Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
Góry
Dystans całkowity: | 8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%) |
Czas w ruchu: | 601:42 |
Średnia prędkość: | 15.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 79.20 km/h |
Suma podjazdów: | 136845 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 103407 kcal |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 73.37 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
- DST 82.68km
- Teren 60.00km
- Czas 06:15
- VAVG 13.23km/h
- VMAX 74.60km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 2600m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielka Racza
Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 26.09.2011 | Komentarze 6
Po maratonie rozjazdowa wycieczka :)
Paweł wyciągnął mnie z wyra już przed ósmą, przed dziesiątą ruszyliśmy w drogę. Na zjazd jeszcze ubraliśmy się na długo, ale już po paru km cieplejsze ciuchy poszły do plecaków na pierwszym podjeździe. Jak na turystów przystało, asfaltami wdrapaliśmy się na Ochodzitą (895m), pierwszą rozgrzewkową górę na trasie.
Na szczycie przerwa, bo pogoda była idealna i widoki po prostu zajebiste.
Tam jedziemy :)
Po małej przerwie zjazd golonkowym zjazdem, jadę sobie wolno... za wolno, w pewnym momencie koło się blokuje, chwilę stoję na przednim... i robię majestatyczne otb w takie jeżyny, że dobrą chwilę się wyplątuję, noga od razu zalewa się krwią, łapy podrapane, kolce wyciągałem jeszcze godzinę później :D.
Chwilę jedziemy trasą Powerade, potem odbijamy w widokowy niebieski szlak i zdobywając Sołowy Wierch zjeżdżamy do Zwardonia, gdzie wskakujemy z kolei na trasę trzeciego etapu Trophy. Dogania nas silna ekipa wczorajszych megowców, chwilę jedziemy razem, ale na podejściu pod Beskid Graniczny pozwalamy im odjechać ;).
Długa sekcja szutrów, gdzie parę miesięcy temu walczyłem zaciekle z Rodmanem mija przyjemnie, po długim zjeździe wskakujemy na asfalcik w Rycerce i po krótkim popasie w sklepie lecimy dalej.
Na podjeżdzie żółtym szlakiem mlodzik od razu nadaje takie tempo, że widzę go może z 500m :D.
Jadę sobie spokojnie, jednak to dość strome 4km (około 500m przewyższenia).
Mijane na szlaku dzieci zafascynowane są moimi bidonami, gdzie nalałem różnokolorowe powerady: "Tata patrz, ten pan ma pomarańczowy i niebieski sok w butelkach!"
"Tak dziecko, bo to Koksiu, on takie rzeczy pije, ale ty nie próbuj" ;D
Na szczycie popasik, bo mi się głód włączył na podjeździe (kanapeczki rulez w takich wypadkach, o wiele lepsze od batonów), poza tym widoki są godne przerwy.
Zastanawialiśmy się z mlodzikiem, co to za skaliste szczyty, wyraźnie wyższe od Raczy, widać na wschodzie w centrum zdjęcia. Okazuje się że to pewnie pasmo Małej Fatry na Słowacji, o wysokościach między 1600 a 1700m npm.
I już jedziemy czerwonym granicznym szlakiem. Tak samo zajebiście jak na Trophy, tylko bardziej sucho :).
Ale nie wiem czemu mi się wtedy tak dobrze tu jechało, pewnie już byłem znieczulony po trzech dniach napierania, tym razem zjeżdżam dość ostrożnie.
Te single powinny być objęte ochroną dla rowerzystów :).
Pablo na singielku. W tle mała próbka widoków.
Widok z singielka. Z tej wioseczki startowaliśmy.
Omijamy singlem Wielki i Mały Przysłop, wspinamy się cięzkimi podjazdami na Magurę i Kikulę (okolice 1100m).
Chwilę gadamy ze Słowakiem znakującym szlak i czerwonym szlakim zjeżdżamy ponownie w stronę Beskidu Granicznego.
Zjazd bomba, stromy, ale o dobrej przyczepności i z super widokiem tuż przed twarzą. Oczywiście wariat Paweł od razu mi znika, na każdym zjeździe mi dokłada w okolicach minuty :).
Od Zwardonia już głównie asfalty, ale jeszcze sporo ostrych podjazdów zaliczamy jadąc w stronę Ochodzitej.
Od Ochodzitej do stadionu już generalnie w dół. I dobrze, bo wyraźnie wypstrykałem się z glikogenu, czuję charakterystyczne delikatne pieczenie w mięśniach. Jeszcze tylko jakieś 200m przewyższenia do kwatery, niestety ostatni sprincik na nastromieniu wygrywa Paweł i wjeżdża na metę o długość roweru przede mną :).
Super dzień, wszystko dopisało, pogoda, trasa i towarzystwo :). Godne zakończenie sezonu w górach.
- DST 82.23km
- Teren 70.00km
- Czas 06:07
- VAVG 13.44km/h
- VMAX 66.80km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 146 ( 78%)
- Kalorie 4761kcal
- Podjazdy 2800m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Istebna - finałowo
Sobota, 24 września 2011 · dodano: 27.09.2011 | Komentarze 10
Na start jedziemy z mlodzikiem autem - mimo że to tylko 2.5km, to dodatkowo 150-200m w pionie i zachodzi obawa, że powrót na rowerach byłby ciężki ;).
Rozgrzewkowo jedziemy obejrzec korzonki i początek pętli giga. Szok i przerażenie: miejsce codziennego taplania się w błocie po ośki na koniec każdego etapu Trophy zmieniło się w gładki szuterek! :)
W sektorach podejrzanie ciasno, widać że jest bardzo dużo ludzi. Piękna pogoda zachęca do startu.
Jakoś super się czuję :). Po starcie ze stosunkowo niskim tętnem zaczynam wyprzedzać coraz więcej ludzi, gdy się nastramia odchodzi mi trochę mlodzik i Maciej R., ale nie przejmuję się, jeszcze się rozkręce :).
Na zjeździe singlem z Szarculi wkurzają mnie ludzie jadący za wolno :). Parę sekcji technicznych podjazdów po korzeniach i jesteśmy na podjeździe skalną płytą, widoki dookoła takie że aż się nie chce jechać. Głowa się sama kręci. Szybki zjazd w dolinę i wspinamy się na Ochodzitą. Super stromy podjazd po płytach przed górą tym razem podjeżdżam, i to całkiem na luzie. Dobrze się nóżka kręci :). Na asfalciku widzę Adamuso który łyka mnie na zjazdach jak chce, ale podjazdy mu nie idą przez kurcze. Zbliżam się szybko i łykam gdy staje na płytach na Ochodzitej. Zjazd zjechany szybko i na luzie, dalej podjazd stokówką, na górze widzę Macieja R. Nagle staje, okazuje się że ma laczka. Zaczyna się zjazd, dość prosty, trochę luźnych kamieni i zakrętów. Trochę chyba za bardzo się rozpędzam, nagle na prawym zakręcie ucieka mi przednie koło i jak nie walnę betami w ziemię przy dobrze ponad 30km/h! Zero czasu na reakcję, jadę i nagle oram skalisty grunt. Chwilę leżę, probując się domyślić czy żyję ;). W końcu myślę że trzeba zabrać rower z trasy, leży tyłem do przodu.
Szybka obdukcja i szacowanie strat: Rękę mogę podnieść, więc bark cały; palce w porządku; łokieć puchnie ale się zgina; kask wgnieciony, ale nie ma kamienia w otworze ;); kolano posiekane, szybko zalewa się krwią, ale pracuje; dupa zbita, spodenki podarte i już widać że będzie wielki siniak ;). Ogólnie najpoważniejsza gleba jaką miałem :). A rowerowi nic się nie stało poza pogiętym jednym rogiem.
Wsiadam i jadę powoli, jeszcze sprawdzając, czy nic nie mam połamanego, ale da się kręcić. Za chwilę widowiskowy przejazd grzbietem po łąkach po słowackiej stronie, tym razem jadę spokojnie, patrząc jak krew z kolana leje się do buta. Nieźle to wygląda, na kolano wolę nie patrzeć, ważne że pracuje.
Sól z potu powoduje ostre szczypanie, w tym momencie uwielbiam zjazdy, które chłodzą rany, choć od upadku zjeżdżam bardzo wolno.
Po jakimś czasie dogania mnie Maciej i wyprzedza jak dzieciaka, widać że ma dziś nogę.
Zaraz dojeżdża Adam, ale nie daję mu uciec. Zaczyna nas wyprzedzać czołówka mega, jakieś 5-10km dalej niż w zeszłym roku, więc i tak jadę lepiej. Na podjazdach za Trójstykiem podczepiam się raz za jednym, raz za drugim, żeby się rozkręcić, o dziwo, wytrzymuję ich tempo bez problemu, o ile podjazd nie jest za stromy. Na kole tych szybkich dostaję się do bufetu. Jest tam karetka, ale jak pomyślałem ile bym czasu stracił jakby zaczęli przy mnie grzebać ;) to odpuszczam opatrunek i jadę dalej.
Do mety generalnie w dół, korzonki zjeżdżam... do połowy :D.
Na bufecie dłuższy popas, bo wiem że przez 20km nic nie będzie i rura.
Zaczyna się wyniszczający podjazd, najpierw trochę technicznych mokrych kamieni, później długa sekcja asfaltu i na koniec początkowy podjazd z pierwszego etapu Trophy. Wyprzedzam od razu na początku chyba ze czterech ludzi, mnie z kolei doganiają dwaj laczkarze, młodziak z Rowerowania, idzie w pięknym tempie i zawodnik z Biketires, którego też widziałem jak zmienia laczka.
Mam dwa zaoszczędzone żele, jem co pół godziny, przydają się przy tym ponad godzinnym stromym podjeździe.
Gdy zaczyna się zjazd jadę znów wolno, po chwili słyszę "Z lewej jadę..." i delikatnie wyprzedza mnie mistrz downhillu Adamuso ;D. Od razu mi znika, mówię do siebie "No kurwa" ;))) i przyśpieszam :).
Na szczęście zaczyna się długi odcinek asfaltowy, mimo że podjazd zarzucam blacik i napieram. Najpierw łykam Biketiresa, a za chwilę widzę Adama, ale chwilowo nie mogę go dojść, udaje się dopiero po połączeniu z mega, zaczyna się ostra wyprzedzanka, która zawsze dobrze na mnie działa :). Łykam Adama, na korzonkach znów jest pierwszy ale wyprzedzam z laczka, w singla wchodzę pierwszy, ale na finiszu się zrównujemy i kończymy z identycznym czasem :D. Pasjonujący pojedynek, dzięki niemu przestałem się obijać na zjazdach ;).
Czas nie jest zły mimo gleby, 6:03:35, 40 minut lepiej niż w zeszłym roku, a trasa była porównywalna, bo czołówka miała prawie identyczne czasy.
Do lidera 2:01:37 straty, co w końcu dało mi wynik ponad 400pkt w "prawdziwym" górskim maratonie.
Miejsce 117/167 open i 48/71 M3.
Spokojnie mogło być 15-20 minut lepiej gdyby nie ta glebka. No ale mówi się trudno, jak się nie psewrócis, to się nie naucys ;))
Na mecie pani sanitariuszka fachowo i brutalnie opatruje mi ranę, wyciągając z kolana trawę, kamyki itp itd ;). Dzięki temu mogę jutro jechać na "rozjazd" na Wielką Raczę ;).
- DST 86.88km
- Teren 80.00km
- Czas 05:45
- VAVG 15.11km/h
- VMAX 61.80km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 179 ( 95%)
- HRavg 154 ( 82%)
- Kalorie 4421kcal
- Podjazdy 2850m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Marathon Międzygórze
Sobota, 10 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 11
Okazało się, że w nocy jedzie się na tyle szybko, że spokojnie można było pospać godzinę dłużej. Już o 7:30 jesteśmy z mlodzikiem w Międzygórzu, nowa obwodnica Wrocławia sporo przyśpiesza podróż.Na spokojnie składamy rowery i jedziemy rozgrzewkowo pierwszy podjazd, po drodze dzwoni Josip i już we trzech zjeżdżamy do Międzygórza. Mlodzik łapie panę, więc ma nerwową końcówkę, ja z Wojtasem jadę obejrzeć ostatni prożek na trasie. Daje się zjechać :).
Mlodzik serwisuje rower do ostatniej chwili, do sektora wchodzimy 30s przed zamknięciem. Z przodu już stoi w blokach Josip i JPbike, a także większość teamu SCS OSOZ ;).
Zaraz po starcie ciężko mi się jakoś jedzie, trzymam się w pierwszej grupie, ale raczej w ogonie. Robię parę skoków, przesuwając się w stronę mlodzika i Josipa, dojeżdżamy w kolejności Josip-ja-mlodzik, oczywiście na pierwszym zjeździe kolejność się odwraca ;). Błyskawiczny zjazd i znów tyranie pod górę, czuję że podjazdy nie idą tak fajnie jak w zeszłym roku. Chłopaki odchodzą spory kawałek.
Mimo to wyprzedzam kilka osób, w tym Anię Świrkowicz, jak zwykle na początku, choć jestem pewien, że jak zwykle w końcówce przyjedzie i skopie mi dupsko ;).
Podjazd-zjazd-podjazd... Niespodziewanie zaczyna się podjazd pod Śnieżnik, doganiam Rafała P. z Torqa, chyba mu noga dziś nie podaje. Zaczyna mi się jechać dość dobrze, trochę wyprzedzam, w końcu doganiam Josipa i mlodzika, kawałek poznańska frakcja Emedu jedzie razem, ale na bufecie stajemy z mlodzikiem (w sumie niepotrzebnie, miałem jeszcze jeden bidon) i trzeba gonić Josipa który wyrwał do przodu. Widząc jak często podgania na stojąco jestem pewien, że najdalej po trzech godzinach padnie ;).
Mlodzik zostaje trochę z tyłu. Josipa doganiam w momencie gdy podjazd robi się trochę techniczny, ale trzyma się niedaleko. Ze zjazdu ze Śnieżnika nie jestem zadowolony, ze trzy razy złaziłem z roweru, i w ogóle jakoś wolno i bez ikry jechałem. Ale za to miałem okazje widzieć pierwszą maratonową glebę mlodzika ;D.
Tak czy inaczej na mocnym drugim podjeździe na Śnieżnik znów jestem z tyłu, kolegów nie ma na optycznej. I znów trzeba gonić. W połowie dogania mnie pilot mega. Ciekawe czy mnie dogonią? Ale raczej nie, motocyklista zatrzymuje się niedaleko na pecika ;), więc ma dużą przewagę.
Wyprzedza mnie szybki gigowiec, pewnie po gumie, zaciskam zęby i gonie, bo czuję że mam dość słabe tempo, jazda na kole pozwala się ponownie rozkręcić.
Kolega szedł jak kuna, ostatecznie zajął 39 miejsce open i wlał mi z 16 minut :)
Kosimy niedobitki mini jak Boryna zboże ;), w końcu pilot mi odchodzi, ale za to widzę mlodzika bardzo blisko ;). Coś chyba nie ma chłopak dnia, jak go ciągle widzę na podjazdach. Wojtasa widzimy dopiero uciekającego z bufetu w momencie gdy do niego dojeżdżamy. Dyskutujemy sobie, gdzie on chowa te wszystkie zastrzyki, które musi przecież sobie pakować w uda, bo jedzie jak wariat ;D.
Krótki popas i w dół. Ten zjazd po bruczku coraz lepiej mi ostatnio idzie, tego dnia już nawet nie trzymałem palców na klamkach - za bardzo potem bolą przy wstrząsach ;). W łapy gorąco od trzęsionki. Na poboczach całe grupy zmieniają dętki :). Na dole okazuje się, że nic nie straciłem do mlodzika! Alleluja! :D
Szybko go doganiam. Paweł coś nie ma dnia. Zostawiam go na podjeździe goniąc Wojtasa którego widać z 200m z przodu. Oczywiście depta na stojąco ;).
Krótki sztywny podjazd i długi trawers Śnieżnika, prawie płaski, świetnie mi się to jedzie, w końcu się rozkręciłem. Blacik i 27-30km/h cały prawie czas. W końcu za którymś zakrętem widzę emedowskie plecy, nie są daleko :).
Na zjeździe najpierw widzę Ewelinę Ortyl, która właśnie wyprzedza Josipa, jadącego dość asekuracyjnie. Blat-ośka i też wyprzedzam, dokręcając przy ponad 50km/h ;).
Fajny długi zjazd, wyprzedzam też Ewelinę i na dole melduję się pierwszy. I następne 15-20km jedziemy we trójkę.
Dość urozmaicony odcinek, sporo krótszych podjazdów i zjazdów, forsuję mocne tempo, ale nie mogę się urwać, Ewelina jest mocna na podjazdach, i choć na zjazdach odchodzę, na każdym podjeździe zaraz jest za mną. Choć nie powiem, co jakiś czas słyszę jej przyśpieszony oddech ;))).
A Wojtas też się trzyma. Na stojąco ;D.
Zyskujemy w międzyczasie kilka oczek open, o dziwo mijamy zawodników z dużą różnicą prędkości.
W końcu na ostatnim długim podjeździe przy jaskini Niedźwiedziej Ewelina przypuszcza atak. Trzymam się z trudem, odległość zwiększa się minimalnie. Josip zostaje.
Ewelina w końcówce podjazdu jeszcze przyśpiesza i znika mi z oczu w momencie połączenia z trasą mega. To już około siedemdziesiątego kilometra, już wiem że trasa jest trochę dłuższa niż w zeszłym roku i będzie z 75-80km. Ostatniego żela zjadłem przed podjazdem, liczyłem na ~72km :).
Na trasie trawersującej Czarną Górę łapie mnie kryzys. Ciężko się jedzie, megowców wyprzedzam, ale nie robię jakiegoś podmuchu swoim pędem ;))). Trochę się spaliłem trzymając się lekkiej Eweliny na podjeździe.
Josip kasuje moją przewagę i dogania mnie tuż przed końcem podjazdu na Czarnej Górze.
Zjeżdżając mijamy panią Swat i dojeżdżamy do podjazdu wąwozem. W zeszłym roku jechałem tu całość w tym już nie ma sił, poza tym wąwóz jest bardziej wymyty i zawalony luźnym gruzem. Na dole mijamy z3wazę łatającego już któregoś z kolei laczka ;))).
W tym wąwozie ostatecznie przegrałem pojedynek z Wojtasem. Trochę na własne życzenie. Wiedziałem, że na podejściu stracę, więc szarpałem się, usiłowałem wsiadać na rower, spadałem, a Wojtas konsekwentnie noga za nogą zyskiwał metr za metrem. W efekcie straciłem więcej niż jakbym po prostu szedł ;).
Miałem jeszcze ze 100m do końca podejścia gdy Wojtas wsiadał na rower. Jeszcze liczyłem że na technicznych fragmentach coś odbuduję, ale była mała szansa, bo Wojtas w miarę maratonu wyraźnie zjeżdżał coraz szybciej i coraz mniej tracił na zjazdach.
No ale jechałem, sporo błota i korzeni było na ostatnim odcinku, fajny kawałek, raz widziałem plecy Josipa - był daleko, jeszcze koło koni mi się koło uślizgnęło i pozamiatane - bucik ;). Straciłem tam jedno oczko open, wyprzedził mnie Maciej Z. z Torqa na fullu speca. Już za mało agresywnie jechałem, po drodze była okazja do wyprzedzenia ale nie wykorzystałem. Prożek bez problemu zjechany i meta.
Gonitwa za Josipem dała bardzo dobry wynik ;)
57/118 open i 24/45 m3.
Czas 5:08:20, pomiar był włączony minutę, półtora za wcześnie bo z pulsaka wyszło mi 5:07:05.
Do Wojtasa 2:04 straty, ostro szedł w końcówce, nic nie stracił z przewagi zbudowanej w wąwozie.
Do Eweliny Ortyl 1:05 straty, widać ją też sporo kosztował atak na podjeździe :). Wojtas dopełnił zemsty i wyciął ją w końcówce.
A Anię Świrkowicz objechałem o 13 minut, oł jes! ;D
JP na trasie w ogóle nie widziałem, dołożył mi 9:17, więcej niż w zeszłym roku.
Porównując z zeszłorocznym maratonem, czas praktycznie taki sam, strata do lidera 2 minuty mniejsza, więc niby lepiej :). W zeszłym roku pierwszą połowę przejechałem znacznie szybciej, natomiast za Śnieżnikiem był już zgon i wegetacja. W tym roku mocno szedłem prawie do końca. Duża tu zasługa motywującej walki z Josipem ;).
Chyba najlepsze górskie miejsce open u GG, tak że jestem zadowolony :)
mlodzik (przyjechał 23:15 po mnie) marudził że nudno, ale ja ten maraton lubię :). Nie można wszystkiego przejeżdżać na adrenalinie ze zjazdów, hehe, długie pracowite podjazdy też muszą być ;).
Czarnym koniem wyścigu był niewątpliwie Wojtas, nie tylko nie zdechł na pierwszym giga, ale jeszcze mnie pognębił w końcówce ;). Gratki!
- DST 83.27km
- Teren 55.00km
- Czas 06:59
- VAVG 11.92km/h
- VMAX 56.20km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 2100m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Beskidzka wyrypa z faloxxem
Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · dodano: 01.09.2011 | Komentarze 4
Bladym świtem o 7 zerwałem się z wyra żeby choć trochę przygotować rower na wyjazd. Szybkie smarowanie, zdjęcie numeru po Krakowie i już można było jechać. Spotkaliśmy się po 9 pod schroniskiem w Stryszawie i od razu zaatakowaliśmy Jałowiec (1111m), coraz stromszy szuter, ale ogólnie jechało się dobrze.
Ze szczytu świetne widoki, zrobiliśmy mały popas i w dół. Zjazd to była masakra, w najśmielszych marzeniach tego nie przewidziałem ;). Wszystkie golonkowe trasy się przy tym chowają, po prostu nie ma tam niczego tak trudnego. Głęboka typowa dla Beskidów rynna zasypana luźnymi kamieniami, kijami i błotem, a pośrodku tego jeszcze wymyty głęboki rów z luźnym gruzem, do którego ostro ściągało pochyłe dno :). Oczywiście dużo prowadziłem, ale i tak na tych fragmentach gdzie jechałem zaliczyłem 2x otb i raz małą glebkę przy wsiadaniu ;))). A Olaf sobie jechał wszystko, gdzieś daleko z przodu i czasem się zatrzymywał żeby poczekać... ;)
Chciałbym mieć taką technikę jazdy, ale do tego trzeba po prostu w takich terenach jeździć. Jak sam faloxx stwierdził, na maratonach Golonki nie ma w sumie trudnych tras :), widząc jak on zjeżdża nie można się nie zgodzić.
Zjechaliśmy na jakąś szutrówkę i dłuższy moment jechaliśmy nią, niestety gdzieś tam po drodze przebiłem nieprzebijalnego Fossa ;) i chwila zeszła na zmianę na uczciwą dętkę.
W Hucisku walnęliśmy po browarku i trawiastą ścieżką obok cmentarza mającego chyba z 50m przewyższenia z dołu do góry ;) pojechaliśmy dalej. To znaczy faloxx pojechał, a ja trochę młynkowałem, a trochę prowadziłem. Olaf oprócz świetnej techniki zjazdu podjeżdża też jak czołg, naprawdę byłem pełen podziwu :).
Po drodze z Huciska do Koconia (tak mi się wydaje) był świetny zjazd, też wąski wąwóz, ale z dość płaskim dnem, tyle że w środku był głęboki chyba na metr drugi wąwóz o pionowych ścianach, wyryty przez wodę. Jazda 30cm ścieżką tuż nad tym rowem ryła psychę ;).
Podjazd na przełęcz Anula pod Łamaną Skałą też był częściowo z buta, końcówka trudna i po śliskich kamieniach, zaczynałem już czuć w nogach wczorajszy maraton, na szczęście po wdrapaniu się była już jazda widokowym grzbietem do samego Leskowca,
...gdzie zrobiliśmy mały popas, chwilę pogadaliśmy z okolicznym rowerzystą i nastąpiło parę kilometrów zjazdu, na którym nieźle sobie radziłem, ale faloxx nazwał ten zjazd "szutrówką" ;D.
Na dole obejrzeliśmy budowaną tamę i ruszyliśmy na niewielką 550m Górę Jaroszowicką, która mnie wykończyła ;).
Stromo, od połowy taskaliśmy rowery na plecach przez bukowy las (enduro całą giembą ;)), złapał mnie taki kryzys że ledwo szedłem. Po zjechaniu na szczęście trafiliśmy na otwarty sklep, bo nie wiem czy wróciłbym do Suchej. Wczorajszy maraton się mścił ;). Wróciliśmy już po płaskim, terenem ogromnej budowy sztucznego zbiornika w Świnnej Porębie.
To nie jest tama, to umocnienie przeciwległego brzegu w pobliżu Suchej :)
Cały dzień zeszedł na jeździe, po ciemku zajechaliśmy do faloxxa na super obiadek (dzięki Agata :)).
Ciężko było, ale fajnie, niesamowite widoczki, przekonałem się że ta część Beskidów jest trudna na rower, ale jak ktoś chce sobie wyszkolić technikę zjazdu i podjazdu, to tylko tam :).
Dzięki za jazdę :).
- DST 92.06km
- Teren 80.00km
- Czas 06:02
- VAVG 15.26km/h
- VMAX 66.30km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Szklarska Poręba i Izery
Czwartek, 4 sierpnia 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 2
Rano faktycznie czułem mięśnie jak po etapie Trophy, całe szczęście że to był ostatni dzień, postanowiłem "regeneracyjnie" pojechać szutrowo w Izery, tym bardziej że po południu miała być burza, a na szutrówkach da radę to jakoś przetrzymać. Rower cały upizgany po wczoraj, ale tylko przesmarowałem i w drogę.
Mieszanym żółto-zielonym szlakiem zjechałem do Borowic i później do Przesieki (fajne zjeżdziki! :)). Tam wkroczyłem na drogę sudecką, którą dość szybko dojechałem do Szklarskiej. Miliardy biegaczy trenowały na tej drodze, być może były tam jakieś zawody. W Szklarskiej wbiłem na europejską trasę rowerową i aż do Schroniska Orle jechałem ze spotkanym bikerem przejeżdżającym całe Karkonosze wzdłuż. Fajnie się gadało, zawsze to jakieś urozmaicenie nudnych szutrów. Jednak ogólnodostępne szlaki rowerowe nie są dla choć trochę objeżdżonych rowerzystów. Ale wybierając szlak pieszy jest z kolei ryzyko że będzie nieprzejezdny. I bądż tu mądry ;).
Po podjeździe pod Samolot i szybkim szutrowym zjeździe już byliśmy w Orlu, gdzie zatrzymałem się na popas.
Ciekawostka - sprzedawali tam piwo browaru Czarnków pod nazwą "Izerskie" ;))).
Ruszyłem dalej, Izery nie są jakoś porywające pod względem jazdy...
...ale jak się poszuka, to można znaleźć nawet northshora ;).
Oczywiście nim pojechałem, fajny i długi, odcinki drewniane były przeplatane technicznymi singlami po błocie i korzeniach. Przyjemny fragment.
Na górze skręciłem, żeby zdobyć Przednią Kopę 1114m, szuterek był na jednym odcinku naprawdę stromy,przednie koło trochę uciekało na boki. Fajny punkt widokowy na kotlinę izerską.
Obejrzałem jeszcze starą kopalnię kwarcu "Stanisław" na ponad 1000m npm:
skąd fajnie było widać wysoki wał Karkonoszy ginący we mgle na wschodzie:
i ruszyłem trudnym, porozmywanym zjazdem do Szklarskiej, bo już mnie kryzys głodowy łapał.
Z powrotem już nie jechałem drogą sudecką, tylko bokami, jeszcze dwa razy podjeżdżając w okolice 1000m npm - podjechałem cały podjazd na Dwa Mosty od Petrovki, a potem całą Chomontową, ale tu już ledwo jechałem ;). Trochę się jednak najeździłem przez te dni i organizm się buntował. Okazało się, że mimo futrowania ile wlezie w przerwach między jazdami zostawiłem w górach półtora kilo body mass ;))).
- DST 84.96km
- Teren 70.00km
- Czas 06:37
- VAVG 12.84km/h
- VMAX 53.30km/h
- Temperatura 23.0°C
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Na wschód od przełęczy Okraj
Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 2
Poprzedniego dnia postanowiłem zwiedzić tereny na wschód od przełęczy Okraj. Z rana samopoczucie dobre, przesmarowałem z lekka poskrzypującego górala i ruszyłem zielonym szlakiem do Kowar, a potem rowerową szutrówką na przełęcz. Z początku chciałem podjechać bezpośrednio żółtym szlakiem, ale nie prezentował się zachęcająco ;)
więc dojechałem do asfaltu i ostatnie dwa kilometry podjechałem tamtędy.
Z Okraju ruszyłem graniczną ścieżką, czyli szlakiem czerwonym, z początku singlowo, trudno i w górę, ale później szlak przekształcił się w starą drogę, zaczął tracić wysokość i atakować oczy niesamowitymi widokami.
Z 15 kilometrów bujałem się szuterkami i singielkami, zanim zjechałem do podnóża gór. Fajne widokowo tereny. Było dość mokro, więc rower zmieniał barwę na bardziej brązowe odcienie ;).
Po zjechaniu popas w wiosce i ruszyłem w stronę zalewu Bukówka, żeby zdobyc górę Zadzierną wiszącą tuż nad wodą. Niespodzianka - okazało się że szlak (główny szlak sudecki! ;)) jest tu całkowicie zarośnięty. Autochton poradził mi okrążyć górę i wjechać od drugiej strony, gdzie miało być przejezdnie.
Wdrapałem się więc na ziemną zaporę...
...i kierując się zasadą wielkopolską "nad brzegiem jeziora zawsze jest singiel" poszukałem tegoż. I był! :)
Początkowo nad wodą, potem w górę, w końcu połączył się z biegnącym z drugiej strony szlakiem. Ostatnie 300m z papcia, szlak był rozryty przez ekipy usuwające wiatrołomy. Ale szedłem, podejrzewając że widoki będą zrywać laczki. I miałem rację :).
Ten cycek w pobliżu środka po prawej stronie to Śnieżka ;).
Zajebisty punkt widokowy, w dodatku bez ludzi. Nic tylko rozbić namiot na noc i rozpalić ognisko :).
Zdobyłem jeszcze jedną górkę zaskakująco stromą szutrówką, w najbliższym sklepie popas i zacząłem powoli wracać, bo stało się jasne, że na Rudawy Janowickie czasu i sił już dziś nie wystarczy.
W Szczepankowie podjeżdżając czarnym szlakiem obejrzałem ładny wapiennik:
I zaraz zgubiłem szlak :), tak że na górę zbocza wdrapywałem się na szagę z rowerem pod pachą :).
Parę kilometrów zjazdu i przekroczyłem asfalt na Okraj, i znów terenowo go zdobyłem, bo umyśliłem sobie zjechać Tabaczaną Ścieżką. I powiem tyle - na forum u Golonki pisali, że jest to szlak dostępny dla przeciętnego bikera z obyciem w terenie.
A ja napiszę, że uważam się za przeciętnego bikera, ale dla mnie kilkaset metrów było niedostępne, i dobrze że Tabaczana wypadła z trasy maratonu, bo jest o wiele trudniejsza od zielonego szlaku do Borowic. Wielkie ostre kamienie, między nimi grysik z takich parocentymetrowych, a po tym wszystkim płynie strumyk :))). No i znaczna stromizna.
Wiadomo, jak się mieszka w Karpaczu i jeździ tam parę razy w sezonie to można się przećwiczyć, ale dla normalnego człowieka z nizin przejezdne za pierwszym razem to to nie jest ;).
Po zjeździe do Karpacza już o zmroku byłem porządnie wymęczony, więc po jedzeniu padłem jak kawka, czułem się trochę jak po etapie Trophy ;).
- DST 116.20km
- Czas 05:05
- VAVG 22.86km/h
- VMAX 64.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Szosowo - Przełęcze Karkonoska i Okraj
Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 6
Nie spieszyłem się tego dnia z wyjazdem. Dopiero przed południem wyjechałem spod Wangu leśnym zjazdem do Borowic i dalej do Podgórzyna. Podjazd z samego dołu na przełęcz Karkonoską, a ściśle do schroniska Odrodzenie liczy sobie 9 kilometrów długości i prawie 900m przewyższenia. Pamiętając ile mnie to kosztowało na góralu miałem wątpliwości czy na szosie dam w ogóle radę podjechać ostatnie strome 4 kilometry.
Początek z Podgórzyna aż do Przesieki jest łatwy, choć prędkość systematycznie malała z ponad 20 na 15-16 km/h. W Przesiece wyprzedził mnie w niezłym tempie jakiś szosowiec, chwilę się go trzymałem ale odpadłem. Ech, mieć taki podjazd do trenowania koło domu :). W lesie za Przesieką zaczęły się konkrety, pierwsza ścianka ~30% była tuż przed skrzyżowaniem z Drogą Sudecką. Mimo że krótka, podjechałem ją porządnie zasapany i pełen wątpliwości co do dalszej części podjazdu ;))). Na skrzyżowaniu, przed właściwą masakrą parę kółek żeby złapać oddech i ogień pod stromiznę. Oczywiście od razu 34x23, moje najlżejsze przełożenie, jakieś 50m dało się jechać, ale dług tlenowy narastał bardzo szybko i resztę pierwszego nastromienia przejechałem w beztlenie, przepychając siłowo korby przy 5-7km/h. Stanąć na pedały się nie dało, bo za słaba przyczepność, zresztą na tej stromiźnie nie miałem sił zeby rozkręcić jakąś większą szybkość nawet na stojąco. Na szczęście stromizna skończyła się zanim skończyłem się ja ;). Jakieś 2.5km było łagodniejsze, można było jechać 10-12km/h. Starałem się odpoczywać ile wlezie. Fajny był doping turystów podchodzących na Karkonoską, w tym momencie było na tyle lekko że mogłem się nim cieszyć ;))).
Kilometr przed szczytem zaczęło być znów stromo, zacząłem halsować po całej szerokości jezdni, było tak ciężko, że do samego końca nie wiedziałem czy wjadę. Każde minimalne wypłaszczenie, którego na góralu nie widzi się w ogóle, było olbrzymią ulgą. Napis "500m" przyjąłem z niedowierzaniem - jak to, tyle mam jeszcze podjechać? Nie da rady!
Co ~50m był jakiś napis, przyjąłem taktykę, że jadę choć do następnego napisu, a potem się zobaczy. Nigdy mi się jeszcze tak nie dłużyło kilkaset metrów na rowerze. Szkoda że nie miałem pulsaka, chciałbym wiedzieć jakie miałem tętno :).
W końcu przez mgłę zobaczyłem z przodu zakręcik gdzie jak wiedziałem było już tylko kilkanaście procent nachylenia. Mimo że był tylko o 50m, i tak do końca nie wiedziałem czy dojadę. W końcu się udało. Masakryczny podjazd na takim przełożeniu jakie miałem, długo go będę pamiętał, ale najważniejsze że się udało :D.
Podjazd pod Odrodzenie to już formalność, małe piwko i chwila przerwy, bo mi się nogi trzęsły ;), no i ruszyłem po odbiór nagrody, czyli 25km zjazdu do Vrchlabi:
Po czeskiej stronie znacznie ładniejsza pogoda, minąłem Spindlerovy Młyn z tamą, w Vrchlabi wyjechałem z Karkonoszy na pogórze i skręciłem na wschód w stronę przełęczy Okraj. Po drodze jeszcze mała 700 metrowa hopka i w Svobodzie zacząłem długi, chyba 20 kilometrowy podjazd. Po drodze minąłem długi, chyba trzydziestoosobowy peleton złożony z samych dziewczyn na identycznych Cannonach :D. W Polsce coś nie do pomyślenia, nie wiem czy na jakimś maratonie w sumie startuje tyle kobiet ;).
Podjazd pod Okraj bardzo przyjemny, prawie stałe, dość łagodne nachylenie, prędkość 15-20km bez wypruwania się, bo po osiągnięciu przełęczy Karkonoskiej jechałem już bez napinki. A widoki super, po czeskiej stronie nie ma tak dużej zabudowy jak u nas i spore doliny zabudowane tylko kilkoma rozproszonymi chatami zdarzają się często.
Za Okrajem zatrzymałem się jeszcze na serpentynie, bo zachwycił mnie widok:
...z którego oczywiście na zdjęciu nic nie zostało ;). Tak czy inaczej, postanowiłem następnego dnia poeksplorować tamte okolice na góralu.
W Karpaczu podjazd pod Wang zrobiłem w dobrym tempie, jak na 110km w nogach. Cały czas powyżej 15km/h, jednak na sztywnej szosówce podjeżdża się o wiele lepiej niż na góralu.
Bardzo udany rowerowo dzień :).
- DST 60.52km
- Teren 55.00km
- Czas 05:08
- VAVG 11.79km/h
- VMAX 68.60km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 3150m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Głuszyca - pierdolę, nie jadę
Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 7
Bez ochoty jechałem na ten maraton, całodzienna ulewa poprzedniego dnia mocno schłodziła mój zapał. No ale przecież w Głuszycy nie ma błota...
60km z Karpacza szybko minęło, zimno, coś z nieba leci... nienajlepsze warunki do startu. Pogaduchy ze znajomymi przeciągają się i do sektora wchodzę w ostatniej chwili :).
Start na luzie i w dobrych humorach:
(c) JPbike
Jadę sobie spokojnie, za Mlodzikiem, bez dyszenia i wypruwania się, pamiętam że początek jest ciężki. Okazuje się że jest bardzo ciężki :). Po paru kilometrach ogarnia nas błoto jak w Beskidach, do tego mokre korzenie, ogólnie ślisko jak cholera. Na poboczach leżą powaleni warunkami rowerzyści :). Parę razy muszę wygarniać błoto z widełek, bo blokują się koła.
Wszyscy mi odjeżdżają i jadę samotnie, ani z przodu, ani z tyłu nikogo. Tylko z dwoma Czechami się tasuję. Podczas pokonywania błotnistych zjazdów i dla odmiany błotnistych podjazdów dojrzewa we mnie myśl żeby się wycofać. Nie ma sensu, czas i tak będzie słaby, punktów nie będzie, do generalki nie będzie się liczyć... typowe marudzenie :). Zresztą nie wiadomo czy się zmieszczę w limicie, na 56 km trzeba być w 5h, a tu raptem średnia 10km/h na budziku :).
I tak sobie jadę, po ciężkich 30km zaczyna być lżej i szybciej, ale już mi się nie chce. Mówię sobie, że na półmetku schodzę, jeszcze pokonuję (z buta) potwornie stromą serię zjazdów na zdaje się Czerwonych Skałach czy jakoś tak. Dodatkowo mnie to wkurza, bo ten fragment miał być ominięty w razie złych warunków. Mega pojechało sobie łatwiejszą trasą na Sowę, a nas gigowców każdy ma w dupie i ciąga po błotach i pionowych skałach przez dziewięć godzin bez żadnego pardonu. Pierdolę, nie jadę, chcę jeszcze trochę po Karkonoszach pojeździć, a nie zdychać ze zmęczenia, reperować rower albo siedzieć w gipsie do końca tygodnia. Tak sobie mniej więcej rozmyślałem :))).
Ostatni diabeł siedział na bufecie na 43km. Miał postać bikera mówiącego że rezygnuje i jedzie asfaltem do Głuszycy (było stamtąd z 5km asfaltem w dół). Ale się oparłem pokusie i zgodnie z założeniem ruszyłem trasą, a za mną jeden z Czechów, z którym się mijałem od początku. Ostatni fragment był już łatwy i stosunkowo mało błotnisty, tyle że odkręcił mi się blok w butach i parę minut dokręcałem (śrubka na szczęście nie wypadła). Dzięki temu nie miałem na półmetku dylematu, bo o włos się nie zmieściłem w tych pięciu godzinach limitu i nie puścili mnie dalej :).
Przybiłem piątkę z Czechem i wróciłem na metę, witając wracających z trasy ubłoceńców już umyty i ciepłych ciuchach ;). Z Adamuso, który rozwalił przerzutkę walnęliśmy po bronku i tak jakoś czas płynął, aż wszyscy ze znajomych łącznie z fotografującym JPbike stawili się na mecie :)
(c) JPbike
Jakoś po MTB Trophy mam kłopot z motywacją w czasie startów, tam w ogóle nie było opcji żeby się wycofać, a teraz na "zwykłych" maratonach jakoś mi się nie chce. Mam nadzieję że na trzech ostatnich maratonach Powerade będzie lepiej.
- Czas 08:00
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Treningi nierowerowe
- Aktywność Jazda na rowerze
Przełęcz Karkonoska-Śnieżka
Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0
Pogoda z rana jeszcze możliwa, ale psuła się szybko, więc wycieczka piesza. Zielonym szlakiem do Borowic, lasami do podnóża asfaltu na przełęcz Karkonoską i do góry. Na górze już zaczęło padać, jedno kontrolne piwko w Odrodzeniu i czerwonym szlakiem we mgle i mżawce w stronę Śnieżki. Widoków tym razem nie było za wiele :)
.
Przed Śnieżką już lało, ale dałem radę wejść, o dziwo paru ludzi jeszcze chodziło w tych okolicach. Taka pogoda to jedyna okazja na wejście bez tłumu opasów z Karpacza ;). Bo na szlaku poza deptakiem spod Wanga oczywiście zero Polaków - po co się męczyć? Tylko Czesi i Niemcy chodzą po innych szlakach Karkonoszy.
- DST 39.44km
- Teren 30.00km
- Czas 02:37
- VAVG 15.07km/h
- VMAX 60.30km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozruch w Karpaczu
Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0
Zaraz po przyjeździe do Karpacza wyskoczyłem na szybki rekonesans terenu. Było sucho... jeszcze ;)
Najpierw trochę śmigania i trasą maratonu, i szlakami, np bardzo fajnym zielonym z Borowic do Przesieki - kontynuacją golonkowego zjazdu z Chomontowej. Super zjazd, tego mi brakowało :
Później podjazd Chomontową, na szczycie skręt w wyżej idącą zdrogę, która powyżej tysiąca metrów oferowała niezłe widoczki:
i posiłek:
Ale w okolicach 1100m zmieniła się w coś takiego:
...i trzeba było wracać. Jeszcze trochę kluczenia w Karpaczu, tradycyjny podjazd pod Wang i do domu. Takiej spokojnej jazdy po górach potrzebowałem :)