Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 116.20km
  • Czas 05:05
  • VAVG 22.86km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowo - Przełęcze Karkonoska i Okraj

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 6

Nie spieszyłem się tego dnia z wyjazdem. Dopiero przed południem wyjechałem spod Wangu leśnym zjazdem do Borowic i dalej do Podgórzyna. Podjazd z samego dołu na przełęcz Karkonoską, a ściśle do schroniska Odrodzenie liczy sobie 9 kilometrów długości i prawie 900m przewyższenia. Pamiętając ile mnie to kosztowało na góralu miałem wątpliwości czy na szosie dam w ogóle radę podjechać ostatnie strome 4 kilometry.
Początek z Podgórzyna aż do Przesieki jest łatwy, choć prędkość systematycznie malała z ponad 20 na 15-16 km/h. W Przesiece wyprzedził mnie w niezłym tempie jakiś szosowiec, chwilę się go trzymałem ale odpadłem. Ech, mieć taki podjazd do trenowania koło domu :). W lesie za Przesieką zaczęły się konkrety, pierwsza ścianka ~30% była tuż przed skrzyżowaniem z Drogą Sudecką. Mimo że krótka, podjechałem ją porządnie zasapany i pełen wątpliwości co do dalszej części podjazdu ;))). Na skrzyżowaniu, przed właściwą masakrą parę kółek żeby złapać oddech i ogień pod stromiznę. Oczywiście od razu 34x23, moje najlżejsze przełożenie, jakieś 50m dało się jechać, ale dług tlenowy narastał bardzo szybko i resztę pierwszego nastromienia przejechałem w beztlenie, przepychając siłowo korby przy 5-7km/h. Stanąć na pedały się nie dało, bo za słaba przyczepność, zresztą na tej stromiźnie nie miałem sił zeby rozkręcić jakąś większą szybkość nawet na stojąco. Na szczęście stromizna skończyła się zanim skończyłem się ja ;). Jakieś 2.5km było łagodniejsze, można było jechać 10-12km/h. Starałem się odpoczywać ile wlezie. Fajny był doping turystów podchodzących na Karkonoską, w tym momencie było na tyle lekko że mogłem się nim cieszyć ;))).
Kilometr przed szczytem zaczęło być znów stromo, zacząłem halsować po całej szerokości jezdni, było tak ciężko, że do samego końca nie wiedziałem czy wjadę. Każde minimalne wypłaszczenie, którego na góralu nie widzi się w ogóle, było olbrzymią ulgą. Napis "500m" przyjąłem z niedowierzaniem - jak to, tyle mam jeszcze podjechać? Nie da rady!
Co ~50m był jakiś napis, przyjąłem taktykę, że jadę choć do następnego napisu, a potem się zobaczy. Nigdy mi się jeszcze tak nie dłużyło kilkaset metrów na rowerze. Szkoda że nie miałem pulsaka, chciałbym wiedzieć jakie miałem tętno :).
W końcu przez mgłę zobaczyłem z przodu zakręcik gdzie jak wiedziałem było już tylko kilkanaście procent nachylenia. Mimo że był tylko o 50m, i tak do końca nie wiedziałem czy dojadę. W końcu się udało. Masakryczny podjazd na takim przełożeniu jakie miałem, długo go będę pamiętał, ale najważniejsze że się udało :D.
Podjazd pod Odrodzenie to już formalność, małe piwko i chwila przerwy, bo mi się nogi trzęsły ;), no i ruszyłem po odbiór nagrody, czyli 25km zjazdu do Vrchlabi:









Po czeskiej stronie znacznie ładniejsza pogoda, minąłem Spindlerovy Młyn z tamą, w Vrchlabi wyjechałem z Karkonoszy na pogórze i skręciłem na wschód w stronę przełęczy Okraj. Po drodze jeszcze mała 700 metrowa hopka i w Svobodzie zacząłem długi, chyba 20 kilometrowy podjazd. Po drodze minąłem długi, chyba trzydziestoosobowy peleton złożony z samych dziewczyn na identycznych Cannonach :D. W Polsce coś nie do pomyślenia, nie wiem czy na jakimś maratonie w sumie startuje tyle kobiet ;).
Podjazd pod Okraj bardzo przyjemny, prawie stałe, dość łagodne nachylenie, prędkość 15-20km bez wypruwania się, bo po osiągnięciu przełęczy Karkonoskiej jechałem już bez napinki. A widoki super, po czeskiej stronie nie ma tak dużej zabudowy jak u nas i spore doliny zabudowane tylko kilkoma rozproszonymi chatami zdarzają się często.





Za Okrajem zatrzymałem się jeszcze na serpentynie, bo zachwycił mnie widok:



...z którego oczywiście na zdjęciu nic nie zostało ;). Tak czy inaczej, postanowiłem następnego dnia poeksplorować tamte okolice na góralu.
W Karpaczu podjazd pod Wang zrobiłem w dobrym tempie, jak na 110km w nogach. Cały czas powyżej 15km/h, jednak na sztywnej szosówce podjeżdża się o wiele lepiej niż na góralu.
Bardzo udany rowerowo dzień :).


Kategoria 100-200, Góry



Komentarze
Platon
| 15:17 niedziela, 28 sierpnia 2011 | linkuj Też muszę spróbować Karkonoskiej, myślę że będzie trochę lżej niż na Zoncolanie ;]
Rodman
| 20:33 wtorek, 9 sierpnia 2011 | linkuj to może przyszła pora na Beskidy Road Trophy zamiast beznadziejnego Grabka w Poznaniu ;-P ?!
josip
| 20:21 wtorek, 9 sierpnia 2011 | linkuj Peleton 30 dziewcząt? To jest dopiero premia górska:-) Ja bym raczej usiadł na kole na czas jakiś, he he
klosiu
| 08:42 poniedziałek, 8 sierpnia 2011 | linkuj mlodzik --> no fakt, dodatkowo w Czechach fajne jest to że przy 50km/h na zjeździe spokojnie można kręcić głową i się rozglądać, a nie wypatrywać dziur w asfalcie ;).
Marc --> hehe :)
Marc
| 07:54 poniedziałek, 8 sierpnia 2011 | linkuj A profil to kurde jak na Tour de France ;)
mlodzik
| 17:22 niedziela, 7 sierpnia 2011 | linkuj Widoczki gnój :). Fajne fotki. Mieć jedną górę koło chaty. Byłoby wypas :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa arzws
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]