Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 81.98km
  • Teren 73.00km
  • Czas 06:20
  • VAVG 12.94km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 174 ( 93%)
  • HRavg 143 ( 76%)
  • Kalorie 4797kcal
  • Podjazdy 2880m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Wałbrzych

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 4

Spałem tego dnia tylko 3h, jak debil siedziałem do północy, zamiast się po ludzku położyć.
Przed piatą wyruszylismy z Jacgolem i Marcem do Wałbrzycha, po stosunkowo krótkiej podróży byliśmy na miejscu. Czasu nie zostało zbyt wiele, ot, przebrałem się, ściągnąłem rower, zmieszałem koksy ;) i już do sektora trzeba było się ładować. Czułem się nawet dość nieźle. Start od razu ostry, gigowcom oszczędzono na szczęście rundy honorowej. Z początku szło nieźle, choć jakoś nie mogłem wejść w porządne tętno, ale jechałem na mniej więcej swoim miejscu w stawce. Niedługo po starcie wyprzedził mnie JP, ale się nie przejąłem. Tragedia zaczęła się, jak tylko zaczęły się zjazdy. Poczułem się jakbym pierwszy raz siedział na rowerze, zero czucia sprzętu. Złaziłem z siodełka przed najbanalniejszymi przeszkodami. Pierwszy raz chyba aż tak źle zjeżdżałem, myślę że złożyło się tu parę przyczyn, gleba w ZS, którą czułem jeszcze w żebrach, niewyspanie, nowe opony, które mimo że trzymały bardzo dobrze, były dla mnie kompletnie nieznane. W każdym razie w szybkim tempie straciłem chyba kilkadziesiąt miejsc i zapał ze mnie uszedł jak z przekłutego balonika :). Ale pochwalę się że wyprzedziłem Jajonka :). Co prawda miał awarię, ale co tam. Dogoniłem też Drogbasa z awarią, który mnie psychicznie dobił informacją, że mam do Jacka 15 minut straty. Taki tam drogbasowy żarcik :).
Tak sobie jechałem jak dupa wołowa, aż dojechałem do tunelu. Z zewnątrz nie wyglądało to groźnie, ot, tunel jakich wiele. W środku było... dziwnie :P. Lampy co 200-300m, oświetlały tylko może z 10-20m, później kompletna, atramentowa ciemność, w której nie było widać nic, rąk na kierownicy, ziemi pokrytej tłuczniem jaki leży na nasypach kolejowych, ani ścian. Tylko gdzieś daleko majaczyła kolejna plama światła, pozwalająca jako tako utrzymać kierunek. Z odgłosów tylko własny przyśpieszony oddech, od czasu do czasu pomruk generatora i słabe "uwaga" z przodu lub z tyłu gdy ktoś glebił albo chciał kogoś ostrzec że jest gdzieś tutaj w absolutnej ciemności. Dość przerażające doświadczenie, głównie przez kompletnie niewidzialne podłoże. Trzeba było jechać dość szybko żeby utrzymać stabilność na luźnych kamieniach, a wyobraźnia podpowiadała, co się stanie w razie gleby w tych egipskich ciemnościach. Przez chwilę pomyślałem żeby zsiąść i prowadzić, ale zaraz wkurwiłem się na siebie, bo i tak jechałem żałośnie, i tego tylko brakowało, żebym półtorakilometrowy tunel prowadził 25 minut :). W końcu dojechałem do końca, z emocji nawet nie czułem, że było tam podobno tylko osiem stopni :).
Podejście pod skarpę na giga było bez kolejki, później już jakoś jechałem, bo było sporo podjazdów. Wyprzedziłem Jarka W. na nowym twentyninerze, a później zauważyłem charakterystyczny malutki czerwony rowerek, który mógł należeć tylko do jednej osoby, znanej jako CheEvara ;))). Trochę sobie pogawędziliśmy, okazji nie brakowało, bo Ewa zjeżdżała lepiej, a ja lepiej podjeżdżałem, więc mijaliśmy się wielokrotnie, hehe.
Dopiero na serii niepodjeżdżalnych podejść i stromych zjazdów uciekła mi na dobre, czym mnie zupełnie pognębiła. Za to na chwilę dogoniłem Sleca, który dziś złapał jakąś rekordową ilość laczków. Niestety zaraz mi uciekł :). Wszystkie najtrudniejsze odcinki z poprzednich Głuszyc były skomasowane na tej trasie, więc oznaczało to dla mnie masę podejść, i tylko trochę mniej zejść. W końcu padłem jak kawka i włączył mi się tryb zombie na długi czas. I nie pomagały genialne (naprawdę) widoki objawiające się co kilka kilometrów. Odżyłem dopiero jakieś 15km od mety, gdy wjechaliśmy na świetny, kilkukilometrowy odcinek singlowy trawersujący strome zbocze. Kawał świetnego szlaku, jechaliśmy w 4 gigowców za parą megowiczów, ale dziewczyna z przodu naprawdę się sprężała i tempo było dość spokojne, ale bez zamulania. Wykorzystałem to na cieszenie się jazdą i zbieranie sił do ataku :). To był jeden z lepszych kawałków trasy, prosty, ale dający dużo frajdy. W końcu udało się wyprzedzić megowców, chwilę jechaliśmy we czterech, a po połączeniu z trasą mini zaatakowałem na podjeździe i się urwałem. I od tego momentu zacząłem jechać tak jakbym chciał jechać cały wyścig. Podjazdy mocno, zjazdy poprawnie. Trochę mnie zaskoczyła sekcja a'la XC 3km przed metą w końcu doszedł mnie tu jeden z naszej czwórki i wyprzedził tuż przed metą :), no ale dwa miejsca do przodu były.
Taak, końcówka była dobra. Ale miejsce tragiczne 131/153 i czas 6:30:32. JPbike złapał gumę, a i tak mi dołożył 50 minut.
Główny powód strat to beznadziejne zjazdy, ale i podjazdy nie szły do końca jakbym chciał. Jedzenie poprzedniego dnia było złe, niewyspanie, 4h w aucie? Trochę przyczyn mogło być, zobaczymy jak pójdzie Karpacz, gdzie tych elementów nie będzie.
Już dawno nie byłem tak wykończony, jak po tym maratonie. Do trasy w sumie nie wiem jak się odnieść, były rzeczy genialne, ale były i beznadziejne, między innymi duża ilość podejść. Na pewno tego dnia była dla mnie zbyt ciężka.


Kategoria Góry, Maratony



Komentarze
CheEvara
| 11:31 środa, 23 maja 2012 | linkuj Dupa na oponę i rura w dół! Takie jest teraz moje motto :)
klosiu
| 20:34 wtorek, 22 maja 2012 | linkuj Marc, nie pocieszaj mnie ;P. Sam wiem że nawet jak na mnie zjeżdżałem tego dnia jakbym pierwszy raz na rowerze siedział :). Jacek wiadomo, zyskiwał dużo na zjazdach, ale i tak nie powinienem mu dać więcej niż 20-30 minut przewagi, bo nie było aż tak trudno.
daVe --> no jak to inaczej nazwać, mechaniczne powolne ruchy, tępe spojrzenie, brakowało tylko dundli z nosa i śliny cieknącej z kącika ust ;D
Marc
| 19:57 wtorek, 22 maja 2012 | linkuj Mariusz, głowa do góry, nie było źle. Trasa wyjątkowo trudna i trzeba jeździć właśnie jak Jacek, by na takich robić dobre miejsca.
daVe
| 13:52 wtorek, 22 maja 2012 | linkuj "Tryb zombie" - :D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa rdzik
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]