Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:7768.28 km (w terenie 5802.50 km; 74.69%)
Czas w ruchu:441:40
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:73.50 km/h
Suma podjazdów:93527 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:160960 kcal
Liczba aktywności:89
Średnio na aktywność:88.28 km i 4h 57m
Więcej statystyk
  • DST 76.32km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 20.17km/h
  • VMAX 39.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric Nowa Sól

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 13

Jechaliśmy z Jacgolem i Marcem, Nowa Sól jest najdalej położonym maratonem Kaczmarka, więc trochę w aucie zeszło. Trasa nowa; nie wiadomo było co się szykuje, ale wykres przewyższeń wyglądał groźnie.
Po przyjeździe dłuższa, 10km rozgrzewka z paroma sprintami, obadałem początek trasy, masa kałuż, i już po trzech kilometrach singielek po kurwidołkach, tu na pewno będzie korek, wzbogacony o tą wiedzę idę do sektora ;). Strasznie jestem śpiący, zero adrenaliny przed startem. Stoimy sobie z Winqiem w sektorze i zastanawiamy się kto tym razem wygra, on czy ja :).
Zaraz po starcie korek w zwężeniu, udało mi się spowodować kraksę, ktoś mimo krzyków "uwaga" leciał jak nieprzytomny i przyp... w moją tylną oponę. Z tyłu od razu się posypali bikerzy jak klocki domina. Ach ci nabuzowani miniowcy ;).
Na pierwszej prostej tracę kilka miejsc, odzyskuję od razu przy przejeździe przez wielką kałużę, którą wszyscy ostrożnie w kolejce omijają, a ja walę środkiem :).
Ogólnie trasa składa się z długiego 10km dojazdu po płaskim i dwóch 22km rund po interwałach. I oczywiście powrotu.
Dojazd jest płaski, ale ma kilka wybijających z rytmu singli, dużo ostrych zakrętów po mokrym (całą noc padało, a ja na kołach mam Race Kingi... zastanawiam się co to będzie) i masę kałuż. Więc okresy sprintu są przeplatane siłową jazdą i zwolnieniami niemal do zera na zakrętach w mokrej ściółce. Męczące, tym bardziej że jazda ciągle w ciżbie miniowców. Na szczęście dzięki rozgrzewce jedzie się dobrze, nie przytyka.
Zaraz po wjeździe na rundy zaczynają się podjazdy. Super trasa, najciekawsza w całym cyklu jak do tej pory. Ciągły interwał, strome, prawie górskie podjazdy na młynek, zjazdy po singlach z korzeniami, masa zakrętów, strome ścianki do zjechania. Fajny był stromy zjazd po przecince - wszystkie pieńki, a była ich masa, były pomalowane na pomarańczowo :D. Efekt był surrealistyczny, ale mógł się podobać ;). Dodatkowo poziom trudności podkręca masa wody i słabe opony. Już po rundzie dojazdowej nie mam smaru na łańcuchu :).
Na pierwszym kółku przy redukcji przed stromym podjazdem spada mi łańcuch - od razu dogania mnie Jacgol - kalka z Boszkowa. Wsiadam i rzucam się w pogoń, przy okazji widzę jak Jacek na pełnej prędkości pakuje się w wymyty wodą zjazd pełen gruzu i wielkich kamieni. Golonko by się nie powstydził. Miota nim jak szatan :), nie wiem jak on to zjechał bez gleby, jak na drugim kółku się przyjrzałem temu gruzowisku to aż mi się zimno zrobiło :).
Ostatecznie Jacgola wyprzedzam biegiem ;) na niepodjeżdżalnym podjeździe (hehe), stromym i z wymytym rowem pośrodku.
Pierwszą rundę źle mi się jedzie, nie lubię jazdy w takim tłoku po technicznych singlach, dlatego parokilometrowe wypłaszczenie zwiastujące rozjazd witam z ulgą. Z ogromnego peletonu jadącego przede mną zostaje jeden biker i w końcu można jechać swoim rytmem.
Z tyłu dochodzi kilku zawodników, w tym Ewelina Ortyl, doganiamy dwóch z przodu i formuje się kilkuosobowa grupka, Ewelina wyprzedza mnie na mocno interwałowym odcinku więc gonię, może mnie robi u Golonki, ale na płaskim się nie dam ;). Póki są ostre górki jadę z tyłu, ale jak się zaczynają "tylko" interwały wysuwam się do przodu i próbuję uciec. Grupka się trzyma jak przyklejona :). Ostatecznie na krótkim płaskim odcinku z ogromnymi kałużami tnę z blacika przez środek i się urywam, zostaje tylko jeden koleś, którego nie jestem w stanie zidentyfikować, bo cały czas siedział mi na kole. I tak z 10km, zaczęło mnie to wkurwiać, bo raczej był silniejszy, po każdym trudniejszym zjeździe zostawał, ale był w stanie dociągnąć. Ale przed ostatnim wypłaszczeniem był ostry zakręt i zaraz podjazd, nie zdążyłem zredukować i stop. On też nie zdążył, ale zakleszczył mu się łańcuch. Hell yeah!!! :D
Biegiem do góry i uciekam :). Na górze jeszcze jeden z Orła Lipno biedzi się z łańcuchem. Takie to było perfidne miejsce.
Kolesia już nie zobaczyłem, uskrzydlony tym "sukcesem" ;) z blatu już nie zrzucałem do końca.


A może jednak czasem zrzucałem, bo na zdjęciu mam średnią tarczę :D.

Zaczęło się wypłaszczenie, koniec rundy, gdzie zdublowałem kilku miniowców i ostatnie 10km po płaskim, w samotnej jeździe minęło to błyskawicznie, z przodu nikogo, z tyłu nikogo, tylko tuż przed metą widziałem daleko jakiegoś megowca, ale był poza zasięgiem.
Bardzo fajna traska, zupełna odmiana po Wałczu i tego właśnie mi było trzeba. Race Kingi konkretnie tańczyły, i to dodawało tylko smaczku :).

Miejsce 27/68 open, 9/24 M3. Czas 2:56:49.

O, do Magdy Hałajczak straciłem tylko 3:10, zaczyna znów być w zasięgu ;).
W sumie niespodziewanie dobry wynik, 636 pkt to najwięcej w tegorocznych wyścigach Kaczmarka, nie liczyłem na to na tak mokrej i interwałowej trasie.
W generalce powinienem się utrzymać na 6 pozycji, strata 5 miejsca wydaje się nie do uniknięcia :).

Wyniki pozostałych gogglowców:
Jacgol 02:59:55
Marc 03:23:25
Zibi 03:25:59

Jacek deptał mi po piętach cały wyścig, a Zbychu Marcowi ;).


Kategoria Maratony


  • DST 87.03km
  • Teren 70.00km
  • Czas 03:32
  • VAVG 24.63km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikecrossmaraton Wałcz

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 20.08.2012 | Komentarze 11

Rano o siódmej było 22 stopnie, nie zapowiadało to lekkiego wyścigu. To już trzeci maraton z okresem chłodu przed i upałem w dniu startu, jak tu się przyzwyczaić?
W odróżnieniu od Dolska formalności były tym razem błyskawiczne, przejechałem się z Jarkiem z teamu na krótką rozgrzewkę, która ujawniła szutrową autostradę na początku, przed startem spotkaliśmy jeszcze Asię, z3wazę robiącego na technicznego ;) i Josipa. W sumie frekwencja nie była duża, może z 200-250 osób na obu dystansach.
Z nieba lał się upał, czuło się to stojąc w sektorze. Po starcie, w dużej grupie jechało mi się podejrzanie lekko, już podejrzewałem że jestem daleko z tyłu i słabo jadą, ale rzut oka na licznik pokazał że jedziemy grubo powyżej 30km/h i wcale wolno nie jest. W zasięgu wzroku pozostałych trzech gogglowców startujących mega. Niestety po kilku km zaczęły się górki i tradycyjnie zostałem z tyłu, w tym roku mocno jechane podjazdy wyjątkowo mi nie idą. Peleton się porwał na grupki, zebrałem się w sobie i zacząłem wyprzedzać, trasa znów zmieniła się w leśną drogę z łachami piachu, takie tereny mi leżą, wystarczy mocno deptać i jakoś się jedzie ;).
W końcu jadąc w kilkuosobowej grupce doszliśmy Josipa, na brukowym pojeździe wyszedłem na prowadzenie, po chwili słyszę: Dobra, zostali, uciekamy! ;)
Oglądam się a z tyłu tylko Wojtas się ostał ;). No to rura, kilka kilometrów przejechaliśmy razem, zapowiadało się, że z teamowej współpracy coś w końcu wyjdzie. Niestety na krętym singlu przez kukurydzę usłyszałem za sobą trzask i Wojtasa już nie było. Chwilę jechałem wolniej, myślałem że jakaś mała awaria i zaraz dojedzie, ale jak się okazało awaria była poważna i całkowicie nietypowa - skorupę siodła ściągnęło z prętów przy upadku. W życiu o czymś takim nie słyszałem :).
Zamiast Wojtasa doszła mnie grupa której uciekliśmy wcześniej, była tam między innymi Małgorzata Zellner, ale nastąpił jedyny techniczny element na wyścigu - metrowy stromy zjazd do wąskiego wąwozu i się porwało, na punkcie pomiaru czasu jeszcze się z częścią grupy tasowałem, ale po bufecie na około 22km zostałem może z dwoma osobami. Punkt pomiaru czasu był na jedynym poważnym podjeździe - tu był konkret, górski maraton by się tego nie powstydził - długości podjazdu na Dziewiczą w rynnie, ale stromszy, ja to jechałem na przełożeniu kompletnie młynkowym.
Za bufetem jechałem mocno, ciągnąc za sobą kilka osób, bo jednak dociągnęły. Stopniowo się urywałem, z jednym kolegą z Treka doszliśmy w końcu kolarza w podartych spodenkach po glebie. Dałem zmianę, po chwili on ku mojemu zaskoczeniu poprawił i to mocno. W końcu ktoś aktywniejszy. Trek został, a my we dwójkę po zmianach zaczęliśmy jechać mocno powyżej 30km/h. Zbliżając się do końca rundy zobaczyliśmy przed sobą dużą, kilkunastoosobową grupę.
"Mamy ich, k...", skwitował towarzysz, "Chyba nie ma kto tam pracować w czubie" ;)
Faktycznie, ze trzy-cztery mocniejsze zaciągi pod 35km/h i po chwili jechaliśmy w dużym peletonie i tak dotarliśmy do końca pierwszej rundy. Kilkanaście kilometrów tak jechaliśmy, trochę dało się odpocząć, choć może niepotrzebnie dawałem też zmiany, trzeba było korzystać z osłony. Jechał w grupie Jarek z Goggla, co mnie ucieszyło, bo jeździ w tym roku lepiej ode mnie.
Mniej więcej po 10km drugiej rundy zaczęło się podkręcanie tempa i szarpanie, trzymałem się, bo byłem bardziej z przodu, ale tylne wagony sukcesywnie odpadały. Dogoniliśmy też Tomka Cz. z Goggla, jechał bliżej czuba i złapał go zgon. Atak poszedł na singlu w kukurydzy, z przodu było z 3-5 ludzi, powstała przerwa na parę metrów, oni to zauważyli i przycisnęli. Zostałem. Teraz priorytetem było nie dać się dogonić pogubionym wagonikom, kilka było w zasięgu wzroku. Widziałem ich aż do bufetu, dopiero tam się oderwałem. Wyprzedziłem jeszcze dwóch z uciekającej grupki, w tym Jarka, obu z laczkami. Najgorsze że kończyła mi się woda, bidony już od dawna puste, w bukłaku resztki. Jakieś 10km od mety zaczął się masakryczny zgon. W bukłaku sucho, brzuch boli, w głowie się kręci, nie ma siły... w końcu się przegrzałem ;).
Miałem poważne wątpliwości czy dojadę ten kawałek, czy w końcu spadnę z roweru.
W końcu niedługo przed metą zobaczyłem daleko z przodu kogoś w żółtym stroju, nie doganiałem go błyskawicznie jak dublowanych miniowców, więc to megowiec. Skupiłem się na pogoni i trochę mi to pomogło. Jakoś dojechałem do mety.
Ale ten odcinek był tragiczny, na drugim międzyczasie miałem tylko 12 minut straty do Mateusza Rybczyńskiego, a 52 minuty później, na mecie - 20 minut. Kompletny zgon, te 20-22km jechałem jak sierota ;).
Na szczęście nikt mnie nie dogonił i dojechałem jako 21 open i 8 w M3.
W sumie miejsce niezłe, ale szkoda mi ostatniej godziny, pierwsze dwie godziny jechałem bardzo dobrze, ostatnią - słabo. Winny jest potworny upał, ale i tak mogło być lepiej, nawet o kilka minut.
Jechałem ten maraton treningowo, założenie miałem takie że pojadę agresywnie, bez większego wożenia się na kole i to się udało. Sporo zmieniałem pociągi, podobała mi się akcja gdy we dwóch doszliśmy kilkunastoosobowy peleton ;).
Podoba mi się też jazda bez pulsaka, mam wrażenie, że wyciskam z siebie więcej w takiej sytuacji, gdy nie muszę się dodatkowo przejmować wysokim tętnem, hehe.
Ogólnie fajna impreza i żałuję, że nie poszedłem w generalkę u Gogola, pasują mi jego trasy, a poprawił mocno organizację, pod tym względem nie było się do czego przyczepić.
Czas 3:05:38, miejsce 21/75 open, 8/21 M3.


Kategoria Maratony


  • DST 84.24km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:29
  • VAVG 15.36km/h
  • VMAX 60.40km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 2407m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap V - Walim-Kudowa Zdrój

Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 9

Ała... Rano bolą mnie całe nogi, od dużego palca u nogi aż po krzyże ;). W dodatku upał mimo wczesnej pory niemiłosierny, mimo kilku objazdów trudniejszych miejsc na trasie łatwo nie będzie. Chwilę zastanawiam się nad camelem, bo bufetów na etapówce jest mało, tylko trzy na etap, ale ostatecznie rezygnuję.
Start bardzo wolny, śmiać mi się chce gdy jedziemy 17km/h przez Walim. Na maratonie byłby ogień 40km/h ;).
Na początek dwa solidne podjazdy w pełnym słońcu, pod koniec drugiego na 16km wysączam ostatnie krople z drugiego bidonu, bo upał nieziemski. Takim schematem będę jechał - picie kończy się zawsze 30-60 minut przed następnym bufetem i dojeżdżam z wysuszoną paszczą. Na bufecie jeden powerade na miejscu i dwa do bidonów i jazda dalej, bo nie mogę przełknąć jedzenia. Zdecydowanie camel by się tego dnia przydał :).
Na bufecie doganiam Janka, mocno dziś zaczął. Na podjeździe znów wydziera do przodu, ale kontroluję go w lekkiej zadyszce, pod koniec znanego podjazdu za Andrzejówką atakuję i się odrywam. Jedziemy częściowo trasą Wałbrzycha, doskonale ją już znam i nawet zjazdy pokonuję w siodle. Następuje 16km szlaku granicznego, technicznie łatwiejszy od tego ze Złotego Stoku, ale kondycyjnie bardziej wymagający. Suszy. Picie kończy mi się jeszcze przed zjazdem w dolinę gdzie miał być bufet i chyba z 10km jadę bez picia. Znów kurwuję pod nosem :).
Sporo korzeni, łatwych, ale mocno wybijających z rytmu.
W końcu długi zjazd do bufetu, na którym zaliczam glebę na koleinie w szutrze. Na szczęście zdążyłem mocno zredukować prędkość, więc skończyło się na małej obcierce. Bufet witam jak oazę na pustyni ;).
Teraz sekcja asfaltów chyba z 20km. Z początku mocny i długi podjazd, później generalnie w dół, z widokiem na zbliżające się Góry Stołowe. Ten odcinek jadę sam, ale mija dość szybko.
Na ostatnim podjeździe do Karłowa, najpierw w lesie po bruku z ogromnych kocich łbów, później po prażonych słońcem łąkach zdycham całkowicie, zastanawiam się kiedy spadnę z roweru, ale jadę, bo tasuję się z Rosjaninem, chyba też ma dosyć, ale twardo walczy. Na bufecie dziewczyna informuje nas że już tylko w dół.
Jest to prawdą przez 500m, później jeden techniczny podjazd, następnie drugi... i jeszcze trzeci ;). Na jednym z nich na mokrych kamieniach słyszę soczyste "Suka!!!" i dzwięk uślizgującej się opony, Rosjanin zostaje z tyłu więc atakuję :).
Na dłuższym odcinku asfaltu też widzę lepszą technikę, 6 dni temu bardzo zwalniałem na zakrętach teraz wchodzę 50km/h i jeszcze dokręcam. Końcówka to odwrotność uphillu z prologu, mijam tam Jarka W. z laczkiem 3km od mety. Pech, ale dzięki temu mam zwycięstwo etapowe, hehe.
Wyprzedzam jeszcze kilku bikerów na technicznych odcinkach, ale końcówka bez sensu jest poprowadzona serią schodów i bardzo stromą ścianką, gdzie Rosjanin dysponujący lepszą techniką mnie porobił ;(.
Nie wiem po co były te schody na finiszu, chyba z 5-6 odcinków, chyba po to żeby ktoś się jeszcze połamał na samym końcu.
Ciężki etap przez duży upał, ale pogodę mieliśmy genialną cały wyścig, prawie zawsze było optymalnie, prawie nie było też deszczu.
Ogólnie porównując Sudety MTB do MTB Trophy z zeszłego roku widzę że Challenge było trudniejsze, i technicznie, i kondycyjnie. Spodziewałem się czegoś łatwiejszego, i trochę mnie to zaskoczyło. Ale bardziej mi się podobało niż Trophy, bo jechało się dokądś, był jakiś cel gdzie trzeba było dojechać, a nie jechało się po pętlach, noclegi w salach miały swój fajny klimat, trasy były bardzo zróżnicowane no i towarzystwo było świetne.
Chętnie powtórzę ten wyścig w przyszłym roku, może z lepszym przygotowaniem, żeby Josip musiał się trochę posprężać ;).

Czas ostatniego etapu 5:29:50, miejsce 110/197, najlepsze jak do tej pory.
Miejsce w generalce SOLO 87/147 z łącznym czasem 30:31:18

Josip 28:42:45
Klosiu 30:31:18
Janek 31:46:14
Piotrek 32:51:35
Iga 33:31:58
Marc 34:19:07
Wojtek 36:24:21

Na końcu obiecany bufet mięsny, mięcho i kiełbasy z grilla, wędliny, smalczyk i kiszone ogórki z pajdami chleba! :D Obżeram się tak jak jeszcze nigdy na tym wyścigu (ale następnego dnia rano znów jestem głodny jakbym nic nie jadł ;)), smakuje genialnie po sześciu dniach wpieprzania słodkich koksów.
Piwo już nie wchodzi, więc całą ekipą ścigantów wraz z Januszem z Poznania kończymy Sudety MTB Challenge paroma kolejkami żubrówki. I to też było fajne :).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 76.91km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:42
  • VAVG 13.49km/h
  • VMAX 63.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 2481m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap IV - Złoty Stok-Walim

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 4

Org trochę straszył tym etapem, że ciężko, non stop interwały with no rest...
W sumie to jedyne góry w których nigdy nie byłem, byłem za mały gdy odbywały się maratony w Bardzie ;), więc było się czego bać. Znajomi co niektórzy też już deklarowali, że pojadą turystycznie, że sprzętu szkoda, że ciężko... ;P
Na starcie mocno czuję nogi, samopoczucie też niewyraźnie, dziwne, bo wczoraj po zjeździe z trasy byłem mało zmęczony. Peleton bardzo powoli startuje w pełnym słońcu i zaczyna dostojnie piąć się pod górę. Zgodnie z założeniem jadę powoli, stopniowo się rozkręcam i wyprzedzam, ale dowalam do pieca dopiero po przekroczeniu DK46 na 12 kilometrze. Bardzo łagodny podjazd po szutrach, z fajnymi widokami z prawej. Wyprzedza mnie mocny Czech i siadam mu na koło, ładnych parę kilometrów jedziemy po mocnych zmianach pod 30km/h mimo że jest pod górkę. Jak zwykle samopoczucie na starcie nie ma nic wspólnego z jazdą na etapie.
Tak dojeżdżamy do słynnego zjazdu do Barda. Dla mnie horror. Początkowo po mokrych skałach, później po szutrze od czasu do czasu urozmaicanym śliskimi jak cholera skałkami. Tak śliskich kamieni nie było nigdzie na trasie!
Tracę miejsca, ale wyprzedzają mnie dość mocni zawodnicy, więc ładnie pociągnąłem na początku :).
Wyprzedza mnie też Piotrek, ale dosłownie chwilę dalej na dużej prędkości zalicza glebę na śliskim odcinku. Macha żebym jechał dalej więc jadę. Ten zjazd to była rzeźnia, bardzo dużo ludzi tu przyglebiło.
U wylotu wąwozu bufet, po którym wkraczamy w inny świat. Sucho, przejezdnie, bez korzeni (tzn korzenie były, ale po wczoraj wydaje mi się że nie ma ich aż do końca, ogromne korzenie na szlaku granicznym zrobiły swoje ;)).
Dość łatwy odcinek do Srebrnej Góry, tam przejazd słynnym wiaduktem bez barierek, zjazd dla szaleńców oczywiście sprowadzony i genialny singiel dookoła ogromnej twierdzy brzegiem fosy, tuż nad przepaścią. Piękny odcinek.
Później był wspomniany w roadboku "up and down, up and down with no rest", czyli droga do Wielkiej Sowy z zaliczeniem bodaj wszystkich szczytów tego wąskiego pasma górskiego. Podoba mi się, bo zjazdy są na tyle krótkie, że nie tracę wiele i odrabiam na podjazdach, a nawet zyskuję miejsca.
W końcu zaczynam trochę odczuwać zmęczenie, doganiają mnie ktone i Paweł z Biketires i gawędząc jedziemy dalej. Przed Wielką Sową doping dużej grupy młodych dziewczyn bardzo dobrze działa, wszyscy ruszają jakby zaczynali wyścig :D.
Odzyskuję część sił i dość wykańczający podjazd na Sowę robię w siodle, zresztą tak samo zjazd, który ostatnio poprzecinano wysokimi murowanym odpływami, na szczęście da się je przeskoczyć.
Na zjeździe z Małej Sowy tracę kilka miejsc, na chwilę schodzę z roweru, ale generalnie widzę olbrzymią poprawę w technice, jedzie mi się po tych wielkich kamieniach bardzo dobrze.
Kluczowe było odkrycie dokonane poprzedniego dnia - na mokrych korzeniach i kamieniach nie hamuje się przodem. Teraz każdy zjazd jest dwa razy łatwiejszy i szybszy, bo nie ma nawet jak wytracić prędkości, hehe :).
Krótki asfalt i jestem w miasteczku Walim, które kopiując styl roadboka ochrzciliśmy We are smashing ;).
Bardzo fajny etap, dobrze mi się jechało. Pogoda też idealna, ładnie, ale nie za gorąco. W końcu rower nie wymagał żadnych napraw po etapie! ;)
Czas 6:03:07 i 131/198 miejsce open.

Do Josipa straciłem tylko 21 minut, Janek stracił do mnie z kolei 25 minut i sytuacja była już jasna. Piotrek w czasie gleby miał poważną kontuzję i ledwo zmieścił się w limicie, ale na szczęscie mu się udało. Ja bym chyba zrezygnował, tylko podziwiać determinację.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 69.23km
  • Teren 65.00km
  • Czas 06:15
  • VAVG 11.08km/h
  • VMAX 46.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2127m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap III - Stronie Śląskie-Złoty Stok

Środa, 25 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 0

O tym etapie było wiadomo jedno - bedzie technicznie. W związku z tym od razu odpuściłem myśli o dobrym wyniku i skoncentrowałem się na oszczędzaniu sił na pozostałe dwa etapy, bardziej dla ludzi ;).
Dostojna runda honorowa po Stroniu i podjazd maratonowym zjazdem poszła bardzo spokojnie, aż do Czernicy, którą znałem z pieszych wycieczek i wiedziałem że tam będzie pchanie. Szedłem szybciej niż ci usiłujący jechać :). Góry Bialskie są specyficzne - strome zbocza, ale szczyty to rozległe płaszczyzny, więc widoków za wiele nie ma. Na szczycie Czernicy było korzenne piekiełko i techniczny zjazd przechodzący w szybkiego singla. Sporo tu prowadziłem i sporo miejsc straciłem. Wyprzedził mnie i silny dziś Piotrek, i Janek, ale Janka dogoniłem na drugim solidnym podjeździe. Wojtasa w ogóle nie zobaczyłem ;).
Drugi podjazd pod Smrk był dość ciężki, ale na szczycie na 1100m zmienił się w genialnego singla na płaszczyźnie. Zapanowały nade mną euforyczne myśli (O tak kurwa!!! ;)) i jazda gładkim singlem bez korzeni była po prostu piękna. Nawet metr przejażdżki na przednim kole po rowie, który amor ledwo łyknął nie zachwiało moim samopoczuciem. Singiel miał się ciągnąć około 40km... ale wtedy jeszcze nie myślałem o tym i składałem się w zakręty z przyjemnością.
Po zjeździe nieco niżej znów pojawiły się korzenie i podejścia, zaczęło być trudniej, na dodatek zobaczyłem z tyłu Igę razem z Dunką ze Smart Cycling. Od razu przyśpieszyłem :).
Było trudno, zjazdy na granicy mojej akceptacji, sporo podejść. Po 20km zaczęło się odzywać zmęczenie, a tu jeszcze Borówkowa (Blueberry Mountain) i Jawornik Wielki (Great Sycamore ;)). Końcówka szlaku granicznego przed Borówkową była na tyle trudna, że samej Borówkowej praktycznie nie zauważyłem ;). Nowością był podjazd na przełęcz Jawornicką i zjazd zielonym szlakiem pieszym. Szedłem tam kiedyś i wiedziałem że to kontynuacja singla, i że łatwo nie będzie.
Na podjeździe pod Jawornik musiałem na chwilę zejść z roweru, ale żel pomógł na chwilowy kryzys. Zielony szlak o dziwo szedł całkiem łatwo, ale przed podjazdem, na redukcji rozlegl się trzask... i pierwszy raz w życiu zerwałem łańcuch :).
Dość szybko sobie poradziłem, ale w tym czasie wyprzedziła mnie i Iga, i Janek.
Spiąłem łańcuch, wsiadam... i nie idzie :). Co się okazało, zerwane ogniwo zahaczyło o wózek przedniej przerzutki i kompletnie go zmasakrowało, nie nadawał się do niczego i blokował łańcuch.
Chwilę zajęło mi pogięcie go tak żeby przechodził łańcuch, ale miałem do dyspozycji tylko młynek. Co tam, i tak głównie z góry. Dwie bardzo strome ścianki sprowadziłem, ale reszta była już do zrobienia. Tylko finisz nie wyszedł, kulałem się po Złotym Stoku na młynku 19km/h, oglądając turystów, park linowy, psy, koty... ilu to rzeczy człowiek nie widzi w czasie wyścigu ;).
Magicy z serwisu mieli tego dnia masę roboty, 40km ciągłego singla po kamieniach i korzeniach wykończyło wiele rowerów.
Zostałem szczęśliwym posiadaczem przerzutki LX, bo akurat innej nie było :). Ważne że działała do końca.
Najgorszy i wykańczający etap, mimo że najkrótszy. Ale miał swój klimat, na szczęście dojechałem stosunkowo mało zmęczony i miałem nadzieję że jutro pocisnę.
Czas 6:25:15, miejsce 165/201 open.
Dużo znajomych mnie dziś objechało, Wojtas o 39 minut, Piotrek o 31 minut, Janek o 8 minut i Iga o 4 :).
Chciałbym napisać że taki był plan, ale było gorzej niż planowałem, hehe.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 86.53km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:55
  • VAVG 14.62km/h
  • VMAX 68.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2571m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap II - Kraliky-Stronie Śląskie

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

To ile się je na takiej etapówce, to zupełnie osobny temat. Standardowo koło siódmej było ogromne śniadanie, takie 2x normalne ;). Później sporo jedzenia w czasie etapu. Po powrocie obiad koło 17-18, też niemały, w przerwach uzupełnianie płynów izobronikami, a koło 20-21 dodatkowy porządny posiłek w knajpie. A organizm zmienił się w maszynę do przerobu każdej ilości jedzenia, po 2-3h od zjedzenia dowolnej wielkości posiłku człowiek znów był głodny.
Po etapie z Kralik obiecywałem sobie sporo, miał być łatwy (jak to często w roadboku wspominano "quite easy and fast" ;)) i obfitować w długie jednostajne podjazdy. Taki akurat pode mnie.
I początek był miły, w szybkim tempie pokonaliśmy dwie hopki pod drodze i zbliżyliśmy się do zasadniczego podjazdu pod Śnieżnik. Jechałem z Jarkiem W. z Venutto, który w tym roku jest bardzo mocny i na równych prawach walczył z Josipem. Niestety pod Śnieżnikiem uciekł mi gdy się zatrzymałem na bufecie i już go nie zobaczyłem. Podjazd pod Śnieżnik trochę mnie zaskoczył - wyprzedziłem ze dwie osoby, a obiecywałem sobie więcej :). Zaczęło mi się gorzej jechać, a na zjeździe standardowo zacząłem tracić miejsca. Gdy zlazłem na chwilę z roweru wyprzedził mnie Piotrek z Krakowa, mówiąc "Ale to się jedzie" ;). Może i tak, ale dwieście metrów dalej złapał snejka :P.
Drugi podjazd pod przełęcz Śnieżnicką już mnie wykończył, był chyba stromszy niż poprzedni i cały w słońcu, dodatkowo odchodziła ostra walka i trzeba było kasować ucieczki :). Zupełne przeciwieństwo wyprzedzania biernych megowców na maratonie w Stroniu, tu jechała grupka, niby dość spokojnie, ale każdy atak był bezlitośnie doganiany i kasowany. W końcu udało mi się urwać z jeszcze jednym bikerem i tak dojechaliśmy do bufetu, mały postój i już zjeżdżaliśmy pierwszym brukowym zjazdem tego dnia. Na poboczach tradycyjnie łatacze, ten etap był wyjątkowo kapciogenny. Kolejny podjazd jechałem już słabo, odcinek pokrywał się z maratonem w Stroniu aż do przełęczy Płoszczyna, ale jechało się przyjemniej, bo było dość sucho. Tylko narastała we mnie chęć ulżenia sobie soczystym "kurwa!", co zawsze jest objawem kryzysu :).
Za przełęczą skręciliśmy szutrówką w stronę Nowej Morawy, był tam dość techniczny, ale krótki zjazd po korzeniach, gdy ze dwa miesiące temu chodziłem tu pieszo myślałem że jest niezjeżdżalny, ale zjechałem go z marszu za niezłym technicznie zawodnikiem.
Zaraz za ostatnim bufetem zaczął się okrutny podjazd. Stopniowo coraz stromszy i z coraz bardziej nierównym śliskim brukiem. Widoczni z przodu ludzie prowadzili, a ja jechałem poniżej 5 km/h, zdychając w mocnym słońcu i ślizgając się na kamieniach. W końcu na górze, kilka kilometrów asfaltami i znów techniczny zjazd, tym razem nie dałem już rady psychicznie i część sprowadziłem. Prawdę mówiąc, byłem już tak wykończony że nie byłem pewien czy utrzymam kierę ;). Spora ilość przewyższeń się mściła. Na dół zjechałem z podobnie wykończonym Hiszpanem, ale stopniowo odżyłem na ostatnim podjeździe i uciekłem mu. Zjazd do Stronia był zupełnie inny niż na maratonie, wbrew mapie. Ale był za to znacznie lepszy, zamiast nudnej i nierównej szutrówki najpierw był trochę techniczny, ale przyjemny track w lesie, później szybki zjazd łąką i w końcu polna, bardzo szybka droga przechodząca w finiszowy asfalt. Szkoda że tego nie było na maratonie, piękny zjazd :).
Dojechałem kompletnie wykończony i ze słabym wynikiem, czas 5:57:17 i 150/206 open.
Przesada na początku mściła się później, postanowiłem kopiować w dalszych dniach styl Jarka Wójcika, który każdy etap zaczynał bardzo spokojnie, a później wkładał mi pół godziny albo i więcej.
Wojtas dołożył mi 38 minut (!!!) i pożegnałem się z jakimikolwiek nadziejami na zwycięstwo ;).
Janek stracił niecałe 10 minut, tu jeszcze sprawa mogła być otwarta.
Piotrek stracił dość sporo, bo złapał dwa snejki, ale tu też mogło być ciekawie, bo tylko pech sprawił że mnie nie objechał.
Ogólnie etap łatwy technicznie, ale wykańczający kondycyjnie, następnego dnia miało być dokładnie odwrotnie.
Patrząc na mapę, na ścieżki które w większości znałem z pieszych wędrówek i częściowo z roweru, zaczynałem się bać :).


Kategoria Maratony, Góry


  • DST 96.84km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:03
  • VAVG 16.01km/h
  • VMAX 57.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2277m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap I - Kudowa-Kraliky

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 4

Następnego dnia pogoda była już piękna, może nawet za piękna ;). Start peletonem z Kudowy z wykopem, jakiś czas pilnuję josipa, ale okazuje się, że raczej nie będzie szans na rywalizację, za mocny jest dla mnie w tym roku. Wyjebał do przodu jak torpeda, cytując Rodmana ;).
Na początek dwie hopki po 150-300m, zjazd z drugiej już techniczny, mocno stromym i błotnistym singlem, sterowanie polega tylko na kontrolowanym zarzucaniu dupą, bo przednie koło nie słucha na śliskim błotku. Nie zsiadłem tylko dlatego że nie wiedziałem jak się zatrzymać ;).
Chwila gnania po błotnistych drogach i nagle kolejka - wtf? Okazuje się że czeka nas przejazd ze 100m korytem sporej rzeczki pod drogą Kudowa-Kłodzko. Fajne urozmaicenie, a i buty można wymyć ;).
Tasuję się z Jankiem Ś., który przyjechał z nami autem, mimo że prolog przejechał lekko gorzej, to teraz mi odchodzi na serii bardzo stromych asfaltów.
Po wjeździe na wysokość przelotową zaczyna być wesoło, bo trasa zaczyna prowadzić przez kilkunastokilometrową sekcję mega błotnistych dróg, czasem da się jechać wąziutkimi groblami, a czasem trzeba brodzić. Sekcja singla ze Strona to przy tym nic, na szczęście jest w miarę płasko. Po tym wyczerpującym kawałku bufet, stoi tam GG, polewa powerade i zachęca serdecznie - " wpieprzajcie, wpieprzajcie te syfy, po ostatnim etapie będzie bufet mięsny i wtedy dopiero poznacie prawdziwy smak mięsa" ;)))
Po około 40km trasy zaczyna się to co lubię w Sudetach - szutrówki, długie podjazdy i szybkie zjazdy. Gdzieś tam mijam na trudniejszym kawałku Janka, wyjebał otb, a ja skoncentrowany nawet nie zauważyłem, więc gonię go aż do mety nie wiedząc że jest z tyłu. Technicznych kawałków dość sporo, ale też nie są za długie, więc stanowią miły przerywnik w trasie.
Fajny też był zjazd nartostradą - prawie że lot stromą łąką 50km/h, super uczucie, pewnie dałoby się szybciej, ale resztki instynktu powstrzymywały mnie przed odpuszczeniem klamek.
Na ostatnim długim podjeździe widzę josipa naprawiającego rower - urwany hak i zaczęło być dramatycznie, do mety jeszcze ze 20km, a Wojtas nie ma zapasowego, na szczęście udało mu się spiąć łańcuch na krótko w nadziei że da się jakiś hak załatwić na mecie.
Po wjeździe na szczyt jeszcze bardzo techniczny półkilometrowy kawałek po korzeniach w lesie obok wielkiego bunkra rejonu umocnionego Kraliky, znów szalona jazda z góry po łączce (ciekawe co by było jakby w tej trawie były jakieś koleiny ;)) i wykańczająca ucieczka po asfaltach do mety, 100m za mną siedział jakiś biker i zawzięcie mnie gonił, więc musiałem się sprężać. Finisz pod górkę na rynek i koniec.

Czas 5:51:34, miejsce open 134/212.
Zaliczyłem jednak jedno zwycięstwo etapowe nad Josipem, który przyjechał na 155 pozycji 16 minut później, trochę oszukane ale liczy się fakt ;P.
Jankowi dołożyłem 21 minut, po glebie pogiął koło i jechał wolniej.

Reszta dnia pokazuje jak będą wyglądać kolejne - mycie rowerów, oddanie ich do przechowalni, prysznic, obiad, piwo, mechanicy (znaleźli jednak hak dla josipa, ale co ci goście robili to się w głowie nie mieści - przy rowerze mogli naprawić absolutnie wszystko). Dłuższy czas pijąc bronki patrzyliśmy jak Czesi z warsztatu naprawiają masę sprzętu łącznie z pogiętą obręczą Janka (początkowo młotkiem - jak to określił mechanik "Brutalny wyścig - brutalne metody!" ;D ).
Później drugi obiad, a może kolacja, jeszcze piwko i spać, bo następnego dnia o 6 trzeba wstać.
Niepokój budzi fakt, że trasa wcale a wcale nie jest łatwiejsza niż zeszłoroczne trasy Trophy, a przecież miały być same szutry?
Nogi jeszcze całkiem świeże, czuję się nieźle.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 43.13km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:45
  • VAVG 9.08km/h
  • VMAX 61.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 950m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - prolog

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 4

Pół nocy lało, ale z rana jest już dobra pogoda, tylko trochę zachmurzone. Start czasówki o długości 9.5km i około 470m przewyższenia dopiero po piętnastej, więc nie mogąc się doczekać jedziemy z josipem przejechać próbnie trasę. Przed wyścigiem miałem wątpliwości czy klockowane Vapory 2.1 będą dobrym wyborem, ale po wjechaniu w teren wątpliwości ustępują :). Mokro i ślisko, trawersy w błocie i trawie nie idą jak powinny, ale jedziemy dalej, po paru ściankach i dość technicznych singlach grzbiecikiem po korzeniach i skałach druga połowa jest łatwiejsza, końcowe dwa kilometry po asfalcie, ale gubimy drogę i do mety dochodzimy szlakiem pieszym - niosąc rowery na plecach :).
Zjeżdżamy asfaltem w dół i już niedługo start. Minimalne wyposażenie, po pół bidonu picia - full profi ;).
Ale nogi już trochę sztywne, rozgrzeweczka była jednak trochę przesadzona.
Startujemy w odstępach 30s, dookoła mnie startują jacyś mocni Czesi z jednego teamu, więc jest to dołujące, bo przez pierwszą połowę mijają mnie z prędkością światła, a później jadę sam, mam wrażenie że jestem ostatni i zastanę zwiniętą metę na górze, hehe.
Ale jadę oszczędnie, mogę zyskać parę sekund, a jutro stracić parę minut przez zbytnie zakwaszenie. Ostatecznie ukręciłem 44:12, co dało 135 miejsce open na 218 startujących - dość reprezentatywny wynik dla całego Sudety MTB Challenge.
Wojtas wlał mi około 2.5 minuty i zajął miejce w okolicach 100 open, co również jest dość reprezentatywne ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 96.02km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:45
  • VAVG 14.23km/h
  • VMAX 61.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2800m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Stronie Śląskie

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 11.07.2012 | Komentarze 12

Ogromna burza, pod jaką wpadliśmy pod Bardem, nie nastrajała optymistycznie, ale z rana okazało się, że pogoda jest piękna.
Burza miała ten skutek, że nie miałem pulsaka, bo zostawiłem go na kierze na czas transportu i zamókł. Ach te Sigmy.
Tego dnia wszyscy jak jeden startowali giga - tego jeszcze nie było. Robiliśmy z 6% frekwencji, tak że sesja zdjęciowa była nieunikniona, zresztą widziałem gdzieś gruppenfotkę na bikelife.
Start po przybiciu żółwika z Che był bardzo spokojny, zresztą jazda skończyła się po dwóch km, po skręcie w wypłukaną ulewą kamienistą drogę. Przynajmniej prowadząc byłem blisko Adamuso, choć trochę się spociłem, bo skubany nawet prowadzi rower szybko. Przynajmniej kilka miejsc do przodu.
W końcu hyc na rower i mozolnie pojechałem do góry. Szybki przegląd sytuacji: Jadę tuż za JP, Drogbasa widać z przodu, tylko Josip odpalił poza zasięg wzroku.
Blisko Grzechu z OSOZu. Jedzie mi się lekko, choć bez pulsaka najpewniej i tak było za mocno.
Krótki odcinek zjazdowy po korzeniach o mało kończy się glebami w dwóch miejscach, ujawniając straszną prawdę: zbyt mocno napompowane Rocket Rony zachowują się na mokrych korzeniach i kamieniach jak na lodzie. Pocieszam się że to będzie przecież łatwy maraton ;).
Jeszcze przed wyjazdem na asfalt mijam JP, jedzie mądrze swoje i nie szarpie. Zaraz na asfalcie odpalam i w mig dochodzę Drogbasa, ale siada mi na kole i nie puszcza ;). Zresztą zaraz na zjeździe mnie wyprzedza, jak robi się bardziej technicznie to większość prowadzę, po prostu boję się poślizgu, opony jadą na mokrym jak chcą. Dogania mnie Jacek "JP", a pod koniec Jacek "Jacgol" :).
"To ty klosiu?" pyta po raz pierwszy na tym wyścigu :).
Po raz pierwszy, bo mijamy się wielokrotnie, a Jacgol za każdym razem był tak samo zdziwiony, czym nieodmiennie mnie wkurwiał ;D.
Wsiadam i jadę po dłuższym pościgu, już na podjeździe pod Śnieżnik doganiam Jacgola, a później Drogbasa mającego kłopoty z tempem po chorobie, z przodu widzę Josipa i JPbike, ale to już najlepsza pozycja jaką osiągam w tym wyścigu.
Zaraz na zjeździe spod schroniska ktoś prosi o pompkę, chwilę się waham, ale pożyczam i czekam aż podpompuje koło. Wyprzedza mnie Drogbas i znów zdziwiony ;) Jacgol.
Zjazd czerwonym szlakiem idzie tak sobie, tracę parę oczek, bardzo kiepsko mi się jedzie na ślizgających się oponach, ale nie chcę spuszczać powietrza, bo przecież później już będą same szutry ;), lepiej mieć coś ciśnienia.
I początkowo są szutry, na bufecie mijam Sleca z rozbitym kolanem, chce się wycofać. W pobliżu widzę Drogbasa, ale doganiam go dopiero po odbiciu w zielony szlak, niespodziewanie mijam też Jacgola łatającego panę.
A zielony szlak to było zielone piekło.
Ciągłe błoto, jagody, kamienie i korzenie. Rower upierdzielony od góry do dołu i pełno trawy w napędzie. Tętno na oko 160 i 6km/h. Gdy po 5-6km dojechałem do bufetu, odetchnąłem z ulgą. Nalałem sobie picia do bidonu, najadłem się i pojechałem, zostawiając bidon na blacie :).
Dalej było jeszcze gorzej, na podjazdach w wilgotnym lesie i zalanym słońcem błotnistym singlu po kamieniach i korzeniach, ciągnącym się jescze 10km, umarłem. W połowie skończył się jedyny bidon picia, i wtedy zacząłem walić kurwami jak leci, co zawsze jest u mnie objawem zgonu :). Straciłem tam sporo miejsc, wyprzedził mnie Slec, który jednak postanowił jechać, a pod koniec dosłyszałem "Kłosiuuuu?" z dołu. Znów Jacgol :))).
Dogonił mnie zaraz po rozpoczęciu technicznego zjazdu i poratował wodą, bo nie wiem jakbym dojechał do bufetu, nawet jeśli było już z górki. Dzięki.
Po szybkim zjeździe, na którym nawet nie miałem siły dokręcać, dopadłem bufetu jak umierający z pragnienia na pustyni oazy :). Poszła cała butelka 1.5l, litr na miejscu i pół do bidonu. Nie pamiętam kiedy mi się tak chciało pić ostatnio. Gdy poprawiałem jeszcze izotonikiem, do bufetu radośnie dobiła Che.
Ktoś tam prosił o dętkę. "Proszę bardzo, jaką chcesz, light, ultralight czy zwykłą?" :D
Motywacja mi siadła, bo zapowiadało się, że i ona mnie dziś objedzie, i to 10km od mety. Ruszyłem do ucieczki, na podjeździe dogoniłem jeszcze Jarka W., ale przeszedł mnie na zjeździe i dojechał do mety oczko wyżej. Ale Che uciekłem! ;)
Ale cholera nie wiem co robić żeby jeździć szybciej na zjazdach, nawet na szutrach mnie wszyscy robili. Może mam jakąś super złą konfigurację roweru? :)
Miejsce standardowo mimo złej jazdy, 400pkt w generalce też niby jest, ale zadowolony nie jestem. Szkoda mi tego zgonu, mogło być sporo lepsze miejsce.
Ale na mecie pocieszyłem się paroma browcami w dobrym towarzystwie, później pościgaliśmy się jeszcze z Wojtasem na tyle intensywnie, że zerwał łańcuch :).
Więc maraton zaliczam ostatecznie do udanych, choć poziom trudności był absolutnie niespodziewany.



Na mecie oprócz piwa była też Golonka ;).
by Marc.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 54.72km
  • Teren 54.00km
  • Czas 02:57
  • VAVG 18.55km/h
  • VMAX 43.40km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 158 ( 84%)
  • Kalorie 2006kcal
  • Podjazdy 520m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric Lubrza

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 2

Na Kaczmarka wybraliśmy się z Marcem i Jacgolem, jak się pakowaliśmy lało, ale już na autostradzie przestało padać, a dalej szosy były suche, słońce wyszło i zapowiadała się lampa.
Jak po sznurku trafiliśmy na miejsce (chyba jako jedyni z Goggli ;)), po chwili zjechali się pozostali - z3waza z rodziną i Maks ze Zbychem, więc była sześcioosobowa ekipa.
Krótka rozgrzewka, gdzie z Marcem obejrzeliśmy znane mi sprzed paru lat dzikie wejście do systemu podziemi MRU i już trzeba było naginać na start.
Nie czułem się najlepiej, przeczuwałem że w tym upale może być niezła rzeźnia.
Po starcie było ciężko :P. Nie mogłem się rozkręcić, na początku myślałem że to jakaś moja słabość, ale to chyba przez nawierzchnię, wysysającą wszystkie siły przy marnym efekcie. We Wieleniu na Michałkach pamiętam taki jeden krótki odcinek, gdzie mimo blatu i ciśnięcia z całej siły jechało się 17km/h. Tutaj był taki cały maraton :).
Masa małych górek, miękka nawierzchnia i kurwidołki powodowały że jazda była skrajnie nieefektywna, nie cierpię czegoś takiego, więc na pierwszym kółku nawet mi się nie chciało walczyć o jakieś wyprzedzanie. Na drugim kółku zrobiło się luźniej, zaraz za rozjazdem dogonił mnie Winqu (ledwo poznałem, bo chyba pierwszy raz się widzieliśmy na trasie maratonu), chwilę się trzymałem, ale później mi odszedł. Na szczęście ja też zacząłem wyprzedzać megowców załatwionych przez zbyt szybkie tempo i temperaturę. Trochę mi to poprawiło humor i zacząłem cisnąć mocniej. Z pięć oczek zyskałem, ale nie mogłem już nadrobić słabej jazdy z początku, tym bardziej że temperatura była dla mnie bardzo dokuczliwa. To już chyba trzeci taki maraton, że zaraz po okresie chłodu w dniu startu jest 30 stopni. Ciężko takie coś przeżywam :).
W każdym razie na każdej pętli z rozkoszą pakowałem się do półmetrowej głębokości rzeczki, którą trzeba było przejechać :).
Gdy w końcówce na kole usiadł mi Jacek T. z Kargowa Team, to już nie miałem siły żeby się urwać, jechał tak do końca i porobił mnie o pół koła na finiszu :).
Pretensji nie mam, przy tych szybkościach jazda na kole nic nie dawała, raczej była niebezpieczna na dziurach, a dzięki temu przynajmniej wykrzesałem z siebie te 40 parę km/h na kresce ;).
I tyle. Trasa nie wyróżniała się niczym szczególnym, w sumie była nijaka, bardzo męcząca, ale bez żadnych punktów charakterystycznych, bez dłuższych podjazdów, trudnych zjazdów, szczególnego błota czy czegokolwiek. Tylko dziury, dołki i rowy :).
Organizacja tak sobie, kilka zakrętów powinno być lepiej pilnowanych, nie było gdzie umyć rowera i za szybko się zwinęło jedzenie.
Ogólnie najgorsza jak do tej pory edycja Kaczmarka, i organizacyjnie, i pod względem trasy, i mojej jazdy :).
Bo miejsce 42/75 open i tylko 581 pkt to zdecydowanie najgorszy mój wynik w tym roku. Nie pasują mi takie trasy i takie warunki :).


Kategoria Maratony