Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Etapówki

Dystans całkowity:1215.32 km (w terenie 908.00 km; 74.71%)
Czas w ruchu:86:39
Średnia prędkość:14.03 km/h
Maksymalna prędkość:68.60 km/h
Suma podjazdów:25497 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:154 (82 %)
Suma kalorii:13037 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:71.49 km i 5h 05m
Więcej statystyk
  • DST 76.08km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:57
  • VAVG 12.79km/h
  • VMAX 62.60km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 2350m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap III - Racza, "sraczka" i długi finisz

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 9

Deszcz z tego co pamiętam walił tym razem pół nocy, a i rano popadywało i nie było większych nadziei na poprawę. W takiej pogodzie świetnie się sprawdzało zaklejenie zacisków hamulców od góry taśmą izolacyjną - klocki wytrzymały całe 4 dni bez konieczności wymiany. Obniżyłem też siodełko o pół centymetra, niby pierdoła, a poprawa na zjazdach diametralna.
Przed startem poznałem się w końcu z k4r3lem z BS, nie obyło się bez pamiątkowej foty:

No i nastąpił start.
Aż do Ochodzitej głównie asfalty, gdzie cisnę w trupa, zostawiając wszystkich znajomych poza Maciejem R. z tyłu. Wypracowałem sobie dobrą pozycję i nie zamierzałem jej łatwo oddać ;). Ochodzita w chmurach, zjazd z odwróconym stopniem trudności - skałki pod szczytem to był banał, bo była jakaś przyczepność, natomiast gruntowe ścieżki poniżej to rzeźnia, i gleby występowały masowo :). Mnie się udało z jedną podpórką i bez straty pozycji. Po drodze do Zwardonia podjazd dość techniczny w błocie, ale dało się jechać, zjazd dość łatwy. Za Zwardoniem podejście na Beskid Graniczny, później dłuższa sekcja szutrów, gdzie jak dwa lata temu jedziemy z Matkiem z Osozu. Na asfalcie przed Raczą włączam turbo i wreszcie doganiam Macieja, który od wczoraj jedzie na starym XTC sprowadzonym błyskawicznie z Krakowa na miejsce połamanej ramy :). W końcu mam jeden międzyczas przed Nim :)).
Podjazd pod Raczę w miarę suchy, więc można kręcić równo swoje, napinam się, żeby maksymalnie zwięszyć przewagę nad Maciejem i oboma Biketiresami, którzy na pewno ostro gonią ;).
Mimo wycięcia koło 10 zawodników i 134 pozycji na szczycie Maciej dopada mnie zaraz na początku zjazdu, a Tomek i Paweł mniej więcej w połowie. Za bardzo cieniuję na śliskim i tyle. Jeszcze uciekając na zjeździe walę otb na skośnej gałęzi, co kończy się dziurą na dupie i tak pół etapu jadę w dość nieprzystojnym stroju... dobrze że nie ma za wielu kibiców, bo tymczasem się rozpadało ;).
Deszczu w sumie nie było czuć, tylko widać było krople walące po drzewach i trzeba było zdjąć zalane oksy. Ale że byłem dość grubo ubrany to dawałem radę na singlu, później zaczęło się podejście na Kikulę, które wielu załamało. Mega błoto, zablokowane przednie i tylne koło, łatwiej było prowadzić rower po borówkach niż po tym rozrytym trakcie. Gdy już wszyscy upaprani błotem doszli na szczyt, żeby zacząć w ogóle zjazd trzeba było ostro dokręcać, bo rower nie chciał ruszyć :).
Zjazd z Kikuli był dość technicznym singlem, a później rozmytą szutrówą, ale szedł mi całkiem ładnie, obniżenie sztycy plus przyzwyczajenie do śliskiego wyraźnie zwiększyły moją szybkość na zjazdach.
Zaczęła się długa i upierdliwa sekcja po łąkach i leśnych drogach pokrytych "sraczką", czyli rozbabraną warstwą błota wiadomej barwy ;).



Wyglądało to mniej więcej tak i było śliskie jak cholera :).
Z ulgą dojechałem do asfaltów, które miały już przeważać do mety. Trasa miała mieć według spikera 64km, więc na podjeździe na 62km mocno zaatakowałem wycinając 5-6 osób i rozpocząłem finisz, który jak się okazało miał trwać jakieś 10km :)))
Cisnąłem w trupa, były przeważnie asfalty, ale i trzy solidne górki po drodze, wyprzedziłem jeszcze 4-5 osób, na błotnistej łące wyjebałem drugie otb w rowie, zaczął się teren - końcówka maratonu w Istebnej z 2011, więc korzeniasty singiel po lesie, jeszcze jeden podjazd tym razem łąką (qrva, nie dam rady!!! - ale łyknąłem tam jeszcze dwóch ;))) i korzonki, gdzie wyjebałem jeszcze jedno otb jeszcze przed ścianką i grzecznie ją zbiegłem :).
Zmachany jak pies dojechałem do mety i okazało się że jest całkiem niezły wynik:
146/333 open, czas 5:56:17.
Maciej dokopał mi 14 minut, Tomek 12 minut, a Paweł 4 minuty.
Ludzie po tym etapie odpadali już masowo, było jakieś 100 dnfów i pewnie dlatego radykalnie skrócono trasę ostatniego etapu.
Wieczorem okazało się że amor zesztywniał i przestał się uginać. Na szczęście czescy mechanicy stanęli na wysokości zadania i pracując do drugiej w nocy dali radę go zrobić, więc następnego dnia chodził jak nówka. Tyle że nie zdążyłem przez to wymienić klocków, ale to i lepiej, bo wystarczyły ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 92.14km
  • Teren 47.00km
  • Czas 06:33
  • VAVG 14.07km/h
  • VMAX 66.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 2300m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap II - błota Rysianki

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 7

No dobra, czas w prawdziwe góry ;). W nocy oczywiście lało, ale pogoda rano była dość optymistyczna - sporo słońca, choć nie za ciepło. Na mapie etapu sporo objazdów asfaltami ze względu na błoto - sraczkę, jak mawiał Vena Hornych :).


Kontrola stylówy. Oksy nad paskami jak się należy, tylko ten kolor... ;P

Nogi w porządku, więc od startu ostre tempo narzucamy z Jarkiem Wójcikiem, tasując się i sporo wyprzedzając, bo jak jeden traci motywację i siada na koło grupce, to drugi zaraz poprawia i trzeba cisnąć, żeby pilnować przeciwnika. W ten sposób pierwszy bufet na 22km osiągamy po godzinie jazdy głównie asfaltami, ze sporym przewyższeniem, ale jednak asfaltami. Napawa to delikatnym optymizmem, który jednak w całości paruje na podjeździe pod Rysiankę, który dzięki paskudnemu, kleistemu błotu jest podjeżdżalny mniej więcej w połowie. Tak że następne 10km zajmuje dwie godziny i się wyrównuje, hehe.
Na krótkim odcinku zjazdowym jest ekstremalnie ślisko - wczoraj jak się okazuje była całkiem niezła przyczepność, dziś rower pływa jak chce na wszystkie strony, nie jestem przygotowany na takie coś i tego dnia dużo tracę na zjazdach. Wyprzedza mnie między innymi trzeci Gogglowiec - Robert z Warszawy. Trochę odrabiam na końcowym podjeździe, ku mojemu zdumieniu Racing Ralphy dają wystarczającą trakcję żeby jechać gdy wszyscy w zasięgu wzroku prowadzą rowery z poblokowanymi błotem kołami. Jest mega ciężko, ale i jadę dwa razy szybciej niż idący, odrywam się od Jarka i ktone, doganiam Pawła który od początku ostro uciekał i osiągamy razem szczyt. Zjazd też niełatwy - najpierw śliskie korzenie nie do przejechania, później trudna stromizna zawalona kamieniami i gałęziami, gdzie część sprowadzam i tracę przewagę nad Tomkiem i Jarkiem. W końcu asfalt i kolejny objazd, gdzie robię to co umiem najlepiej - świetnie mi wychodzą łatwe podjazdy na tym Trophy, na ile mogę to ocenić, jadę je na poziomie ~100 miejsca open, a to co tracę na zjazdach powoduje gorszą pozycję. Po dłuższym wyprzedzaniu na asfalcie i szutrze znów wjeżdżamy w błoto - długi dość płaski odcinek kompletnie pokryty wielkimi kałużami i błotem. Bardzo męczące, na dodatek wyłapuję OTB w błoto zjeżdżając ze stromego nasypu na drogę i zaczynają lecieć pierwsze kurwy pod nosem, więc idzie kryzys. Po OTB bolą mnie nadgarstki, więc zjeżdżam jeszcze gorzej i tracę seryjnie miejsca na kamienistych zjazdach pokrytych błotem, gdzie przyczepność nie istnieje. Wyprzedza mnie między innymi Kasia Galewicz, jedyny raz na Trophy, co znaczy że jest źle. W końcu bufet, gdzie Czesi z warsztatu prostują mi kierę po glebie i smarują łańcuch. Trochę odżywam po zjedzeniu tony ciastek i następny odcinek asfaltowy jadę z zadziwiającą nawet mnie prędkością - początkowo lekki podjazd asfaltowy robi się coraz stromszy i przechodzi w szuter, a następnie w stromą ściankę w lesie. Ciągnął się sporo kilometrów i nadrobiłem tutaj co najmniej 15-20 miejsc. Odżyłem :).
Ale później zaczął się najgorszy zjazd tego etapu, na sucho nikt by go pewnie nie zauważył, ale teraz to okropnie błotnisty porozmywany singiel bez przyczepności, rower na każdym zakręcie chce wyjechać w krzaki, a ja znów zjeżdżam 15km/h i rzucam kurwami na prawo i lewo :). Tracę o dziwo tylko 3-4 miejsca, widać przeciwnicy mają identyczne problemy. Asfalt witam z ulgą, jeszcze tylko 2-3km szybkiego zjazdu do mety i koniec tego zdecydowanie najgorszego dla mnie etapu.
Przez objazdy to była najdłuższa trasa, miała też najwięcej asfaltu, jakieś 40km, ale trudność terenu z nawiązką to wyrównywała.

Mimo to bywało ładnie:


Miejsce 168/386 z czasem 6:22:51, nadal w pierwszej połowie stawki :)
Ale objechali mnie i Maciej R. (o 17min) i Paweł z Biketires (też o 17 minut, tragedia :)), ktone o 9 minut i Jarek Wójcik o 5 minut.
Czyli dostałem po tyłku aż miło ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 72.55km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 15.22km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 1940m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap I - rekonesans

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 03.06.2013 | Komentarze 11

Przyjechaliśmy na miejsce poprzedniego dnia z Marcem w pięknej pogodzie, zainstalowaliśmy się w szkole, wciągnęliśmy tradycyjną kolarską pizzę ;) i poszliśmy spać.
Rano mina mi zrzedła - lało. Na szczęście przestało dokładnie w chwili, kiedy wyszliśmy z rowerami na start, ale wiadomo co deszcz znaczy w Beskidach - tony błota. Z perspektywy czasu widzę jednak, że tego dnia nie było jeszcze tak źle ;).
Tego dnia chciałem jechać z luźną łydą i popatrzeć jak forma wygląda, i tak jechałem, przynajmniej na początku. Pierwszy bardzo długi podjazd na Stożek nie wyglądał źle, błota o dziwo stosunkowo mało, a noga kręciła i stopniowo zdobywałem pozycję za pozycją bez wielkiej napinki, kręcąc swoje na granicy palenia. Gdy zaczęło być trochę technicznie okazało się że Racing Ralph mimo niewielkiego bieżniczka daje radę i nie uślizguje się na ubłoconych korzeniach i kamieniach, więc byłem zadowolony.
Na pierwszym etapie zawsze jest sporo napinaczy cisnących w trupa na podjeździe i lecących z szybkością światła na zjeździe, więc było trochę niebezpiecznie na zjazdach, gdy kolesie na maszynach enduro śmigali z szybkością światła, w dupie mając choćby "left" czy "right". No cóż, przynajmniej mogłem sobie popatrzeć jak szybko da się zjeżdżać te zjazdy. Za Czantorią trochę technicznych singletracków, gdzie jednak część sprowadzam, jest mega ślisko, a ja nie do końca czuję rower w takich warunkach i nie chcę przedwcześnie skończyć zawodów. Kilka kilometrów asfaltów po czeskiej stronie lecimy z Pawłem z Biketires, po wzorowych zmianach i z 45km/h na budziku, przechodząc parę osób. Cisnąć trzeba tam, gdzie jest się mocnym ;).
Dalej były głównie szutry, ale rozdzielane masakrycznie śliskimi singletrackami, gdzie koła miały zero przyczepności, skidy, ślizgi i drifty były na porządku dziennym :). Jedziemy z Pawłem i Karmim z Osozu, Karmi jest lepszy technicznie, my siłowo i tak się jakoś zawsze zjeżdżamy :).
Po dłuższym i śliskim singletracku na granicy między dwoma płotami zaczyna padać, a my napotykamy dawnego kolegę z Emedu - Macieja Rączkiewicza - okazuje się że nowa karbonowa rama pękła mu na kominku, ale czescy mechanicy naprawili mu to za pomocą dwóch zipów, dwóch kijów i taśmy izolacyjnej (co za goście! :D) i mógł ukończyć etap na tylko lekko bujającym się siodle. Mocno mnie irytuje, że dopiero awaria pozwoliła mi go dojść i zapominam o taktyce oszczędzania sił. Podejmuję serię ataków. Bezskuteczną.
Maciej na stojąco trzyma się koła i jeszcze zagaduje ;P.
Na ostatnim bufecie mijanym bez zatrzymania słyszę doping Mamby, która ostatecznie chyba była zadowolona, że nie startowała ;).
Na niekończącym się ostatnim podjeździe jedziemy praktycznie ramię w ramię, tylko został z tyłu Paweł i Karmi, no i wycięliśmy paru jadących z początku mniej ekonomicznie zawodników.



Niestety na ostatnim z technicznych odcinków cieniuję na zjeździe stromą ścianką (i kiedy mówię stromą, to to znaczy NAPRAWDĘ stromą ;)) i Maciej mi odchodzi, na ostatnim asfalcie, mimo przejścia paru zawodników ciągle widzę Macieja kilkadziesiąt metrów przed sobą, odległość się nie zmniejsza i w rezultacie mijam metę oczko za Nim.

Ale wynik jest zachęcający, 146 open na 424 zawodników, z czasem 4:33:16, o niebo lepiej niż dwa lata temu, gdy byłem 284. Może i ta forma w Złotym Stoku nie była przypadkiem :).

Zwyciężył wśród "porównywalnych" znajomych ktone, który od początku poszedł mocno, i nie dało się go dogonić, był 140 open z czasem 4:31:54. Mało brakowało, ale się nie udało ;).


Kategoria Góry, Etapówki


  • DST 73.95km
  • Teren 68.00km
  • Czas 05:41
  • VAVG 13.01km/h
  • VMAX 55.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 157 ( 83%)
  • HRavg 133 ( 71%)
  • Kalorie 3927kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trophy dzień czwarty - finisher

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 4

Rano takie same odczucia jak poprzedniego dnia, tyle że bardziej ;).
W dodatku sprzęt chodzi już bardzo umownie, obie przerzutki rozregulowane, ale dochodzę do wniosku, że jakoś to będzie i nie reguluję. W sektorach wszyscy sprawiają wrażenie nieco zmiętych ;). Zaraz po starcie muszę się zatrzymać - jakimś cudem magnes zaczął przycierać o czujnik. Po pierwszym podjeździe znów stop - łańcuch spada przy wrzucaniu blatu. Zaczynam żałować, że jednak nie podregulowałem choć przodu. Rodmana dochodzę dopiero za Wisłą, tradycyjnie na podjazdach źle mu się jedzie z młynkiem 26t, ale nie odpuszcza i trzyma się za mną do końca podjazdu, a potem nie staje na bufecie i znika mi z oczu. I to był ostatni moment gdy widzę Rodmana na trasie ;).
Jadę, ale jest coraz gorzej, sekcje technicznych singli bardzo mnie dziś męczą, na bardzo stromym zjeździe przy wyciągu wynosi mnie poza ścieżkę, panikuję i staję, ale za chwilę jadę dalej. Mijam Adamuso z rozprutą oponą - peszek na ostatnim etapie. W sumie jedyny raz widzę go wtedy na trasie, Adamo się wyżarł i regularnie dokładał mi w każdym etapie ;).
Przed Klimczokiem bufecik zaraz za stromym zjazdem z metrowym progiem na końcu - w przypadku OTB można wpaść twarzą prosto w kubki z Powerade ;). Z zaskoczeniem widzę że kilka osób nawet to zjeżdża!
Początek podjazdu pod Klimczok na długim odcinku bardzo stromy, ale jadę, wyprzedzając sporo osób. Przed szczytem już luźniej, cieszy mnie zaczynający się zjazd... ale tylko przez kilka minut :). Zjazd jest długi, szybki i bardzo kamienisty, w pewnym momencie na sporej skałce seria odbić i uślizgów i przestaję na moment kontrolować rower, ale dzięki prędkości przejeżdzam to miejsce. Ciepło mi się zrobiło, nie powiem ;).
Po niedługim czasie wymęczone w poprzednich dniach ramiona zaczynają boleć naprawdę mocno, biegają po nich jakieś kurczyki, jeszcze chwila i zaczynam się modlić o podjazd ;). Krótko mówiąc ((c) red. Kurek ;)) napierdziela mnie wszystko gdy już zjeżdżam do Brennej. W Brennej policjanci kierujący ruchem gwizdkami zwracają na siebie uwagę - bardzo dobrze, po tym zjeździe mógłbym ich przegapić :).
Długi podjazd po asfalcie (dzięki ci GG ;)), ale potem zaraz robi się stromo, i zaczyna się podejście, gdzie łapie mnie kryzys i nie mam nawet siły pchać roweru.
Młodzik ponoć to podjechał!
Dalej wkurzający singiel z korzeniami i bufet, gdzie dogania mnie Jarek W. z Welodromu, wczoraj mu sporo wklepałem, ale sytuacja jest otwarta, bo przedtem jechał lepiej i w generalce jesteśmy blisko siebie. Tankuję i ruszamy prawie równocześnie, na zjeździe jest lepszy, ale później zaczyna się stromy podjazd na którym uciekam, bo wszyscy prowadzą, a ja jadę :).
Zjazd na tamę i asfalcik koło zameczku Prezydenta aż na Kubalonkę, mknę 12km/h ;), na świeżo można to zrobić sporo szybciej, bo nie jest aż tak stromo. Łykam tam ze trzy osoby, końcówkę robię sam, nie jest trudna, ale już ledwo co widzę ze zmęczenia, na błocie przed metą doganiają mnie jeszcze dwie osoby, nie zależy mi, tradycyjnie poślizg i topię w błocie buty po raz ostatni na Trophy ;).

I koszulka z napisem "Finisher" staje się moją własnością :D.

Miejsce 238/379 - tylu ludzi przejechało ten etap, ale z sukcesem ukończyło Trophy 335 osób z prawie pięciuset startujących.
Do Rodmana straciłem tym razem około 4 minut.
W generalce 229/335 - około 2/3 stawki, czyli tradycyjnie, miejsce podobne jak na maratonach na giga :).

Warto było pojechać i się zmechacić, choćby dlatego żeby ponownie przesunąć granice własnej wytrzymałości. Straty sprzętowe spore - połamana przerzutka, porysowane golenie amora, duża wgniota na dolnej rurze od kamienia, łożyska supportu do wymiany.
Ale jednak na mecie ogromna satysfakcja.
Czy pojechałbym raz jeszcze taką etapówkę? Zaraz na mecie powiedziałbym że nie, teraz, po paru dniach - samo już nie wiem ;). Może w przyszłym roku? ;)


Kategoria Góry, Etapówki


  • DST 78.26km
  • Teren 55.00km
  • Czas 05:43
  • VAVG 13.69km/h
  • VMAX 65.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 166 ( 88%)
  • HRavg 139 ( 74%)
  • Kalorie 4195kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trophy dzień trzeci - powrót bestii

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 3

Wstałem tego dnia z myślą: To niemożliwe, znów mam jechać na rowerze? :)
Nogi ciężkie i sztywne, wydawało się że po wczorajszej secie nie dam rady wsiąść na rower. Na szczęście sudokrem aplikowany tu i ówdzie pomógł na otarcia ;).
Po starcie niby spokojnie, ale ciągle przesuwam się do przodu. Najpierw płaski asfalt, gdzie jak rakieta wyrywa do przodu Rodman, później seria podjazdów z kulminacją na Ochodzitej. Chwilę jadę koło mlodzika, ale później mu się nudzi i odjeżdża ;). Zjazd z Ochodzitej śliski, ale jechałem go tyle razy że zjechałbym z zamkniętymi oczami ;). Niestety jakaś niemka przede mną nie wytrzymuje psychicznie na najstromszym odcinku i trzeba się na chwilę zatrzymać.
Troszkę stokówek do Zwardonia, tam na bufecie ponownie widzę Rodmana. Jedzie mi się nadspodziewanie dobrze, mięśnie się rozgrzały i nie dokuczają.
Rodman wyjeżdża pierwszy, ale po małej chwili znów go dochodzę na stromym podejściu.
Tasujemy się na długim podjeździe, ja robie ucieczki, Rodman i kilku innych je kasują ;), aż w końcu wyprzedza nas chyba Mateusz z Osozu po gumie, łapię się na koło i ekspresowo odjeżdżam, ostaje się tylko Rodman. Skubany nie odpuszcza ;).
Zyskujemy kilka miejsc, następuje zjazd, gdzie Rodman wysuwa się na prowadzenie, ale na którymś zakręcie boczkiem wyprzedzam i odchodzę. Wyjeżdżamy na bardzo łagodny asfaltowy podjazd, Rodmana nie widać z tyłu, kilka kilometrów jest moje :D.
Blokada, blacik, cisnąc 25-27km wyprzedzam pojedyńczych bikerów jak małe laleczki :D, a za mną tworzy się peletonik. To był mój odcinek :))).
Rodman podjeżdża na bufet u podnóża Wielkiej Raczy w momencie gdy z niego odjeżdżam.
Najdłuższy terenowy (4-5km) podjazd Trophy wyprowadzający na 1250m pokonuję równym tempem, wyprzedzając kilku ludzi. Jest stromo, ale sucho, ponoć pierwszy raz w historii. Na mokro byłoby 5km spaceru ;).
Na szczycie GG z kamerką, zaraz zaczyna się dłuuugi na 10km singiel po szczytach. Zaraz na początku łapię poślizg i glebę w maliny ;), ale zbieram się i jadę dalej. Singiel cudowny! Pierwszy raz jechałem tak piękną trasą!
Pamiętam szczególnie długą 10cm szerokości ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze pod szczytem, z pięknym widokiem, na który można było zerknąć tylko przez 1/10 sekundy, żeby się nie glebnąć i nie polecieć w dół :).
Wpadam we flow, jadę jak w natchnieniu. Wyprzedzają mnie na zjazdach tylko pojedyńcze osoby, naprawdę bardzo dobre zjazdowo, jadę znacznie powyżej swojego skilla :).
W szybkiej końcówce czuję się jak pilot F-16, z boku w wyobraźni wyświetla się sztuczny horyzont pokazujący głebokie wychylenia na zakrętach, dane z prędkościomierza potwierdza rosnący szum powietrza w otworach kasku, pojawiające się czasem czerwone wykrzykniki nie robią żadnego wrażenia. Piękny kawałek szlaku :D.
Z żalem witam dno doliny. Teraz tasuję się z Karmim z Osozu, wyprzedzam go, potem on mnie, aż do asfaltów i szutrów 10km od mety, gdzie urywam się ostatecznie na serii stromych asfalcików. Czuję że jadę najlepiej do tej pory, w ogóle nie znam bikerów z tej części peletonu. Na ostatnim asfaltowym podjeździe jakieś szosowe akcje, ucieczki i pogonie, pod koniec podjazdu urywam się z czteroosobowej grupki, ale glebię w ostatnim błotnym odcinku prosto w kałużę :).
No i niestety finisz z grupy nie wyszedł :))).

Udany dzień, miejsce 193/359 (pierwszy i jedyny raz załapałem się na drugą setkę), czas 5:45:22.
Do mlodzika straciłem dziś tylko 30 minut, a Rodmanowi dołożyłem 21 minut. I dobrze bo już był za spokojny ze swoją przewagą ;).


Kategoria Góry, Etapówki


  • DST 108.31km
  • Teren 80.00km
  • Czas 08:27
  • VAVG 12.82km/h
  • VMAX 67.10km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 159 ( 85%)
  • HRavg 128 ( 68%)
  • Kalorie 4915kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trophy dzień drugi - stand-by

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 2

Rano czułem się fatalnie, do tego za dużo zjadłem makaronu i dołączyły się jakieś problemy z żołądkiem. Z braku kibla wędruję przed startem w łopiany ;).
Kilka kilometrów jedziemy na luzie do startu na terenie Czech. Trasa "for good weather conditions", więc dłuższa i więcej przewyższeń, jakoś mnie to zupełnie nie cieszy. Postanawiam jechać aby dojechać, czuję że na nic więcej mnie dziś nie stać. Mimo to po starcie doganiam na chwilę Rodmana, ale szybko odchodzi i znika mi z pola widzenia. Nie mogę się zmotywować do jazdy, strome podjazdy podchodzę, jak prawie wszyscy, ale w tym miejscu peletonu wiem, że prawie zawsze mogę jechać choćby wszyscy prowadzili. Tyle że się nie chce ;).
Najwięcej problemów sprawiają mi nie zjazdy czy podjazdy, a płaskie techniczne singletracki z masą korzeni i błotem po piasty. Rów z błotem do przejścia - kilkadziesiąt metrów do przejechania - znów rów/bajoro/nieprzejezdna plątanina korzeni. Bardzo to wybija z rytmu i irytuje. Kończy się taki teren dopiero za pierwszym bufetem w okolicach 25km. Zaczyna się normalny, umożliwiający jazdę, techniczno-błotnisto-korzeniasty singletrack, który dostarcza mi wielu emocji, najpierw trawersuje strome zbocze, potem wiedzie o metr od krawędzi pionowej przepaści. Slicznie.
Wyprzedzam gdzieś Anię Sadowską, mówi że ma wrażenie że od początku etapu jest wyłącznie pod górę. Jak się okazuje, nie kończy tego etapu.
Pamiętam jeszcze potworny zjazd po bruku z wielkich otoczaków, długi, szybki i bolesny, przy dużej szybkości potwornie trzęsie, dawno mnie tak nie bolały ramiona i stopy. Z ulgą witam podjazd.
W połowie trasy odżywam i zaczynam wyprzedzać całkiem sporo ludzi. Podobają mi się zjazdy - ostre i techniczne, po skałach z progami i korzeniach. Prawie wszystko zjeżdżam, oprócz jednego bardzo stromego, gdzie biker przede mną zalicza dwa OTB na trzydziestu metrach - nie zachęca to do zjazdu ;).
10km przed drugim bufetem kończy mi się picie, i jadę prawie godzinę o suchym pysku. Koszmar.
W efekcie postój jest dość długi, celebruję odpicie butelki powerade, napełnianie bidonów, jedzenie, nie chce mi się jechać dalej ;).
Ale jak już ruszam to jedzie mi się dość dobrze, trasa staje się dość prosta, zjazdy - tylko strome, bez trudności technicznych. Tylko zjazd do trzeciego bufetu znów podnosi poziom adrenaliny - bardzo stromy, długi i kamienisty, po niedługim czasie tylny hampel zaczyna wyć z przegrzania :).
Dużo frajdy sprawił mi ten zjazd, w ogóle jestem zaskoczony że na zjazdach prawie wszystko zjeżdżam, choć zdaję sobie sprawę że jakby padało to pewnie nie byłoby tak pięknie.
Ostatni etap jest prosty, tyle że długi - zjazd do Mostów u Jablunkova i wdrapanie się na górki oddzielające nas od mety. Raczej wyprzedzam, odzyskałem część sił. Końcowy zjazd po stoku narciarskim zjeżdżam z impetem, a w zeszłym roku wystraszyłem się tam i sprowadzałem ;).

Miejsce i czas kiepściutki, ale cieszę się że w ogóle dojechałem, bo rano taki pewny nie byłem ;).
Miejsce 297/382, czas 7:53:40.
Strata do Rodmana 35min (uuch... zabolało ;)) a do mlodzika godzina 31 minut. No niestety, tak się kończy rumakowanie w dniu pierwszym ;).

Już na kwaterze odkrywam że rozsypał mi się wózek przerzutki, trzymał się tylko na słowie honoru. Szczęśliwy jestem, że to nie na trasie, ale ryczeć mi się chce, że jeszcze muszę coś robić przy rowerze, zamiast uwalić się do wyra i po prostu sobie leżeć ;). Zmieniam przerzutkę na starą Deore, zmieniam linkę i ostatni fragment pancerza. Odwrotna sprężyna zapewnia mi wiele radości w następnych dniach, gdy na podjazdach zamiast redukować - wrzucam twardsze przełożenie ;).


Kategoria Góry, Etapówki, 100-200


  • DST 75.59km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:43
  • VAVG 13.22km/h
  • VMAX 64.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 178 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 82%)
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trophy dzień pierwszy - taki sobie zwykły maraton

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 4

Na razie nic nie będę pisał, i tak mi się wszystko miesza w galimatias snu-jedzenia-jazdy-jedzenia-snu :). Poczekam aż mnie jakaś wena najdzie. Doświadczenie codziennej jazdy w warunkach narastającego zmęczenia, na trasach z reguły trudniejszych niż giga na Powerade jest tak różne od zwykłego maratonu, że ten kto nie jechał i tak nie zrozumie, a ten kto jechał wie o co chodzi. Po prostu: To jest Trophy.

Jedno jest pewne, na takiej imprezie bardziej niż kiedykolwiek trzeba jechać swoje, tu wychodzi na czysto odrobienie treningowych lekcji. Szarpanie, jazda za kimś za wszelką cenę na zapieku na maratonie, nawet na giga przejdzie, ale tu kasuje cały wynik następnego dnia. Chyba że jest się cyborgiem z pierwszej setki :).

...no to opis :)

Z rana niesamowite nerwy, przynajmniej u mnie. Jedziemy na start z najagresywniejszą muzą Rodmana w głośnikach :).
Po starcie długi podjazd, na początku asfaltowy, jechany 30km/h, potem terenowy, w dodatku coraz stromszy. Ciągle pamiętam że to pierwszy dzień i staram się jechać spokojnie, na tętnie poniżej 170, leniwie wyprzedzając coraz to nowych zawodników z wielojęzycznego tłumu. Rzut oka do tyłu - widoczny pięćsetmetrowy odcinek podjazdu ciasno zapchany jest bikerami. Robi wrażenie. Na pierwszym stromym zjeździe stoi sobie ...Damiano DMK ;). Przyjechał pokibicować, hehe.
Następuje seria szybkich kamienistych zjazdów do Ustronia, doganiam Rodmana, od jakiegoś czasu sucho w bidonach, bufet następuje w samą porę. Rodman wyrywa do przodu, ale na stromym podjeździe jego młynek 26t nie daje rady i wyprzedzam. W ogóle staram się jechać podjazdy ile mogę, tempo mojego prowadzenia roweru jest po prostu tragiczne. Trasa zaskakuje mnie stromiznami do podjechania, i w Złotym Stoku, i w Karpaczu było pod tym względem łagodniutko w porównaniu do Trophy. Po szybkim i trochę technicznym zjeździe rynną (zjeżdża mi się naprawdę nieźle, zero zawahań) drugi bufet, dalej znów seria podjazdów gdzie łapie mnie kryzys i zaczynam tracić miejsca. Kawałek wprowadzam, gdy chcę znów wsiąść na rower, czuję flaka. Wprowadzam rower trochę wyżej, na miejsce z fajnym widokiem ;) i zabieram się za wymianę dętki. Za chwilę nadjeżdża Rodman z kamieniem w kasku :).
Wyłapał glebę w rynnie. Pomaga mi trochę pompować a potem odjeżdża, a ja już nie mam sił gonić. Już na zjazdach do Ustronia zapomniałem o oszczędzaniu sił, i teraz za to płacę.
Jeszcze za Kubalonką koszmarny kawałek szlaku z wielkimi kałużami i masą korzeni, gdzie wyprzedza mnie Jarek W. z Welodromu i zjazd do mety kawałkiem bardzo błotnistej dróżki, na której w następnych dniach poznamy każdą kałużę i każdy korzeń ;).

Miejsce słabe, 284/436. Do mlodzika 47 minut straty, do Rodmana 15 minut. Zaczynam podejrzewać, że będzie ciężko ;).

Tętno z pierwszych 4,5h, później mi się pulsak zawiesił przy pompowaniu koła.


Kategoria Góry, Etapówki