Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:7768.28 km (w terenie 5802.50 km; 74.69%)
Czas w ruchu:441:40
Średnia prędkość:17.65 km/h
Maksymalna prędkość:73.50 km/h
Suma podjazdów:93527 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:160960 kcal
Liczba aktywności:89
Średnio na aktywność:88.28 km i 4h 57m
Więcej statystyk
  • DST 71.44km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:33
  • VAVG 20.12km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening w Barlinku

Niedziela, 23 czerwca 2013 · dodano: 24.06.2013 | Komentarze 14

Do czego to doszło, żeby jechać na niedzielny trening 160km ;).
Jak się obudziłem o 6 rano to lało jak z cebra, ale po spotkaniu z Kanią i Bloomem przestało i w czasie jazdy pogoda zaczęła się polepszać, była chyba tylko jedna krótka ulewa, a w Barlinku nad przyjemnym jeziorem była już lampa.


Fajny widok - 3 x 29er na dachu. Zdjęcie ściągnięte od Kani.

Udało się zrobić nawet rozgrzewkę, początek trasy nawet fajny, solidny podjazd, a później dwa szybkie zjazdy.
W sektorze mało ludzi, maraton był mocno kameralny, startowało w sumie na obu dystansach poniżej 200 zawodników, na mega 45.
Po starcie zupełnie bez napinki, chyba już u mnie wchodzi lekkie zmęczenie startami... po Bike Adventure trzeba zrobić parę tygodni przerwy.
W każdym razie jechałem swoje, na pierwszym podjeździe zyskałem parę oczek wśród tych którzy odpalili na początku i zaraz się zapowietrzyli ;).
Z tyłu dojechał Tomasz i jechaliśmy razem jakiś czas, aż na promenadzie w Barlinku uznałem że jest nieco za szybko i odpuściłem ich na jakieś dwie minuty, patrząc na międzyczasy.
Trasa fajna, cztery wyraźne części - singlowo nadjeziornie przed Barlinkiem, szybka promenada w Barlinku z wieloma zakrętami, bardzo błotnisty i korzeniasty singiel poprzecinany rowami i na końcu po ostrym podjeździe i zjeździe przez zaorane pole troche szersze drogi nad jeziorem, tyle że często bardzo rozryte przez ciężki sprzęt, więc jechać można było tylko wąską ścieżką pośrodku.
Tuż przed metą zjazd stromą ścianką prosto do rowu ;), trochę błota i koniec rundy.



Generalnie nie było zbyt technicznie, ale niebezpiecznie, bo można było na prędkości wjechać na łachę piachu za zakrętem, w błoto albo głęboką koleinę.
Trasa byłaby świetna i urozmaicona, gdyby runda nie miała tylko 17km, więc była jechana cztery razy i na trzecim kółku już się zaczynała trochę opatrywać.
No i jazda na kole w tych warunkach niewiele dawała, trzeba było rzeźbić samemu, za to dość łatwo było uciec, bo rzadko było widać do przodu na więcej niż 30-50m.

Gdy grupa Tomka mi odjechała, zaczęło się typowe samotne rzeźbienie, czasem kogoś dochodziłem, a czasem mijałem zmieniających dętki, bo pod tym względem trasa zebrała wiele ofiar. Na pierwszym kółku na zjeździe polem za bardzo odpuściłem klamki i skończyło się to otb, gdy wyskoczyłem ze słabo przetartej jeszcze trasy i wpadłem w bruzdę. Kierownica się lekko przekrzywiła, ale dało się jechać, byle nie patrzeć na kierę, bo tworzył się mały dysonans poznawczy ;).
Chwilę później złapałem grubego kija w tylne koło i tutaj sobie pogratulowałem kowadlastych Crossride'ów, bo koło zostało zablokowane o widły, i delikatne lekkie koło straciłoby już parę szprych, a tak skończyło się na jednej lekko wygiętej, a koło nie dostało nawet centry.
Niemniej zacząłem jechać trochę uważniej :). Trasa naprawdę cieszyła, przypominała bardziej XC niż maraton, było na tych 17km 4-5 solidnych ścianek na młynek, bardzo dużo singli, ze dwa strome zjazdy i kilka szybkich i długich. Płaskich nudnych odcinków praktycznie nie było, poza 200m na finiszu :).
Pod koniec drugiej rundy zacząłem dublować megowców, a niektórych udało się zdublować dwa razy ;).
Czasem ciężko było wyprzedzić na singlowych odcinkach.
Żel za 3.50 okazał się całkiem niezły, może w smaku nie teges, ale spora ilość kofeiny faktycznie odniosła skutek.
W pewnym momencie dojeżdżając do końca kółka usłyszałem nieocenionego redaktora Kurka, "Proszę państwa, metę właśnie mija Tomasz P. z Goggle" ;)
Nie ma to jak motywacja, docisnąłem i doszedłem Tomka na promenadzie w Barlinku.
Parę kilometrów jechaliśmy razem, ale na stromym podjeździe za bufetem oderwałem się i do mety jechałem już sam, dublując tylko jeszcze kilku miniowców.
A już myślałem w pewnej chwili że tym razem przyjdzie oddać palmę pierwszeństwa ;).


Tuż przed metą. Po stanie przesuszenia bidonów wnoszę, że to ostatnia runda ;)

Nie było warunków do długiego finiszu, więc i nie było później zdychania na mecie, dojechałem w dobrej formie i nie zajechany, ale dobry trening został zaliczony.

12 miejsce open i 6 w M3, na papierze wygląda to nieźle, ale wynik był słaby, do Lonki straciłem 32 minuty, więc bardzo dużo. Miejsce to tylko efekt małej frekwencji.
Lonka zresztą pokarał drugiego open aż o 9 minut, masakra.
Tomek przyjechał oczko za mną, ale załapał się na pudło w M2 :).
Kania na 37 miejcu open jakiś czas później.

Popływaliśmy w jeziorze, napili się piwa, zjedliśmy grochówki, odebraliśmy medal i do domu ;). Całkiem przyjemna niedziela.


Kategoria Maratony


  • DST 79.10km
  • Teren 49.00km
  • Czas 05:53
  • VAVG 13.44km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2650m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 12

Super się wyspałem, dawno nie byłem tak wypoczęty przed maratonem. Na start dojechaliśmy widowiskowym 5 osobowym peletonem Gogglowców (JPbike, Zibi, Marc, Maks i ja) - fajnie to wygląda :).
W ramach rozgrzewki pojechaliśmy obejrzeć ostatni uskok na trasie, zaraz po stromej łące. Jacek zjechał, ja się niby przymierzałem, ale ostatecznie zrezygnowałem, szkoda wyłapać glebę przed maratonem ;). W sektorze masa znajomych, między innymi ktone, Paweł, Maciej R., Jarek W., Grzegorz z OSOZ, który pała chęcią pomsty za Trophy ;) itd.
Atmosfera luźna, w sumie nie nastawiam się na jakiś wynik, bo trudność techniczna tego maratonu jest bardzo wysoka i wiem że z Jackiem czy Tomkiem nie mam tu większych szans. Więc postanawiam się wyluzować i cieszyć jazdą :).
Po starcie ze spokojem zaczynam powoli przesuwać się do przodu, mijam Zbycha kręcącego ze zwyczajową kadencją 60rpm - aż mnie rozbolały kolana ;).
Jedzie mi się lekko, aż zaczynam się zastanawiać czy nie za lekko, ale jestem w podobnym miejscu stawki co w Złotym Stoku na pierwszym podjeździe - przed końcem mijam Wojtka Kozłowskiego, który jest dobrym wyznacznikiem startowego tempa.
W pierwszy teren wjeżdżam z impetem, aż się wystraszyłem jak wpadłem 45km/h w kamienie i zaczęło trząść - no tak, to nie ZS, tu będzie nierówno. Spada mi łańcuch i klinuje się na korbie, muszę na chwilę zsiąść.


Po szybkim zjeździe następuje stromy podjazd po dość luźnej nawierzchni i z przodu widzę tu nie kogo innego, jak JPbike. Super :). Zbliżam się i w końcówce jadę za nim, ale zaczyna się zjazd do Borowic i odchodzi, zresztą nie zwracam na to uwagi, bo zjazd jest trudny. Mimo to, zauważam wyraźną zmianę w stosunku do poprzedniego roku - teraz tam, gdzie zawsze widziałem chaos głazów wielkości sporego sprzętu AGD teraz... w ogóle tych głazów nie widzę. Widzę za to wyraźnie, prawie że podświetlone, dwie, a czasem nawet trzy ścieżki, po których mogę bez trudu przejechać. I tak cały zjazd, więc zjeżdżam wszystko niesamowicie szybko jak na mnie, nawet w trudniejszych miejscach wyprzedzam dwie czy trzy osoby. Czyżby tak właśnie wyglądał zjazdowy "next level"?




Ale jak widać na fotostory, małe podpóreczki były ;)

Jacka nie widać, zgodnie z przewidywaniami, ale też nie straciłem żadnej pozycji na zjeździe, więc się cieszę i na adrenalince szybko przejeżdżam solidny podjazd, który doprowadza do znanego zjazdu z Grabowca - rynna z korzeniami i kamieniami, sporo progów, na których Canyon radzi sobie super.


Rozbraja mnie ta moja przerażona mina na trudniejszych zjazdach :D

Mimo to chyba robię jakąś podpórkę w jednym miejscu, ale też wyprzedzam dwóch ludzi i zjedżam sprawnie. Widzę już asfalt na końcu, wyluzowany puszczam klamki...
...i DUP!
Asfalt jest posypany grubszym szuterkiem, nagła zmiana przyczepności powoduje że rower wyjeżdża spod tyłka i już szoruję w klasycznym asfaltowym szlifie, tylko warstwa ścierająca trochę bardziej brutalna niż zwykle :).
Mocno zeszlifowany łokieć, krew momentalnie leje się aż do rękawicy, trochę lepiej wygląda kolano i biodro. Rower w porządku, tylko numer w strzępach (ale cały czas pikał na bramkach więc nie było źle ;)), i lekko przestawione manetki z lewej strony. Ogólnie solidna gleba.
Wskakuję na siodło żeby niepotrzebnie nie łapać schiz i jadę dalej, dogania mnie ze znajomych tylko Maciej Rączkiewicz, o dziwo ktone i Pawła nie widać, ale tracę w czasie zbierania się z 10 miejsc. No to pozamiatane, JP już nie dojdę.
Bardzo stromego singla między drzewami zbiegam, bo mam chwilową blokadę, poza tym zbieganie jest tu równie efektywne co jazda, tyle że nie daje takiej satysfakcji ;).
A na asfalcie stoi Jacek i biedzi się z łańcuchem. Zatrzymuję się na chwilę, patrzę czy wszystko ma i jadę dalej, żeby zwiększyć dystans ;).

Gdzieś w Przesiece, po miodnym dalszym ciągu zielonego szlaku za Borowicami

Szybko dojeżdżam do bramki na rozjeździe i zaczyna się mój ulubiony odcinek, który ostatnio był w niełasce u Golonki - asfaltowy podjazd na Dwa Mosty. Sprawdzonym na Trophy sposobem zarzucam blat i uruchamiam nogę ;).
Zyskuję z 7-8 pozycji na tym podjeździe, między innymi wyprzedzam Macieja, i choć dogania mnie chwilę później, gdy po 100-200m tak technicznego, że aż nieprzejezdnego zejścia ;)) zaczyna się zjazd, na którym walę glebę na mokrym kamieniu, to nie daję mu odjechać i cały czas mam go w zasięgu wzroku.
Reszta pętli giga upływa pod znakiem ucieczki przed ktone, który wreszcie zbliżył się na odległość wzroku i pogoni za Maciejem, który wytrwale uciekał.
Trasa była fajna, mocno kondycyjna, trudność techniczna była spora, ale wszystko do przejechania. Co jakiś czas łatwiejszy podjazd dawał możliwość nadrobienia pojedyńczych pozycji traconych na zjeździe. Nawiasem mówiąc, dopiero na tak trudnych zjazdach jakie były w Karpaczu uwidoczniła się mniejsza zwrotność 29era, która czasem nie wystarczała do myszkowania między kamieniami. Ale wtedy po prostu jechałem górą ;), a tu z kolei przydawała się większa zdolność do przejeżdżania nad przeszkodą.
Gdzieś tam na bardzo stromym technicznym podjeździe wyprzedziłem Macieja któremu zaciągnął łańcuch i razem z Tomkiem dojechaliśmy do bufetu oblężonego przez megowców :). Koniec, teraz powinno być łatwiej.
I faktycznie najpierw seria terenowych podjazdów, a później stromy asfalcik nad drogą Chomontową, gdzie udało mi się zostawić Tomka i znacznie zwiększyć przewagę, zresztą dogoniłem tu kilku gigowców. A także Mambę, która zaskoczyła mnie pytaniem, co mi się stało w rękę - zapomniałem już o glebie sprzed paru godzin, nawet przestało szczypać od potu, ale ręką zalana krwią faktycznie mogła malowniczo wyglądać ;).
Zjazd łącznikiem w towarzystwie megowców - jechali wolno, ale jechali, w końcu zrobił się korek i trzeba było butować, w sumie i tak bym tego nie zjechał pewnie :).
Na Chomontowej ponownie zyskałem kilka oczek na giga.
( Demotywująca moc Chomontowej: goniłem dwóch megowców, którzy ostro cisnęli do zakrętu, za którym jak się wydawało podjazd się kończy, jak to zwykle na Chomontowej. Gdy dojechali i zobaczyli dalsze 500m podjazdu, natychmiast zsiedli z rowerów i zaczęli prowadzić :D)
Zaraz za szczytem zjazd w teren, znów coś nowego. Początkowo spoko, tylko sporo błota, ale jak się zaczęły korzenie, to po kilkudziesięciu metrach spasowałem - bardzo ślisko, choć większość mogła być przejezdna, gdyby nie była pokryta błotem i wyślizgana oponami.

Końcówka żółtego szlaku była już łatwa.

Poza kawałkiem dużych korzeni i progów reszta raczej w siodle, dojechaliśmy do ostatniego bufetu i znów zaczął się techniczny podjazd, gdzie dogoniłem Damiana Pertka, pierwszy raz chyba na maratonie :).
Na ostatnim fajnym i stromym zjeździe niestety mnie wyprzedził, bo za długo zbierałem się do wyprzedzania wolno zjeżdżających megowców. Gdy w końcu wyprzedziłem nie było go widać i pozostało już samotne napieranie znaną ścieżką po lesie, przez agrafki (tylko pierwszą zjechałem zresztą okazała się bardzo łatwa - grunt to się odważyć) i łąkę z progiem (zbiegniętym). Na finiszu już tylko wyprzedziłem dwóch megowców i zadowolony wpadłem na metę.
Jacek, Maciej, Paweł i Tomek mnie nie wyprzedzili, a przed wyścigiem byłem pewien że przyjadę za nimi.
Później się dowiedziałem że Maciej złamał hak przerzutki, a Jacek miał hulajnogę przez ostatnie 5km, ale fakt się liczy ;).
Z Jackiem na pewno byłoby ciężko wygrać na tej trasie gdyby nie miał awarii, na pewno byłaby co najmniej wyrównana walka.

Wyniki wyglądały tak:
68 – klosiu – 5:23:20
73 - ktone - 5:27:23
74 - Paweł - 5:27:23
91 – JPbike – 5:42:58
101 - Maciej - 6:02:11
102 – Marc – 6:04:49
111 – daVe – 6:23:53
132 – duda – 7:37:40
133 – toadi69 – 7:47:52

Bardzo udany dla mnie maraton - zjeżdżało mi się super, wydaje się że technika nieustannie idzie w górę, i z technicznego kaleki robi się ze mnie biker, który czasem coś nawet zjedzie ;). A to powoduje z punktu lepsze wyniki na maratonie, bo nie tracę na każdym zjeździe 10-15 pozycji, które muszę później mozolnie nadrabiać.
Strata do lidera tylko 1:23:18 (w zeszłym roku 2:43:14, hehe), co jest ogromnym sukcesem na tak trudnej trasie. Punktowo wyszło nawet lepiej niż w Złotym Stoku. Więc jestem zadowolony, mimo szlifów, które nie dały mi spać następnej nocy ;). Trudniej już nie będzie, więc mam nadzieję że to mój najgorszy wynik open na Powerade ;).
W generalce sensacja - po dwóch górskich edycjach w końcu zniwelowałem przewagę, jaką Jacek wyrobił na płaskiej Murowanej Goślinie i teraz ja mam kilka punktów przewagi! Nikt z komentatorów nie obstawiał takiego rozwoju sytuacji, hehe :D.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 57.80km
  • Teren 57.00km
  • Czas 02:42
  • VAVG 21.41km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Elektric Kargowa

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 10.06.2013 | Komentarze 16

Przyjechaliśmy autem teamowym z Zibim, Maksem i Rodmanem, już na godzinę przed startem trzeba było parkować dość daleko, Kargowa nie oszałamia wielkimi przestrzeniami dla aut.

Rozgrzeweczka krótka, bo i tak było ciepło. Korba skrzypi, znów będzie mnie wkurwiać cały wyścig. Ustawiamy się z Rodmanem i Hulajem w drugim rzędzie jak bogaci, więc powinno być nieźle. Niestety start potwornie spieprzyłem, dałem się powyprzedzać jak dzieciak. Pisałem już wcześniej że zero dynamiki po Trophy? Pisałem :).
Ale i tak błyskawiczny ogień z dupy po strzale startera to coś co mi bardzo słabo wychodzi. Trzeba coś z tym zrobić.
Tak czy inaczej w lesie początek stawki był już posegregowany i można było się skupić na wyprzedzaniu. Raczej pojedyńczych osób, bo tempo było porządne, startując zwykle w Kargowej bardziej z tyłu nie spodziewałem się aż takiego tempa. Szybko znaleźliśmy się z Josipem i większość pierwszego kółka jechaliśmy razem, jak jeden zamulał to drugi wychodził na prowadzenie i było kogo gonić. Bardzo dobra współpraca.
Trasa bez zmian, tego co dobre nie ma co zmieniać, więc sekcje krętych singielków, stromych podjazdów i krótkich, ale dość technicznych zjazdów zostały bez zmian. Tyle że wydawały mi się mega łatwe po Trophy ;). Niemniej pokonywanie ich w tempie wymagało trochę skupienia. W jednym miejscu był nawet koreczek przed jakimś banalnym zjeździkiem - w pierwszym sektorze?
Na krętym singlu przez sosenki minęliśmy Rodmana grzebiącego przy łańcuchu, później Szymona G. - cholera, jakieś fatum?
Na kawałku gładkiej szutrówki przed rozjazdem trochę odszedłem Josipowi i zacząłem jechać swoje, goniąc grupę przede mną. Frekwencja na mega była spora, spodziewałem się że prawie wszyscy skręcą mini, a tu zonk - prawie nikt nie skręcił :). Więc było kogo gonić, i prawie całą drugą pętlę przejechałem w dość szybkiej grupie, mało się tasując. Na singlu między sosenkami tym razem spotkałem Blooma :). Niestety jak zaczęliśmy gadać przestrzeliliśmy skręt, i cała wyprzedzona właśnie grupa nas łyknęla. Należało się skupić, przestałem gadać i zacząłem odzyskiwać pozycje, goniąc Piotra Kustonia z GPBT.
Bardzo ładnie jechał, więc parę kilometrów cisnąłem za nim, w końcu docisnąłem na jakimś podjeździe i wyprzedziłem. Za międzyczasem jakieś 12-15km od mety zaczęło być nieprzyjemnie, tego dnia było mega duszno i ni z tego ni z owego zaczął mnie boleć brzuch i zachciało mi się rzygać. Niezbyt mi pasują takie warunki ;).
Jednocześnie należało przyśpieszyć bo finisz blisko. Od 5km przed metą odpaliłem takie turbo że aż się zdziwiłem, cisnąc pod wiatr w okolicach 40km/h najpierw dogoniłem dwóch z ASGO, oczywiście siedli na kole. Dociągnąłem ich do Volkswagena, UKS Pelotonu i Reala 64-sto, ale ci chyba nie zareagowali i przeszliśmy, tylko ASGO twardo siedzieli na kole mimo że nieźle wierzgałem ;).
Tuż przed krótkim singlem dojrzałem parę z Kargowa Team, stanąłem na pedały i udało mi się nimi oddzielić od pogoni na singielku - dość komfortowa sytuacja. Niestety ASGO doszli mnie za singlem, ale to ich też kosztowało - jeszcze jedno moje dociśnięcie na lekkim podjeździe i zostali z tyłu na kilka sekund. Uff.
Teraz należało się skupić na dobrym przejściu piaskownicy i finiszu. Poszło ładnie, zachowałem przewagę, ale na prostej przed metą zobaczyłem jeszcze jedną ofiarę ;). Niby nie miałem już siły, ale jeszcze jeden sprincik wyszedł i kolejny skalp zawisnął na blacie tuż przed kreską ;). Na mecie musiałem usiąść, jeszcze tak wyjebany nie kończyłem żadnego wyścigu :). Ale niezwykle efektywny finisz wyszedł, skoczyłem 12 oczek open przez ostatnie pół godziny ;).


Widać lekki zgonik na kresce ;P. Blat, oś, i zarzygana twarz, czyli kompletny syndrom dobrego finiszu :D.

49 KŁOS MARIUSZ 02:15:47
68 PRZYBYŁ TOMASZ 02:20:07
71 SOŁTYS WOJCIECH 02:20:40
88 KOPER PRZEMYSŁAW 02:25:24
100 HOREMSKI MARCIN 02:28:02
125 GAWŁOWSKI KRZYSZTOF 02:39:43
146 RYBAK ZBIGNIEW 02:54:05

Szczerze mówiąc wynik mnie trochę załamał, jak to tak, ja się wypruwam, robię 4 minuty mniejszą stratę do Konwy niż w zeszłym roku, a miejsce 15 w M3??? Poziom na Kaczmarku zrobił się ostatnio gorszy niż na Powerade ;).
Ale ogólnie jestem z wyścigu zadowolony, pojechane było dobrze, poza kompletnie spieprzonymi 2-3 pierwszymi kilometrami. Złóżmy to na karb zmęczenia po etapówce ;).


Kategoria Maratony


  • DST 80.73km
  • Teren 75.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 15.63km/h
  • VMAX 58.10km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 2600m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Złoty Stok

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 21

Rano pogoda nadal była idealna, więc śniadanie, mieszanie koksów i szykowanie rowerów przebiegły w dobrych humorach. Trochę niewyraźnie się czułem, co jak zwykle zapowiadało, że na maratonie powinno być nieźle, bo jak rano czuję się super, to wyścig na bank będzie słaby ;).
Godzinka przed startem szybko upłynęła na pogaduchach ze znajomymi i krótkiej rozgrzewce zrobionej z Marcem - krótkiej, bo maraton w Złotym ma świetny rozgrzewkowy podjazd na samym początku i rozgrzewka nie jest w sumie potrzebna.
Z Goggle silna ekipa się pojawiła - JPbike, z3waza, Jacgol, Marc, Duda i ja (kogoś pominąłem?). Wszyscy oczywiście zgodnie z tradycją na giga, tylko Duda się wyłamał z trendu ;). Z Poznania był jeszcze MaciejBrace, Biniu i Tomek z Colexu ze znajomym pseudo Glon, o którym jeszcze będzie na końcu ;).
Plan na maraton prosty - wyrzucam pulsometr, jadę na granicy palenia w mięśniach, czyli na progu wydolnościowym wprowadzonym przez Rodmana :), jak najbardziej kadencyjnie, jak najwięcej blokowania amora na podjazdach, żel co 40-60 min. no i zjeżdżam WSZYSTKO ;). Prosty plan, a proste plany najlepiej działają :P.

Przed startem pełen luz, śmichy chichy w sektorze itp, w końcu ruszamy po zwyczajowym małym korku na dwóch skałkach zaczynam jechać swoje i stopniowo wyprzedzać, chwilę jadę za Eweliną Ortyl która sukcesywnie zdobywa pozycje, później stwierdzam że trochę za wolno i przyśpieszam, mijam Justynę Frączek i widzę kilkadziesiąt metrów przed sobą Jacka. Doganiam go za połową podjazdu i powoli wyprzedzam pewien że dogoni mnie na zjeździe.
Za krótkim zjazdem podkręcam tempo i zaczynam zdobywać pozycję do ataku na techniczny zjazd z Jawornika - założenie jest takie żeby być na czele grupy, po co mają mnie blokować. Na szczyt dojeżdżam na 58 pozycji, już wtedy podejrzewam że coś jest nie tak, a podejrzenia rosną jak na zjeździe błyskawicznie doganiam poprzedzającą grupę :).

Hehe, jaka przerażona mina ;P

Jeden z zawodników wymięka i ma przejebane, bo jest za wąsko żeby mógł schodzić równolegle ze zjeżdżającymi, a miejsce musi dawać, bo nie można się zatrzymać na stromiźnie ;).
Tam i na następujących koleinach zdobywam ze 3-4 miejsca, na na długim szutrowym zjeździe nie wyprzedza mnie nikt, co się stało z moją techniką??? Autentycznie byłem w ciężkim szoku, ale nie było co się zastanawiać, tylko trzeba było ciorać pętlę giga dość uciążliwą nawierzchniowo. Na chwilę dogoniłem nawet Adamuso, który miał jakieś małe problemy z napędem.
Na bufecie dawali jakieś żele walące koksami na kilometr i z napisem Exterminator czy jakoś tak :))). Faktycznie się lepiej po tym jechało, hehe.
Po drodze na dwóch trudniejszych zjazdach wyprzedziła mnie na chwilę Justyna Frączek dysponująca niewiarygodną techniką, ale poza tym w ogóle nie traciłem pozycji, a nawet zbliżałem się do poprzedzających zawodników. Rower daje mi jednak niesamowite poczucie kontroli sytuacji, a w miarę jak czułem się coraz pewniej, coraz bardziej odpuszczałem klamki. Nie trzeba mówić że byłem w euforii, a że i noga kręciła jak trzeba, to stopniowo zdobywałem kolejne pozycje.
Justyna po raz ostatni wyprzedziła mnie na końcówce zjazdu do Orłowca na 50tym kilometrze, ale zaraz był długi szutrowy podjazd, na którym zlikwidowałem tę ucieczkę i wyrobiłem taką przewagę, że na Borówkowej już mnie nie dogoniła.



Przed Borówkową zaczęło się masowe wycinanie megowców, co mnie zawsze mocno motywuje, między innymi spotkałem tam MaciejaBrace. Podjazd był skrócony o tą morderczą łąkę w słońcu, więc minął bardzo szybko, a na zjeździe ani razu nie dotknąłem nogą ziemi. Pierwszy raz w życiu zjechałem ten zjazd bez nawet jednej podpórki, więc na dole miałem banana od ucha do ucha, mimo że łapy odpadały od tych wielkich korzeni. Wyprzedził mnie tam jeden gigowiec, ale że zatrzymał się na bufecie a ja nie to odzyskałem pozycję.
Za Borówkową zaczęły się kurcze w obu nogach - wielu ludzi miało tam z nimi problem, więc myślę że to po prostu wina tego długiego zjazdu, a nie żadne odwodnienie czy coś. Chwilę jechałem z dużym bólem, ale po paru minutach udało mi się to rozjechać, a nawet podjechałem tą pionową ściankę w końcówce podjazdu, co też udało mi się pierwszy raz w życiu. Któryś już raz w czasie tego wyścigu pomyślałem że to chyba nie ja jadę ;).
Jeden z megowców pchających rowery pod tę ścianę powiedział do sąsiada jak go mijałem - "Ty, to chyba nie jest człowiek" :))). Po takim komentarzu już nie mogłem nie podjechać, choćby mi serce pękło ;).
Dalej już w dół, więc gnałem wyprzedzając co jakiś czas, stromą ściankę 4km od mety zjechałem wśród sprowadzających megowców tak szybko i luźno, że miałem ochotę bić sobie brawo ;) i pocisnąłem do mety. Dobrze że się sprężałem, bo jak się okazało, na ogonie siedział mi koleś z Biketires, którego zostawiłem na bufecie pod Borówkową, na szczęście nie dał rady wyprzedzić na finiszu.
Podsumowując, jestem zachwycony :). Pierwszy raz na maratonie w górach nie traciłem na zjazdach i od razu życiowy wynik, bo miejsce 52 open na górskim maratonie Golonki na giga uważam za największe swoje dotychczasowe osiągnięcie w tym całym MTB :). Jak zobaczyłem czas, to nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Zgrupowanko w długi weekend majowy i zaprawa techniczna pod okiem JPbike zaprocentowały niesamowicie.

Miejsce 52/153 open, 23/69 M3, czas 4:42:23. Strata do pierwszego tylko 1:03, jak na góry to po prostu obłęd.
Jacek zajął 75 miejsce z czasem 5:02:52
Jacgol był 104 z czasem 5:24:28
Marc 121 z czasem 5:40:30
Marcin 138 z czasem 6:05:56 - guma przy bezdętce potrafi być upierdliwa ;).

Wracając do Glona.
Otóż pierwsza trójka open na giga wyglądała następująco:

1 BOGDAN CZARNOTA
2 BARTOSZ JANOWSKI
3 GLON, czyli MARCIN URBANIAK
Niesamowity talent, a tak niepozornie wyglądał ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 113.62km
  • Teren 105.00km
  • Czas 04:43
  • VAVG 24.09km/h
  • VMAX 56.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Murowana Goślina

Środa, 1 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 8

Tego dnia nie było zapału do ścigania z mojej strony. Po minimalistycznej rozgrzewce składającej się z pozowania do foty władowałem się na ostatnią chwilę do sektora i po starcie przez dłuższą chwilę jechałem spokojnie w ogonie giga, zanim zebrałem się w sobie i zacząłem powoli wyprzedzać. Plan miałem taki żeby pojechać spokojnie pierwszą nadwarciańską część, oczywiście głupie założenia na płaski maraton, ale szczerze mówiąc wystraszyłem się pięciogodzinnego ścigania. W każdym razie odcinek nadwarciański był super, nie jeździłem tu jeszcze i bardzo mi się podobał mocno pagórkowaty teren.
Po jakimś czasie doszedłem z3wazę i tak sobie jechaliśmy, bo Marcin bardzo ładnie pocinał na podjazdach i nie mogłem wyprzedzić :). Raz jeden, raz drugi czasem szarpnął, więc wycinaliśmy ciągle jakichś bikerów i w końcu dociągnęliśmy do większej grupy w której zapowiadało się że jakiś czas pojedziemy. Po jakimś czasie wyszedłem na przód, bo trochę zamulali i zacząłem dyktować tempo na "ekonomicznej trzydziestce". W tym momencie wyprzedziło nas małe żółte Kawasaki - Sleciu po jakiejś awarii :). Dospawałem ja i jeszcze ktoś z Thule, ale Slec nadawał tempo mordercze - jakiś czas dawałem krótkie zmiany powyżej 35km/h, ale w końcu z Thule odpadliśmy, bo by nas zakatował :). Ale przez kilka kilometrów oderwaliśmy się na grube kilkaset metrów od peletonu, a z przodu widać było następną grupę. Zacząłem gonić, bo Thule tylko siedział na kole (ale zdaje się był z M5, więc wybaczam ;)) i o dziwo dogoniłem w pojedynkę peleton w którym był między innymi Drogbas, Ula Luboińska i jeszcze parę osób. Sleciu właśnie rozrywał i ten pociąg :).

Maraton Murowana Goślina © klosiu

Gonię grupę Drogbasa

Poszarpało się przy rozjeździe przez piaskownicę w Murowanej i tory, zostaliśmy chyba we czterech z przodu, Drogbas, ja, i dwóch innych. Drogbas zaczął potwornie szarpać tempo, raczej nie sprawiało problemu lekkie odpuszczenie jak cisnął i dospawanie jak zwalniał po skoku, czułem się nieźle i zastanawiałem się kiedy się spali, bo to chyba nienajlepsza taktyka na 40-tym kilometrze 110km trasy ;P.
I w tym momencie poczułem że mam miękko z tyłu.
Nawet się specjalnie nie wkurwiłem, ale obiecałem sobie że następne koła będą bezdętkowe ;). Nie wiem w sumie, czy to laczek, czy po prostu dętka ultralight wsadzona u Canyona nie wytrzymała w oponie 2.25, tak czy inaczej powietrze zeszło. W czasie łatania przejechała pierwsza grupa mega, później Waza mający może dwie minuty straty, a później wszyscy pozostali Gogglowcy. Trochę mi zeszło na naprawę, bo szczerze mówiąc już się nie spieszyłem i cel z "wygrać wyścig" ;) zmienił się na "zrobić mocny trening".
W końcu zacząłem odrabiać, powoli dogoniłem Goggli aż do Dave'a włącznie, kawałek jechałem z peletonem mega, na Killera wjechałem jako jedyny z grupki (malutka satysfakcja ;)), a na rozjeździe okazało się, że jestem sam jak okiem sięgnąć ;P.

Murrowana Goślina - Killer © klosiu

Nie wyglądam za świeżo, ale efektownie jest ;P

Dogoniłem zaraz na początku dwóch gigowców, ale nie dołączyli się, więc znów zacząłem napierać z tempomatem na 30km/h, tym bardziej że teren był twardy i płaski. Nudę upływających kilometrów urozmaicałem żelem co 20km i łykiem picia co 5km ;). W końcu z przodu zobaczyłem czteroosobową grupkę i rozpocząłem pogoń, która trwała z 15km. Ich pociąg chyba stopniowo słabł i dogoniłem ich za Dąbrówką Kościelną, jechał tam Jarek z Venutto. Kilka kilometrów wiozłem się i odpoczywałem, w końcu chciałem dać zmianę na podjeździe, ale po chwili zostałem sam. Od tego momentu zacząłem trochę więcej wyprzedzać, w sumie przez ostatnią godzinę zyskałem 12 pozycji. Końcówka już trochę na zmęczeniu, ale gdy tuż przed końcem zauważyłem z przodu ktone i Grześka z Osozu, to trochę się spiąłem, no ale nie doszedłem przed metą i zachowali minutową przewagę ;).
Na tym maratonie poznałem dobrze co to samotność długodystansowca - 60km samotnego napierania po lesie wali po psychice ;).
No ale wynik może być, JPbike i tak bym dziś nie dogonił, bo wykręcił rewelacyjny czas idąc mocno od początku, ale myślę że z moją dzisiejszą jazdą zrobiłbym okolice 4:30. Nie ma co gdybać, w każdym razie trening psychiki zaliczony ;).
Zaskoczenie wyścigu to na pewno Marcin, jadąc spokojnie swoje zrobił świetny wynik i otarł się o szerokie pudło w M4, a to już na Golonce jest coś. Widać że przepracowana zima zaczyna dawać efekty.

64 Mariusz Kłos 1975 Goggle Pro Active Eyewear 04:48:17.1


Kategoria Maratony, 100-200


  • DST 72.39km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:23
  • VAVG 21.40km/h
  • VMAX 43.60km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 709m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek Electric Olejnica

Niedziela, 28 kwietnia 2013 · dodano: 29.04.2013 | Komentarze 11

Dojazd mieliśmy z przygodami, nie obyło się bez kilkukilometrowej wycieczki polną drogą, w dodatku ciągnęliśmy za sobą peleton 4 aut :). Ale koniec końców o 10 byliśmy na miejscu, formalności jak zwykle szybkie, rozgrzewkę zrobiłem z Drogbasem i Zygą, dojeżdżając do sektora kilka minut przed startem, więc stałem mocno z tyłu. Chwile przed startem urozmaicałem sobie pogawędką z Piotrem ze Szczecina, z którym kiedyś wygraliśmy wyścig szosowy w Gryficach :).
Po starcie mimo kręcenia z całych sił zostaję za peletonem! Hm, rzut oka na napęd - łańcuch na młynku :D. Zanim wrzuciłem na blat już byłem kilkanaście metrów za wszystkimi i mam nadzieję, że nie ma za wielu zdjęć z tej trzepackiej wpadki :).
Dopiero w lesie zabieram się za wyprzedzanie, co zresztą wcale nie jest łatwe - pierwszy sektor to pierwszy sektor i wszyscy nieźle poginają. Przez pierwsze kilometry wyprzedzam tylko pojedyńcze osoby jadąc kilkanaście metrów za Szymonem G. z Goggla. Dopiero później tempo nieco siada i zabieram się za grupki, a na długiej prostej po piachu wycinam już całe peletony. Jedzie mi się zresztą coraz lepiej, na długiej prostej przed singlem nadjeziornym pierwszy żel, w tym momencie ogarnia mnie mocny peleton cisnący pod 40km/h - czołówka mini z drugiego sektora? W każdym razie włączam się i parę kilometrów jest bardzo szybkich, tempo spada dopiero na singlu, który zresztą jest bardzo łatwy, a szkoda, spodziewałem się więcej korzeni. Jestem zadowolony, bo na nierównym jedzie mi się bardzo dobrze, a na zjazdach mogę nawet robić ucieczki - zjeżdżam bez dotykania klamek i szybciej niż współściganci :). Nie wiem ile w tym głowy, ile roweru. Tylko na zakrętach trochę tracę, a ich w Kaczmarku nie brakuje. Ale że z reguły jadę z przodu, to cierpią na tym przeważnie ci na ogonie ;).
Po rozjeździe jak zwykle większość skręca do mety i pozostaje samotność długodystansowca. Powoli doganiam pojedyńcze osoby, na odkrytej prostej formuje się kilkuosobowy pociąg, między innymi zawodnik od Ryby i dwóch z Kargowa Team. Zresztą tych z Kargowej poznaję, mocno mnie bijali rok temu :).
Na podjazdach prym wiedzie zawodnik z Gekko Team, zresztą jak się okazuje po wyścigu znajomy z forumrowerowe.org, a na płaskim rządzimy ja i Rybczyński pospołu ;). I tak się tasujemy dłuższy czas, łykamy Magdę Hałajczak, a po chwili w lesie widzę Gogglowca - Ha, to Rodman :). Zbliżamy się szybko i doganiamy na singlowym podjeździe, Rodman na uprzejme zagadanie zamamrotał coś w rodzaju "qrva, wyprzedzaj sobie, miejsca jest dużo" i nie ustąpił, hehe :)
Wiedziałem że już pozamiatane, bo mniej więcej tak samo się zachowuję i wyrażam na bombie ;).
Wyprzedziłem po krzaczkach i pojechaliśmy dalej. Na łatwiejszych duktach przed jeziorem pocisnąłem i udało mi się rozerwać grupkę, został tylko Gekko i chyba ktoś z Kargowej, od tego momentu raczej ja byłem z przodu, za nadjeziornym singlem z przerażeniem poczułem kurcze najpierw w jednej nodze, później w drugiej. Mięśnie gdzieś po wewnętrznej stronie ud, nie przeszkadzało to zbytnio w kręceniu, ale ból był spory. Lekko zwolniłem i jechałem bardziej kadencyjnie, co ciekawe nikt mnie nie wyprzedził, ale dospawala grupka z tyłu i jechało nas 5-6. Nikt nie wyprzedzał, ale myślałem szczerze mówiąc że już pozamiatane i na asfalcie mnie zostawią jak dzieciaka :). Nadrobiłem trochę picia, o czym zapomniałem w ferworze walki, ale z prowadzenia nie schodziłem bo wiedziałem że w tym stanie bym na pewno od razu odpadł z grupy. Wycięliśmy jeszcze jednego megowca na zgonie. Na ostatniej prostej przed asfaltem zaczął robić się wachlarz, a prędkość skoczyła do 35km/h. Zapomniałem o kurczach ;).
Na asfalt pierwszy wyskoczył Rybczński, za nim o dziwo ja, i tak cisnęliśmy 40km/h rozganiając miniowców. Obejrzałem się, reszta kilka metrów z tyłu :).
W ostatni zakręt wszedłem po wewnętrznej, i zredukowałem, a Rybczyński nie, i to chyba zadecydowało o moim szybszym rozpędzeniu się i wjechaniu na kreskę z metrową przewagą :).


Pierwszy raz w życiu wygrałem finisz z grupy :D.
Na mecie pogaduchy z uczestnikami pociągu, później z przybyłymi Gogglowcami, co do wyników to z jednej strony bałem się Wojtasa i Rodmana, bo im bardziej interwałowa trasa tym gorzej wypadam, ale tym razem cugu jeszcze wystarczyło. Z drugiej strony, mimo wyniku punktowego w drużynówce znacznie wyższego niż w zeszłym roku, miejsce open podobne albo nawet gorsze. Poziom poszybował w górę, i chyba nie ma co marzyć o pudle w generalce :).

45 KŁOS MARIUSZ POZNAŃ GOGGLE PRO ACTIVE EYEWEAR M3/12 (M)45 02:41:54 24.88km/h

Strata do pierwszego w kategorii Lonki tylko 11:22, do nadrobienia ;).
Za to zaczynam czuć na plecach oddech innych Gogglowców, a objawieniem wyścigu jest Marc - widać że kilometry wyjechane w sezonie się nie marnują :).


Na mecie humory dopisywały :)

Tym razem jazda w grupie była znacznie lepsza niż w Dolsku, po prostu trzeba się skoncentrować i trzymać koło :). Najwięcej chyba traciłem na szybkich zakrętach, gdzie czasem mnie wynosiło i musiałem zwalniać. Za to na singlowych odcinkach rządziłem - zaprawa ze ścieżek na Morasku procentuje :).


Kategoria Maratony


  • DST 84.12km
  • Teren 60.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 24.38km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

GP Wielkopolski - Dolsk mega

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 18

Na start zajechaliśmy z Bloomem, fajnie znów było zobaczyć tą kolorową hałastrę :).
Tym razem brak kolejek do rejestracji, czyżby Gogol uczył się na błędach?
Był więc czas na porządną rozgrzewkę, którą jednak zrobiłem sam, bo reszta nie śpieszyła się z przygotowaniami :).
Ekipa Googla zebrała się silna, chyba było więcej niż 10 osób. Oczekując na start poczułem znajomą adrenalinę podchodzącą pod gardło - tego brakowało przez pół roku zimowego tyrania treningowego.
Ale najpierw runda honorowa, oczywiście bezsensowne nerwy i szarpane tempo, ale człowiek wbija się w startowe skupienie, a tu druga bramka startowa na rynku i Kurek coś zaczyna nawijać ;). Na szczęście w miarę szybko się uwinął i nas wystartowali strzałem z jakiejś katiuszy.
Na początek rundka po punkcie widokowym, w zeszłym roku umierałem na podjazdach, dziś idzie i nawet tochę wyprzedzam, bo Canyon idzie po zaoranym, ledwo ubitym polu jak czołg :). Cały czas wyprzedzam, przeskakując z pociągu do pociągu, aż dochodzę Hulaja, współpracując we trójkę z jeszcze jednym zawodnikiem rozrywamy grupę i uciekamy na mocnych zmianach. Hulaj ma bardzo ekonomiczną technikę jazdy na kole, zero straty energii, natomiast ja latam jak pingpong - odpadam, dociągam, bez sensu to jest. Ten element zdecydowanie do poprawy. W końcu mi odchodzą metr po metrze, dłuższy czas jadę zawieszony między grupami, na asfalcie gdy jem dochodzi mnie z 10 osób i się włączam, bo jest mocno pod wiatr. Po zawrotce na wiatr idzie mocniejsze tempo i grupa się rwie, jestem w czołówce i jadę w euforii, bo okazuje się że 29er idzie po kurwidołkach jak full - nie mam problemu z trzymaniem tempa, dokręcam na dziurach i wyprzedzam na zjazdach :). W końcu cała grupa pada pod ciosami mojego blatu 36t (haha) i gonię następnych widocznych na horyzoncie. Doganiam przed asfaltem, robi się tłoczno bo dogania nas też duża grupa mini, więc ma kto dawać zmiany. Łykamy i wyprzedzamy pod drodze bezradną Magdę H. (w całym zeszłym sezonie mi się to nie udało).
Na asfalcie idą zaciągi pod 50km/h, tu już widać że to jest prawie szczyt możliwości blatu, ale tak do 55km/h myślę że dałbym radę, więc daję i ponownie na punkt widokowy wjeżdżam w grupie, przejazd przez Dolsk i na podjeździe wąwozem trochę odpadam, bo gałąź mi się wkręca w tarczę hamulcową i muszę stanąć żeby to wyciągnąć. Ale szybko nadrabiam bo naprawdę dobrze mi się jedzie, nawet czekam na kurwidołki i koleiny, bo przelatuję je na luzie, a dwudziestosześciocalowcy się mocno motają i dochodzę niektórych.
Najpierw doganiam pojedyńczych niedobitków, potem cały pociąg z 5-6 osób, który wyprzedzam lekką pytką na podjeździe, bo pracuje tam już tylko jeden półżywy człowiek, następuje zjazd w piachu, po nim się oglądam - 100m przewagi, dobrze :).
Przy ostatnim bufecie, przed skrętem na finałową prostą, widzę naprawdę dużą grupę, ale nie zdążyłem ich dojść, skręcili na asfalty i tyle ich widziałem. Ale łykałem cały czas tych którzy odpadli na ostatnim konkretniejszym podjeździe, nawet nie próbowali się podłączyć.
3km od mety mała korekta trasy - wyboista polna droga, gdzie kręcąc z wysiłkiem 23-24km/h łykam i zostawiam jeszcze dwóch ludzi, na piaszczystym podjeździe wielkie dublowanie miniowców i już tylko zjazd do mety. Ostatnie 2km miałem stres, bo gonił mnie ostro zawodnik w białym stroju, jak się okazało - team mate. Ale się nie dałem, hehe :).
Okazuje się że przyjechałem pierwszy z teamu, Hulaj który mi włożył 50s się nie liczy, bo startował pod innymi barwami ;).

28 2109 HULEWICZ Radosław 1971 M-4 Bejm Bike Team 2:41:41
30 2143 KŁOS Mariusz 1975 M-3 Goggle Pro Active Eyewear 2:42:35
56 2104 PASZKE Jacek 1975 M-3 Goggle Pro Active Eyewear 2:48:25
58 2157 MIĘŻAŁ Krzysztof 1986 M-2 Poznań 2:48:28
65 2155 SOŁTYS Wojciech 1980 M-3 Goggle Pro Active Eyewear 2:53:27
84 2154 JESZKA Marek 1983 M-2 Goggle Pro Active Eyewear 3:01:21
102 2150 DUDA Mariusz 1986 M-2 Goggle Pro Active Eyewear 3:09:13
110 2149 BRUDNICKI Dawid 1986 M-2 Goggle Pro Active Eyewear 3:15:27
114 2156 GAWŁOWSKI Krzysztof 1969 M-4 Goggle Pro Active Eyewear 3:16:52

Tak że rower się super sprawdził, byłem mocno zaskoczony tą oszczędnością energii spowodowaną gładszym łykaniem dziur. Nawet z ciężkimi kołami zapierdala aż miło ;).
Blacik wystarcza, nieczęsto się jeździ 50km/h nawet na płaskim ;). A i kondycja jakby lepsza niż rok temu. Zobaczymy tylko, czy to jednorazowy wybryk, czy uda się wynik powtórzyć w Olejnicy i Murowanej, bo że w górach Drogbas i JP zaczną mi kopać tyłek, to wiem :).

Bezwzględnie do poprawy - jazda w grupie w terenie.



Fota by Drogbas.


Kategoria Maratony


  • DST 82.41km
  • Teren 72.00km
  • Czas 04:08
  • VAVG 19.94km/h
  • VMAX 46.70km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 600m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaczmarek w Wolsztynie

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 01.10.2012 | Komentarze 12

Na start przyjechaliśmy Z Maksem i Marcem wyjątkowo wcześnie, z półtora godziny przed. Był czas na wszystko, łącznie z godziwą rozgrzewką. Do sektora wlazłem dość późno i za karę stałem kilka rzędów za Jacgolem, to się później zemściło, bo zaraz po starcie ktoś nieogarnięty wyjebał otb tuż przede mną po 20m jazdy, musiałem się zatrzymać i ominąć, później na mostku podszedłem od złej strony i też na chwilę mnie przyblokowali... to nie jest trasa na takie błędy ;).
Wyprzedził mnie Zbychu i pognał dalej, doszedł Marc. Długi czas nie było gdzie wyprzedzać, szczerze mówiąc nie miałem specjalnie serca do jazdy, bo choćbym się dziś zes..ał to w generalce nic nie poprawię ani nie pogorszę. Ale w końcu zabrałem się za wyprzedzanie gdy się zrobiło szerzej. Zbychu zniknął za horyzontem zdarzeń, zaimponował mi swoim tempem ;). Trasa bardzo fajna, ale po dużej części singlowa, więc bez dobrej pozycji na starcie ciężko coś było ugrać na pierwszym kółku. Dopiero jak dogonił mnie Rodman startujący z czarnej dupy poczułem, jak to DMK pisze "sportową złość" ;P, postanowiłem trochę powalczyć i chwyciłem koło. Tempo wzrosło. Rywalizacja z Rodmanem trwała cały wyścig, Przemo miał wyraźne okresy gdy atakował i jechał mocniej, wtedy mi odchodził, ale później miał przerwy na oddech i ja wysuwałem się na prowadzenie. Długie odcinki były takie, że znikał mi daleko z przodu, albo z kolei ja wysuwałem się na prowadzenie tak, że nie widziałem go z tyłu. Wojna nerwów ;).
W pewnym momencie doszliśmy do Zbycha, który chyba właśnie umierał ;). 25km zajęło dogonienie go, ładne tempo z początku trzymał :).
Przed rozjazdem z mojej grupki wszyscy skręcili na mini, za mną daleko grupa pościgowa, i zbliżający się czerwony punkt - Rodman :). Drugą pętlę w dużej części jechaliśmy razem, w pewnym momencie doszliśmy Jacgola na stromym podejściu, ale niestety obejrzał się i jak nas zobaczył to jakby go ktoś kijem dźgnął - sprint pod górkę, skok na rower i tyle go było widać. Goniąc Jacka uciekłem dość daleko Rodmanowi i przy okazji wyprzedziłem parę osób, ale nie dogoniłem, za to jakieś 3km od mety znów zobaczyłem na ogonie złowrogi czerwony punkt... ;).
Niepotrzebnie zamuliłem w pewnej chwili. Rzuciłem się do ucieczki, bo wiedziałem, że szosowa łyda Rodmana pokona mnie na finiszu, ale niestety - 500m przed metą mnie doszedł i usiadł na kole, a przed kreską przy 34km/h usłyszałem z boku szu...szu...szu... opony i przeszła torpeda bokiem :P. Nawet nie miałem już z czego odpowiedzieć, więc spokojnie dojechałem do mety. Przynajmniej Rodmana rozprowadziłem :P.



Fajna trasa, kilka ciekawych singielków i szybkich zjazdów po piachu, na nadjeziornych singlach masa korzeni - po Challengu bardzo dobrze mi się na nich jeździ ;). Rezultat dość słaby, wynika to z przyblokowania na starcie i słabej jazdy przez pierwsze 10km. Koniec sezonu, koniec motywacji :). Dobrze że później doszedł Rodman i coś z siebie jeszcze wykrzesałem, hehe.
Na końcu ze Zbychem dostaliśmy na otarcie łez dyplomy za generalkę (ja 6 miejsce M3, Zibi 4 w M4), nie wygraliśmy tabletów, drukarki ani rowera i pojechaliśmy do domu :). Super imprezka, fajna trasa, pogoda idealna. Dobre zwieńczenie sezonu, teraz ewentualnie jakieś dożynki na ogórkach, ale nieobowiązkowo :).


Kategoria Maratony


  • DST 103.02km
  • Teren 90.00km
  • Czas 04:38
  • VAVG 22.23km/h
  • VMAX 49.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 980m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Michałki

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 11

Michałki to maraton na którym trzeba być. Giga jest jednocześnie i ciężkie, i długie - coś co się wyróżnia na tle innych wielkopolskich maratonów, z ich tendencją do skracania dystansów.

Na miejscu byłem wyjątkowo już półtora godziny przed startem, na takim luzie jeszcze tam nie działałem ;). Ustawiłem się też dość z przodu, co ostatecznie niewiele dało, bo po starcie peleton jechał bardzo wolno aż do linii lasu i można było się ustawić na takiej pozycji jak pasowało. Tuż przed skrętem w las było gwałtowne przyśpieszenie, później już normalna napierdalanka leśnymi piaszczystymi drogami. Wyprzedzili mnie Josip, Drogbas i Jacgol, ale kontrolowałem odległość. Samopoczucie doskonałe, żadnego dyskomfortu przy tej prędkości, stwierdziłem że dziś mam ewidentnie dzień konia i bardzo się ucieszyłem ;).
Na jakimś zakręcie efektowna kraksa, leżą i Drogbas i Jacgol, a ja spokojnie omijam jadąc za Wojtasem. Bardzo szybko robi się luźno, jedziemy dość niebagatelnym tempem i robią się duże przerwy między grupami. Do rozjazdu jedziemy w jednej grupie z Wojtasem, o dziwo na giga skręca aż 4-5 ludzi, a zaraz doganiamy dwóch kolejnych. Główną pracę odwalamy z Wojtasem, a reszta grzecznie siedzi na kole, co mnie zaczyna szybko wkurwiać, więc próbuję się urwać, ale Josip 2-3 razy nie łapie mi koła i po jakimś czasie dociąga cały peleton wozidup ;). Raz podczas takiej małej ucieczki efektownie wywalam się w piachu na sporej prędkości. Tyle dobrego że przez te szarpnięcia doganiamy jeszcze trzech zawodników, m. in. Jarka Paszczyńskiego, w którym widzę nadzieję na skuteczną ucieczkę. Niestety, po błotnistym i trawiastym fragmencie na 60 kilometrze on się odrywa, a ja widzę że przód powoli dostaje flaka :/. Kurwa, kurwa, kurwa, no za dobrze szło.
Zatrzymuję się i z pomocą uczynnego strażaka zmieniam dętkę, o dziwo tracę może 5-8 pozycji przez te pewnie 10 minut. Między innymi wyprzedza mnie JPbike, prawie dochodzi mnie Jacgol. Co ciekawe nie widać Drogbasa, który z początku mocno szedł do przodu.
Wsiadam i zabieram się za wyprzedzanie.



Jednak taka przerwa od razu daje nowe siły. Pierwszą grupkę mijam tak szybko że nie mają szans złapać się na koło. Doganiam Jacka, który chyba dziś ma jakiś słabszy dzień, macham mu żeby wsiadł na koło, ale pokazuje żebym jechał dalej. Akurat dojeżdżamy do najdalej wysuniętego na zachód punktu trasy i od tej pory wiatr raczej sprzyja. Ale przez pozostałe 30km doganiam już tylko jednego zawodnika, Maksa Bieniasza, który chyba ma mega kryzys, oraz dwóch ludzi z urwanymi przerzutkami.
Przez kałużę gdzie w zeszłym roku trzeba było utopić nogi teraz dało się przejechać, ale za to jeden mostek był zarwany i trzeba było się przeprawiać przez rzeczkę ;).
Bardzo równo mi się jechało tą końcówkę, jak maszyna, szybko, efektywnie i bez kryzysów.

Na metę wjechałem z czasem 4:29:01, mimo laczka tylko półtora minuty gorzej niż w zeszłym roku. Gdyby nie to znów padłby rekord trasy :).

16 (7 M3) – josip – 4:19:00
20 (9 M3) – klosiu – 4:29:01
24 (11 M3) – Jacgol – 4:34:52
27 (13 M3) – JPbike – 4:39:40
30 (14 M3) – Jarekdrogbas – 4:44:55
33 (6 M4) – z3waza – 4:49:29
36 (10 M2) – Marc – 4:56:11
41 (7 M4) – toadi69 – 5:04:41

Jak widać, w ciągu 45 minut stawił się cały team, poziom się wyrównuje. Drogbas jak się okazało jechał prawie cały dystans na pogiętym łańcuchu, zaraz na początku wkręcił mu się jakiś patyk.
W tym roku niektóre zjazdy były mocno porozmywane i trochę trzeba było uważać, za to piachu było znacznie mniej niż zwykle - mokro.
Na mecie giga jak zwykle czerwono od Goggli, aż redaktor Kurek się zainteresował ;).
Bardzo dobrze mi się jechało cały dystans, zero zgonów czy osłabnięć, jedyne co mnie wkurzało to biegające od czasu do czasu kurczyki, ale na szczęście po chwili udawało się je rozjechać. Zadowolony jestem z tego maratonu :).


Kategoria 100-200, Maratony


  • DST 125.02km
  • Czas 04:50
  • VAVG 25.87km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 2386m
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Liczyrzepa

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 12

Aż mi się nie chce pisać o tym maratonie, tak mi nie poszło :P.
Pobudka o nieludzkiej godzinie, bo start o 7, na dodatek za oknem pada. Już mi się odechciewa ;). Jedziemy z Rodmanem jego furką, całe szczęście że nie muszę dymać na rowerze. Start sprawnie, ale jakoś nie mam weny, trzech młodziaków odpala do przodu a ja nie gonię, jadę z dziadkami z tyłu. Perspektywa 200km w tej pogodzie przeraża. W końcu się odrywam, zaczyna się podjazd i mieląc spokojnie pod koniec widzę trójkę uciekinierów. Czyli nie są tacy mocni na jakich wyglądali ;). Zjazd do Przesieki paskudny, mokro i dużo zakrętów, jadę asekuracyjnie, a na dole wznawiam pościg ;). Właśnie mijam uciekinierów, gdy bokiem przechodzi jak petarda pierwszy zawodnik grupy Rodmana. 100m za nim reszta. Podczepiam się do nich i okazuje się że ściemniałem, i mogę co jechać co najmniej 5km/h szybciej. Przód podkręca tempo, trzymam się, ale z tyłu słyszę jęki i zostajemy we czterech ;). I tak dojeżdżamy aż do Karpacza, pod koniec podjazdu Rodman odpala i się odrywa, ale po kilku kilometrach znów go widzę na zjeździe, bo jak się okazało zaliczył małego szlifa. Goniąc Rodmana podjeżdżam na przełęcz Kowarską Drogą Głodu z dwoma okrutnymi ściankami, w końcu na bufecie go dochodzę bo coś szama ;), ale jak się nastramia to znów mi odchodzi, do końca podjazdu wkłada mi z 500m i ponad dwie minuty.



Na Okraju zawrotka na bramce i w dół.



Zjazd jest długi, na dodatek zaczyna lać i całą chyba 30km pętlę na wschód od przełęczy Kowarskiej robię samotnie i w ulewie. Masakra.
Na bufecie, gdzie jest bardzo pozytywnie zaangażowana obsługa robię postój i najedzony i z bananami w kieszeni jadę dalej. Zostaje tylko jedna poważna hopa do końca rundy, dochodzi mnie tam masters z którejś z następnych grup i jedziemy płaski odcinek po zmianach, ale niezbyt szybko, bo mocno wieje.
Jeszcze malutka górka i zjazd, później koniec rundy. Moknąc pod przełęczą Kowarską powiedziałem sobie, że jak nie zrobię pierwszej rundy w 5h to zjeżdżam na metę, tak się wtedy zapowiadało, ale później było już szybciej i byłem zdecydowany jechać dalej.
Laczek trafił się w najbardziej niekorzystnym momencie, jakieś 3km przed końcem rundy. Jakby był wcześniej tobym ochłonął, jakby po minięciu mety to już bym nie wracał. A tak po załataniu zjechałem wściekły na metę, było blisko :P.
Czas wyszedł 4:50:36, miejsce na mega M3 19/37.
Wszyscy mnie objechali, hehe.

Słabo jechałem ten wyścig, bez weny. Laczek laczkiem, ale nawet bez niego czas byłby słaby. Może powinienem wziąć pulsaka, nie miałem pojęcia na podjazdach czy jadę mocno czy słabo, nie ścigałem się w tym roku na szosie i to pewnie przez to.


Kategoria Góry, Maratony