Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%)
Czas w ruchu:601:42
Średnia prędkość:15.06 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:136845 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:103407 kcal
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:73.37 km i 4h 55m
Więcej statystyk
  • DST 67.43km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:45
  • VAVG 17.98km/h
  • VMAX 54.90km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 1360m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Borůvková hora

Poniedziałek, 2 maja 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 9

Po wczorajszym "rozjeździe" nie stałem zbyt pewnie na nogach :). Wypoczęty Drogbas (nie jechał wczoraj, tylko machnął prawdziwy 30km rozjazd ;)) pociągnął nas na trasę Czeskich zawodów MTB po Górach Złotych. Za Jawornikiem w teren, długi i spokojny asfaltowo-szutrowy podjazd z fajnym punktem widokowym, im wyżej tym lepiej mi się jedzie. Ale szczerze mówiąc, nie jestem pewien, jak ja przejadę to MTB Trophy, dziś mogłem mocniej depnąć dopiero pod koniec trasy na Borówkowej :).
Na szybkim zjeździe jadący 50m przede mną Zibi znika mi z oczu w sposób gwałtowny, jeszcze tylko widzę w powietrzu jego nogi z za skarpy i typowy łomot kraksy :).
Uślizg przedniego koła na błotku i typowe otb przy dużej prędkości. Kask wgnieciony i pełno w nim trawy, kierownica skrecona o 45 stopni w stosunku do koła. Niezły dzwon, w końcu widzę że się komuś kask przydał.
Czekamy aż Zibi dojdzie do siebie i dalej w drogę. Do Borówkowej już bez przygód. Zdobywamy ją fajnym ciężkim podjazdem w wąwozie, który jedzie mi się już całkiem dobrze.
Popas na szczycie (w końcu zobaczyłem tą wieżę widokową na Borówkowej! ;)) i już zjazd trasą czeskiego maratonu. Bardzo fajny, momentami trochę techniczny, ale nie sprawia problemów. Łapię w szprychy sporego kija, ale o dziwo nie ma nawet centry.
Jeszcze na zjeździe do Jawornika pomagamy wypchnąć z rowu czeski samochód, który chwilę wcześniej wpadł w poślizg i przygrzmocił w skałę. Nieźle to wygląda. Bogatsi o "dekuju wam" od czeskiej policji ;) jedziemy do domu, z Młodzikiem, JP i Drogbasem urywamy się i dajemy krótkie mocne zmiany na asfalcie pod wiatr, uda pieką jak cholera. Znów na miekkich nogach w domu, a tu już szeroko uśmiechnięci Maks, Zbyszek i Jacek :))).
Lekko pobłądziliśmy w Paczkowie ;).

Konkretna jazda, jeszcze mocniej niż wczoraj. Wieczorem wyjeżdżamy z Młodzikiem do Poznania, to był udany weekend. Nogi domagają się regeneracji.

KOW 7, obciążenie 1575.



Panoramka w pobliżu Jawornika



Czekamy aż Zbyszek dojdzie do siebie po kraksie ;)



...a Młodzik się nudzi ;)



Na zdjęciu nic nie zostało z tego super widoczku :(. W tym miejscu Młodzik złapał
panę w Fossie, a podobno się nie da ;).


Kategoria Góry


  • DST 94.25km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 17.73km/h
  • VMAX 57.70km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1330m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rychlebskie Ścieżki

Niedziela, 1 maja 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 4

"Rozjazd" pomaratonowy. Z początku ciężko, do Jawornika wlokę się z tyłu, nie chce mi się ;).
Wjeżdżamy na górkę zamkową, trochę zdjęć, przerwa i dalej w drogę. Lecimy dość szybko asfaltem do Żulova, a potem Cernej Vody gdzie zaczynaja się szlaki. Na Ścieżkach multum bikerów, po maratonie oczywiście z przewagą Polaków ;).Spotykamy Mambę z ekipą, później jeszcze parę razy się tasujemy na trasie. Na początku jazdy mam bloka, najpierw świetne podjazdy zakosami - sporo tu podchodzę, mam opory przed depnięciem na wąziutkich podjazdach z przepaścią z jednej strony. Po zebraniu się rozproszonej ekipy jedziemy dalej, zdaje się że trafiliśmy akurat na ścieżkę "Wales", czyli najtrudniejszą :). Faktycznie, często w ogóle nie widzę, JAK można przejechać rowerem przez wielkie mokre kamerdolce przetykane korzeniami i metrowe progi :). JP, Młodzik i Jacgol jadą do przodu, jakoś sobie radząc, a ja z Zibim i Maksem większość spacerujemy. Widoki z tego skalnego rumowiska na prawie 900m n.p.m. miażdżą.
Dalej już większość daje się jechać, czasem przeprowadzam wątpliwe miejsca, ale większość jadę. Im niżej tym łatwiej, coraz mniej kamieni a więcej korzeni i blokady zupełnie puszczają, jadę z dziką przyjemnością, a rower fika pode mną na nierównościach :).
Z uczuciem niedosytu dojeżdżam do końca. Po tym co przejechałem już nigdy nie powiem, że jakiś maraton jest trudny, nawet Powerade MTB ;)). Chciałbym mieć coś takiego w pobliżu, jazda raz ma tydzień i nie ma trudności technicznych w terenie :).
Na dole po browarku i rozmowie z Mambą stwierdzamy, że machniemy jeszcze łatwiejszego singla na północy. Oj, zapowiada się dziś rozjazdowa seteczka ;).
Singielek super, nie ma jakichś trudności technicznych, ot taka 20cm szutrówka wijąca się po zboczach między drzewami, ale ma niesamowity flow, jak jechać to szybko i bez przerwy. 10km mija nie wiadomo kiedy.
Później już asfalty do końca. Wszyscy już podmęczenia, ale rozkręcony Młodzik daje takie tempo, że rwie peleton, odpada Zbyszek, czekamy na niego z Jackiem i ciągniemy na kole do granicy, ale nie daje rady na podjazdach i od granicy jedziemy po zmianach we dwójkę. Na lekko miękkich nogach dojeżdżamy na kwaterę... nikogo nie ma :D.
Jacek częstuje piwkiem rozsiadamy się i dopiero po paru minutach pojawiają się ściganci, którzy nie zauważyli skrótu :). 2-3 minuty potem przyjeżdża Zibi, mało brakło żeby i on ich wyprzedził ;).
Super wycieczka, ale dotarłem do końca naprawdę na ostatnich nogach.

KOW 6, obciążenie 1595.



Zamek w Jaworniku



Łatwiejsza część Ścieżek

Link do SUPER fotorelacji autorstwa JPbike.


Kategoria Góry


  • DST 85.38km
  • Teren 80.00km
  • Czas 05:55
  • VAVG 14.43km/h
  • VMAX 58.80km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 176 ( 94%)
  • HRavg 148 ( 79%)
  • Kalorie 4499kcal
  • Podjazdy 2777m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Złoty Stok

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 03.05.2011 | Komentarze 17

Na start zajechaliśmy z Paczkowa liczną ekipą, krótka rozgrzeweczka i do sektora. Rodman skromnie wsunął się do sektora na testowym Specyku, Drogbas złapał gumę na rozgrzewce - dla niektórych aż tak spokojnie nie było ;).
Pierwszy podjazd spokojnie, tętno luz - 170, mało dyszenia, trochę się tasuję z Młodzikiem, w końcu mi lekko odjeżdża. Jadę swoje. Zjazd z Jawornika postanowiłem zjechać, ale się nie dało - ktoś spękał i zablokował ścieżkę. Mijam wykatapultowanego daleko w krzaczory jęczącego zawodnika, nad nim dwóch ratowników zastanawiających się jak go wyciągnąć i czy ma połamane żebra, czy kręgosłup. Ostro.
Zaczynam zjeżdżać, w pewnym momencie na wyboju dupskiem walę w siodełko i kur..., dziób poszedł w górę! Pożyczona w ostatniej chwili przed wyjazdem sztyca okazała się niezbyt pewna. Na zjeździe jeszcze ok (nawiasem mówiąc, fajny zjeździk trawersem po singlu, dał mi sporo frajdy ;)), ale podjazd byłby koszmarem, na szczęście na pierwszym bufecie jest serwis i poprawiam kosztem paru minut, dogania mnie wtedy Maciej R., ale znów odskakuję mu na podjeździe.
Kolejny pik na wykresie przewyższeń, znów zjazd - nosz k.... znów to cholerne siodło! Tym razem cały podjazd pod Borówkową pokonuję w niezbyt wygodnej pozycji, miejscami na stojąco. Prawie u góry pożyczam jakiś mini kluczyk od jakiegoś bikera, poprawiam, siadam i dupa. Po 50m znów się przekręca. Robię się blady z wsciekłości :). Znów podjeżdża Maciej z Emedu, na szczęście ma porządne imbusy, dopierdzielam na maksa śrubę prawie łamiąc nadgarstek i tracąc kolejne co najmniej 10 minut jadę dalej. W sumie co najmniej kwadrans poszedł na to penerstwo.
Para ze mnie trochę zeszła i po fajnym zjeździe z Borówkowej (wyprzedziłem dwóch!!!! :D) jadę spokojniej i na dość niskim tętnie. Skoro nici z wyniku... Na jakimś zjeździe po singlu zawodnikowi przede mną odpada wylajtowany kapsel z rury sterowej, zatrzymuję się, pożyczam Maciejowe imbusy, debatujemy parę minut... A co! ;). BTW - for memory - nigdy nie lajtować sprzętu do ścigania! :)
Ale po jakichś 10 km dopędza mnie Tomek, syn kolegi Andrzeja z M5, chopak młody i lekki, więc ucieka mi na podjeździe. Zaciskam zęby i gonię, tętno podskoczyło do przyzwoitego 165, wkurwienie przeszło :). Tasujemy się chyba przez 15-20km, na zjazdach lekko wyprzedzam Tomka, na podjazdach mnie dochodzi, ale nie daję mu uciec, choć próbuje. W końcu odjeżdżam. Już z dobrym tempem i tętnem.
Część czeska łatwa ale upierdliwa, bo przy szybkiej jeździe trzeba było się jednak zmęczyć ;). No i było tam ciężkie podejście wąwozem po miękkim podłożu, zaliczyłem tam jedyną glebę przy wsiadaniu, gdy usiłowałem podjeżdżać w miejscu, które się ewidentnie do tego nie nadawało :). Ale rozbawiłem idących za mną, dobre i to ;).

Dość niespodziewanie ostatni bufet i niezła ścianka do podjechania. Dawało się jechać wszystko oprócz jakichś pięćdziesięciu metrów, na widok których jadąca za mną Czeszka powiedziała piękną polszczyzną "kurva" :D.
A z tamtąd z 5-6 km nieprzerwanego zjazdu do mety. Jadę sam, nikogo z przodu i z tyłu, może z trzech megowców po drodze mijam. Tak to ja mogę kończyć maratony. Nauczony doświadczeniem z Dolska, na finiszu nerwowo oglądam się za siebie, ale dalej nikogo, i przekraczam linię mety witany ogłuszającym aplauzem tłumów ;D.
Bardzo przyjemny maraton, jechało mi się lekko, i gdyby nie ta zjebana sztyca i przejściowy brak zapału do jazdy, to wynik mógłbym mieć znacznie lepszy.
Ale i tak do Drogbasa, JPbike i Młodzika straciłem poniżej pół godziny, a do Macieja kilka minut, więc mam nadzieję, że w Karpaczu dam im popalić ;).
Mimo nienajlepszego wyniku jestem zadowolony, bo sporo czasu straciłem z tzw przyczyn niezależnych :).

Pogoda przepiękna, idealna do ścigania. Jak zwykle, prognozy swoje, a pogoda swoje ;).
W tym roku organizacja na mecie wzorowa, myjki kompletnie bez kolejek, makaron dobry i bufet z piwem :)))
Na koniec jeszcze GG obskoczył rynek na czworakach jak obiecał :).

Czas 5:31:29, 136/189 open, 57/73 M3.
KOW 8, obciążenie 2840.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 84.32km
  • Teren 55.00km
  • Czas 05:28
  • VAVG 15.42km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 177 ( 94%)
  • HRavg 151 ( 80%)
  • Kalorie 4179kcal
  • Podjazdy 2360m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Maraton Karpacz

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 10

Tu juz tak latwo nie bylo, nozki troszke szczypaly na starcie ;). Na poczatku troche nerwow, bo okazalo sie ze zapomnialem oplacic start ;). Poratowal mnie Marc, dzieki czemu nie musialem w tempie ekspresowym naginac pod gore do kwatery po kase. Na Karpacz przyjechala dosc silna ekipa, Marc, JPbike, Mlodzik, ktory tym razem sciagnal tez kuzyna i oczywiscie Rodman ze swojego uzdrowiska ;). Pogoda dosc ladna, nad samymi Karkonoszami wisiala ciekawa w ksztalcie chmura, ale poza tym slonecznie. Po starcie stwierdzilem, ze to jednak juz nie to co wczoraj, nie bylo tyle poweru, mimo ze wyprzedzalem, to niezbyt duzo. Po wjezdzie w teren pojawilo sie nieco blotka i zaczelo byc dramatycznie ;). Wyprzedzajac tu i owdzie cieszylem ze ze nie startowalem z dalszego sektora, jak pozniej widzalem ze zdjec juz na tym plaskim poczatku bywaly spore pielgrzymki. Na zjazdach wyprzedzalem calymi grupami, "lewa wolna!" i sruuu ;). Nowosc dla mnie ;). Niezle mi sie jechalo gdzies do 20km, potem zdechlem. Nie mialem sily krecic na plaskim, zaczeli mnie wyprzedzac zawodnicy... choc po miedzyczasach patrzac trzymalem caly wyscig podobne pozycje w giga. Zaczely mnie bolec plecy, klalem na siebie, ze zapomnialem lyknac jakas tablete przeciwbolowa. W miedzyczasie byl fajny zjazd singielkiem miedzy kamieniami, choc z przodu mnie blokowali, to jakos nie mialem chwilowo motywacji do wyprzedzania :/. Odzylem dopiero na podjezdzie pod Dwa Mosty, potezna iglica na wykresie przewyzszen okazala sie plaskim podjazdem, gdzie w koncowce cialem pod 16-17km/h, wyprzedzajac sporo ludzi. Fajny szybki zjazd asfaltem z predkosciami w okolicach 70km/h i znow stromo pod gore, u podnoza pamietnego asfalciku na przelecz Karkonoska skret w lewo (a szkoda, dalej byloby ciekawiej ;)) i znow zjazd do podnoza drogi Chomontowej. Poczulem sie na tyle dobrze, ze pojechalem druga petle, choc byly momenty na trasie ze juz chcialem jechac mega ;).
Druga petla poszla chyba szybciej, zjazd singielkiem po kamieniach bez blokujacych z przodu byl cudny, yeah! :). Co prawda plecy bolaly coraz mocniej, przed podjazdem na Dwa Mosty musialem sie zatrzymac i rozprostowac krzyze, bo juz nie moglem jechac. Dwa Mosty tez juz troche wolniej wjechalem, wyprzedzil mnie jeden gigowiec w mocnym tempie, myslalem ze to ktos z czolowki po gumie :). Ale dorwalem go na Chomontowej, opadl z sil. Chomontowa mam juz taktycznie obcykana, nie nalezy tam patrzec za daleko do przodu i ludzic sie ze koniec tuz-tuz, tylko patrzec kilka metrow przed przednie kolo i deptac swoje, ewentualnie podziwiac widoki i tez deptac ;). Z wyjatkiem samego poczatku jechalem na sredniej tarczy, a plecy bolaly coraz mocniej. Nareszcie zjazd, po chwili skret w znana z golonkowej edycji przecinke, o fuck, czyzby...? Ale nie, przeciez Grabek nie pozabijalby swoich kolarzy na tych telewizorach ;). Minalem skret w masakratorski zjazd golonkowy i pojechalem zjazdem tez kamienistym i blotnistym, ale o niebo latwiejszym, moze jedna podporeczke zaliczylem ;). Jak bylo do przewidzenia, nie bylo tu kozaka coby mnie wyprzedzil ;>. Ale juz przy koncowce zjazdu musialem sie zatrzymac, plecy mnie tak bolaly, jakby mi kto pala przywalil :/, i w tym momencie wyprzedzil mnie gigowiec z M5, ktory mnie systematycznie doganial na podjazdach pod koniec. Runalem w dol po ostatnim kamienisto brukowym zjezdzie, rozganiajac czworo turystow w srednim wieku, rozbawily mnie ich wielkie oczy z wypisanym slowem "samobojca" ;), jeszcze chwila asfaltow podjezdzanych ze wzgledu na plecy na stojaco i wreszcie meta. Wielka szkoda ze te plecy mnie tak meczyly, koncowka byla technicznie bardzo fajna i mogla dac wiele przyjemnosci na zjezdzie, gdyby nie bol :/. Zmiescilem sie w 5 godzinach, tak jak planowalem, czas 4:56:36, miejsce 55/80 open, 14 M3.
Po tetnie widac, ze moglo byc znacznie lepiej, ale maraton poprzedniego dnia jednak sie mocno odbil na silach. No ale bylo i tak niezle, do "pudlowcow" JPbike (4 m-ce M3, gratki) i Rodmana (6 m-ce, gratki) stracilem tylko jakies ~40min. Trasa byla jednak znacznie ciekawsza niz w Swieradowie, porownalbym ja do golonkowej edycji sprzed dwoch lat. Na mecie sporo ludzi z bandazami, wiec na trasie musiala byc masakra ;).
Przy okazji zarejestrowalem na maratonie szczyt bezmyslnosci:
Szutrem na zjezdzie, gdzie ludzie cieli 30-50km/h szly sobie dwie kwoki (bo inaczej sie tego nazwac nie da) plotkujac beztrosko, a za nimi po calej drodze biegala luzem dwojka dzieci 5-7 lat... Wyjechalem zza skaly i ledwo zdazylem ominac wesola gromadke, jedna jeszcze zagdakala, ze "jedzie taki i nie zwolni". Ciekawe jak moglem zwolnic, jak mialem 45 km/h na szutrze, i 20m na hamowanie. Szkoda ze sie spieszylem, chetnie zsiadlbym i powiedzial, co mysle o ich wladzach umyslowych. Na opieke nad dziecmi tez sie powinno zdawac jakies egzaminy, bo niektorzy wyraznie nie dorastaja. Isc trasa maratonu, szybkim fragmentem, tylem do gnajacych rowerzystow, cala droga i puszczajac male dzieci, zeby sobie pobiegaly. Ech...

No i koniec sezonu w tym roku, teraz chwila luzu ;).
Poczatek bardzo udany, jednak sektor startowy u Golonki trzymalem az do edycji w Gluszycy. Od sierpnia znaczny spadek wynikow, wakacyjne piwka i jedzonko zaczelo dawac efekty ;).
Technicznie sporo lepiej, pogoda w tym roku wymusila nauke jazdy w blocie, nie bylo przebacz. Nadal jest sporo do poprawy, mistrzem nie bede, ale chcialbym w przyszlym roku przestac tyle tracic na zjazdach. Trzeba nad tym popracowac.
15 maratonow przejechanych, wszystko giga, dwa razy pudlo w lokalnych startach, dzis lokalne, jutro ogolnopolskie ;).



Niezwykla chmura wiszaca caly dzien nad Karkonoszami.



U Grabka ciezko spodziewac sie jakichs pasjonujacych terenowych ujec ;>


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 70.59km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:46
  • VAVG 18.74km/h
  • VMAX 73.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 180 ( 96%)
  • HRavg 164 ( 87%)
  • Kalorie 3577kcal
  • Podjazdy 1642m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikemaraton Swieradow Zdroj

Sobota, 2 października 2010 · dodano: 04.10.2010 | Komentarze 4

Pierwszy moj start u Grabka, wiec nie wiedzialem czego mozna sie spodziewac. Przed startem spotkalem Rodmana, ktory sie aklimatyzowal w uzdrowisku i chodzil do wod juz od poprzedniego dnia ;). Sektory byly zdecydowanie za male, wiec czesc zawodnikow startowala ze startu lotnego sprzed bramki :). Nadszedl moj czas, start, i od razu 50km/h, bo poczatek byl w dol. Na szczescie zaraz sie kierunek odwrocil i mozna bylo sobie dluzszy czas posapac. Wykres przewyzszen byl prosty jak konstrukcja cepa - 10km pod gore, pozniej dlugo plasko i 10km w dol :) Pod gore trzymalem puls w okolicach 175, walczac z piekaca przepona, co minelo tradycyjnie dopiero po pol godzinie - efekt braku rozgrzewki przed startem. Dosc jednostajny podjazd trwal jakies 40 min, urozmaicalem sobie odpoczynki miedzy atakami podziwianiem atrakcyjnych widokow. Pogoda byla piekna, wiec bylo na co popatrzec. Po wjezdzie na ponad 1000 m npm zaczal sie szuter w dol i od razu zaczalem wyprzedzac - tak trudne fragmenty jak 5cm koleiny czy odrobina zwiru skutecznie spowalnialy przeciwnikow ;). Na pierwszym miedzyczasie bylem 85 open w giga, pozniej systematycznie awansowalem az do 72 miejsca na mecie. Mialo to odbicie na trasie - nie wyprzedzal mnie nikt, za to ja wyprzedzalem calkiem sporo, wetujac sobie straty "wagowe" na podjezdzie ;). Trasa latwa, glownie szutry, jeden moze 100-200m kamienisty i blotnisty zjazd, w skali golonkowej niezbyt trudny. Pod koniec pierwszej petli wyprzedzilem sporo niedobitkow mini, pod koniec drugiej calkiem duzo megowcow, wiec niezle sie jechalo. Kawalek nawet udalo sie pojechac po zmianach z Kasia Galewicz z Kellysa, ale potem ja na jakims podjezdzie urwalem. Zjazd do mety mnie zaskoczyl, nawet dosc stromy, kamienisty i blotnisty, zaliczylem tu ze dwie podporki i jedno OTB - kolo wpadlo w koleinie zablokowana sporym kamieniem, wystarczylo lekkie dotkniecie przedniego hamulca, zeby mnie wykatapultowac przez kiere :). Ale ten zjazd to byl jasniejszy punkt tego dosc nudnego maratonu. No i widoki - nawierzchnia byla latwa, wiec mozna bylo popodziwiac, a pogoda sprzyjala :). Gdzies tam pod koniec zrobilem rekord predkosci maratonowej - 73.5 km/h, fajnie wtedy sie mijalo zjezdzajacych 40km/h megowcow :).
Mocno pojechalem, jeden z mocniej przejechanych przeze mnie maratonowo - tetno 164 nie zdarza sie codzien ;).
Czas 3:41, miejsce 72 open, 19 M3.
Jazda w tlumie u Grabka jest dosc niebezpieczna z tego co zaobserwowalem, ludzie co chwila omijaja jakies 3cm kamyszki, malutkie kaluze, zmieniajac nieprzewidywalnie tor jazdy i co chwilal hamujac. Zreszta duzo ludzi ze szlifami widac na zdjeciach. Bufety dosc dobrze zaopatrzone, oznakowanie ok, duzo miedzyczasow - fajne, mozna sobie poanalizowac. Izotonik na bufetach ochydny - nie smakowal mi ten enervit, powerade jednak lepszy. Myjki tragiczne - trzy weze z woda! Lepiej jakiegos strumienia poszukac. Ale ogolnie maraton na plus.



Gdzies w Izerach. Zdumiewajaca jest ta prawie plaska dolina na 1000m npm. Mozna bylo nawet jakies mini pociagi organizowac :).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 94.95km
  • Teren 60.00km
  • Czas 07:35
  • VAVG 12.52km/h
  • VMAX 63.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 176 ( 94%)
  • HRavg 152 ( 81%)
  • Kalorie 5809kcal
  • Podjazdy 2652m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Istebna - giga

Sobota, 25 września 2010 · dodano: 27.09.2010 | Komentarze 18

Chyba za bardzo sie wyluzowalem przed tym maratonem, zalozylem sobie zdobyc te 370pkt do generalki i przejechac trase w miare spokojnie. W efekcie pozostal niedosyt :)

Przed maratonem oczywiscie sporo znajomych spotkalem, z Pawlem "Mlodzikiem" i Jackiem "JPbike" wyskoczylismy na mala rozgrzewke, ktora o dziwo ujawnila spore poklady blota na poczatku dodatkowej petli giga. W sektorach dawal sie zauwazyc "syndrom ostatniego wyscigu" i luzacki nastroj ;). Po starcie nawet korki na ostrzejszych zakretach i zwezeniach nie powodowaly agresji, tylko smiechy, przynajmniej w mojej czesci peletonu. Poki bylo plasko, jechalem swoje, wyprzedzac troche zaczalem po zwiekszeniu sie stromizny. Jechalo mi sie ciezko, nic dziwnego - prawie trzysta km przejechanych w poprzedzajace wyscig 5 dni to nie byl jeden z moich genialniejszych pomyslow :>. Zjazd fajny i szedl mi znacznie lepiej i szybciej niz w zeszlym roku, co prawda po przejechaniu strumyka zablokowalem sie, bo zapomnialem zdjac blatu, ale to pominmy ;). Pierwsza gleba byla na podjezdzie w okolicach 11 km, uslizgnelo mi sie kolo na korzeniu i nie zdazylem sie wypiac, polecialem w bok spadajac w jezyny z metr ponizej drogi. Wywolalo to ogolna wesolosc ;). Z dalszej czesci trasy pamietam ogromny doping jakichs sporych grup dzieci idacych wzdluz szlaku. A myslalem ze spedzanie dzieci na takie imprezy zniknelo wraz z komuna ;). Niemniej, swietnie sie wtedy jechalo :). W miedzyczasie okazalo sie ze sztyca sie opuszcza, musialem stanac, wyciagnac i dokrecic, bo zaczynaly mnie bolec kolana. Troche sapania bylo przy podjezdzie pod Ochodzita, zwlaszcza na 30% podjezdzie po plytach na samym poczatku, gdzie podrywalo przednie kolo do gory. Na swietnym zjezdzie skalistym singielkiem z Ochodzitej przyhamowalem przed idaca dziewczyna z aparatem, w tym samym momencie kolo wpadlo w niewielki row i... OTB, najklasyczniejsze z klasycznych, oczywiscie w jezyny ;). No ale co bylo robic, pojechalem dalej. Przejazd lakami po slowackiej stronie - super, jedzie sie grzbietem 50km/h, po obu stronach gory, a na koniec wjezdza sie na male wzniesienie i gory sa juz z wszystkich stron :). Widokowa klasyka. W okolicach Trojstyku zaczal sie gromadny kryzys, bo bufety byly zbyt oddalone i wiekszosc miala juz sucho w bidonach (przypomnialo mi sie: Jakis zawodnik z giga "popasajacy" na bufecie widzac nadjezdzajacego megowca ze swojego teamu ryknal: JESTEM, JESTEM, TRZYMAM PICIE!!!!, na co nadjezdzajacy wyciagnal i odkrecil bidon i przejechal wolniutko przy bufecie, a kolega nalal mu powerada do bidonu. Megowiec zakrecil bidon i pojechal dalej. Wszyscy na bufecie pokladali sie ze smiechu :D). A drugi bufet byl na poczatku zjazdu ciagnacego sie praktycznie do mety, tak ze na trzecim bufecie mialem nieruszone picie w bidonach. Korzonki przejechalem do aparatu Sportografu, majac juz dokumentacje "w siodle" dostojnie je zszedlem ;). W miedzyczasie przywitalem sie z Adamem, tym razem w roli fotoreportera, jak sie okazalo, byl tez na Ochodzitej, ale nie zauwazylem go skoncentrowany na zjezdzie. Terenowy poczatek podjazdu pod Kiczory jeszcze ok, przybilem piatke grupce dzieciakow, a potem zaczal sie asfalt i zdechlem. Krecilem, ale bez checi do zycia. Goraco, stromo, nudno, bolal mnie duzy palec u nogi i plecy, i w ogole byly setki powodow zeby stanac ;). Odzylem dopiero pod samym szczytem, ostatnie podjazdy juz jechalem calkiem niezle, zadowolony tez bylem na kamieniach na szczycie Kiczor - wszystko zjechalem, yeah! ;) A w zeszlym roku wiekszosc tam prowadzilem, choc jak sie okazalo to tylko kwestia psychy, bo nie bylo az tak trudno. Dalej byl dluuugi zjazd, przyjemny singielek koleina, maly podjazd, korzenie znow dostojnie zbiegniete i meta :). Dystans wyszedl lekko zawyzony, mniej wiecej 80km, o 9-10km wiecej niz w zeszlym roku. Nie pojechalem tego maratonu na maksa, szkoda. Troche przeszkadzala przez pierwsza polowe dystansu obsunieta sztyca, mysle ze to przez nia mocne bole plecow na podjazdach mialem. Ciagle jeszcze nie mam pojecia, jak dobrze rozlozyc sily na maratonie, po Gluszycy wszystkie maratony jade asekuracyjnie i za slabo, w porownaniu do pierwszej polowy sezonu. U Grabka w Swieradowie i Karpaczu jade na maksa od poczatku! :). Notabene, Grabek oszolomiony moimi sukcesami ;D przydzielil mi trzeci sektor w Swieradowie, wiec nie bede sie przebijal z konca stawki ;)
Po maratonie pogaduchy ze znajomymi, slec i DMK nie oszczedzili mi zupelnie zbednej ironii odnosnie mojego czasu przejazdu ;D, no ale jak sie przyjezdza godzine przede mna, to sobie mozna pozwolic ;>. Jacek zreszta dokopal im obydwu, jadac rewelacyjny wyscig. Pawel vel mlodzik tez mi wklepal pol godziny, ogolnie objechali mnie wszyscy znajomi, stad pewien niedosyt ;)
Na dekoracji niewygranie Suzuki ani Speca oslodzilismy sobie z Adamuso tyskim, i tak sie skonczyl sezon w Powerade MTB.
Poczatek sezonu byl dla mnie bardzo dobry, niestety po Gluszycy bylo juz coraz gorzej, raz ze warunki byly trudniejsze i sporo blota, dwa ze balem sie mocniej deptac zeby sie nie powtorzyl pamietny kryzys, trzy bylem coraz slabszy od polowy sezonu. Jedno co dobre to technicznie sie poprawilem, choc i tak do urodzonego zjazdowca Pawla juz nie doszlusuje ;). Ogolnie nie byl to zly sezon, na pewno lepszy niz w zeszlym roku.



Na starcie - luzno jak w starych gaciach ;>



Gdzies na Ochodzitej. Mala hopka...



I jade dalej w dol ;D. Tym razem startowalem w barwach Irlandii. Wiecej placili ;>



W koncu zjechalem w okolice mety. Choc Adam juz wczesniej robil niezliczone foty w kilku miejscach, dopiero tutaj Go zauwazylem. Ach ta koncentrrracja ;)



Przytulanka z Jackiem ;). Obok Pawel alias Mlodzik ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 22.15km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:29
  • VAVG 14.93km/h
  • VMAX 59.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Recon przed Istebna

Piątek, 24 września 2010 · dodano: 27.09.2010 | Komentarze 0

Testowanie pierwszych kilkunastu km trasy, podjezdzik do biura i na kwatere. Koncowka przy lampce. Na pierwszym szutrze na samym srodku wygrzewala sie spora zmija :). Droge przebiegla nam czarna wiewiorka - szczescie czy pech? ;)


Kategoria Góry


  • DST 57.03km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:59
  • VAVG 11.44km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 180 ( 96%)
  • HRavg 155 ( 82%)
  • Kalorie 4338kcal
  • Podjazdy 1950m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Rabka - giga

Sobota, 11 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 7

Nie chcialo mi sie. Odechcialo mi sie zaraz po spojrzeniu za okno - jednostajnie mzyl deszcz, zreszta w nocy kilka razy sie budzilem i za kazdym razem slychac bylo kapiaca wode. Troche poprawil mi humor sms od faloxxa, ze skrocili trase ze wzgledu na ciezkie warunki w wyzszych partiach Gorcow. A wjezdzalo sie dzis na prawie 1300m, wiec nie w kij pierdzial ;). Okazalo sie ze obcieto dodatkowa petle mini, wiec z giga zrobilo sie prawie mega, tylko 10km roznicy miedzy dystansami. W sektorze wialo pustkami, oprocz faloxxa i DMK udalo sie w koncu poznac Ize, kobieta sie nie poddala gdzie wielu facetow wymieklo ;>.
W sumie jakichs 130 ludzi ruszylo na podboj Gorcow. Plany mialem umiarkowane, wiedzialem ze w tych warunkach orlem nie bede ;), poza tym dwa tygodnie niemal bez roweru zrobily swoje, wiec chcialem po prostu przejechac dystans, jak najwiecej zjechac, pocwiczyc blotna jazde i cieszyc sie gorami :).
Peleton ruszyl leniwie, jechalem sobie na progu mleczanowym, wiec spokojnie, na pierwszym nastromieniu juz po kilku km zaczelo sie dreptanie - sliskie kamienie i chainsucki robily swoje. Za to zjazdy szly mi nawet - nawet. Na osmym km byl dosc niebezpieczny zjazd - stromy szuter z rowami odplywowymi ze skosnie polozonych, grubych i sliskich jak cholera bali. Jadac to dosc ostroznie widzialem jak bikerowi przede mna kloda podcina przednie kolo na duzej predkosci, tak ze koles po dwumetrowym locie wkomponowuje sie z rowerem w bloto i tak zostaje. Fuck - pomyslalem, zabil sie. Co bylo robic, stanalem, zostawilem wyzej rower, zeby nikt tedy nie jechal, wyplatalem rower z kolegi, odnioslem na pobocze, w miedzyczasie zaczal sie ruszac. Okazalo sie ze nawet sie nie polamal, ale mial paskudnie rozbite kolano i krwawiaca reke. Zatrzymal sie Maciej z Emedu, zadzwonil po Gopr, kazalismy chlopakowi siedziec na poboczu i czekac i pojechalismy dalej. W sumie z 15 minut zeszlo. Do Turbacza glownie podjazdami, krotkie zjazdy byly calkiem fajne, mokre wielkie kamienie i skaly pokryte blotem ;). Ale tendencja byla wzrostowa. Sporo podprowadzania ze wzgledu na meczace chainsucki, smarowanie niewiele pomagalo. Wiele fragmentow mialo podwojna trase do wyboru - droga rozwidlala sie na dwie rownolegle, po kilkuset metrach sie schodzila. Ot, taka lokalna ciekawostka. Sztuka bylo wybrac, bo z reguly na jednej drodze bloto bylo potezne, a na drugie w miare :). Pod Turbaczem zaczalem sie cieszyc ze zabralem wiatrowke - cholernie zimno, do tego mgla z widocznoscia miejscami 10m mocno utrudniala zjazd, ktory zaraz sie zaczal. A byl dlugi, i bylo na nim wszystko - rozmyty szuter, rzeki blota, gleboki wawoz ze skalistym dnem, gliniastymi scianami z kamienistym dniem i kamiennymi scianami z gliniastym dnem ;).
Nie zabraklo tez fragmentow po trawce i porozrzucanych galeziach. Robilo sie odczuwalnie cieplej, zjechalem pod chmury goniac zawodnika, ktory mnie wyprzedzil na trudniejszym odcinku (fajnie, odczucie jak przy locie samolotem w czasie jazdy rowerem ;)) i tak zjechalismy z Gorcow do Klikuszowej, aby zaraz znow sie wspinac koszmarnie blotnista droga przez lake. Wciagnalem w czasie tego podprowadzania zel (mialem dwa, otwarte jeszcze w Krakowie i przechowywane w samochodzie dwa tygodnie, pamietajac przeboje Maksa troche sie krepowalem przy pierwszym, ale okazaly sie tak dobre jak tylko zele maxima moga byc ;). Zadnych dolegliwosci zoladkowych :>).
Chwile pozniej byl moment dramatyczny, bo jechalismy dwukrotnie fragmentem ok 3km trasy, a ja tego nie pamietalem z mapy. Z przodu nikogo, z tylu nikogo, a ja kulalem sie z pol godziny podjazdem dreczony myslami, ze przegapilem odbicie trasy :). W koncu z prawej zaczeli dojezdzac megowcy i odetchnalem z ulga. Zaczal sie blotnisty zjazd i tak bylo praktycznie do mety. Zjezdzalem dosc szybko, bo na poczatku wyprzedzila mnie niezla technicznie dziewczyna (patrzac po wynikach pewnie Dominika Rutkowska z K2) i jechalem po prostu jej sciezka przejazdu. No ale na lace przed sama Rabka byl bardzo sliski fragment, chcialem wyskoczyc na trawe, przednie kolo sie usliznelo i zaliczylem dzwona przy 25-30km/h. Fachowa przewrotka jak w komandosach ;> i juz bylem z powrotem na biku, ale bolesne bylo to ze stracilem 3 pozycje giga przez ta chwile. Dalej juz nie bylo gdzie odrobic. Ale dojechalem zadowolony, nie zameczylem sie, zjechalem prawie wszystko, jazda mnie cieszyla.
Wynik tez przyzwoity mimo miejsca w ogonie, punktowo wyszlo znacznie lepiej niz w Gluszycy i nawet troche lepiej niz w Krynicy.
Do Damiana tylko 35 min straty, hehe, wyrabiam sie ;>. Faloxx pocisnal na swoim terenie, 54 miejsce open i wklepal mi 50 minut :).
Ja tak sobie, 94/112 open i czas 5:02:40. Ale najwazniejsze ze mi sie podobalo ;). Klocki metaliki z przodu zajechane prawie na smierc, z tylu troche zostalo. Chyba faktycznie za duzo hamuje.
Fajny maraton, taki w sam raz. Jak zaczynalem miec dosc podjazdu zaczynal sie zjazd, jak zjazd zaczynal meczyc to sie konczyl i zaczynalo byc pod gorke :). Zjazdy byly trudne, ale do zjechania. Tak ze zaliczam go do jasniejszej strony golonkowej mocy :).

Widac ze mi sie podoba ;P



Na mecie. Z kolega Jarkiem z Welodromu tasujemy sie na trasach giga juz od dobrych trzech lat :).


Kategoria Maratony, Góry


  • DST 16.60km
  • Teren 8.00km
  • Czas 01:17
  • VAVG 12.94km/h
  • VMAX 46.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 173 ( 92%)
  • HRavg 133 ( 71%)
  • Kalorie 753kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Recon przed Rabka

Piątek, 10 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0

Po dojezdzie i zakwaterowaniu (notabene z teamem Rybczynski pod jednym dachem - zupelny przypadek) wyskoczylismy na rekonesans. W czasie podjazdu pod Maciejowa na 815m npm rozpadalo sie i nie przestalo juz przez cala noc. Warunki jak warunki - slisko na kamieniach, blota troche ale (jeszcze ;)) nie za wiele. W czasie powrotu wyprzedzajac Andrzeja zaliczylem poslizg na luznym kamieniu i niegrozny dzwon. Porysowana golen (moja, nie amora ;)) i po raz trzeci w ciagu trzech tygodni rozbite to samo kolano. Zdrapany strup natychmiast zalal cala lydke strumieniem krwi - malownicze choc niebolesne ;). Na szczescie niedlugo koniec sezonu, jest szansa ze w koncu sie zagoi ;).
Nowe klocki w czasie tej krotkiej jazdy dotarly sie na taka zylete, ze jeszcze chyba nie mialem tak mocnych hamulcow w rowerze :).


Kategoria Góry


  • DST 91.46km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:53
  • VAVG 15.55km/h
  • VMAX 65.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1980m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po Beskidach z faloxxem

Niedziela, 29 sierpnia 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 4

Zgadalismy sie z faloxxem na eksploracje okolic Suchej Beskidzkiej juz kilka dni wczesniej. Co prawda dzien po Krakowie nie mialem jakos ochoty na rowerowanie, naped byl zajechany a linki zatarte, ale niedziela zaczela sie tak ladnie ze szkoda bylo nie jechac. Z rana zmienilem tylko opony na Vapory, zeby sie nie zabic i ruszylem do Suchej. Po drodze troche padalo, ale jak juz sie wyekwipowalismy to wyjrzalo slonce i zrobilo sie calkiem cieplo. Zaczelo sie ostro - stromy podjazd asfaltowo terenowy, mozna sie bylo zasapac ;). Szybki zjazd sprowadzil nas do Zawoi, stamtad asfaltem na 1000m na przelecz Krowiarki. Solidne 5km podjazdu, faloxx twierdzil ze tempo jest dosc spokojne, ale cieplo sie robilo ;). Po krotkim popasie zjechalismy na dol i rozpoczelismy trip dookola Babiej Gory. Po krotkim szutrze i przetrwaniu gwaltownej ulewy pod swierczkami wjechalismy w Oravské Beskydy. Slowacja zaznaczyla sie dosc dlugim odcinkiem gestego i glebokiego beskidzkiego blota, rowery tam szybko zaczely wygladac tak jak powinny wygladac rowery w Beskidach ;). Po krotkim i tresciwym podjezdzie wyjechalismy prosto na jakies slowackie goralskie swieto z koncertem, ogniskiem i masa ludzi :). Dalej pare km asfaltowego zjazdu i podjazdu, ktory w koncowce zmienil sie w ekstremalny podchodzony podjazd terenowy, wyprowadzilo nas na przelecz Jalowiecka. Chwila popasu i podziwiania super widokow i pojechalismy dalej, najpierw sciezka graniczna, potem zadziwiajaco gladka (prawie jak asfalt ;)) sciezka przez bukowy las na kulminacje dzisiejsza - Mędralowa 1169m npm. Od przeleczy Jałowieckiej juz sam teren w miesistej, krwistej wersji, pare zjazdow bylo ponad moje sily, choc wedlug Olafa nie byly jakos super trudne :). Chcialbym miec pod domem takie tereny do praktykowania. Do tego super widoki, pogoda pod wieczor zrobila sie ladna i naprawde bylo na co popatrzec. Z daleka bylo widac nawet Skrzyczne. Za Jałowcem zdecydowalismy sie uproscic trase, bo juz sie zaczynalo ciemnawo robic i droga pozarowa, potem asfaltem w solidnym tempie zjechalismy do Suchej rowno z zapadnieciem ciemnosci. U faloxxa jeszcze super obiadek przygotowany przez jego zone i ruszylem w nocna podroz do Zakopanego, przez Krowiarki, zeby bylo ciekawiej. Swietnie spedzony dzien, wynagrodzil mi nieudany start w Krakowie :).

Pare fotek:


Przerwa na tankowanie wody gdzies na Słowacji. Ech, zebym te oponki mial w Krakowie ;).



Pasmo Babiej Gory z przeleczy Jałowieckiej.



Kuszaca sciezka... Ale my jechalismy jeszcze wyzej ;).



Mędralowa, 1169m npm. Kulminacja trasy.



Od tego widoku szczena opadala, zdjecie tego nie oddaje. Widok na zachod, gdzies na najdalszym planie Skrzyczne.



Awaria "na jeziorach" ;). Lekkie wygiecie haka, dalo sie naprawic :).


Kategoria Góry