Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
Góry
Dystans całkowity: | 8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%) |
Czas w ruchu: | 601:42 |
Średnia prędkość: | 15.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 79.20 km/h |
Suma podjazdów: | 136845 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 103407 kcal |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 73.37 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
- DST 78.04km
- Teren 55.00km
- Czas 06:28
- VAVG 12.07km/h
- VMAX 67.70km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 180 ( 96%)
- HRavg 148 ( 79%)
- Kalorie 4980kcal
- Podjazdy 2660m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Ustroń
Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 13.07.2011 | Komentarze 6
Od rana garówa, chyba ze 25 stopni o ósmej. Leniwie pedalę na start, po drodze ucinam sobie pogawędkę ze Slecem i Adamuso. Wcześnie przyjechałem, nie chciało mi się siedzieć na grzejącej się w słońcu kwaterze, więc z pół godziny powoli kręcę po stadionie na minimalnym przełożeniu. Spiker żartuje sobie o burzach i konieczności zabrania pelerynki na deszcz. W końcu jadę do boksu SCS OSOZ i pożyczam taśmę izolacyjną, żeby zalepić hample, kto wie, może faktycznie lunie?
4 sekundy od startu siada zasilanie i bramki startowe zaczynają się zapadać :D. Przejeżdżam szorując kaskiem, ale następni muszą się już nagimnastykować ;).
Przynajmniej początek był wesoły ;p
Pierwsze kilometry asfaltowe i szybkie, potem zaczyna się podjazd, który wyprowadzał z Ustronia w drugiej częsci pierwszego etapu Trophy. Tyle że wtedy wszyscy prowadzili, a dziś wszyscy jadą. Jednak ten podjazd po 40km a po 5km to jest zupełnie inny podjazd ;).
Już po 7-8 km mam pusty jeden bidon, pot leje się ze mnie jak z ogrodowego węża, więc zatrzymuję się na pierwszym bufecie, przy tej temperaturze nie ma co sobie żałować picia.
Całe pierwsze kilometry aż do Brennej to część pierwszego etapu Trophy. Świetnie mi się zjeżdża, wydaje mi się że niezbyt szybko, ale nikt mnie nie wyprzedza, a nawet się oddalam od tych za mną. Co za nowość na maratonach Golonki :D.
Jeszcze tylko stromy zjazd stokiem narciarskim do Brennej i drugi bufet. W Brennej piknikowo, masa wczasowiczów moczy się w Wiśle, też bym tak chciał ;).
To już chyba za rozjazdem, zaczyna się drugi podjazd (na Kotarz 985m npm), początek asfaltem ale potem stromy szuter i na końcu singiel w lesie. Większość w palącym słońcu. Sieka mnie tu kryzys, chyba przegrzanie, gdy zsiadam z roweru, ledwo mogę nawet prowadzić. A to jeszcze nawet nie połowa trasy! Tak źle się na trasie nigdy nie czułem, gdy już zaczynam myśleć o wycofaniu się, doczłapuję się w końcu na szczyt. Zjazd trochę chłodzi, zaczynają się single znane z czwartego etapu Trophy. Znajomy zjazd z metrowym progiem do bufetu, gdzie leję tym razem do bidonów wodę, na powera już nie mogę patrzeć. Leję też wodę na siebie, byle się schłodzić i atakuję Klimczok. Na tym podjeździe umarłem ze dwa razy :). Parę razy musiałem zejść z roweru, a jak jechałem, to wolniej niż na Trophy, po czterech dniach napierania. Jeśli się nie wycofałem, to tylko dlatego, że asfaltem do Ustronia było jeszcze dalej niż trasą :). No masakra, stroma stokówka wystawiona na bezlitosne słońce, zero wiatru i żar bijący też z dołu od rozpalonego szutru. Jak ja tam marzyłem, żeby przyszła wreszcie ta burza, co tam burza, nawałnica z oberwaniem chmury! ;) Na szczycie już mało kontaktowałem, na szczęście zjazd chłodził. Tym razem, na wypoczętych mięśniach był mniej bolesny niż na Trophy, był tylko jeden gorący moment - na fragmencie skały, gdzie na Trophy nieźle mnie rzucało, tym razem podbiło mi tylne koło, z metr przejechałem na przednim, a jak tylko tylne opadło, to przednie odbiło w bok na następnym kamieniu i chwilę byłem ustawiony pod kątem 45 stopni do kierunku jazdy :D. Puściłem hample i rower ostro skręcił poza drogę i wbił w jakąś koleinę z boku już na nasypie, którą jechałem kilkanaście metrów zanim wróciłem na szlak :D. Najbardziej zadziwił mnie mój spokój, choć wiedziałem cały czas że za chwilę zaoram łbem w ziemię, to zero usztywnienia i prawidłowe reakcje :)). No ale się udało, jedną z najważniejszych lekcji jakie odebrałem na Trophy była ta, że rower na szybkości przejedzie przez prawie wszystko, byle mu nie przeszkadzać :).
Fajnie wtedy patrzeli podchodzący szlakiem turyści :D.
Na dole znów bufet, to było już połączenie z mega, dowiedziałem się że do mety już tylko 16-17km i trochę odżyłem, tym bardziej że wyprzedziłem kilku megowców - to zawsze na mnie dobrze działa ;).
Ale w mega stromej końcówce podjazdu pod Równicę znów zdechłem, znów to samo, słońce, nagrzany szuter, zero wiatru. Końcówa z buta, wkurwiony już byłem porządnie, bo ciągle się wydawało, że podjazd się kończy, a za zakrętem znów jakiś mały szczycik i znów pod górę. I tak parę razy!
Wyprzedziła mnie (z buta!) Czeszka Ludmila Damkova, chyba źle wyglądałem, bo zaproponowała mi magnez ;). Nie dzięki, kurczy nie mam, po prostu ledwo łażę ;)).
W końcu spytany fotograf odpowiedział, że jeszcze 100m pod górę, a potem 10km zjazdu do mety. Jupijajej!!!! :D
Zjeździk początkowo błotnisty, z ukośnymi belkami. Błotko miło chłodziło tyłek, belki śliskie i trzeba było uważać, zresztą gdzieś z tyłu dobiegł mnie głośny odgłos kraksy. Ktoś nie miał szczęścia.
Doganiam Ludmile i wyprzedzam już na asfacie i szybkim zjazdem tnę do mety.
Jeszcze chyba nigdy tak skatowany nie kończyłem maratonu, nawet w Głuszycy w zeszłym roku w końcówce czułem się lepiej :).
Odbieram żarcie, picie i padam na trawkę w cieniu, gadając z Kolumbem z BS, który przyjechał 5 minut przede mną.
Potworny maraton, wolę już chyba 15 stopni i deszcz niż taką suchą saunę.
Czas 6:07:38, miejsce 87/127, mimo tragicznego czasu miejsce typowe, 2/3 stawki.
No i trzeba doliczyć 30xDNF, widać że warunki naprawdę były ekstremalne, 20% startujących odpadło.
Zbyt dobra pogoda też nie jest dobra ;).
- Czas 05:00
- Temperatura 14.0°C
- Sprzęt Treningi nierowerowe
- Aktywność Jazda na rowerze
Czarna Góra w deszczu
Niedziela, 3 lipca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 0
Od rana lało, w krótkiej przerwie między ulewami wyskoczyliśmy obejrzeć wodospad w Międzygórzu:
A potem wybraliśmy się na Czarną Górę (1205m npm). Od razu się rozpadało, jakiś kilometr słabo przetartym szlakiem przez trawę i już chlupało w butach :). Ale wleźliśmy zielonym szlakiem do góry, końcówka asfaltem, a później znów na mokro, bo szło się ścieżką między namokniętymi świerkami, żeby okrążyć wieżę telefonii.
Na szczycie takie wypiździejewo i zero widoków w niskich chmurach, że odpuściliśmy Jaskinię Niedźwiedzią i wróciliśmy na kwaterę, wylewając w domu z butów po szklance wody ;))). Dopiero po czterech browcach jako tako doszliśmy do siebie :).
Tego dnia było grubo, w takich warunkach permanentnej ulewy nie chodziłem nigdy ;). Prognozy dla Sudetów były takie, że generalnie lepiej nie wychodzić z domu, bo nie wiadomo czy się wróci :).
- Czas 09:00
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Treningi nierowerowe
- Aktywność Jazda na rowerze
Śnieżnik na piechotę
Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 0
Taki spontan - zgadałem się z kumplem na dwa dni łażenia po górach i o 10 rano byliśmy już w Międzygórzu, żeby zdobyć Śnieżnik (1425 m npm).
Po drodze, przyzwyczajony do szutrowego maratonu Powerade, ze zdziwieniem zauważyłem całkiem konkretne gołoborza i skałki na stokach.
Po paru kilometrach dzikich ścieżek trafiliśmy na czerwony szlak na Śnieżnik, znany z najbardziej technicznego odcinka zjazdowego na maratonie ;). Przyznam się, że jeszcze teraz w dwóch miejscach miałem wątpliwości jakbym to zjechał.
Na Śnieżniku lodowaty wiatr i niska temperatura. Szybka fotka i idziemy dalej na czeską stronę. W tle Czarna Góra, która nieźle da nam popalić następnego dnia ;).
Żółty szlak czeski to super singiel, do zjazdu bardzo techniczny, sporo korzeni i skał, ale może dać sporo przyjemności jakby spróbować ;).
Po zejściu sporo w dół rezygnujemy z dalszej drogi bo zaczyna się robić późno i wracamy do góry ledwo widoczną, nieoznaczoną ścieżką wzdłuż doliny jakiegoś małego potoczku. Piękny szlak, singiel naprawdę godny tej nazwy, na szerokość podeszwy ;), w dodatku co chwilę trzeba przekraczać zwalone drzewa i przeskakiwać szczelinę z potoczkiem ;).
Powrót szuterkami do Międzygórza.
- DST 73.95km
- Teren 68.00km
- Czas 05:41
- VAVG 13.01km/h
- VMAX 55.20km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 157 ( 83%)
- HRavg 133 ( 71%)
- Kalorie 3927kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Trophy dzień czwarty - finisher
Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 4
Rano takie same odczucia jak poprzedniego dnia, tyle że bardziej ;).
W dodatku sprzęt chodzi już bardzo umownie, obie przerzutki rozregulowane, ale dochodzę do wniosku, że jakoś to będzie i nie reguluję. W sektorach wszyscy sprawiają wrażenie nieco zmiętych ;). Zaraz po starcie muszę się zatrzymać - jakimś cudem magnes zaczął przycierać o czujnik. Po pierwszym podjeździe znów stop - łańcuch spada przy wrzucaniu blatu. Zaczynam żałować, że jednak nie podregulowałem choć przodu. Rodmana dochodzę dopiero za Wisłą, tradycyjnie na podjazdach źle mu się jedzie z młynkiem 26t, ale nie odpuszcza i trzyma się za mną do końca podjazdu, a potem nie staje na bufecie i znika mi z oczu. I to był ostatni moment gdy widzę Rodmana na trasie ;).
Jadę, ale jest coraz gorzej, sekcje technicznych singli bardzo mnie dziś męczą, na bardzo stromym zjeździe przy wyciągu wynosi mnie poza ścieżkę, panikuję i staję, ale za chwilę jadę dalej. Mijam Adamuso z rozprutą oponą - peszek na ostatnim etapie. W sumie jedyny raz widzę go wtedy na trasie, Adamo się wyżarł i regularnie dokładał mi w każdym etapie ;).
Przed Klimczokiem bufecik zaraz za stromym zjazdem z metrowym progiem na końcu - w przypadku OTB można wpaść twarzą prosto w kubki z Powerade ;). Z zaskoczeniem widzę że kilka osób nawet to zjeżdża!
Początek podjazdu pod Klimczok na długim odcinku bardzo stromy, ale jadę, wyprzedzając sporo osób. Przed szczytem już luźniej, cieszy mnie zaczynający się zjazd... ale tylko przez kilka minut :). Zjazd jest długi, szybki i bardzo kamienisty, w pewnym momencie na sporej skałce seria odbić i uślizgów i przestaję na moment kontrolować rower, ale dzięki prędkości przejeżdzam to miejsce. Ciepło mi się zrobiło, nie powiem ;).
Po niedługim czasie wymęczone w poprzednich dniach ramiona zaczynają boleć naprawdę mocno, biegają po nich jakieś kurczyki, jeszcze chwila i zaczynam się modlić o podjazd ;). Krótko mówiąc ((c) red. Kurek ;)) napierdziela mnie wszystko gdy już zjeżdżam do Brennej. W Brennej policjanci kierujący ruchem gwizdkami zwracają na siebie uwagę - bardzo dobrze, po tym zjeździe mógłbym ich przegapić :).
Długi podjazd po asfalcie (dzięki ci GG ;)), ale potem zaraz robi się stromo, i zaczyna się podejście, gdzie łapie mnie kryzys i nie mam nawet siły pchać roweru.
Młodzik ponoć to podjechał!
Dalej wkurzający singiel z korzeniami i bufet, gdzie dogania mnie Jarek W. z Welodromu, wczoraj mu sporo wklepałem, ale sytuacja jest otwarta, bo przedtem jechał lepiej i w generalce jesteśmy blisko siebie. Tankuję i ruszamy prawie równocześnie, na zjeździe jest lepszy, ale później zaczyna się stromy podjazd na którym uciekam, bo wszyscy prowadzą, a ja jadę :).
Zjazd na tamę i asfalcik koło zameczku Prezydenta aż na Kubalonkę, mknę 12km/h ;), na świeżo można to zrobić sporo szybciej, bo nie jest aż tak stromo. Łykam tam ze trzy osoby, końcówkę robię sam, nie jest trudna, ale już ledwo co widzę ze zmęczenia, na błocie przed metą doganiają mnie jeszcze dwie osoby, nie zależy mi, tradycyjnie poślizg i topię w błocie buty po raz ostatni na Trophy ;).
I koszulka z napisem "Finisher" staje się moją własnością :D.
Miejsce 238/379 - tylu ludzi przejechało ten etap, ale z sukcesem ukończyło Trophy 335 osób z prawie pięciuset startujących.
Do Rodmana straciłem tym razem około 4 minut.
W generalce 229/335 - około 2/3 stawki, czyli tradycyjnie, miejsce podobne jak na maratonach na giga :).
Warto było pojechać i się zmechacić, choćby dlatego żeby ponownie przesunąć granice własnej wytrzymałości. Straty sprzętowe spore - połamana przerzutka, porysowane golenie amora, duża wgniota na dolnej rurze od kamienia, łożyska supportu do wymiany.
Ale jednak na mecie ogromna satysfakcja.
Czy pojechałbym raz jeszcze taką etapówkę? Zaraz na mecie powiedziałbym że nie, teraz, po paru dniach - samo już nie wiem ;). Może w przyszłym roku? ;)
- DST 78.26km
- Teren 55.00km
- Czas 05:43
- VAVG 13.69km/h
- VMAX 65.20km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 166 ( 88%)
- HRavg 139 ( 74%)
- Kalorie 4195kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Trophy dzień trzeci - powrót bestii
Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 3
Wstałem tego dnia z myślą: To niemożliwe, znów mam jechać na rowerze? :)
Nogi ciężkie i sztywne, wydawało się że po wczorajszej secie nie dam rady wsiąść na rower. Na szczęście sudokrem aplikowany tu i ówdzie pomógł na otarcia ;).
Po starcie niby spokojnie, ale ciągle przesuwam się do przodu. Najpierw płaski asfalt, gdzie jak rakieta wyrywa do przodu Rodman, później seria podjazdów z kulminacją na Ochodzitej. Chwilę jadę koło mlodzika, ale później mu się nudzi i odjeżdża ;). Zjazd z Ochodzitej śliski, ale jechałem go tyle razy że zjechałbym z zamkniętymi oczami ;). Niestety jakaś niemka przede mną nie wytrzymuje psychicznie na najstromszym odcinku i trzeba się na chwilę zatrzymać.
Troszkę stokówek do Zwardonia, tam na bufecie ponownie widzę Rodmana. Jedzie mi się nadspodziewanie dobrze, mięśnie się rozgrzały i nie dokuczają.
Rodman wyjeżdża pierwszy, ale po małej chwili znów go dochodzę na stromym podejściu.
Tasujemy się na długim podjeździe, ja robie ucieczki, Rodman i kilku innych je kasują ;), aż w końcu wyprzedza nas chyba Mateusz z Osozu po gumie, łapię się na koło i ekspresowo odjeżdżam, ostaje się tylko Rodman. Skubany nie odpuszcza ;).
Zyskujemy kilka miejsc, następuje zjazd, gdzie Rodman wysuwa się na prowadzenie, ale na którymś zakręcie boczkiem wyprzedzam i odchodzę. Wyjeżdżamy na bardzo łagodny asfaltowy podjazd, Rodmana nie widać z tyłu, kilka kilometrów jest moje :D.
Blokada, blacik, cisnąc 25-27km wyprzedzam pojedyńczych bikerów jak małe laleczki :D, a za mną tworzy się peletonik. To był mój odcinek :))).
Rodman podjeżdża na bufet u podnóża Wielkiej Raczy w momencie gdy z niego odjeżdżam.
Najdłuższy terenowy (4-5km) podjazd Trophy wyprowadzający na 1250m pokonuję równym tempem, wyprzedzając kilku ludzi. Jest stromo, ale sucho, ponoć pierwszy raz w historii. Na mokro byłoby 5km spaceru ;).
Na szczycie GG z kamerką, zaraz zaczyna się dłuuugi na 10km singiel po szczytach. Zaraz na początku łapię poślizg i glebę w maliny ;), ale zbieram się i jadę dalej. Singiel cudowny! Pierwszy raz jechałem tak piękną trasą!
Pamiętam szczególnie długą 10cm szerokości ścieżkę trawersującą bardzo strome zbocze pod szczytem, z pięknym widokiem, na który można było zerknąć tylko przez 1/10 sekundy, żeby się nie glebnąć i nie polecieć w dół :).
Wpadam we flow, jadę jak w natchnieniu. Wyprzedzają mnie na zjazdach tylko pojedyńcze osoby, naprawdę bardzo dobre zjazdowo, jadę znacznie powyżej swojego skilla :).
W szybkiej końcówce czuję się jak pilot F-16, z boku w wyobraźni wyświetla się sztuczny horyzont pokazujący głebokie wychylenia na zakrętach, dane z prędkościomierza potwierdza rosnący szum powietrza w otworach kasku, pojawiające się czasem czerwone wykrzykniki nie robią żadnego wrażenia. Piękny kawałek szlaku :D.
Z żalem witam dno doliny. Teraz tasuję się z Karmim z Osozu, wyprzedzam go, potem on mnie, aż do asfaltów i szutrów 10km od mety, gdzie urywam się ostatecznie na serii stromych asfalcików. Czuję że jadę najlepiej do tej pory, w ogóle nie znam bikerów z tej części peletonu. Na ostatnim asfaltowym podjeździe jakieś szosowe akcje, ucieczki i pogonie, pod koniec podjazdu urywam się z czteroosobowej grupki, ale glebię w ostatnim błotnym odcinku prosto w kałużę :).
No i niestety finisz z grupy nie wyszedł :))).
Udany dzień, miejsce 193/359 (pierwszy i jedyny raz załapałem się na drugą setkę), czas 5:45:22.
Do mlodzika straciłem dziś tylko 30 minut, a Rodmanowi dołożyłem 21 minut. I dobrze bo już był za spokojny ze swoją przewagą ;).
- DST 108.31km
- Teren 80.00km
- Czas 08:27
- VAVG 12.82km/h
- VMAX 67.10km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 159 ( 85%)
- HRavg 128 ( 68%)
- Kalorie 4915kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Trophy dzień drugi - stand-by
Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 2
Rano czułem się fatalnie, do tego za dużo zjadłem makaronu i dołączyły się jakieś problemy z żołądkiem. Z braku kibla wędruję przed startem w łopiany ;).
Kilka kilometrów jedziemy na luzie do startu na terenie Czech. Trasa "for good weather conditions", więc dłuższa i więcej przewyższeń, jakoś mnie to zupełnie nie cieszy. Postanawiam jechać aby dojechać, czuję że na nic więcej mnie dziś nie stać. Mimo to po starcie doganiam na chwilę Rodmana, ale szybko odchodzi i znika mi z pola widzenia. Nie mogę się zmotywować do jazdy, strome podjazdy podchodzę, jak prawie wszyscy, ale w tym miejscu peletonu wiem, że prawie zawsze mogę jechać choćby wszyscy prowadzili. Tyle że się nie chce ;).
Najwięcej problemów sprawiają mi nie zjazdy czy podjazdy, a płaskie techniczne singletracki z masą korzeni i błotem po piasty. Rów z błotem do przejścia - kilkadziesiąt metrów do przejechania - znów rów/bajoro/nieprzejezdna plątanina korzeni. Bardzo to wybija z rytmu i irytuje. Kończy się taki teren dopiero za pierwszym bufetem w okolicach 25km. Zaczyna się normalny, umożliwiający jazdę, techniczno-błotnisto-korzeniasty singletrack, który dostarcza mi wielu emocji, najpierw trawersuje strome zbocze, potem wiedzie o metr od krawędzi pionowej przepaści. Slicznie.
Wyprzedzam gdzieś Anię Sadowską, mówi że ma wrażenie że od początku etapu jest wyłącznie pod górę. Jak się okazuje, nie kończy tego etapu.
Pamiętam jeszcze potworny zjazd po bruku z wielkich otoczaków, długi, szybki i bolesny, przy dużej szybkości potwornie trzęsie, dawno mnie tak nie bolały ramiona i stopy. Z ulgą witam podjazd.
W połowie trasy odżywam i zaczynam wyprzedzać całkiem sporo ludzi. Podobają mi się zjazdy - ostre i techniczne, po skałach z progami i korzeniach. Prawie wszystko zjeżdżam, oprócz jednego bardzo stromego, gdzie biker przede mną zalicza dwa OTB na trzydziestu metrach - nie zachęca to do zjazdu ;).
10km przed drugim bufetem kończy mi się picie, i jadę prawie godzinę o suchym pysku. Koszmar.
W efekcie postój jest dość długi, celebruję odpicie butelki powerade, napełnianie bidonów, jedzenie, nie chce mi się jechać dalej ;).
Ale jak już ruszam to jedzie mi się dość dobrze, trasa staje się dość prosta, zjazdy - tylko strome, bez trudności technicznych. Tylko zjazd do trzeciego bufetu znów podnosi poziom adrenaliny - bardzo stromy, długi i kamienisty, po niedługim czasie tylny hampel zaczyna wyć z przegrzania :).
Dużo frajdy sprawił mi ten zjazd, w ogóle jestem zaskoczony że na zjazdach prawie wszystko zjeżdżam, choć zdaję sobie sprawę że jakby padało to pewnie nie byłoby tak pięknie.
Ostatni etap jest prosty, tyle że długi - zjazd do Mostów u Jablunkova i wdrapanie się na górki oddzielające nas od mety. Raczej wyprzedzam, odzyskałem część sił. Końcowy zjazd po stoku narciarskim zjeżdżam z impetem, a w zeszłym roku wystraszyłem się tam i sprowadzałem ;).
Miejsce i czas kiepściutki, ale cieszę się że w ogóle dojechałem, bo rano taki pewny nie byłem ;).
Miejsce 297/382, czas 7:53:40.
Strata do Rodmana 35min (uuch... zabolało ;)) a do mlodzika godzina 31 minut. No niestety, tak się kończy rumakowanie w dniu pierwszym ;).
Już na kwaterze odkrywam że rozsypał mi się wózek przerzutki, trzymał się tylko na słowie honoru. Szczęśliwy jestem, że to nie na trasie, ale ryczeć mi się chce, że jeszcze muszę coś robić przy rowerze, zamiast uwalić się do wyra i po prostu sobie leżeć ;). Zmieniam przerzutkę na starą Deore, zmieniam linkę i ostatni fragment pancerza. Odwrotna sprężyna zapewnia mi wiele radości w następnych dniach, gdy na podjazdach zamiast redukować - wrzucam twardsze przełożenie ;).
- DST 75.59km
- Teren 65.00km
- Czas 05:43
- VAVG 13.22km/h
- VMAX 64.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 178 ( 95%)
- HRavg 154 ( 82%)
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Trophy dzień pierwszy - taki sobie zwykły maraton
Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 4
Na razie nic nie będę pisał, i tak mi się wszystko miesza w galimatias snu-jedzenia-jazdy-jedzenia-snu :). Poczekam aż mnie jakaś wena najdzie. Doświadczenie codziennej jazdy w warunkach narastającego zmęczenia, na trasach z reguły trudniejszych niż giga na Powerade jest tak różne od zwykłego maratonu, że ten kto nie jechał i tak nie zrozumie, a ten kto jechał wie o co chodzi. Po prostu: To jest Trophy.
Jedno jest pewne, na takiej imprezie bardziej niż kiedykolwiek trzeba jechać swoje, tu wychodzi na czysto odrobienie treningowych lekcji. Szarpanie, jazda za kimś za wszelką cenę na zapieku na maratonie, nawet na giga przejdzie, ale tu kasuje cały wynik następnego dnia. Chyba że jest się cyborgiem z pierwszej setki :).
...no to opis :)
Z rana niesamowite nerwy, przynajmniej u mnie. Jedziemy na start z najagresywniejszą muzą Rodmana w głośnikach :).
Po starcie długi podjazd, na początku asfaltowy, jechany 30km/h, potem terenowy, w dodatku coraz stromszy. Ciągle pamiętam że to pierwszy dzień i staram się jechać spokojnie, na tętnie poniżej 170, leniwie wyprzedzając coraz to nowych zawodników z wielojęzycznego tłumu. Rzut oka do tyłu - widoczny pięćsetmetrowy odcinek podjazdu ciasno zapchany jest bikerami. Robi wrażenie. Na pierwszym stromym zjeździe stoi sobie ...Damiano DMK ;). Przyjechał pokibicować, hehe.
Następuje seria szybkich kamienistych zjazdów do Ustronia, doganiam Rodmana, od jakiegoś czasu sucho w bidonach, bufet następuje w samą porę. Rodman wyrywa do przodu, ale na stromym podjeździe jego młynek 26t nie daje rady i wyprzedzam. W ogóle staram się jechać podjazdy ile mogę, tempo mojego prowadzenia roweru jest po prostu tragiczne. Trasa zaskakuje mnie stromiznami do podjechania, i w Złotym Stoku, i w Karpaczu było pod tym względem łagodniutko w porównaniu do Trophy. Po szybkim i trochę technicznym zjeździe rynną (zjeżdża mi się naprawdę nieźle, zero zawahań) drugi bufet, dalej znów seria podjazdów gdzie łapie mnie kryzys i zaczynam tracić miejsca. Kawałek wprowadzam, gdy chcę znów wsiąść na rower, czuję flaka. Wprowadzam rower trochę wyżej, na miejsce z fajnym widokiem ;) i zabieram się za wymianę dętki. Za chwilę nadjeżdża Rodman z kamieniem w kasku :).
Wyłapał glebę w rynnie. Pomaga mi trochę pompować a potem odjeżdża, a ja już nie mam sił gonić. Już na zjazdach do Ustronia zapomniałem o oszczędzaniu sił, i teraz za to płacę.
Jeszcze za Kubalonką koszmarny kawałek szlaku z wielkimi kałużami i masą korzeni, gdzie wyprzedza mnie Jarek W. z Welodromu i zjazd do mety kawałkiem bardzo błotnistej dróżki, na której w następnych dniach poznamy każdą kałużę i każdy korzeń ;).
Miejsce słabe, 284/436. Do mlodzika 47 minut straty, do Rodmana 15 minut. Zaczynam podejrzewać, że będzie ciężko ;).
Tętno z pierwszych 4,5h, później mi się pulsak zawiesił przy pompowaniu koła.
- DST 44.05km
- Teren 10.00km
- Czas 03:00
- VAVG 14.68km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1350m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Grunt to lekki rozjazd ;)
Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 18.06.2011 | Komentarze 3
Wieczorem po maratonie, rozochocony paroma piwkami rzuciłem propozycję nie do odrzucenia - Przełęcz Karkonoska! :) Rano Maks miał zadzwonić czy się decydują. Trzeba było wstać o 7 rano, oczywiście gdy obudził mnie budzik, bardzo nie chciałem żeby zadzwonił ;). Niestety, telefon się odezwał i trzeba było się stawić na starcie o 8. Pogoda piękna, ciepło w 7 osób cięliśmy pod górę Karpacza scinając serpentyny mocno nachylonymi skrótami, w końcu dostaliśmy się na szczyt Chomontowej.
Krótki postój, szybki zjazd i po parunastu minutach byliśmy już na najbardziej treściwym podjeździe w Polsce, a gdzieś tam czytałem, że jest to najstromszy asfalt w Europie.
Początek potwornie stromy, pełen młynek, później się wypłaszcza i nawet można sobie z Josipem chwilę pogadać podjeżdżając. Przed ostatnim nastromieniem dochodzi nas Jacek i zaczyna się okrutny finisz 6km/h po potwornej stromiźnie długiej na jakiś kilometr ;).
Na górze uda mnie pieką - takiego wysiłku chyba na maratonie nie było ;).
Chwilę po zasadniczej grupie dojeżdża Andrzej - masters 57 lat, a szedł tego dnia na podjazdach jak przecinak.
Po zabraniu się grupy wkrótce zjeżdżamy, bo Marc goni bezlitośnie ;).
Oszałamiający widok na Kotlinę Jeleniogórską kilometr niżej szybko gubi się między świerkami, a my gnamy po dziurawym asfalcie ponad 65km/h. Na dole tarcze cokolwiek kolorowe z przegrzania. Ciekawe ile możnaby tam wyciągnąć w ogóle nie dotykając klamek ;).
Łagodny zjazd do Borowic, a później teren. Trochę putamy trasę, ale w nagrodę mamy świetny techniczny zjazd do Miłkowa, po dużych fragmentach litej skały. Pamiętam ten zjazd z Powerade MTB sprzed trzech lat, więc wiem, że najkrótsza droga do Karpacza serwuje jeszcze jeden solidny podjazd. Podstępny, z początku łagodny, a w końcówce niewielu udaje się go podjechać. Ale co to dla nas ;).
To już końcówka, jeszcze ze 3 km po "płaskim" do Karpacza i rozjeżdżamy się do domów. Grunt to spokojny rozjazd po zawodach ;) Nastukaliśmy 1350m przewyższenia na tych czterdziestu kilometrach.
KOW 6, obciążenie 1080.
- DST 91.92km
- Teren 75.00km
- Czas 06:51
- VAVG 13.42km/h
- VMAX 50.40km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 178 ( 95%)
- HRavg 149 ( 79%)
- Kalorie 5399kcal
- Podjazdy 2905m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Karpacz - piękna katastrofa
Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 15.06.2011 | Komentarze 25
W nocy padało, koło ósmej przestało, ale chmury wisiały nad Karpaczem aż do wieczora. Szykowałem się na start w dość pesymistycznym nastroju, wczorajszy objazd części trasy pozbawił mnie złudzeń co do skali trudności i łatwej końcówki ;).
Spokojna rozgrzewka, chwila pogaduchy z masą znajomych i do sektora. Połowę ludzi znam :D. Powszechny szok i przerażenie wzbudza pojawienie się DMK77 w sektorze ;).
Szkoda mu było trasy i wystartował w giga. Start spokojny, trochę sapię, ale na dość niskim tętnie, momentami ponad 20km/h jadę pod górę, mając na optycznej plecy mlodzika. Wiem że na zjeździe mi odejdzie, ale na razie się trzymam. Do góry dojeżdżam w pierwszej połowie stawki, z dużą przewagą nad następną grupą, więc o dziwo na pierwszych zjazdach nikt mnie nie wyprzedza. Szeroko reklamowane przez spikera niebezpieczne rynny okazały się bardzo łatwe do przejechania.
Gdy robi się trochę trudniej radzę sobie o dziwo całkiem dobrze, w pewnym momencie jednak schodzę z roweru na ostatnich metrach rozrytego zjazdu i w tym momencie dochodzę DMK. Nie muszę mówić że mnie to "nieco" dziwi, no ale może faktycznie noga podaje? ;)
Jadę za nim, na podjeździe przed kamienistym zjazdem na 12-15km wyprzedzam i zjeżdżam jako pierwszy prawie cały zjazd, jednak te parę wyjazdów z JPbike sporo mi dały technicznie. Nie usztywniam się i w miarę panuję nad rowerem na telewizorach. Tylko bardzo krótkie fragmenty zbiegam, kilka sesji biegowych w czasie ostatnich treningach też się przydało, zbiega mi się łatwo i szybko.
Na następnym podjeździe wyprzedza mnie Adamuso i idzie jak rakieta do góry. Nagle zaczyna mi się jechać bardzo lekko - okazuje się że doszedł mnie Damiano i udzielił nieco mocy "ręcznie". Parę watów, a taka różnica ;).
I tak się tasujemy dłuższy czas, Damian wyprzedza mnie na podjazdach, ale widać że w tym roku jeździł tylko plaskacze i na zjazdach ja jestem górą :). Wyprzedzam w jakimś momencie Justynę Frączek - pierwszy raz w górach. No to chyba jadę dobrze? :) Co prawda na następnym technicznym zjeździe Justyna mija mnie z prędkością światła, niesamowicie płynnie zjeżdżając z wielkiego kamienia z progiem, przy którym pękam, ale doganiam ją na każdym podjeździe... dzięki temu mogę sobie popatrzeć jak świetnie zjeżdża.
W końcu Petrovka. Ten podjazd będę pamiętał bardzo długo. Początkowo luz - średnia tarcza, na początku znów wyprzedzam Justynę Frączek, później zaczynają się krótkie nastromienia, oddzielone plaskaczami, stopniowo stają się coraz dłuższe, aż w końcu zostaje tylko prosty stromy podjazd do góry po śliskich i luźnych kamieniach i poprzecznych belkach. Najpierw wyprzedza mnie w świetnym tempie Ania Świrkowicz, później DMK. Morduję się dalej, sam też kilku wyprzedzam. Kilkaset końcowych metrów muszę dawać z buta.
W końcu odbicie w prawo i zjazd. Szok termiczny, 40-50km/h na szutrze i 11 stopni. Zestresowany i wkurzony długim podejściem dokręcam ile wlezie. Mijam kogoś w pomarańczowym stroju BikeTires - mam nadzieję że to Damian ;).
Zjazd-bufet-podjazd, gdzie po raz ostatni wyprzedzam Justynę Frączek w końcu zjazd który mnie wytarmosił psychicznie. Najpierw masa kamulców przetykanych mokrymi korzeniami, potem same wielkie telewizory - najtrudniejszy zjazd na maratonie moim zdaniem. Wymiękam i dużo sprowadzam, tracę ze trzy pozycje, gdy po przekroczeniu potoku można jechać, to już nie jestem sobą. Czuję się w sumie nieźle, ale nie ma siły kręcić. Stopniowo tracę pojedyńcze miejsca, gigowcy wyprzedzają mnie powoli, ale nieubłaganie. Po połączeniu z mega okazuje się że jadę niewiele szybciej niż ogon mega.
Kilka km przed Chomontową wciągam ostatniego żela, u podnóża podjazdu popas na bufecie i odżywam trochę, na pierwszym nastromieniu tradycyjnie wyprzedzam kilkunastu prowadzących rowery megowców, w tym Zibiego ;), potem średnia tarcza i cały podjazd mija dziwnie szybko przy prędkości 8-9km/h. Jeszcze nie ma pełnej mocy, ale noga powoli się rozkręca. Później już jadę nieźle, zjazd zielonym ok, tylko parę metrów sprowadzane, znacznie lepiej niż w zeszłym roku. Następny trudniejszy zjazd rynną w całości w siodle, wyprzedzam paru prowadzących megowców wybierając gorsze ścieżki przejazdu - nie jest źle. Na agrafkach przejeżdżam tylko pierwszą, potem pękam na mokrych korzeniach, wsiadając na rower na zjeździe łączką gleba, bo chciałem ustąpić miejsca zjeżdżającemu gigowcowi. Ale szybko się zbieram i zjeżdżam. O dziwo prosto i bez poślizgów. Na finiszu jeszcze walczę z jednym megowcem, ale nie zostawiam mu wiele szans ;).
Na mecie dowiaduję się, że mlodzik dołożył mi ponad godzinę, a Adamuso i DMK - pół godziny. Jestem wściekły, tym bardziej że pierwszą połowę maratonu jechałem dobrze. Nie spodziewałem się że aż tyle straciłem w drugiej części.
Co tu dużo gadać, nieudany maraton. Trasa ciężka, nawet bardzo, wymagająca i technicznie i kondycyjnie. Zdecydowanie przebija Głuszycę, przewyższeniowo i dystansowo podobnie, a technicznie o wiele gorsza.
Zaczynam się bać o Trophy, dzień po maratonie czułem się jakby mnie walec przejechał, zakwasy miałem nawet w rękach ;). A cztery dni pod rząd takich maratonów?
Czas 6:28:37, miejsce 121/159 open, 56/70 M3.
Wyścig, KOW 10, obciążenie 4110.
Petrovka. Niewinny początek morderczego podjazdu :)
- DST 20.79km
- Teren 10.00km
- Czas 01:39
- VAVG 12.60km/h
- VMAX 54.40km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 169 ( 90%)
- HRavg 127 ( 67%)
- Kalorie 885kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Recon przed Karpaczem
Sobota, 11 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 2
Po przyjeździe z Andrzejem wyskoczyliśmy na objazd końcówki trasy. Wdrapaliśmy się aż do odbicia zielonego szlaku z Chomontowej i przejechaliśmy ostatnie 7-8 km maratonu. Po drodze przypadkowe spotkanie z Josipem, Maksem, Zbyszkiem i Marcem, którzy robią sobie sesję foto na skałkach. Końcówka wspólnie, zawsze weselej ;)
KOW 4, obciążenie 396.