnego bruczku i już szosa. Trasa była skonstruowana tak, że pierwsze 30km było pod wiatr, na końcu mała 30km pętelka i powrót 30km tą samą drogą z wiatrem.
Na początku małe czary-mary, nikt nie dawał długich zmian, ale i nikt się nie uchylał, po jakichś 20km dałem zmianę akurat na podjeździe, wydawała mi się dość słaba, ale jak wyjechaliśmy na płaskie to zostało nas czterech z siedmiu ;).
O dziwo trzech górali i tylko jeden profi, zresztą mocno zasapany. Później dawał już tylko bardzo krótkie zmiany, czym oczywiście wkurzał. Przez PK przejechaliśmy jeszcze razem, nie zatrzymując się na bufecie, nastąpił kilkukilometrowy zjazd i podjazd killer, gdzie nasze tomahawki wycięły sporo bladych twarzy na trekkingach i kolarkach. Z naszej strony ofiara jedna - ostatni profi ;).
Jak go mijaliśmy na nawrotce mieliśmy jakieś 10km przewagi.
I tak zostało nas trzech. Piotr nr 137, Piotr nr 123 i ja - 260. Dając równe mocne zmiany drugą połowę pierwszej pętli przejechaliśmy bardzo szybko, prędkość z wiatrem w plecy nie schodziła poniżej 40km/h, a najczęściej była w tzw wyższych czterdziestkach. W połowie trasy skończył mi się camel, mały postój na banany na nawrotce i heja. O dziwo jechaliśmy szybciej niż na początku, nie było już czarowania się, ten kto wychodził na zmianę ciągnął, następni się wieźli. Zmiana kolejności i dalej to samo. Na szczęście poziomem byliśmy zbliżeni.
Po jakichś 130km zacząłem mieć kryzys, mało wtedy myślałem, widać koło z przodu - dobrze, nie widać - źle i trzeba mocno deptać. Jak już nie można, machnąć ręką żeby zmienili i odpoczywać. Znowu koło z przodu - dobrze ;). Ale generalnie słabli wszyscy. Nie było już prawie sygnałow ostrzegających przed dziurami - ze dwa razy wjechałem z impetem w taką i całe szczęście że nabiłem opony do regulaminowych 8 barów, bo inaczej nie byłoby wesoło. Na ostatnim pitstopie postój na lanie i banana, tudzież drożdżówę. Dużą ulgę to przyniosło coraz mocniej bolącym plecom.
Końcówa to już mała agonia, tętno w tleniku, nogi bolą od 5 godzin deptania, plecy wołają o przerwę... A tu nagle jeden z Piotrów (123) łapie gumę 10 kilometrów od mety. Nieoczekiwanie dodało mi to sił i jedziemy końcówkę we dwójkę po zmianach prawie nie schodząc z 40 km/h. Żaden się nie daje urwać, ale na poważne ataki sił nie ma.
Końcówka maratonu to skandal i meta powinna być przed Gryficami, bo jazda po wąskich brukach z ruchem samochodowym jest po prostu bardzo niebezpieczna. Nie mam na tyle determinacji co kolega i trochę hamuję przed samochodami, później tarasuje mi drogę auto wyjeżdżające z parkingu - w efekcie strata 20 sekund. Ciężko to nazwać finiszem i końcowe 500m to największa porażka organizacyjna tego maratonu. Ale i tak wynik da się lubić ;).
Czas 05:22:02.93.
6 m-ce open i 2 M3, strata 0:10:10.85 minut do lidera i 0:0:23.77 do pierwszego w M3.
Średnia 34,84 km/h, z licznika czyli bez postojów równe 35 km/h.
No i zadowolony jestem, bo maraton nie był jechany na świeżo, nie był jechany nawet w peletonie, bo od 40km trzyosobowa grupkę, gdzie co chwila trzeba dawać mocne zmiany, ciężko nazwać peletonem ;).
Niesamowicie mnie dziwiło, że nikt nawet nie próbował się dospawać, gdy go mijaliśmy. Myślałem że na drugiej pętli zbierzemy jakiś peleton do współpracy, ale jak się okazało, nawet jak ktoś siadał na koło, to odpadał na pierwszym ledwo widocznym podjeździe. Bez walki.
A nas nie wyprzedził dosłownie NIKT.
Udany maraton, choć na dekorację już nie zostałem, bo na maratonach szosowych i tak dostają cokolwiek tylko pierwsi w kategoriach ;).
Jako trening bardzo dobrze, mocne obciążenie przez długi czas. Warto było.
Wyścig, KOW 10, obciążenie 3310.
A, jestem pełen podziwu dla gości którzy startowali na giga i ultra - dla mnie jeszcze jedna pętla 93km skończyłaby się zgonem w połowie, nie mówiąc już o czterech takich pętlach ;).
Przed startem. Jeszcze wszyscy uśmiechnięci ;)
Bardziej egzotyczny ze sprzętów. Pierwsza myśl jaka się nasuwa - WTF??? 8|
Malownicza obcierka. A mówią że MTB jest kontuzyjne. Laczki oczywiście SPD ;).
- DST 105.63km
- Czas 03:25
- VAVG 30.92km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 148 ( 79%)
- Kalorie 2915kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Tempówki, debile w autach i bombardowanie
Wtorek, 10 maja 2011 · dodano: 10.05.2011 | Komentarze 9
Na początku tętno niskie, ale już po czterech kilometrach zacząłem pierwszą tempówkę. Mam już sposób na wejście na obroty - nie patrzę w ogóle na pulsaka, tylko dociskam do mniej więcej 40km/h aż łydy zaczynają piec, a tętno "samo" się ustawia między 165 a 171 ;).
Tempówki 5x 12 minut w zakresie 157-171 bpm, przerwy 4 minuty.
W Trzciance kończyłem już drugą tempówkę, w ostatnich 30 sekundach wyprzedza mnie auto, od razu migacz w prawo i skręca we wjazd, o włos a siedziałbym w środku. Zmilczałem, choć miałem straszną ochotę wytargać za kłaki babiszona za kierownicą.
W trzeciej tempówce w Wołowych Lasach nie wyrobiłem zakrętu przy 48km/h i złapałem piaszczyste pobocze. Wyluzowałem się, tyłek za siodło i trzymałem mocno kierę - golonkowy trening techniki ;). Rower szarpnął, wyhamował z 48 na 30 km/h na 5 metrach w głębokim piachu i wrócił na jezdnię :) Cud :D.
Czwarta tempówka o dziwo bez przygód, we wszystkich spokojnie trzymałem tętno 165-171, na tym wylocie w piachu mi skoczyło na 177 ;D.
Dopiero w piątej na drodze do Człopy było słabiej, tętno w zakresie, ale przez większość czasu między 160 a 165bpm.
W Człopie uzupełnienie płynów, bo pociłem się masakrycznie przy tych tętnach i z powrotem cały czas pod wiatr w E2.
Fajna droga i jechało się nieźle, dopiero we Wieleniu drugi babiszon zajechał mi drogę. Postukałem się wymownie w czoło i pojechałem dalej. Za Wieleniem już kryzys, cały czas pod dość silny wiatr. Ciężko było.
Następny mistrz kierownicy wyjechał mi w Ciszkowie, w ostatniej chwili wyhamował. Nie zatrzymując się wrzasnąłem "Gdzie masz oczy baranie" ;). Akurat miał otwarte okna, może usłyszał. A na pewno mi trochę ciśnienia zeszło ;).
Jeszcze tylko jedno niegroźne zajechanie w Czarnkowie do kompletu.
Coś się stało niedobrego z tymi ludźmi, zawsze było tu niezbyt bezpiecznie, bo większość sobie nie wyobraża roweru jadącego 40km/h ale to co się dzieje ostatnio to jakaś abstrakcja.
Cały czas od Człopy byłem bombardowany owadami. Ilość muszek powala na ziemię i wyraźnie hamuje jazdę ;)))
Zaczynam tęsknić za zimą ;D.
Trasa:
M2, E2, KOW 8, obciążenie 1640.
Bardzo ciężki trening, przyjechałem na miękkich nogach. Tą ostatnią tempówkę mogłem sobie darować.
Przyjemna droga za Trzcianką
Pod Wieleniem. Fajny, mało zamieszkany teren.
Pod wiatr. Nie jest lekko ;).
Nigdy nie wiadomo, kiedy Cię ogarnie złowrogi cień szoszona ;)))
- DST 103.17km
- Czas 03:14
- VAVG 31.91km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 2449kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostatni mocny trening
Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · dodano: 25.04.2011 | Komentarze 2
Ostatni akcencik przed Złotym Stokiem.
W planach wytrzymałość siłowa i wytrzymałość zwykła ;).
Pierwsza tempówka M2 mocno wymęczona, ale pod koniec tych ośmiu minut się przetarłem i trzy następne jechałem mocno i z przyjemnością. Puls w strefach 4 i 5a, prędkości pod wiatr 40+ :)))
4x8 minut, przerwy w 1 strefie 2:30.
Tak że po przedarciu się przez wiatr miałem całkiem całkiem średnią ponad 33 km/h i później broniłem pozycji ;).
Przed Kruczem wyprzedziłem i chwilę pogadałem z szoszonem, też palącym świąteczne jadło ;).
Aż do Roska jechało się przyjemnie, później nastąpiło 18km pod wiatr i tutaj sporo z prędkości straciłem, bo ciężko było ukręcić powyżej 30km/h.
Udany trening, w końcu tętno jak należy, problemy z utrzymaniem intensywności zaczęły się dopiero w końcówce pod wiatr.
Teraz do maratonu regałowo :))).
M2, E2, KOW 6, obciążenie 1164.
- DST 110.61km
- Teren 100.00km
- Czas 04:31
- VAVG 24.49km/h
- VMAX 45.10km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 174 ( 93%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 3718kcal
- Podjazdy 800m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Marathon Murowana Goślina
Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 17
No to pierwsze koty za płoty.
W miarę wcześnie zajechałem do Murowanej, króciutka rozgrzewka i do sektora (czwartego ;)). Sporo znajomych w peletonie, praktycznie co chwilę spotykało się kogoś, bardzo to miłe :).
Na starcie niebiesko od Emedowców, i żółto od Osozowców :). Niedługo po starcie pierwszy najpoważniejszy błąd - zamiast przez piaskownicę jechać lasem, to inteligentnie spróbowałem od strony pola. W sumie przejechałem prawie wszystko, ale zaliczyłem duże spowolnienie i uciekły mi wszystkie dobre pociągi. Chwilę po wjeździe do lasu wyprzedzam Maksa. Zaskoczenie - puls niewielki (w porywach 170, zwykle na początku miewałem ponad 180), a sporo wyprzedzam i dochodzę pociągi przede mną. W okolicach jeziora Miejskiego doganiam pierwszy pociąg w którym jadę jakiś czas - jedzie za wolno! Po jakimś czasie wybijam się na czoło grupy około 15 zawodników i z jeszcze dwoma, Andrzejem Witkowskim z M6 (!!!) i patrząc po wynikach Piotrem Kozdrykiem z M2 odrywamy się jeszcze przed Dąbrówką Kościelną. Gubimy też Macieja z Emedu. We trzech zaczynamy gibać przez otwarte pola, dając solidarne zmiany i zbierając maruderów odpadniętych od poprzedzających pociągów. Gdzieś tam po drodze minęliśmy Jacka (JPbike), miał jakieś problemy z rowerem, myślałem że pech i znów laczek, a okazało się że sztyca. Zresztą mi też lekko się przekręciło siodełko na pierwszych piaskowych kilometrach i dziób uwierał mnie w dżądra ;).
Drogbasa dogoniliśmy już sporym peletonem w okolicach Bednar. Jechał samotnie po próbach szarpania i nie miał w tym momencie szans na ucieczkę ;).
Jechało mi się cały czas dobrze, miałem spory zapas sił, mimo że często i na długo dawałem zmiany, bo jak ktoś inny był na czubie, to po prostu tempo bardzo spadało, a 25km/h to sobie i sam mogłem jechać ;).
W pewnym momencie krzyknąłem o zmianę, koleś za mną zajęczał, że on na pewno nie da, bo ledwo jedzie. Miał koszulkę Bikemaratonu, tam się w sumie tak jeździ ;))). Taak? no to depnąłem jakiś kilometr w okolicach 40 km/h, kto zgadnie czy ktoś odpadł? Racja, wszyscy siły znaleźli i się utrzymali na kole :))). Ale potem ktoś dał zmianę ;).
Kilka ładnych kilometrów z poczuciem spełnionej misji wiozłem się w peletonie, na czubie znów pracowali głownie Andrzej z M6 (no kurczę szacunek! 57 lat, aż do Dziewiczej jechał ze mną na równych prawach, dopiero tam minimalnie odpadł. Też taki chcę być w tym wieku :)) z Piotrem. Dogoniliśmy kogoś w białoniebieskim stroju. Rodman? Rodman! :) Włączył się do grupy i długo się trzymał, to już nie był ten Rodman na zgonie, którego dogoniłem w zeszłym roku ;). Acha, już gdzieś pod Dąbrówką Kościelną straciłem bidon, trefny gwint puścił jak otwierałem zębami, i pokrywka została mi w ustach, a butelka w ręce. Picie prawie całe poleciało na mnie. Jakiś czas byłem jedynym mokrym kolarzem na maratonie :D.
W każdym razie jechałem na jednym półlitrowym, co nie było zbyt komfortowe, dwa razy się musiałem zatrzymac i nalać.
Do Dziewiczej piaszczystymi duktami i dość szybko, wyprzedzając po drodze Zbyszka i Adamuso, ktory ładnie zapodawał w tym roku. Zaczynały mnie boleć plecy i bardzo mu wtedy zazdrościłem bujanego Speca ;).
A Zbyszek ponoć nawet dał przez jakiś czas zmianę Rodmanowi! :)
Na bufecie przed Dziewiczą wciągnąłem żela - nieoczekiwanie spowodował spadek mocy. Poczułem się słabiej i odrobinę nieswojo, większość podjazdów szło z młynka. Znów wyprzedziłem Adamuso, który mnie minął na bufecie - tym razem stał unieruchomiony kurczem.
W rynnie z kolei wyprzedził mnie... Maciej Rączkiewicz z Emedu, którego zgubiłem pod Dąbrówką Kościelną! Szedł do góry jakby dopiero zaczął jazdę! :)
Jeszcze na Killerze spróbowałem Go dojść, jadąc ryzykownie środkiem, ale małe szanse, Maciej jest z Krakowa i pewnie nawet tego zjazdu nie zauważył.
Gdzieś tam jeszcze minąłem Dorotę, czyli Mambe z Bikestats... Pozdro! :)
Za Dziewiczą jechało mi się gorzej, plecy nawalały, było pod wiatr, siły brakowało na normalne kręcenie i większość podjazdów kręciłem na stojąco. W połowie drogi do mety dogoniłem Lemurizę (pozdro! :)), widać że faktycznie w tym roku nóżka podaje, tempo ładne.
Za mną na kole cały czas wisiał wypompowany Piotr z M2, jak stwierdził, jakby mnie nie widział i nie trzymał się za mną to już by tak szybko nie jechał. Mimo to szkoda że nie dał zmiany. Nawet malutkiej :).
Sporo megowców jeszcze wyprzedziłem, z jednego większego peletoniku mijanego na krótkim zjeździe (lewa wolna!!! ;)) dobiegło mnie "cześć Kłosiu!". To był Marc, jak się okazało ostatni wyprzedzony znajomy. Na piachu znów błąd (grrr, zaćmienie jakieś czy co?), znów pojechałem od strony pola i straciłem sporo czasu na przekopywanie się przez piach.
I w końcu meta, w samą porę, bo już się zmieniałem we wrak od bólu pleców i deptania na stojąco.
Czas 4:12:06, miejsce 76/176 open, 35/64 M3.
Na mecie sporo znajomych, więc dłuższa chwila zeszła na pogaduchy i relacje z walk :).
Jechało mi się bardzo dobrze, ale zrobiłem poważny błąd na początku na piaskownicy, gdy się zakopałem i w tym momencie straciłem wszystkie porządne pociągi. Później bardzo dużo musiałem pracować w czubie, żeby trzymać jakieś tempo. W Murowanej strata w tym miejscu minuty czy nawet 30 sekund to cały wyścig gorszy.
Bo drugi taki sam błąd w czasie powrotu kosztował mnie najwyżej 30-40 sekund. Też dużo, ale to już nie ważyło zdecydowanie na wyniku. Tak że mimo dobrego wyniku w klasyfikacji znajomych (objechał mnie tylko Maciej z Emedu i Slec, zresztą Jego nie widziałem na trasie w ogóle ;)) nie jestem ze swojej jazdy zadowolony, mogło być znacznie lepiej, gdybym lepiej rozegrał początek. Według mnie wyścig był cięższy niż w zeszłoroczny, piaskownica była prawie taka sama, a sporym utrudnieniem był silny wiatr, szczególnie w końcówce.
kur... daleko jeszcze? ;)
Walka o miejsca przed Killerem (fotki autorstwa Winqa)
KOW 9, obciążenie 2322.
- DST 124.30km
- Czas 04:08
- VAVG 30.07km/h
- VMAX 59.50km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 163 ( 87%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 3108kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Walka z wiatrem, wytrzymałościowo
Środa, 6 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 6
No dostałem w kość od wiatru dzisiaj. Założyłem 4 godziny jazdy E2, plan w sumie wykonany, choć tętno dziś zaskakująco ładnie szło do góry i na podjazdach wchodziłem w trzeci zakres. Pierwsze piętnaście kilometrów pod wiatr, później coraz lepiej, za Wronkami mały incydent z golfem załadowanym jakąś rodzinką, ale z burakiem za kierownicą, który chyba mnie nie zauważył (mnie nie zauważyc?? ;)) i wyjechał z podporządkowanej prosto we mnie. Na szczęście mój kowbojski instynkt wyczuwania morderców ze stu yardów zadziałał i obserwowałem gostka jak już dojeżdżał do skrzyżowania, więc zdążyłem odskoczyć na drugi pas, a burak tak depnął na hamulce że zaliczył na suchym asfalcie trzy skoki na ABSie ;P. Postukałem się wymownie w czoło, pokazałem międzynarodowy znak pokoju środkowym palcem i pojechałem dalej ;).
Dalej na kilkudziesięciu kilometrach aż do Obornik super, silny wiatr w plecy i śmigałem jak Armstrong ;))).
A od Obornik za to płaciłem. Męczyłem się z tętnem w okolicach 150, co po trzech godzinach już się czuje. W Hucie postanowiłem dodać mały objazd, żeby się rozliczyć z tych 4 godzin, do Gębic było lepiej, ale potem przez 5 kilometrów centralnie pod wiatr, z prędkością 22-23 km/h z tętnem powyżej 150 bpm trochę żałowałem ze jednak tam skręciłem :))).
Na koniec tradycyjny podjazd pod Siedmiogórę i do domu. Te ostatnie 30 kilometrów mocno mnie wymęczyło.
No ale jeszcze tylko jakieś 4h treningu trzeba rozłożyć przed Murowaną, mam nadzieję że jutro trzepnę większość z tego.
Pogoda taka se, zachmurzone, wieje, wilgoć wisi w powietrzu, ale całą drogę ani kropli deszczu. Asfalty suche jak pieprz.
E2/F1, KOW 5, obciążenie 1240.
- DST 117.63km
- Czas 03:53
- VAVG 30.29km/h
- VMAX 59.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 131 ( 70%)
- Kalorie 2441kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Tym razem na polnocny wschod
Środa, 23 marca 2011 · dodano: 23.03.2011 | Komentarze 6
Dzis trening lzejszy, czesciowo szybkosciowo. Na poczatek super rozgrzewka - po 5 km wyprzedzil mnie ciagnik, tak naparzal, ze ledwo dalem rade dospawac :). Jechal momentami powyzej 50km/h, wiec w Trzciance srednia wynosila 38 km/h przy umiarkowanym tetnie :).
Do Walcza cwiczenie S3, zablokowane przelozenie na malej tarczy. Dosc ciezko szlo, takie cos lepiej robic bardziej wypoczetym, lzej sie kreci z duza kadencja. Ale przemeczylem 70 minut. W Walczu maly popas na sympatycznym nabrzezu nad jeziorem. Pozniej z wiatrem w plecy przez spora wysoczyzne pod Walczem, seria zjazdow opuscilem sie na poziom Pily, ktora w koncu udalo sie objechac obwodnica, ale polowa tej trasy jest za waska zeby jechalo sie z przyjemnoscia. Koncowa znow pod wiatr. Dwudniowe zmeczenie sie juz odzywalo i ciezko bylo cos mocniej depnac, zreszta tetno dzis caly czas bylo niskie. Ale jezdzic trzeba, bo weekend ma byc do niczego pogodowo.
S3,E2, KOW 4, obciazenie 932
- DST 115.10km
- Czas 03:35
- VAVG 32.12km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 173 ( 92%)
- HRavg 144 ( 77%)
- Kalorie 2694kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Co ci powiem, to ci powiem... Piknie!
Wtorek, 22 marca 2011 · dodano: 22.03.2011 | Komentarze 8
Back to the szosa :). Teraz dopiero sie super jezdzi!
Dosc konkretnie wialo, dlatego przez pierwszy odcinek pod wiatr zrobilem godzinna tempowke M1, dzieki czemu po 35km ciagle mialem srednia niewiele mniejsza niz 30km/h.
Ladnie tetno szlo do gory, choc pod koniec tej godzinki odzywalo sie zmeczenie, wyrazane mielonymi pod nosem kur...mi przy mocniejszych podmuchach wiatru ;).
Dane z tej godziny: avhr 153, kcal 895, hmm, wkraczamy w nieekonomiczne strefy spalania ;).
Pozniej juz mialem wiatr boczny, w wiekszosci przez las, predkosc systematycznie szla do gory az do Czlopy, gdzie juz dostalem wiatr w plecy, a ze Czlopa lezy w glebokiej dolinie, to rozpedzony na zjezdzie prawie do 60km/h wbilem sie na podjazd grubo ponad czterdziestka, zostawiajac ryjacych cos tam przy drodze robotnikow z wielkimi oczami ;))).
Pozniej juz szybko coraz szybciej, bo coraz bardziej skrecalem na wiatr. Super lasy sa w tych okolicach i masa krotkich podjazdow gdzie mozna poczuc pieczenie lydy :D.
Od Gostomii wiatr boczny, ale lekko w plecy i w lasach, wiec nie przeszkadzal i mknalem sobie raczej nie schodzac ponizej 35 km/h :D.
W Niekursku stanalem na uzupelnienie bakow, nie bylo izotonikow, wiec wspomoglem sie malym izobro Noteckim ;). Potem dostalem speeda jakby mi wsadzili silniczek w podsiodlowke :D.
Przed Trzcianka wyskoczyl mi na droge skuterek, sprezylem sie zeby mu wsiasc na kolo, doszedlem do 3m gdy sie rozpedzil do 52 km/h i... no kufa nie dalo sie zblizyc jeszcze tych zbawiennych 2m. Po 2km pogoni odpuscilem przy maksymalnym tego dnia tetnie. Podejrzewam ze koles sie troche zestrachal, bo goraczkowo krecil manetka, w sumie rozumiem, na tetnie 170 nie wyglada sie szczegolnie przyjaznie :D.
Od Trzcianki juz bez przygod, 17 km w pol godzinki :))) i dom.
Super jazda, pierwszy dzien gdy naprawde bylo cieplo. No i po dniu przerwy jest pierdolniecie pod noga! :D Jechalo sie mi naprawde dobrze, pytanie co bedzie jutro ;)
M1/E2, KOW 5, obciazenie 1075.
- DST 172.23km
- Czas 06:46
- VAVG 25.45km/h
- VMAX 56.80km/h
- Temperatura 7.0°C
- Sprzęt Giant Boulder AluLite 1997
- Aktywność Jazda na rowerze
Na Łysą Górę
Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 16
Obmyslajac wczoraj jakis dluzszy kurs wpadlem na pomysl zeby podjechac w okolice Zerkowa, na ciag moren znanych jako Szwajcaria Zerkowska. Kulminacja w wysokosci ponad 160m npm wynosi sie na 80m ponad otaczajace tereny. Tyle teorii ;).
Pare luznych obserwacji z trasy:
W okolicach Zimina nadjezdzajacy z przeciwka szosowiec okazal sie... samym Rodmanem trzepiacym treningowe kaemy na swoim karbonowym cudenku ;). Chwile pogadalismy, moglem dotknac, a nawet podniesc plastikowego speca (lekki jak piorko, szykuje sie nowy pogromca w zawodach szosowych :>) i w droge. Chwile pozniej dogonilo mnie dwoch sympatycznych szoszonow z plemienia mastersow ze Swarzedza, wsiadlem im na kolo i gadajac szybko przetransferowalismy sie do Srody, tam sie rozdzielilismy, mastersi wracali na polnoc.
Nieprzyjemny odcinek do Nowego Miasta, glownie przez duzy ruch i waskie pobocze, za to za Nowym Miastem, az do Pyzdr bajka. Asfalcik jak lustro, maly ruch, duzo szoszonow.
Sama Szwajcaria Zerkowska mocno przereklamowana. Morena jest dosc stara i juz zerodowana, fakt, ze wzniesienia niby pokazne, ale tak lagodne ze ani ich nie widac, ani nie czuc "pod noga". Tylko na samej Łysej Gorze jest niezly widok, ale i tak nie czuc tych 80m nad otaczajacym terenem.
Od Pyzdr do Wrzesni kryzys, stalo sie jasne ze przestrzelilem z dystansem o ponad 20km, w dodatku jechalem na wysoko wyniesionym terenie pod wiatr, to byly najgorsze kilometry wycieczki. Za Wrzesnia Tiger & czekolada postawily mnie na nogi, i ostatnie 50km do Poznania przejechalem z przyjemnoscia i szybko, pozytywne odczucia zaklocal tylko rosnacy bol tzw doopy ;).
Ponad 2h przestrzelilem tygodniowy czas treningu, za kare jutro bez roweru ;).
Wzgorza pod Zerkowem. Jak widac, nie widac ich ;), za to szosa idealna.
Widoczek z Lysej Gory. Tez nie widac wzniesienia, ale dosc szybki zjazd sprowadzal o dziwo sporo ponizej tego kosciola.
Pyzdry sciagniete zoomem z 4 km ;). Ciekawie wygladaly te wielkie koscioly na wysokim brzegu Warty. Z bliska juz takiego wrazenia nie robily.
Ciekawostka: To wlasnie z Pyzdr pochodzi pierwszy przekaz pisany dokumentujacy uzycie broni palnej.
W 1383r pisano:
“puszkasz Bartosz wyrzucił z żelaznej piszczeli kamienną kulę, która przebiwszy podwójne wrota bramy miejskiej ugodziła plebana Mikołaja z Biechowa, który padłszy wyzionął ducha”
I tak to sie zaczelo ;).
No i mapka:
E2, KOW 4, obciazenie 1624.
- DST 121.11km
- Czas 03:44
- VAVG 32.44km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 174 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 2746kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Japier... ale cieplo :D
Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 13.03.2011 | Komentarze 12
Do Gniezna, a potem przez Kiszkowo, Slawe, Murowana Gosline i Biedrusko z powrotem.
Trasa:
Co tu duzo gadac, jechalo mi sie dzis re-we-la-cyj-nie :)))
Zreszta kilku mijanych szosowcow tez przy machaniu mialo szerokie banany na twarzy :>. Piekny dzien, niewielki wiatr, pod Katedre w Gnieznie podjechalem rowno poltora godziny po wyjechaniu z domu. Z powrotem o dziwo niewiele wolniej, power byl do samego konca, w Murowanej Goslinie do zamkniecia setki w trzy godziny zabraklo mi zaledwie 2:15, damn it! :) Rybke na 110 kilometrze chcialem lyknac nie schodzac ponizej 30km/h, niestety sie nie udalo i przy 174bpm odpuscilem na najwiekszym nastromieniu, ale niewiele braklo :-). Musze nieskromnie stwierdzic, ze mam w tej chwili zyciowa forme i jak tego nie spierdole na przelomie czerwca i lipca, jak to zwykle bywalo, to bedzie udany sezon.
Slowo o dzisiejszym zarciu na droge, bo uwazam to za popis moich mozliwosci kulinarnych :>.
Z rana akurat nic nie mialem do zarcia na rower, a nie chcialo mi sie isc do sklepu. Byla maka i platki owsiane. Chwila pomyslunku, maka z platkami wymieszana w geste ciasto, uformowany gruby placek z odrobina oliwy i do piekarnika na pol godziny. Zanim sie ubralem i wyszykowalem rower papu bylo gotowe. Co prawda przypominalo jeden wielki zakalec z platkami owsianymi :D, ale pokrojone w kostke rewelacyjnie sprawdzalo sie na trasie, a po 70km przysiaglbym ze nigdy nic lepszego nie jadlem :D.
Koszt: 50-80gr, wegle na caly trening: bezcenne :))).
Tak szybko w czasie samotnej jazdy chyba jeszcze takiego dystansu nie przejechalem.
E2,F1, KOW 4, obciazenie 896.