Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 86.53km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:55
  • VAVG 14.62km/h
  • VMAX 68.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2571m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety MTB Challenge - Etap II - Kraliky-Stronie Śląskie

Wtorek, 24 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

To ile się je na takiej etapówce, to zupełnie osobny temat. Standardowo koło siódmej było ogromne śniadanie, takie 2x normalne ;). Później sporo jedzenia w czasie etapu. Po powrocie obiad koło 17-18, też niemały, w przerwach uzupełnianie płynów izobronikami, a koło 20-21 dodatkowy porządny posiłek w knajpie. A organizm zmienił się w maszynę do przerobu każdej ilości jedzenia, po 2-3h od zjedzenia dowolnej wielkości posiłku człowiek znów był głodny.
Po etapie z Kralik obiecywałem sobie sporo, miał być łatwy (jak to często w roadboku wspominano "quite easy and fast" ;)) i obfitować w długie jednostajne podjazdy. Taki akurat pode mnie.
I początek był miły, w szybkim tempie pokonaliśmy dwie hopki pod drodze i zbliżyliśmy się do zasadniczego podjazdu pod Śnieżnik. Jechałem z Jarkiem W. z Venutto, który w tym roku jest bardzo mocny i na równych prawach walczył z Josipem. Niestety pod Śnieżnikiem uciekł mi gdy się zatrzymałem na bufecie i już go nie zobaczyłem. Podjazd pod Śnieżnik trochę mnie zaskoczył - wyprzedziłem ze dwie osoby, a obiecywałem sobie więcej :). Zaczęło mi się gorzej jechać, a na zjeździe standardowo zacząłem tracić miejsca. Gdy zlazłem na chwilę z roweru wyprzedził mnie Piotrek z Krakowa, mówiąc "Ale to się jedzie" ;). Może i tak, ale dwieście metrów dalej złapał snejka :P.
Drugi podjazd pod przełęcz Śnieżnicką już mnie wykończył, był chyba stromszy niż poprzedni i cały w słońcu, dodatkowo odchodziła ostra walka i trzeba było kasować ucieczki :). Zupełne przeciwieństwo wyprzedzania biernych megowców na maratonie w Stroniu, tu jechała grupka, niby dość spokojnie, ale każdy atak był bezlitośnie doganiany i kasowany. W końcu udało mi się urwać z jeszcze jednym bikerem i tak dojechaliśmy do bufetu, mały postój i już zjeżdżaliśmy pierwszym brukowym zjazdem tego dnia. Na poboczach tradycyjnie łatacze, ten etap był wyjątkowo kapciogenny. Kolejny podjazd jechałem już słabo, odcinek pokrywał się z maratonem w Stroniu aż do przełęczy Płoszczyna, ale jechało się przyjemniej, bo było dość sucho. Tylko narastała we mnie chęć ulżenia sobie soczystym "kurwa!", co zawsze jest objawem kryzysu :).
Za przełęczą skręciliśmy szutrówką w stronę Nowej Morawy, był tam dość techniczny, ale krótki zjazd po korzeniach, gdy ze dwa miesiące temu chodziłem tu pieszo myślałem że jest niezjeżdżalny, ale zjechałem go z marszu za niezłym technicznie zawodnikiem.
Zaraz za ostatnim bufetem zaczął się okrutny podjazd. Stopniowo coraz stromszy i z coraz bardziej nierównym śliskim brukiem. Widoczni z przodu ludzie prowadzili, a ja jechałem poniżej 5 km/h, zdychając w mocnym słońcu i ślizgając się na kamieniach. W końcu na górze, kilka kilometrów asfaltami i znów techniczny zjazd, tym razem nie dałem już rady psychicznie i część sprowadziłem. Prawdę mówiąc, byłem już tak wykończony że nie byłem pewien czy utrzymam kierę ;). Spora ilość przewyższeń się mściła. Na dół zjechałem z podobnie wykończonym Hiszpanem, ale stopniowo odżyłem na ostatnim podjeździe i uciekłem mu. Zjazd do Stronia był zupełnie inny niż na maratonie, wbrew mapie. Ale był za to znacznie lepszy, zamiast nudnej i nierównej szutrówki najpierw był trochę techniczny, ale przyjemny track w lesie, później szybki zjazd łąką i w końcu polna, bardzo szybka droga przechodząca w finiszowy asfalt. Szkoda że tego nie było na maratonie, piękny zjazd :).
Dojechałem kompletnie wykończony i ze słabym wynikiem, czas 5:57:17 i 150/206 open.
Przesada na początku mściła się później, postanowiłem kopiować w dalszych dniach styl Jarka Wójcika, który każdy etap zaczynał bardzo spokojnie, a później wkładał mi pół godziny albo i więcej.
Wojtas dołożył mi 38 minut (!!!) i pożegnałem się z jakimikolwiek nadziejami na zwycięstwo ;).
Janek stracił niecałe 10 minut, tu jeszcze sprawa mogła być otwarta.
Piotrek stracił dość sporo, bo złapał dwa snejki, ale tu też mogło być ciekawie, bo tylko pech sprawił że mnie nie objechał.
Ogólnie etap łatwy technicznie, ale wykańczający kondycyjnie, następnego dnia miało być dokładnie odwrotnie.
Patrząc na mapę, na ścieżki które w większości znałem z pieszych wędrówek i częściowo z roweru, zaczynałem się bać :).


Kategoria Maratony, Góry



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zejez
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]