Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
100-200
Dystans całkowity: | 14630.13 km (w terenie 2515.50 km; 17.19%) |
Czas w ruchu: | 562:38 |
Średnia prędkość: | 26.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 22933 m |
Maks. tętno maksymalne: | 183 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 172129 kcal |
Liczba aktywności: | 124 |
Średnio na aktywność: | 117.98 km i 4h 32m |
Więcej statystyk |
- DST 120.18km
- Teren 70.00km
- Czas 04:34
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 55.30km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 153 ( 81%)
- Kalorie 3069kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Treningowo u Grabka
Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 12
Szczerze mówiąc byłem pełen obaw o swoją jazdę po wczorajszej gonitwie za Wojtasem :).
No ale sposoby wypracowane na Trophy, porządna wyżerka wieczorem i prawie nic rano się sprawdziły. Wytresowany przez starty u Golonki (o 10) wstałem godzinę wcześniej niż potrzeba, dobrze że sprawdziłem godzinę startu w necie ;).
Na miejscu już pełen zestaw poznańskich ścigantów, mlodzik, JP, Maks, Zbyszek, Keenjow, Jacgol, MaciejBrace, wszyscy czekają w blokach, ustawiamy się z Rodmanem na mostku, żeby zgodnie z planem włączyć się ze startu lotnego w trzeci sektor.
Pierwszy sektor to prawdziwe charty, tempo jakim idą na podjeździe zadziwia. Drugi jedzie już bardziej po ludzku. Startujemy tuż przed trzecim i spokojnie czekamy na mlodzika. Wielu wyprzedzających Rodmana znajomych nie kryje radości ;).
Na singlach przed Warszawską troszeczkę odpadam, tuż przed przejściem, widząc ogromny korek, uderzam z Rodmanem górą, przez jezdnię.
Ktoś tam się burzy "zapamiętajcie ich numery!" hehe.
Krótki stres przy przejściu pozwoliłby uzyskać bardzo dobry wynik, wylądowaliśmy chyba jeszcze przed drugim sektorem!
Ale zgodnie z planem czekamy na mlodzika, choć łyda swędziała od czasu do czasu, szczególnie gdy wyprzedzał nas JPbike :).
W sumie to było dość zabawne, zanim młodzik doszedł, przejechaliśmy ponad 10km spokojnym tempem, a i tak na koło nam różne przylepy próbowały siadać (z trzeciego sektora, teoretycznie dobrzy!), co niesamowite, nawet jak się zorientowali że jedziemy wolno (23-25), to dłuższa chwila schodziła zanim decydowali się jechać sami. Takich kolarzy u Grabka jest na kopy :).
W końcu, właśnie jak zdecydowaliśmy, że jeśli do Biskupic mlodzik się nie pojawi, to jedziemy swoje, pojawił się we własnej osobie, w środku sporego pociągu :)).
No to co, ekipa Emedu na czub i ogień :).
Prędkość wzrosła o dobre 10km/h, zaczęliśmy wyprzedzać pozostałe pociągi jak słupki przy drodze, tętno się ustabilizowało na poziomie wyścigowym, trochę niżej niż zwykle, bo zajechany byłem ;).
Podobało mi się, nasz pociąg nie miał konkurencji w tym momencie, a wagoniki spawały i odpadały ;).
W czubie po zmianach szliśmy mocno z Rodmanem. Czasem trzeba bylo luzować łydę i chwilę czekać - normalne, jak się współpracuje.
Po drodze mijaliśmy dziewczynę mlodzika z bidonami, mlodzik krzyknął "rzuć jeden Rodmanowi", a ona faktycznie rzuciła ;), a Rodman złapał ;D, niezła akcja.
W końcu mlodzik zaczął słabnąć, ustaliliśmy że będzie się trzymał póki może, ale jedziemy już swoim tempem. Było z wiatrem, więc trochę podkręcałem, aż się dziwiłem, wczorajsza przejażdżka z Josipem trochę zaniżyła mi tętno, ale poza tym jechało mi się nieźle.
Przestałem patrzeć do tyłu, na rozjeździe się okazało że zostały trzy wagony, ja, Rodman, i typowy wozidupa grabkowy, co to nie da zmiany bo ujechany ;).
Niespodziewanie Rodmana strzelił kryzys, raz i drugi poczekałem, ale nie wykazywał chęci do jazdy, więc pojechałem swoje.
Za mną jak ryś skoczył wozidupa i bez problemu odrobił 20m straty przy 35 km/h :>.
Kurczę nie wiem skąd tacy ludzie się u Grabka lęgną, przecież dla każdego trzeźwo myślącego człowieka jest jasne, że przy współpracy i zmianach pojedzie się szybciej :). A tu się wolą wozić.
Tak czy inaczej, następne z 10km upłynęło mi na gubieniu wagonu. Mimo że był bez sił, to walczył jak lew :>. Technicznie był słaby i odpadał na każdym ostrym zakręcie i łasze piachu, ale za każdym razem potrafił odrobić nawet i 50m stratę. To tyle na temat braku sił :).
W końcu na sekwencji ostrego zjazdu, łachy piachu i dłuższego podjazdu na wysokości Pobiedzisk go zgubiłem, albo go kryzys strzelił, albo odpuścił, bo dwa kilometry dalej miałem już z 300m przewagi :).
I dalsza droga już była samotna, deptałem swoje, o dziwo tempo było podobne jak na pierwszym kółku. Wyprzedziłem może z 5 gigowców i kilkudziesięciu na maksa ujechanych megowców.
Zjazd w Uzarzewie miał tak wygodne ścieżki wyjeżdżone, że tylko z wrodzonej ostrożności ;), lekko dotknąłem hampli, dalej trochę wolniejsza sekcja po singlach i już byłem na mostku. 15km od mety skończyło mi się picie, więc trochę na sucho się jechało, honorowo nie korzystałem z bufetów, choć trzeba było przyznać, że miła obsługa za każdym razem podawała kubki :).
Za Uzarzewem, już "na sucho" ;). Hmm, nawet malownicze zjdęcie wyszło.
Zaraz za mostkiem czekał Josip, który troszeczkę pociągnął mnie do mety, jeszcze paru ludzi wyprzedziliśmy na końcowych szybkich duktach.
Czas netto z pulsaka ;) 3:36:15, zdaje się że to okolice 36 miejsca open i 8 M3. Średnia 28,33 km/h.
Nieźle jak na co najmniej 40km samotnej jazdy, a przedtem mocne zmiany.
Jest tu do osiągnięcia czas 3:20, tyle że trzeba wystartować z pierwszej linii drugiego sektora i od razu ogień z dupy, żeby uniknąć korków.
Tak czy inaczej, treningowo bardzo udany dzień :).
A w drodze powrotnej złapałem panę, przy okazji przetestowałem sposób na wyjmowanie tylnego koła sprzedany przez faloxxa w Beskidach. Dobra rzecz, szybka i praktyczna ;).
- DST 107.62km
- Teren 70.00km
- Czas 05:48
- VAVG 18.56km/h
- VMAX 69.20km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 150 ( 80%)
- Kalorie 4429kcal
- Podjazdy 1932m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade Suzuki MTB Kraków
Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 01.09.2011 | Komentarze 8
Na Kraków jechałem bezpośrednio - o trzeciej w nocy skok do auta, zaraz po ósmej byłem na miejscu. W nocy się jednak szybko jedzie :)
W nocy padało, i chmury się trzymają, miejscami może być slisko. Mam nadzieję pobić sporo czas 6:06 sprzed dwóch lat, zrobiony przy dobrej pogodzie.
Widzę Izę, zamieniam parę słów z Mambą, DMK i Sleciem - paru znajomych jest mimo kompletnego prawie braku poznańskiej frakcji :).
Emedowców na giga coś mało, stajemy w sektorze ramię w ramię z Maciejem R. - ciekawe kto dziś wygra, zawsze w końcówce sezonu Maciej mi dokładał.
Po starcie trzymam się nawet w pierwszej grupie, choć raczej w ogonie ;), ale i tak dobrze. Pulsik trochę słabo, jednak nieco za dużo jeździłem przed wyścigiem.
Już chwilę po starcie z peletonu wypada z rozmachem Sleciu, widzę jak się kula po asfalcie. Pech. Jadę dalej. Na pierwszym terenie Pyra coś się blokuje w błotku. Tym razem mam NNy, a nie Race Kingi, więc omijam, mały wąwozik gdzie widać spory korek omijam górą jak paru innych, podjazd jest znacznie stromszy, ale przynajmniej da się jechać.
I już jesteśmy na szczycie i zaczyna się kikunastokilometrowy względnie płaski odcinek po podkrakowskich śmietnikach ;). Tutaj mi się fajnie jedzie, trochę wyprzedzam, ciągnę jakiś czas mały pociąg, zostawiam z tyłu Ewelinę Ortyl, do 20 km było fajnie ;).
Podjazdy w okolicach Kochanowskiego, przed zjazdem w wąwóz ktoś stoi i ostrzega że ślisko, niepotrzebnie się sugeruję i schodzę, a co najmniej do połowy pierwszego stoku można było zjechać ;). Tak robi emedowiec Maciej i znika mi z oczu. Fuck.
Po 50m próbuję wsiąść na rower - akurat tu się zaczyna glinka i przejeżdżam może ze 3 metry zanim padam :). Wąwóz jest nieprzejezdny, ściany jak lód, na dnie 20cm gliny garncarskiej, całość z buta. Po asfaltowym podjeździe w zeszłym roku zszedłem z trasy bez klocków i z czasem ponad 2h - teraz mam poniżej 1.5h - jest progres! ;)
Spory kawał trasy jest pagórkowaty wkurwiający swoją pagórkowatością. Ani nie można się rozkręcić na podjeździe, bo za krótkie, ani na zjeździe, ledwo się wrzuci blat, to już trzeba redukować. Tasuję się z dwoma gośćmi z Biketires. W końcu ich zostawiam. Nono ;).
Mija mnie Sleciu, jednak podniósł się po glebie. Ja z kolei mijam Macieja R., który się przesuszył omijając dwa bufety. Taki sam błąd zrobiłem 2 lata temu :).
Jeszcze jedna stroma ścianka zjazdowa, gdzie panikuję widząc śliskie wapienie. No kurczę szkoda, to było do zjechania :).
Przy strumyku chyba za zamkiem Tenczyn dowiaduję się że jestem 60-ty? Nieźle nieźle, może nawet będzie 5h?
Mija mnie Ania Świrkowicz, jak zwykle za połową maratonu. Widzę że idzie na blacie tam gdzie ja ledwo na średniej???
A nie, ma dwutarczową korbę, a z tyłu prawie młynek. Ale fajnie to wygląda :))). Odchodzi mi delikatnie, acz stanowczo.
Zjazd wąwozikiem, fajny. Rozpędzam się na twardej ścieżce do ponad 40km/h, a tu na kolejnym zakręcie zaczyna się niespodziewanie pokład śliskiego wapienia, w dodatku z odwrotnym profilowaniem. Lepiej bym zrobił nie dotykając tu klamek, ale panikuję i jednak dotykam. Tyle dobrego, że straciłem sporo prędkości przed nieuniknionym spotkaniem z matką ziemią, ale i tak od gleby mi świeczki w oczach stanęły. Kolano puchnie, bark boli, ledwo stoję z bólu, ale szybka macanka nie ujawnia złamań. Wsiadam i powoli jadę, bół kolana powinien minąć za parę minut.
Ale na podjeździe tracę kilka miejsc zanim rzeczywiście przestaje boleć.
W tym jeden kolega z Biketires mnie wyprzedza, no co za szkoda ;).
Parę kilometrów dalej na podjeździe widzę grupy prowadzące rowery - megowcy, no i od tej chwili jedzie się znacznie lepiej :)
W lasku wolskim na dwóch ostatnich hopkach wyprzedzam już całe stadka, jadąc nonszalancko ze średniej (bo młynek mi zaciągał ;)).
Na ostatnim podjeździe wyprzedza mnie jeszcze Rafał P. z Torqa, ciągle mu się dziś coś psuło, dlatego tak późno ;).
Ale szkoda mimo wszystko, 200m dalej już by mnie nie wyprzedził, bo zaczął się płaski finisz, gdzie do wyprzedzania byli już tylko megowcy. Rafała już nie dognałem, zyskał na podjeździe 20s i je utrzymał.
Ładny czas: 5:20:38 i miejsce 84/157.
Ponad 45 minut lepiej niż dwa lata temu przy idealnych warunkach.
Maciejowi dołożyłem 4:20, też super, bo myślałem, że u siebie będzie górą. Jakaś forma jednak jest i w Międzygórzu chyba też parę punktów zgarnę :).
Jest chyba jeszcze potencjał do zejścia poniżej 5h - trzeba tylko parę kg stracić ;))).
Po maratonie spotykam się z faloxxem i jedziemy fajną widokową trasą wąskimi drogami do Stryszawy, gdzie mam fajny nocleg w schronisku. Jakby ktoś chciał pojeździć po Beskidach to polecam ten nocleg, tanio, super warunki i blisko gór :).
- DST 103.87km
- Czas 03:14
- VAVG 32.12km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 161 ( 86%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 2334kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielkopolska szybka setka ;)
Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 17.08.2011 | Komentarze 5
Czarnków-Trzcianka-Człopa-Wieleń-Czarnków. Późno wyjechałem, więc po 70km zacząłem się spieszyć, żeby zdążyć przed zmrokiem. Udało się, ale ledwo-ledwo.
Tętno jakoś dziwnie, pierwsze 40km mocno, potem jakieś dwadzieścia kilometrów bardzo nisko (choć prędkość była praktycznie bez zmian, tylko na podjazdach trochę siadałem), a od 70km, po zatankowaniu dwóch półlitrowych Tymbarków do bidonów zacząłem znów lecieć na konkretnym 145-150bpm :).
Od dziewiętnastej masa muszek nad asfaltem, teraz się okazało, do czego jest czapeczka kolarska - daszek nie wpuszczał tych małych choler za okulary ;).
- DST 124.53km
- Czas 04:05
- VAVG 30.50km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 171 ( 91%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 3218kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Zagubiony w akcji
Niedziela, 14 sierpnia 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 6
Z początku chciałem jechać na Obornickie na ustawkę, ale rano mi się odechciało :). Szkoda że tą trasę przejechałem już tysiące razy, wiadomo że nie o trasę chodzi na takim treningu, ale dziś miałem ochotę na jakieś mniej zjeżdżone tereny. Wybrałem trasę którą jechaliśmy z Bloomem i JPbike w lutym, na południe.
Po czterdziestu kilometrach pod wiatr laczek. Pierwszy w szosie w tym roku. Przy okazji zmiany dętki stwierdziłem że trzeba kupić nowe opony, stare są już wklęsłe na czole. Może to i lepiej, wiadomo - waga w dół ;).
Po zmianie ruszyłem dalej, do Środy nic się specjalnego nie działo, wiatr przeszkadzał coraz mniej w miarę jak skręcałem na północ. W Środzie kupiłem butelkę powerada, myślałem że do domu jeszcze z 30 kilometrów, jakbym znał prawdę, wziąłbym dwie :)
Wyjechałem ze Środy nie tą ulicą co trzeba i natychmiast się zgubiłem. Z pięć razy przejeżdżałem nad autostradą, w końcu już nie wiedziałem z tego wszystkiego, w którą stronę jest Poznań ;). Jak już na czuja dojechałem do Krerowa i mniej więcej wiedziałem jak jechać, to zachciało mi się jechać serwisówką, która się skończyła przy bramkach i musiałem dymac przez pole pół kilometra :D. No ale w końcu dojechałem. Strasznie się dziś pociłem, po dojechaniu do domu okazało się że ważę cztery! kilo mniej niż przed wyjazdem. No i wyglądałem jak człowiek-kryształ, tyle skrystalizowanej soli miałem na skórze :).
Dziwnie się jechało, niby tętno cały czas dość wysokie, ale prędkość taka sobie, może dlatego że przez 70km wiatr raczej przeszkadzał. Ale siła była do końca, Vmax to już z Poznania, gdzie urządziłem sobie sprincik przez całą ulicę Baraniaka na tętnie 170 bpm :).
- DST 116.20km
- Czas 05:05
- VAVG 22.86km/h
- VMAX 64.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Szosowo - Przełęcze Karkonoska i Okraj
Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 6
Nie spieszyłem się tego dnia z wyjazdem. Dopiero przed południem wyjechałem spod Wangu leśnym zjazdem do Borowic i dalej do Podgórzyna. Podjazd z samego dołu na przełęcz Karkonoską, a ściśle do schroniska Odrodzenie liczy sobie 9 kilometrów długości i prawie 900m przewyższenia. Pamiętając ile mnie to kosztowało na góralu miałem wątpliwości czy na szosie dam w ogóle radę podjechać ostatnie strome 4 kilometry.
Początek z Podgórzyna aż do Przesieki jest łatwy, choć prędkość systematycznie malała z ponad 20 na 15-16 km/h. W Przesiece wyprzedził mnie w niezłym tempie jakiś szosowiec, chwilę się go trzymałem ale odpadłem. Ech, mieć taki podjazd do trenowania koło domu :). W lesie za Przesieką zaczęły się konkrety, pierwsza ścianka ~30% była tuż przed skrzyżowaniem z Drogą Sudecką. Mimo że krótka, podjechałem ją porządnie zasapany i pełen wątpliwości co do dalszej części podjazdu ;))). Na skrzyżowaniu, przed właściwą masakrą parę kółek żeby złapać oddech i ogień pod stromiznę. Oczywiście od razu 34x23, moje najlżejsze przełożenie, jakieś 50m dało się jechać, ale dług tlenowy narastał bardzo szybko i resztę pierwszego nastromienia przejechałem w beztlenie, przepychając siłowo korby przy 5-7km/h. Stanąć na pedały się nie dało, bo za słaba przyczepność, zresztą na tej stromiźnie nie miałem sił zeby rozkręcić jakąś większą szybkość nawet na stojąco. Na szczęście stromizna skończyła się zanim skończyłem się ja ;). Jakieś 2.5km było łagodniejsze, można było jechać 10-12km/h. Starałem się odpoczywać ile wlezie. Fajny był doping turystów podchodzących na Karkonoską, w tym momencie było na tyle lekko że mogłem się nim cieszyć ;))).
Kilometr przed szczytem zaczęło być znów stromo, zacząłem halsować po całej szerokości jezdni, było tak ciężko, że do samego końca nie wiedziałem czy wjadę. Każde minimalne wypłaszczenie, którego na góralu nie widzi się w ogóle, było olbrzymią ulgą. Napis "500m" przyjąłem z niedowierzaniem - jak to, tyle mam jeszcze podjechać? Nie da rady!
Co ~50m był jakiś napis, przyjąłem taktykę, że jadę choć do następnego napisu, a potem się zobaczy. Nigdy mi się jeszcze tak nie dłużyło kilkaset metrów na rowerze. Szkoda że nie miałem pulsaka, chciałbym wiedzieć jakie miałem tętno :).
W końcu przez mgłę zobaczyłem z przodu zakręcik gdzie jak wiedziałem było już tylko kilkanaście procent nachylenia. Mimo że był tylko o 50m, i tak do końca nie wiedziałem czy dojadę. W końcu się udało. Masakryczny podjazd na takim przełożeniu jakie miałem, długo go będę pamiętał, ale najważniejsze że się udało :D.
Podjazd pod Odrodzenie to już formalność, małe piwko i chwila przerwy, bo mi się nogi trzęsły ;), no i ruszyłem po odbiór nagrody, czyli 25km zjazdu do Vrchlabi:
Po czeskiej stronie znacznie ładniejsza pogoda, minąłem Spindlerovy Młyn z tamą, w Vrchlabi wyjechałem z Karkonoszy na pogórze i skręciłem na wschód w stronę przełęczy Okraj. Po drodze jeszcze mała 700 metrowa hopka i w Svobodzie zacząłem długi, chyba 20 kilometrowy podjazd. Po drodze minąłem długi, chyba trzydziestoosobowy peleton złożony z samych dziewczyn na identycznych Cannonach :D. W Polsce coś nie do pomyślenia, nie wiem czy na jakimś maratonie w sumie startuje tyle kobiet ;).
Podjazd pod Okraj bardzo przyjemny, prawie stałe, dość łagodne nachylenie, prędkość 15-20km bez wypruwania się, bo po osiągnięciu przełęczy Karkonoskiej jechałem już bez napinki. A widoki super, po czeskiej stronie nie ma tak dużej zabudowy jak u nas i spore doliny zabudowane tylko kilkoma rozproszonymi chatami zdarzają się często.
Za Okrajem zatrzymałem się jeszcze na serpentynie, bo zachwycił mnie widok:
...z którego oczywiście na zdjęciu nic nie zostało ;). Tak czy inaczej, postanowiłem następnego dnia poeksplorować tamte okolice na góralu.
W Karpaczu podjazd pod Wang zrobiłem w dobrym tempie, jak na 110km w nogach. Cały czas powyżej 15km/h, jednak na sztywnej szosówce podjeżdża się o wiele lepiej niż na góralu.
Bardzo udany rowerowo dzień :).
- DST 146.46km
- Teren 1.00km
- Czas 05:09
- VAVG 28.44km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 161 ( 86%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 3375kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Dni wędzonej sielawy
Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 25.07.2011 | Komentarze 5
Drugie podejście do Chrzypska Wielkiego. Miałem jechać z Lipenem, ale nie dogadaliśmy się do końca co do terminu, i on wyjechał pół godziny przede mną, a ja goniłem ;).
Szeroką drogą na Pniewy przy bocznym wietrze jechało mi się w sumie nieźle, cały czas w okolicach 35 km/h. Fajna szosa z seriami hopek, tyle że ruch duży nawet w niedzielę, ale było szerokie pobocze i tak to nie przeszkadzało.
Kilka kilometrów przed Pniewami skręt na północ... w tak dziurawą szosę że hlava mała ;). Na szczęście po kilometrze dziury zastąpił nowiutki dywanik i tak w sumie było aż do punktu widokowego w Chrzypsku. Tam złapałem Lipena, w sumie przyjechałem kilka minut po nim, bo błądził po drodze trochę :). Mała sesja zdjęciowa:
I jedziemy dalej, w dół do Chrzypska, gdzie jak się okazuje imprezka na całego - dni wędzonej sielawy. Lokalne święto rybaków, smaka mi narobiły wędzone węgorze, ale cała kasa którą miałem wystarczyłaby może na 100g, więc odpuszczamy na rzecz jednego piwka, ostrożnie omijając zastawione pułapki:
Na razie ludzi niewiele, wszyscy zgrupowani w pobliskim kościele na mszy, ale pewnie później się niejedno zdarzyło ;).
Zaraz po wyruszeniu w drogę powrotną okazuje się że lekko nie będzie bo wieje silny wiatr i to raczej z tych przeszkadzających. W Ostrorogu postój na kalorie i obejrzenie starego grodziska (dwumetrowa górka w pokrzywach nie wiem skąd Tomek wynajduje info o czymś takim ;)). Przy okazji jazda około 1 km kamienistą polną drogą, bardzo techniczną na szosie :).
Klucząc po wioskach docieramy do Kaźmierza, gdzie łapie mnie koszmarny kryzys. Po wczorajszym było za mało czasu i kalorii na regenere. Rozdzielamy się i jadę na Cerekwicę, ale idzie strasznie ciężko. Ostatnie 25km wspominam jako koszmar, dawno mnie tak rower nie wytarmosił i dawno tak zmęczony nie dojechałem do domu. Normalnie nogi mi się trzęsły, zero zapasów energii.
Tak że z banalnej wycieczki zrobiła się na końcu niezła rzeźnia :D.
KOW 5, obciążenie 1545.
- DST 109.13km
- Czas 03:34
- VAVG 30.60km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 158 ( 84%)
- HRavg 129 ( 68%)
- Kalorie 2309kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Chrzypsko Wielkie
Wtorek, 19 lipca 2011 · dodano: 19.07.2011 | Komentarze 4
Zainspirowany bodajże wiosenną wyprawą JPbike pierwszy dłuższy wypad po przerwie skierowałem do Chrzypska Wielkiego, obejrzeć w końcu widok z tamtejszego punktu widokowego. Po 17km, badając przyczynę skrzypienia dochodzącego z napędu stwierdziłem, że, jak to mawia koleżanka Che, lewe ramię korby telepie się jak starej kur... noga na mrozie ;). Imbusów nie miałem, chwilę biłem się z myślami czy jechać dalej, ale ostatecznie ruszyłem z poskrzypującą korbą. Za Wronkami zaczęły się miłe dla nogi pagórki, ale bałem się mocniej depnąć, żeby nie zostać z korbą w ręku ;). W dodatku tętno stało nisko i nie chciało iść w górę, pewnie skutek weekendowego wypadu pod namiot i spożytej przy okazji niemałej ilości browców.
Ale punkt widokowy super, spory pagórek kilkadziesiąt metrów nad Jeziorem Chrzypskim, z widokiem na jezioro, lasy, a w oddali widać było Puszczę Notecką.
Z powrotem fajną, pagórkowatą trasą do Wronek, a później do Ciszkowa i dalej na Czarnków.
Po dwóch i pół godzinie organizm się obudził i ostatnia godzina już w normalnym tętnie 140-150bpm.
Super pogoda dziś była, z rana przyjemne 20 stopni, maksymalnie jakieś 26 stopni jak wracałem. Tylko poskrzypująca cały czas korba psuła trochę przyjemność z jazdy ;).
E1/E2, KOW 3, obciążenie 642.
- DST 108.31km
- Teren 80.00km
- Czas 08:27
- VAVG 12.82km/h
- VMAX 67.10km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 159 ( 85%)
- HRavg 128 ( 68%)
- Kalorie 4915kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Trophy dzień drugi - stand-by
Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 2
Rano czułem się fatalnie, do tego za dużo zjadłem makaronu i dołączyły się jakieś problemy z żołądkiem. Z braku kibla wędruję przed startem w łopiany ;).
Kilka kilometrów jedziemy na luzie do startu na terenie Czech. Trasa "for good weather conditions", więc dłuższa i więcej przewyższeń, jakoś mnie to zupełnie nie cieszy. Postanawiam jechać aby dojechać, czuję że na nic więcej mnie dziś nie stać. Mimo to po starcie doganiam na chwilę Rodmana, ale szybko odchodzi i znika mi z pola widzenia. Nie mogę się zmotywować do jazdy, strome podjazdy podchodzę, jak prawie wszyscy, ale w tym miejscu peletonu wiem, że prawie zawsze mogę jechać choćby wszyscy prowadzili. Tyle że się nie chce ;).
Najwięcej problemów sprawiają mi nie zjazdy czy podjazdy, a płaskie techniczne singletracki z masą korzeni i błotem po piasty. Rów z błotem do przejścia - kilkadziesiąt metrów do przejechania - znów rów/bajoro/nieprzejezdna plątanina korzeni. Bardzo to wybija z rytmu i irytuje. Kończy się taki teren dopiero za pierwszym bufetem w okolicach 25km. Zaczyna się normalny, umożliwiający jazdę, techniczno-błotnisto-korzeniasty singletrack, który dostarcza mi wielu emocji, najpierw trawersuje strome zbocze, potem wiedzie o metr od krawędzi pionowej przepaści. Slicznie.
Wyprzedzam gdzieś Anię Sadowską, mówi że ma wrażenie że od początku etapu jest wyłącznie pod górę. Jak się okazuje, nie kończy tego etapu.
Pamiętam jeszcze potworny zjazd po bruku z wielkich otoczaków, długi, szybki i bolesny, przy dużej szybkości potwornie trzęsie, dawno mnie tak nie bolały ramiona i stopy. Z ulgą witam podjazd.
W połowie trasy odżywam i zaczynam wyprzedzać całkiem sporo ludzi. Podobają mi się zjazdy - ostre i techniczne, po skałach z progami i korzeniach. Prawie wszystko zjeżdżam, oprócz jednego bardzo stromego, gdzie biker przede mną zalicza dwa OTB na trzydziestu metrach - nie zachęca to do zjazdu ;).
10km przed drugim bufetem kończy mi się picie, i jadę prawie godzinę o suchym pysku. Koszmar.
W efekcie postój jest dość długi, celebruję odpicie butelki powerade, napełnianie bidonów, jedzenie, nie chce mi się jechać dalej ;).
Ale jak już ruszam to jedzie mi się dość dobrze, trasa staje się dość prosta, zjazdy - tylko strome, bez trudności technicznych. Tylko zjazd do trzeciego bufetu znów podnosi poziom adrenaliny - bardzo stromy, długi i kamienisty, po niedługim czasie tylny hampel zaczyna wyć z przegrzania :).
Dużo frajdy sprawił mi ten zjazd, w ogóle jestem zaskoczony że na zjazdach prawie wszystko zjeżdżam, choć zdaję sobie sprawę że jakby padało to pewnie nie byłoby tak pięknie.
Ostatni etap jest prosty, tyle że długi - zjazd do Mostów u Jablunkova i wdrapanie się na górki oddzielające nas od mety. Raczej wyprzedzam, odzyskałem część sił. Końcowy zjazd po stoku narciarskim zjeżdżam z impetem, a w zeszłym roku wystraszyłem się tam i sprowadzałem ;).
Miejsce i czas kiepściutki, ale cieszę się że w ogóle dojechałem, bo rano taki pewny nie byłem ;).
Miejsce 297/382, czas 7:53:40.
Strata do Rodmana 35min (uuch... zabolało ;)) a do mlodzika godzina 31 minut. No niestety, tak się kończy rumakowanie w dniu pierwszym ;).
Już na kwaterze odkrywam że rozsypał mi się wózek przerzutki, trzymał się tylko na słowie honoru. Szczęśliwy jestem, że to nie na trasie, ale ryczeć mi się chce, że jeszcze muszę coś robić przy rowerze, zamiast uwalić się do wyra i po prostu sobie leżeć ;). Zmieniam przerzutkę na starą Deore, zmieniam linkę i ostatni fragment pancerza. Odwrotna sprężyna zapewnia mi wiele radości w następnych dniach, gdy na podjazdach zamiast redukować - wrzucam twardsze przełożenie ;).
- DST 165.24km
- Czas 04:35
- VAVG 36.05km/h
- VMAX 57.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 152 ( 81%)
- Kalorie 3774kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
VI Leszczyński Maraton Rowerowy - mega
Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 21
Bardzo kiepsko przespałem noc, co chwila się budziłem. Czyżby nerwy? ;)
W każdym razie o 4 już byłem na nogach, żeby porządnie zjeść i spokojnie się przygotować do maratonu. Praktycznie pustymi drogami w nieco ponad godzinę byłem na miejscu. Jak zwykle w Lesznie, formalności błyskawiczne. Chwila czekania, zebranie dziesięcioosobowej grupki i start. Narzuciłem spokojne tempo 35 km/h i krótkie zmiany, ale już po kilku kilometrach ogarnął nas potwornie szybki pociąg, w czubie pracowali zdaje się Harfy Harrysony, a wieźli się Szerszenie i wielu innych :).
Oczywiście wskoczyłem, do odległego o 20km Śmigla dojechaliśmy w pół godziny, potem zaczęły się ostre zakręty i zacząłem odpadać, początkowo nie wiedziałem, dlaczego po każdym skręcie muszę w pocie czoła łapać koło, wyjaśniło się dopiero później. Jeden z czuba złapał laka na dziurze, odpadł, drugi chwycił pobocze, zaraz potem pocałował asfalt, też odpadł ;), cudem ominięty przez pozostałych. No wesoło było. Gdzieś .w okolicach 40-50km straciłem lokomotywę (szkoda! ;)), jeszcze przez jakiś czas ich widziałem oddalających się powoli, a potem zacząłem jechać w pociągu złożonym z odpadniętych LKK Leszno i Szerszeni z różnymi dodatkami ;).
W tym peletonie muszę powiedzieć że rządziłem :))).
Na serii ~10% podjazdów w okolicach Osiecznej bez problemu się przesuwałem do przodu i z reguły kończyłem je jako pierwszy. Damn, i'm good :D.
Ale po nawrocie na wiatr tempo spadło do 33-34km/h, trochę wolno, i jak byłem na zmianie to podciągałem, ale nie uciekałem, bo to bez sensu. Stwierdziłem, że jak pojedziemy takim tempem to jednak pojadę giga, bo już się wahałem jadąc za Harfami.
Ale około 80km doszedł nas super pociąg Interkolu. Prędkość radykalnie wzrosła. 100km - 2:41, 115 - 3:05 itd :). Ponownie prędkość skoczyła do 37-45km/h, i to pod wiatr. Ponownie zacząłem zostawać po skrętach i musiałem dociągać. Wkurzyłem się i postanowiłem przemieścić się bliżej czuba. To był strzał w dziesiątkę. Jechano tu równiej i stabilniej, trzymając tor jazdy, nic nie trzeba było prawie dokręcać po zakrętach. Chyba tylko niewyspaniu mogę przypisać to ciężkie kojarzenie :).
I tak sobie jechaliśmy, już nie musiałem tracić sił w bardzo wyczerpujących pogoniach po każdym zakręcie, a za nami z dużego peletonu odpadali ci, co dalej się wieźli z tyłu :).
Raz i drugi wyszedłem na zmianę - cena bycia z przodu, ale mniej się sił traciło na 500-1000 metrowe zmiany co 15 minut, niż na takie same pogonie po każdym zakręcie. Okazało się że nie odstaję za bardzo od Interkolu, przynajmniej dawałem takie same zmiany, i pod względem długości, i tempa.
Raz nawet z jednym Interkolowcem się urwaliśmy na 50m, ale nie było co uciekać 40km od mety.
30km od mety na serii podjazdów poszła ucieczka, akurat mnie przytkało po podjeździe i się nie zabrałem, szkoda, można było spróbować ;). Jakieś 5 osób w świetnym tempie szybko zniknęło z oczu. Z całego peletonu zostało może z 10-15 osób, aktywniejsi już powoli zaczęli się grupować z przodu, ale po podjazdach wnioskowałem że w końcówce może być dobrze :).
O giga już nie myślałem, za duże zmęczenie, tym bardziej że nikt nie skręcił na rozjeździe i myśl o samotnym rzeźbieniu przez dodatkowe 70km niezbyt mi się widziała.
3-4 km od mety nadarzyła się okazja. Przed peleton władował się samochód i od razu zahamował przed miniowcami, blokując ruch. Tylko jeden z Leszna wyrwał do przodu i zyskał ze 100m przewagi zanim minęliśmy zawalidrogę. Niewiele myśląc ruszyłem za nim. Łatwość z jaką się urwałem aż mnie zaskoczyła :). Co prawda tętno poszło powyżej 170bpm, ale szybko przeskoczyłem do Leszna, w przelocie sprawdziłem mu numer (225, czyli nie ma co szarpać o kolejność na finiszu, startował 10 minut po mnie) i krzyknąłem że jedziemy po zmianach. No i ostatnie 3km przelecieliśmy współpracując 100m przed peletonem. Ciężko było, pod wiatr, tętno nie spadało poniżej 170, ale się udało i dojechaliśmy z 10 sekundową przewagą :D. Finisz poprawił mi humor, ale na mecie dłuższą chwilę łapałem oddech :).
Na mecie piąteczka z Lesznem, spotkałem jeszcze Blooma i Andrzeja, i zdewirtualizowałem Platona i Jarzynę z Bikestats :).
Całkiem fajny wyścig, trochę się nauczyłem o jeździe w grupie, a i jako trening było mocno, mocniej niż na Gryflandzie, choć siłą rzeczy mniej się jechało na zmianie, bo były normalne peletony.
Miejsce 47/223 open, 12/45 M3, czas 4:25:45, średnia 37.1 km/h. Znów rekord średniej, chyba mi to zaczyna wchodzić w krew :).
Wyścig, KOW 10, obciążenie 2750.
Dobry filmik, nawet parę razy się przewijam ;))).
- DST 110.29km
- Teren 70.00km
- Czas 05:51
- VAVG 18.85km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1100m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Czarnków Expedition - reaktywacja
Niedziela, 22 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 9
Pięciu mężnych - Maks, Jpbike, Mlodzik, Marc i Klosiu zebrało się rano na poznańskim dworcu, aby po raz kolejny pokonać podczarnkowskie, a także i podchodzieskie górki.
W ciapągu się tak zagadaliśmy, że prawie przegapiliśmy Wronki i trzeba się było wyładowywać w trybie przyśpieszonym. Zaraz za Wronkami żółty szlak do Białej - w nocy musiało szczęśliwie padać, więc piachy pozwalały jechać. Długo nie trzeba było czekać, żeby jakiś podjazd na wydmę skusił co bardziej niewyżytych ;).
W Białej postój na żer i szybkie przekręcenie lasami i asfaltami pod Goraj. Po wjechaniu w teren szybka seria zjazdów i podjazdów po różnych ściankach:
Mlodzik zalicza pierwszą glebę ;), ale straty są niewielkie. Po jakimś czasie ostrego ciorania po górkach już sucho w bidonach, więc sklep, płyny, zaopatrzenie się w Noteckie, i jedziemy na górki na popas.
Podjazd killer w upalnym słońcu...
...oczywiście zamienia się w dziką rywalizację, którą kończa w siodle tylko mlodzik i JPbike (z 5 metrów mi zabrakło, damn it! ;))
Dłuższy popas na odkrytej górce z super widokiem urozmaica drugą glebą mlodzik ;))). Później zresztą trochę się załamał:
Tutaj był pierwszy zjazd który podniósł mi ciśnienie - po prostu z takiej stromizny jeszcze nie zjeżdżałem :). Ale jak wszyscy jadą... Nogi miękkie na dole, choć ścianka miała może 30m. Wdrapujemy się na rzadko uczęszczane tory i jedziemy nimi, po chwili mlodzik lapie snejka na podkładzie. Przerwę na łatanie wykorzystujemy z Jackiem na obadanie pobliskiego szlaku motocrossowego (chyba) z paroma fajnymi zjazdami:
Jeszcze jakieś 10-15km po górkach (upał straszny i parno, bidony wysychają błyskawicznie), kilka ostrych podjazdów i fajnych zjazdów. Na jednym podjeździe singlem paru młodziaków na fajnych marketowych fullach ;) robi sobie podśmiechujki jak atakujemy stromy singiel, śmichy chichy cichną jak w siodłach znikamy wszyscy za zakrętem podjazdu :D. No cóż, tutejsi nie zdają sobie sprawy co można podjechać na rowerze :).
Czas na clou programu dla mnie - czarnkowską skocznię narciarską
Stwierdziłem że spróbuję zjechać, ale stojąc na szczycie i patrząc na 40 metrowy spadek na przestrzeni 50 metrów już nie było tak wesoło. Młodzik zjechał i przeżył, JPbike też... to czekanie to chyba była jedna z najgorszych chwil w życiu :D. Za to jak już zjechałem to nie mogłem ustać na nogach ;))). Zdecydowanie najstromszy zjazd jakim zjeżdżałem i kolejny kroczek do stania się lepszym na zjazdach :).
Po uzupełnieniu płynów w Czarnkowie ruszyliśmy szybkim tempem do Chodzieży. Mlodzik jechał jakby dopiero zaczynał jazdę a nie miał 110km w nogach, i cisnął 35-40 km/h prawie pod sam Gontyniec. Masakra, z Jackiem trzymaliśmy się na kole, ale o zmianach nie było mowy :).
Marc już Gontyniec odpuścił , pojechał na stację, a reszta w komplecie zdobyła 192m szczyt. Później szybki zjazd, ale na bardzo stromym zjeździe singlem (jakby tam Lang puścił Skandię to połowa by się pozabijała ;)) oddzieliliśmy się z Maksem i pojechaliśmy inną drogą do Chodzieży, opłukując się przy okazji w ładnym jeziorze pod Chodzieżą. Ciepła woda, można się już kąpać :)
W pociągu szybko zeszło, dzięki narąbanym w sztok kolejarzom jadącym do Poznania, Mariuszowi i Stasiowi ;)))).
Udany wypad, towarzystwo dopisało, no i dawno się tak nie ujechałem. 1100m przewyższenia w Wielkopolsce to jednak trochę jest :).
KOW 5, obciążenie 1755.