Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 76.91km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:42
  • VAVG 13.49km/h
  • VMAX 63.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 2481m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap IV - Złoty Stok-Walim

Czwartek, 26 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 4

Org trochę straszył tym etapem, że ciężko, non stop interwały with no rest...
W sumie to jedyne góry w których nigdy nie byłem, byłem za mały gdy odbywały się maratony w Bardzie ;), więc było się czego bać. Znajomi co niektórzy też już deklarowali, że pojadą turystycznie, że sprzętu szkoda, że ciężko... ;P
Na starcie mocno czuję nogi, samopoczucie też niewyraźnie, dziwne, bo wczoraj po zjeździe z trasy byłem mało zmęczony. Peleton bardzo powoli startuje w pełnym słońcu i zaczyna dostojnie piąć się pod górę. Zgodnie z założeniem jadę powoli, stopniowo się rozkręcam i wyprzedzam, ale dowalam do pieca dopiero po przekroczeniu DK46 na 12 kilometrze. Bardzo łagodny podjazd po szutrach, z fajnymi widokami z prawej. Wyprzedza mnie mocny Czech i siadam mu na koło, ładnych parę kilometrów jedziemy po mocnych zmianach pod 30km/h mimo że jest pod górkę. Jak zwykle samopoczucie na starcie nie ma nic wspólnego z jazdą na etapie.
Tak dojeżdżamy do słynnego zjazdu do Barda. Dla mnie horror. Początkowo po mokrych skałach, później po szutrze od czasu do czasu urozmaicanym śliskimi jak cholera skałkami. Tak śliskich kamieni nie było nigdzie na trasie!
Tracę miejsca, ale wyprzedzają mnie dość mocni zawodnicy, więc ładnie pociągnąłem na początku :).
Wyprzedza mnie też Piotrek, ale dosłownie chwilę dalej na dużej prędkości zalicza glebę na śliskim odcinku. Macha żebym jechał dalej więc jadę. Ten zjazd to była rzeźnia, bardzo dużo ludzi tu przyglebiło.
U wylotu wąwozu bufet, po którym wkraczamy w inny świat. Sucho, przejezdnie, bez korzeni (tzn korzenie były, ale po wczoraj wydaje mi się że nie ma ich aż do końca, ogromne korzenie na szlaku granicznym zrobiły swoje ;)).
Dość łatwy odcinek do Srebrnej Góry, tam przejazd słynnym wiaduktem bez barierek, zjazd dla szaleńców oczywiście sprowadzony i genialny singiel dookoła ogromnej twierdzy brzegiem fosy, tuż nad przepaścią. Piękny odcinek.
Później był wspomniany w roadboku "up and down, up and down with no rest", czyli droga do Wielkiej Sowy z zaliczeniem bodaj wszystkich szczytów tego wąskiego pasma górskiego. Podoba mi się, bo zjazdy są na tyle krótkie, że nie tracę wiele i odrabiam na podjazdach, a nawet zyskuję miejsca.
W końcu zaczynam trochę odczuwać zmęczenie, doganiają mnie ktone i Paweł z Biketires i gawędząc jedziemy dalej. Przed Wielką Sową doping dużej grupy młodych dziewczyn bardzo dobrze działa, wszyscy ruszają jakby zaczynali wyścig :D.
Odzyskuję część sił i dość wykańczający podjazd na Sowę robię w siodle, zresztą tak samo zjazd, który ostatnio poprzecinano wysokimi murowanym odpływami, na szczęście da się je przeskoczyć.
Na zjeździe z Małej Sowy tracę kilka miejsc, na chwilę schodzę z roweru, ale generalnie widzę olbrzymią poprawę w technice, jedzie mi się po tych wielkich kamieniach bardzo dobrze.
Kluczowe było odkrycie dokonane poprzedniego dnia - na mokrych korzeniach i kamieniach nie hamuje się przodem. Teraz każdy zjazd jest dwa razy łatwiejszy i szybszy, bo nie ma nawet jak wytracić prędkości, hehe :).
Krótki asfalt i jestem w miasteczku Walim, które kopiując styl roadboka ochrzciliśmy We are smashing ;).
Bardzo fajny etap, dobrze mi się jechało. Pogoda też idealna, ładnie, ale nie za gorąco. W końcu rower nie wymagał żadnych napraw po etapie! ;)
Czas 6:03:07 i 131/198 miejsce open.

Do Josipa straciłem tylko 21 minut, Janek stracił do mnie z kolei 25 minut i sytuacja była już jasna. Piotrek w czasie gleby miał poważną kontuzję i ledwo zmieścił się w limicie, ale na szczęscie mu się udało. Ja bym chyba zrezygnował, tylko podziwiać determinację.


Kategoria Góry, Maratony



Komentarze
klosiu
| 20:41 wtorek, 31 lipca 2012 | linkuj No, osiem godzin było, niby można było jechać dłużej i bufety na wszystkich czekały, ale chyba nie wchodziło się do klasyfikacji. Niektórzy jechali koło 10 godzin, ale ja sobie tego nie wyobrażam. Mnie po 6h jazdy ledwo wystarczało czasu, żeby ogarnąć sprzęt, poza tym nie było już na przykład obiadu, który wydawano tylko do 19.
MaciejBrace
| 20:26 wtorek, 31 lipca 2012 | linkuj Już chciałem wystartować i tak sobie myślałem, że fajna przygoda - a tu mi piszesz, że jakiś limity czasowe są :( hmm - to może za kilka lat wystartuję.
klosiu
| 17:26 wtorek, 31 lipca 2012 | linkuj Marcin --> człowiek młody to i głupi ;). W pierwszym sezonie chyba też zjeżdżałem więcej niż teraz, nie do końca panując nad rowerem, ale później parę solidnych gleb nauczyło mnie pokory, z której do teraz nie mogę się otrząsnąć ;).
z3waza
| 12:31 wtorek, 31 lipca 2012 | linkuj He ja w Bardzie 2008 zaliczyłem pierwszy górski maraton u Golony, i nawet tam zjechałem, tylko jak czytam Wasze opis to się zastanawiam jak?
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ziech
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]