Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%)
Czas w ruchu:601:42
Średnia prędkość:15.06 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:136845 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:103407 kcal
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:73.37 km i 4h 55m
Więcej statystyk
  • DST 76.66km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:48
  • VAVG 11.27km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 154 ( 82%)
  • Kalorie 5930kcal
  • Podjazdy 2590m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Krynica - giga

Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 16.08.2010 | Komentarze 17

W nocy kolo 4 obudzila mnie burza. No to bedzie wesolo - pomyslalem sobie i przewrocilem sie na drugi bok.
Troche wystraszony potwornym kryzysem w Gluszycy postanowilem tym razem obrac taktyke "ostroznego lowcy" ;) i nie szarzowac z tetnem na poczatku. Start byl niesamowicie spokojny nawet jak na giga, przejazd ulicami Krynicy na totalnym luzie, tetno zaczelo rosnac dopiero po skreceniu na szuterek. Pilnowalem zeby nie przekraczac 170bpm i na luziku pialem sie do gory.
Na przeleczy skret w znany mi sprzed dwoch lat blotnisto trawiasty singielek, tym razem byl bardzo blotnisty. Rower powoli przyjmowal maskowanie dzunglowe, adekwatnie do warunkow (upal 30 stopni i potworna wilgotnosc) a ja przepychalem sie przez bloto glebokie na 10 i wiecej cm, wymieszane z trawa i wkomponowanymi ukosem kijami i belkami.
Po paru km szkoly przetrwania w koncu zjazd, poczatkowo blotnisty, potem szutrowy i w koncu asfaltowy doprowadzil do glownego "kondycyjnego" podjazdu pod Jaworzyne. Tu poczulem sie juz na tyle niezle ze zaczalem wyprzedzac, i chyba tu wykrecilem w jakims ataku maksymalne tetno. Wyprzedzilem lekko liczac z 10 osob, w tym Adamuso, ktory zamiast jechac zajmowal sie trawieniem sniadania ;).
Koncowka bardzo fajna, najpierw swietne widoki, potem krotki bardzo sztywny bruczek z fotografami i masa kibicow. Oczywiscie blok amora i sprincik na stojaco pod najwieksza stromizne, a co, trzeba sie pokazac ;).
Na zjezdzie szeroka łączką nagle znaczek (!!!), hmm WTF? Dopiero z 10 metrow niepozorna zmarszczka okazala sie glebokim rowem, na szczescie udalo mi sie przeskoczyc, niektorzy tego szczescia nie mieli. Zjazd szybko przeistoczyl sie w strome blotniste zejscie, a potem doslownie w rzeke blota - cala droga byla wpelniona doslownie 20cm glebokosci blotem o konsystencji gliny garncarskiej. Chyba to specjalnie cala noc mieszali :>. Dalej juz bylo troche lepiej, do rozjazdu giga/mega byly kamieniste zjazdy i solidny podjazd, bardzo upierdliwy, bo w lesie i po blocie, NNy szybko zmienily sie w 3kg slicki i slizgaly sie niemilosiernie. Gdzies tam po drodze minalem zawodnika z czuba z kompletnie rozwalonym przednim kolem. Zaraz za rozjazdem... zgubilem trase :). Po jakichs 500m sie zorientowalem, ale te kilka minut do tylu bylo. Powrot pod gorke i zamiana latwego zjazdu na zjazd trudny poszly sprawnie :P. Znow ktos z czuba - tym razem wlasnie pakowany na nosze z usztywniona szyja. Po tym widoku co trudniejsze partie jednak schodzilem :).
Techniczny zjazd szybko zmienil sie w dlugi asfaltowy, ktory zwiozl nas na dobra pozycje przed podjazdem rzeznikiem. Chyba okolo 10km pod gore po mokrych i ubloconych kamieniach przetykanych odcinkami blota ogromnego :). Potwornie wycienczajaca nawierzchnia, czasem na obrot kola pol obrotu to byl poslizg. Kolejna ofiara maratonu - Slecowi udalo sie urwac przerzutke. Cos tam sie biedzili z Adamem nad naprawa, skorzystalem z okazji i polalem lancuch finishlinem, bo juz chainsucki nie dawaly jechac. I mozolnie z Adamem ruszylismy dalej. Podjazd trwal i trwal, az wszystkie okoliczne gory znalazly sie nizej i nie mozna juz bylo jechac pod gore :). Maly nadprogramowy bufecik znalazl sie w sama pore, bo juz w bidonach nic nie bylo, a w tym upale nie wiem czybym dojechal jeszcze 10km do oficjalnego bufetu. Krotki popas odcelebrowalismy z Adamem i Maciejem z Emedu, potem ruszylismy dalej interwalowa traska po grzbietach. O tyle dobrze ze bylo wzglednie sucho. Na krotkiej sciance uslizgnelo mi sie kolo - podporka - jadacy za mna Adam nie tylko nie stanal, ale przylozyl taka moc ze sypnelo kamieniami i blotkiem spod opony i poszedl jak kuna dalej, za nim skoczyl Maciej i tak dalej kulalem sie juz sam, meczony tak zwanym "slabszym momentem" ;).
W pewnej chwili na podjezdzie z prawej zaczeli dojezdzac zawodnicy mega i zrobilo sie nagle latwiej, mniej blotniscie i generalnie w dol :). W koncu mialem przed kim popisywac sie technika i wyprzedzac na zjezdzie :>.
Tuz przed Krynica jeden stromy, na szczescie suchy podjazd. Megowcy ida, Klosiu jedzie :). Fajnie bylo, a tuz przed fotografem ze sportografu ucieklo mi przednie kolo i glebka na plecy :D. Bedzie fajna fota.
Latwy zjazd do Krynicy, przejazd przez okolice miasta (swietny doping wczasowiczow!) i znow troche terenu. Jechalo mi sie niezle, wielu ludzi wyprzedzalem, pokonala mnie dopiero ta zasrana Gora Parkowa i okolice :). Takiej drogi pokrytej blotem, korzeniami, trawa i polmetrowymi koleinami jeszcze nie widzialem. Psycha mi siadla i bardzo duzo tam sprowadzalem, tracac z 10 miejsc giga :/. Chyba zaczne wozic w kieszonce piersiowke wodki na takie okazje, golne sobie i jakos pojade ;>.
Tak czy inaczej ukonczylem we w miare dobrej formie i z nienajgorszym jak na tak trudny maraton czasie.
83/111 open, 29/39 M3
Czas 6:49.
W miare zadowolony jestem, pojechalem na pewno lepiej niz Gluszyce, a maraton byl bez porownania trudniejszy, i techniczne, i kondycyjnie.
Bardzo ciezkie warunki, upal polaczony z blotem i duza wilgotnoscia jest po prostu zabojczy. Za to byly boskie widoki i swietny doping, z czyms takim sie jeszcze nie spotkalem :). Najlepsi byli dwaj chlopacy, kulturalnie pytajacy sie na podjezdzie, czy moga polac woda :).
No i multum wczasowiczow dalo efekt w postaci swietnych tekstow, typu "takie porzadne rowery, a tak poniszczyli" ;)
Fakt, to jasne ze porzadne rowery powinno sie uzywac do jezdzenia po parku i sciezkach, a na maraton lepiej zabrac stare makro, bo i tak sie zniszczy ;).



Koncowka podjazdu pod Jaworzyne



Gdzies tam na trasie



Typowy zjazd ;)



Na mecie. Upackana łyda na pierwszym planie i ubabrany rower to dobre symbole maratonu ;)


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 10.89km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:46
  • VAVG 14.20km/h
  • VMAX 48.60km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rekonesans przed Krynica

Piątek, 13 sierpnia 2010 · dodano: 16.08.2010 | Komentarze 0

Probny przejazd wieczorem w Tyliczu, gdzie nocowalismy. Pogoda super, w terenie ilosc blotka zaskakujaco duza, nie napawa to optymizmem ;).
Oczywiscie w nocy kolo 4 solidna burza dodatkowo przygotowala scene pod maraton ;).


Kategoria Góry


  • DST 32.96km
  • Teren 15.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 14.33km/h
  • VMAX 72.10km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd po Gluszycy

Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · dodano: 03.08.2010 | Komentarze 2

W czasie maratonu strzelala mi sztyca, rano wzialem sie za czyszczenie i zerwalem gwint w zacisku. No to po jezdzie, pomyslalem, ale wlasciciel kwatery stanal na wysokosci zadania i dostarczyl dluzsza srube i nakretki, ktorymi skrecilem zacisk :).
Pojechalem terenem do Osowki, potem kawalek trasa maratonu i zupelnie przypadkowo spotkalem Maksa i Zbyszka, ktorzy tez sie wloczyli po gorach. Machnelismy sie do Walimia, potem pod gore na przelecz przez ktora sie jechalo na Sowe w czasie maratonu. Jakis czas zabawialismy sie podjezdzajac dlugi terenowy podjazd w okolicach Sierpnicy (zdaje sie ze pod Sokolec) i testujac roznice miedzy moim i Zbyszka XtC :).
W koncu rozjechalismy sie a ja postanowilem jeszcze obejrzec kamieniolom widoczny z kwatery. Okazalo sie ze jest tam przyjemne jeziorko i w ogole malownicza okolica. W czasie powrotnego zjazdu padl moj rekord predkosci, ciekawe kiedy dam rade go pobic ponownie :).


Przed spotkaniem z Maksem i Zbyszkiem


Kamieniolom kolo Gluszycy


W okolicy byly rozne tajemnicze konstrukcje


Ostatnie spojrzenie na swiat przed biciem rekordu predkosci ;)


Kategoria Góry


  • DST 91.64km
  • Teren 80.00km
  • Czas 08:17
  • VAVG 11.06km/h
  • VMAX 54.30km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 184 ( 98%)
  • HRavg 147 ( 78%)
  • Kalorie 6725kcal
  • Podjazdy 3015m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Gluszyca, giga

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 03.08.2010 | Komentarze 9

Wpis jest czescia szkolenia z cyklu "Jak dobrze rozlozyc sily w dlugodystansowym wyscigu rowerowym" ;)
Przed startem jeszcze luzik, troche za cieplo sie ubralem, ale nie jest zle, chwile siedzimy z JPbike i Pawlem, chwila pogawedki ze slecem, Adamuso i DMK, sektory i start!
Noga ladnie podaje, wbijam sie na niezle tetno, po chwili jazdy w peletonie skrecamy na stromszy asfalcik i od tej pory przez pol godziny wale pod gore z moim maksymalnie osiagnietym tetnem - 184 bpm jak obszyl, jeszcze troche i zaczalbym sie rozlazic w szwach ;).
Nawet nie myslalem o zwolnieniu, rozsadek zostal przyblokowany przez instynkt stadny. I w taki sposob wlasnie uklada sie taktyke na 80km i 3000m przewyzszenia ;).
Po tej pol godzinie juz bylo pozamiatane, jeszcze przez jakies 25km trzymalem tempo, ale juz przed Gluszyca na 40tym km uderzyl kryzys. Przejezdzajac kolo mety powaznie sie zastanawialem zeby zejsc, tak ciezko mi sie jechalo, ale wiedzialem ze bym sobie tego nie wybaczyl ;). Tetno po paru km ustabilizowalo sie na poziomie rekreacyjnego tleniku 130-140bpm (dla porownania z pierwszych 30km srednie tetno bylo 170!). Mialem dwa zele maxima, pomogly o tyle, ze na pol godziny moglem wejsc w okolice 150bpm :). Trasy za bardzo nie pamietam, obchodzilo mnie, zeby dojechac do mety. Pozytyw jest taki, ze zjezdzalem prawie wszystko, po prostu jak droga skrecala w dol to jechalem, nie zawracajac sobie glowy mysleniem. Zreszta wjezdzalem tez prawie wszystko, tylko ze tempem emeryta na tetnie 140 :). No i te mroczki przed oczami z niskiego poziomu cukru po kazdym podjezdzie ;).
Spory kawalek jechalem z Pawlem, dla ktorego to byl pierwszy maraton w gorach, jechal na lysych semislickach, a zjezdzal jak pro. Talent, pewnie sie jeszcze pokaze z dobrej strony na maratonach.
Jedyne kurcze trasie to... w palcach dloni i przedramionach po zjezdzie z Malej Sowy, przez chwile nie moglem zdjac palcow z klamek :). Koncowy zjazd nawet ciekawy, to juz fajnie mi sie jechalo i nawet troche dokrecalem, bo gonil mnie jakis gigowiec z M2, ktorego wykanczaly kurcze na podjazdach.
Tak ze z czasem 8:26 i miejscem w ogonie ukonczylem Gluszyce.
Dobrze ze sie udalo, choc to zdecydowanie najgorzej pojechany maraton w tym roku.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 27.14km
  • Teren 24.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 11.80km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gluszyca - rekonesans

Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 03.08.2010 | Komentarze 0

Mala jazda rekonesansowa z Andrzejem. Po pierwszym podjezdzie giga haniebnie skrocilismy trase i w efekcie wyszedl mieszany rekonesans mega/giga. Fajna pogoda, wieczorem dosc chlodnawo, nie zapowiadala tego co mialo byc jutro.


Kategoria Góry


  • DST 41.54km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:33
  • VAVG 11.70km/h
  • VMAX 66.10km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dookola Miedzygorza

Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 4

Z rana po zajebiscie dobrym sniadaniu, na ktore warto bylo isc kilometr do pewnego domu wczasowego ;) wyjechalismy z Andrzejem pokulac sie po gorach. Cos tam sie dogadywalismy z Josipem i Dunem na jazde, niestety troche sie rozminelismy czasowo ;). Start czerwonym szlakiem rowerowym w kierunku Czarnej Gory zafundowal spora porcje spaceru :). Do podjazdu toto sie nie nadaje, gdyby tamtedy puscic poprzedniego dnia zjazd to byloby to chyba jedno z trudniejszych miejsc na trasie. Tak ze na rozgrzewke kilometr ostro pod gore z rowerami na plecach, pozniej juz szuter. Czarna Gora, pozniej fajnym grzbietowym szuterkiem, miejcami kamienie, miejscami fragmenty maratonowej trasy, dojechalismy do schroniska na Sniezniku. Sprobowalismy zaatakowac Snieznik, ale po kilometrze zezygnowalismy, absolutnie sie nie dalo jechac, a jeszcze kawalek byl. Za to z powrotem do schroniska mielismy fajny techniczny zjazd :). Cyknalem fote skarpy pod schroniskiem, gdzie wczoraj wymieklem, dzis nie wydawala sie az taka grozna :)



Trzeba bylo jechac dalej bo czas gonil. Trasa maratonu, najpierw lekko pod gore, i clou programu - zjazd szuterkiem, najpierw wczorajsza trasa, pozniej odbicie w bok na waski asfalcik, gdzie ponad 60km/hw pare minut zjechalismy na dno Kotliny Kłodzkiej. Kawaleczek asfaltem do Domaszkowa, i w bok na zolty szlak, ktorym wspielismy sie na bodajze Szeroka Kope, a stamtad fajnym, momentami stromym i technicznym szlakiem pieszym do Miedzygorza. Troche chlodniej niz wczoraj, ale nie padalo, widoczki super :).


W drodze z Czarnej Gory na Snieznik.


Giancik w schronisku.


Miedzy krawedzia...


A dnem Kotliny bylo moze z pol godziny drogi :).


Kategoria Góry


  • DST 88.06km
  • Teren 78.00km
  • Czas 05:47
  • VAVG 15.23km/h
  • VMAX 58.60km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 179 ( 95%)
  • HRavg 159 ( 85%)
  • Kalorie 4674kcal
  • Podjazdy 2579m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Miedzygorzu, giga

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 15

Dzien przed maratonem pogoda nie byla specjalnie optymistyczna, chmury wisialy dosc nisko i blakaly sie czesto w dolinkach na wysokosci domow. Zapowiadalo sie ze widokow nie bedzie:


Choc z drugiej strony, niektore zwierzeta wykazywaly nadspodziewana aktywnosc:


W biurze zawodow dostalem spory zapas skarpet :) i nie pozostalo nic innego jak wypoczywac przed startem.

Do maratonu przygotowywalem sie kompleksowo - dlugie, mocne i rowne jazdy na szosowce, pasujace charakterystyka do dlugich rownych podjazdow, kilka odpoczynkowych dni przed maratonem, lekkie Race Kingi na kola, postanowienie jak najrzadszego wrzucania na mlynek i blokady amora na kazdym podjezdzie :).

Godzinke przed startem bylem juz na stanowisku, spotkalem szykujacego sie faloxxa, zrobilismy solidna rozgrzeweczke z Jackiem i Jarkiem, potem usadowilismy sie w strategicznym miejscu i gadalimy o tym i owym. Pokazali sie jeszcze Adamuso, DMK i oczywiscie Rodman, powiekszajac grono uzytkownikow Race Kingow ;).

Start opoznil sie pol godziny, jak to u Golonki sektory zapelnialy sie niespiesznie, pochwale sie ze bylem w swoim pierwszy :P. Tuz przed startem tradycyjnie puls skoczyl do 110, wlasciwie samo oczekiwanie na start wystarcza mi za rozgrzewke :). I jebs, poszlo.


Wielka trojka polskiego MTB - Klosiu, JPbike i Rodman :P

Od razu zauwazylem, ze nie jest zle, nie sprawialo mi zadnego problemu utrzymanie sie w grupie zaraz za samochodem. Zaraz po wjechaniu na szuter wyprzedzil mnie JPbike i DMK, ale utrzymywalem sie caly czas na optycznej Jacka :). W polowie podjazdu zza plecow wyskoczyl mi w iscie szosowym ataku Rodman i wysforowal sie jakies 50m do przodu. Jak sie okazalo, wymyslil nowa taktyke ze zmiana stroju w trakcie wyscigu, wiec pozniej juz go nie moglem rozpoznac :). Do konca pierwszego podjazdu dojechalem w dobrej formie, caly czas na sredniej tarczy i 20-30m za JP, co juz mnie troche zaskoczylo, nie odszedl mi tez na zjezdzie, co zaskoczylo mnie jeszcze bardziej :). Zawodnikowi przede mna spadl lancuch na zjezdzie, chyba troche sie zdziwil jak chcial dokrecic na asfalcie. Od tej pory pamietalem, zeby na kazdy zjazd wrzucac blat :). Na nastepnym podjezdzie stwierdzilem ze bedzie dobrze, zrzucilem na twardszy bieg i zaczalem wyprzedzac. Bezlitosnie zblizalem sie do JPbike, gdy bylem dwa metry od niego... zaczal sie zjazd i znow mi odszedl :). Na podjezdzie pod Snieznik znow mial 50m przewagi. Ale dawalem dalej na sredniej tarczy i wyprzedzajac od czasu do czasu zblizalem sie do niego. Szczesliwy bylem jak cholera, bo do tej pory nawet z daleka nie ogladalem go na maratonie w gorach :D. Gdzies w polowie podjazdu go doszedlem chyba sie troche zdziwil jak mnie zobaczyl, machnelismy do siebie i pojechalem dalej, wyprzedzajac do konca podjazdu jeszcze calkiem sporo ludzi. Na mlynek wrzucilem tylko na kilkusetmetrowym nastromieniu przed szczytem. W zyciu tak dobrze tego podjazdu nie podjechalem, dwa lata temu musialem sobie stanac w polowie, a w zeszlym roku calosc szla z mlynka :). Nad Jackiem calkiem spora przewage musialem wypracowac, bo dogonil mnie dopiero przy tej stromiznie za schroniskiem, gdzie jednak stanalem, za to z gory rozlegl sie okrzyk i JP przelecial jak meteor w dol. I to by bylo na tyle z mojego prowadzenia :). Dalsza czesc zjazdu juz w wiekszosci przebylem w siodelku, o dziwo gdy zaczal sie podjazd wyprzedzil mnie Dampers! Damian? pytam niedowierzajaco. Faktycznie to byl on. To juz mnie przekonalo ze jade rewelacyjnie jak na mnie, bo dogonic DMK na takiej latwej trasie nie jest latwo :). Na gorze bufet, tankowanie i paskudnie trzesacym bruczkiem w dol. Na dole pozyczylem jakiemus biedakowi detke :). Ja na szczescie dzieki szerokim Race Kingom snejkow sie dzis raczej nie balem. Odcinek czysto gigowski byl technicznie prosty, same szutry gora-dol, dopiero jakies 15km od mety, w momencie wjechania w rozbabrana trase mega (dla nich od bufetu na Sniezniku to byl kilometr, dla nas 30 :)) poziom trudnosci wzrosl. Bloto, jakies koleiny i rowy w poprzek drogi, na dodatek lancuch mi zaczal skakac po kasecie i kilka slow na k... wymknelo mi sie z ust. To u mnie niezawodny znak ze kryzys jest blisko :). Slalomik miedzy drzewami i podejscie w blocie wykonalem z buta, juz porzadnie wsciekly :). Zaczynal sie - jak pamietalem z zeszlego roku - 10km zjazd do mety. Zjechalem ze 2-3km i dupa blada - znow podjazd, dosc techniczny, z kamieniami, kijakami i sznurkiem spacerujacych megowiczow. O dziwo podjechalem go, widac ze zel ktory wciagnalem na ostatnim bufecie zaczal dzialac. Dalsze zjazdy powodowaly nostalgiczne westchniecie za szutrem - samo bloto, RKi tanczyly sambe, przyczepnosc zerowa, no ale zjechalem, a przede mna majaczyla charakterystyczna niebieska koszulka - Maks albo Zbyszek :). Niespodziewanie znalazlem sie w Miedzygorzu, jeszcze ostry podjazd obok koni, przede mna Ryszard z Rybczynskich podjezdza, wiec ja tez pojade chocbym mial pasc :). I tak wyprzedzamy - jak sie okazalo - Zbyszka. Fotograf rzuca, ze do mety 500m. Chyba w pionie, nauczony golonkowym doswiadczeniem nie wierze w ani jedno slowo :D. Ale faktycznie, jeszcze jeden prożek, gdzie niestety zle wybieram droge przejazdu i musze zsiasc ale zaraz wskakuje i reszte kamieni robie z siodla, zeby honor zachowac ;).
Na mecie spotkanie z Maksem, Zbyszkiem i gigowiczami, JPbike, do ktorego stracilem ostatecznie 7 minut i DMK, ktory dolozyl mi minut kilkanascie. Malutko jak na gory :). Rodman dojezdza po pol godzinie, przez podstep ze zmiana stroju nie wiem kiedy go wyprzedzilem :). Wspolczuje, bruczki ktorych sie na amorze prawie nie czuje, na sztywnym widelcu juz musza bolec.
Micha jak zwykle w Miedzygorzu super, zreszta tu wszedzie zarcie jest super :)


Maks narzeka na manetke przy Rebie, a Zbyszek i ja mamy polewke ;)

Ogolnie jestem giga ;) zadowolony, pierwszy raz tak dobry wynik w gorskim maratonie, utrzymalem sektor, a nawet po raz pierwszy w gorach zwiekszylem punktacje w klasyfikacji sektorowej.
Pierwszy raz w gorach jestem w pierwszej setce, i pierwszy raz w pierwszej polowie stawki. Sporo tych pierwszych razow ;).
Teraz trzeba popracowac nad tolerancja na mleczan, bo jednak koncowke przejechalem znacznie slabiej (drugi miedzyczas - zaledwie 2 minuty straty do DMK, w godzine i 45 minut dolozyl mi kilkanascie minut przewagi :(). Ale trend jest dobry.
Okazuje sie ze jazda na sredniej tarczy wcale nie jest bardziej meczaca od jazdy na mlynku, a jedzie sie znaczaco szybciej. Podjazd na Snieznik na mlynku to 6-7km/h, a na sredniej 9-10km/h, a to juz 20 minut roznicy na szczycie :).
Czas 5:07:07
Miejsce 70 open, 25 M3.


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 82.01km
  • Teren 77.00km
  • Czas 06:44
  • VAVG 12.18km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 182 ( 97%)
  • HRavg 156 ( 83%)
  • Kalorie 5820kcal
  • Podjazdy 2581m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Złoty Stok

Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 13

Co tu duzo pisac... Pojechalem dosc mocno, jestem zadowolony, grubo ponad godzine lepiej niz w zeszlym roku, mimo gorszych warunkow na trasie. Co bylo niespodzianka, techniczne zjazdy sprawialy mi przyjemnosc! :) Chyba pierwszy raz zjezdzalem po ubloconych kamulcach i korzeniach z bananem na twarzy :). Prawie wszystko zjechalem, a w zeszlym roku prawie cala Borowkowa sprowadzalem rower. Czyzby przelom? :) Trasa wymagajaca, strome kilkukilometrowe podjazdy ze sliska nawierzchnia, zjazdy i techniczne, i szybkie, na ktorych niewiele bylo widac, bo bloto po kilkuset metrach pokrywalo okulary :). Ujechalem sie jak rzadko.
Do JPbike tradycyjne pol godziny straty, ciekawe czy uda mi sie ja zmniejszyc jeszcze w tym sezonie. Ale to dobrze, spodziewalem sie wiekszej straty, bo bylo dosc trudno technicznie.
Rodman mnie zalamal - dolozyl mi 16 minut! Na sztywnym widelcu i Race Kingach...
Ale tak sobie mysle ze im bardziej techniczny maraton tym mniej czuje sie w lapach strzaly od sztywniaka, wiec na szybszych czy mniej blotnistych maratonach to ja powinienem byc gora ;).
Na trasie jeszcze spotkalem AdAmUsO, ktory mnie rozpoznal nie wiem jak (ponoc po rowerze ;)) w momencie gdy zaczynala sie stromsza czesc podjazdu, puls mi powedrowal powyzej 180 i generalnie widzialem tylko 2x2m drogi przed przednim kolem ;).
Pod koniec dystansu minalem tez Maksa i Zbyszka, z tym ze Zbyszka nie zauwazylem, bo bawil sie lancuchem w krzaczkach :).
Ech, udany maraton mimo przedluzonego dystansu, takie sie pamieta ;).
Najwazniejsze ze utrzymalem sie w trzecim sektorze :D.
Miejsce 128/176
Czas 6:32:42
Dystans z licznika 79km (mialo byc 66 ;))





Fotografia z frontu:


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 60.97km
  • Teren 12.00km
  • Czas 03:51
  • VAVG 15.84km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pomaratonowa wycieczka

Niedziela, 2 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 8

W planach byl dlugi dystans, przelecz Karkonoska, potem atak na czeska strone i tam wjazd na jakies 1500m npm. Po drodze pod Wangiem spotykam Maksa, Zbyszka i Jacka, Maks nawet wyglada dosc swiezo jak na wczorajsza katorge ;). Chwile gadamy, ale towarzysze uciekaja i musze gonic. Troche terenem do Borowic, potem droga sudecka i pionowym asfalcikiem na przelecz. Tempo zdrowe, sam konkretny podjazd od szlabanu zajmuje nam jakies 20-25min. Chwila odpoczynku i jedziemy w dol, niestety pogoda po czeskiej stronie pogarsza sie im nizej jestesmy i po 10km radzi nieradzi w ulewnym deszczu zawracamy. Znow 500m w gore ;). Z przeleczy znajomy pionowy asfalcik sprowadza nas w dol. Po zjezdzie przednia tarcza zaczyna zamieniac padajace krople deszczu w obloczki pary - bardzo fajnie to wyglada :). Jeszcze tylko podjazd Chomontowa na dobitke, ale widokow niestety nie ma - zbyt zachmurzone.
Zjazd w Karpaczu fajny, cielismy serpentyny skrotami, bylo dosc stromo, schodzacy turysci patrzeli jak na wariatow. To taka regula na tych stromych skrotach - jak sie podjezdza patrza z podziwem, jak sie zjezdza to pukaja sie w czolo. Dziwne ;). Po trzech dniach jazdy uda w nienajlepszym stanie - to juz nie zakwasy, one po prostu bola ;). Ordynuje pare dni luzniejszych ;).


Popas na Karkonoskiej.


Druga strona. Pogoda nie pozwala zobaczyc wiecej, szkoda bo widoki sa fajne.


Szefo po ceskiej stranie. Prawie jak w Alpach ;).


Troche sniegu tez sie trafilo.


Kategoria Góry


  • DST 90.17km
  • Teren 78.00km
  • Czas 06:29
  • VAVG 13.91km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 176 ( 94%)
  • HRavg 154 ( 82%)
  • Kalorie 5300kcal
  • Podjazdy 2587m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Karpacz

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 11

Rano czulem lekkie zakwasiki po wczorajszej jezdzie, no ale nic, micha makaronu na sniadanie, szybkie kompletowanie ekwipunku i na start. Wszedlem sobie jak bogaty do drugiego sektora i ustawilem sie obok DMK, rozkoszowalem sie chwila, bo bylem swiadom ze to prawdopodobnie pierwszy i ostatni drugi sektor w tym sezonie ;D.
Na podjezdzie pod Wang bylo widac zmeczenie - rozkrecalem sie powoli, i choc wcale wielu ludzi mnie nie wyprzedzalo to tetno nie chcialo wyjsc powyzej 170. Pierwszy odcinek w lesie pokonywalem uwaznie - w zeszlym roku zlapalem tutaj dwa snejki, nie chcialem powtorki. Potem juz techniczne zjazdy, pierwszy czesciowo sprowadzany, potem sprowadzalem jeszcze kilka razy, jakos sie na tych zjazdach nie moge przelamac, choc rower zachowuje sie o wiele lepiej niz stary Author. Podjazdy szly mi dobrze, ale jesli kilka razy w czasie wyscigu wyprzedzam na podjazdach tych samych ludzi, a potem oni mnie dochodza na zjazdach to znaczy ze cos jest nie halo i to straty czasu na zjazdach sa w tej chwili moim glownym ograniczeniem. Generalnie za bardzo trasy nie pamietam, wszystko mi sie zlewa od nadmiaru wrazen ;). Kilka oderwanych scenek:
- Zaraz na poczatku zjazdu na 10tym kilometrze zawodnik przede mna wywija przepisowe OTB walac barkiem w kamien. Troche mi sie miekko w nogach zrobilo, ale na szczescie koles obojczyk mial caly.
- zaraz po podjezdzie pod megastromy asfalcik na 14km zaczely gdzies z boku cwalowac przez swierkowy las w strone wezyka bikerow pchajacych maszyny na stromym singlu 4 jelenie. Juz rozlegly sie trwozliwe okrzyki ;), gdy jelenie okolo 20m od ludzi zawrocily i pognaly w druga strone. Niezapomniany widok :).
- super mega dobre ciasteczka z kremem na drugim bufecie ;)
- apokaliptyczny obraz na Chomontowej - duza grupa bikerow z mega pchajacych rowery pod gore ;)
- blotko przy zjezdzie za Chomontowa - kilka wyrazow na "kur..." przemielonych przez zeby ;)

Fajny maraton, mimo ze troche sprowadzalem, to obiektywnie patrzac prawie wszystko bylo dla mnie do zjechania, tylko jak tu sie przelamac? ;)
Musze rower zabierac do Czarnkowa na gorki, tam jest jakas namiastka.
Rower sie spisal na medal, zero defektow czy gum.
Zaraz po mnie przyjechal Rodman, stracil tylko jakies poltora minuty, na sztywnym widelcu! To jest jednak maszyna nie czlowiek ;). Ale Dolsk pomscilem ;P.



Na oslode, zalapalem sie na best of... do Sportografa ;).
Taaakie podjazdy jechalem, dla ulatwienia - koles w zielonej koszulce ;)


Kategoria Góry, Maratony