Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%)
Czas w ruchu:601:42
Średnia prędkość:15.06 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:136845 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:103407 kcal
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:73.37 km i 4h 55m
Więcej statystyk
  • DST 50.07km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 14.31km/h
  • VMAX 74.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1540m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karkonosze dzień trzeci - rozjazd

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 10

Tradycyjny rozjazd Goggle-style :).
Wieczorem umówiliśmy się z Wojtasem na pobudkę o 4:30, bo JPbike chciał wjechać na Szrenicę, a ja zjechać super zjazdem żółtym szlakiem z Wysokiego Kamienia do Piechowic.
Koniec końców padło na to że zrobimy i to i to :)
Obudziłem się o 4:30 - egipskie ciemności. No tak, tego nie przewidzieliśmy ;). Wojtas też wstał, ale przesunęliśmy wyjazd na szóstą, żeby w ogóle coś widzieć, hehe. Przy świetle wschodzącego słońca dojechaliśmy do Szklarskiej (ślicznie było w lesie) i zaczęliśmy wspinaczkę. Porozmywany bruk koło Kamieńczyka przeraził mnie, nie dość że wczorajszy kryzys odbił się w nogach i wlokłem się sapiąc na końcu, to nie dało się tam jechać, na szczęście szybko zaczął się normalniejszy bruk, tyle że z okrutnymi ściankami. Kilka razy byłem blisko zejścia z roweru, a Josip i JPbike zniknęli w sinej dali :). Wjazd na Śnieżkę jest niczym przy brukowych ścianach podjazdu na Szrenicę.
Na szczęście im wyżej, tym nawierzchnia była lepsza i w końcu udało się podjechać całość. Widoki były ładne, jak zwykle wcześnie rano, gdy nie psują ich grubi turyści ;).





Po krótkiej przerwie szybki i nieprzyjemny zjazd. Na lepszym kawałku drogi na pewno jechałbym szybciej niż na Karkonoskiej, ale powyżej 70km/h zwiało mi kask z głowy :D i musiałem się zatrzymać. Ale klocki zaśmierdziały ;).
Końcowe bruki bolały.
Szybko przemieściliśmy się wygodną rowerówką w Izery i wdrapaliśmy się do kopalni kwarcu. Cały czas miałem bombę i snułem się w dalekim ogonie. Sytuacji nie polepszał lekki kacyk szmerający w głowie ;).
Ale widoczki świetnie uprzyjemniały jazdę.


Dziura w górze


Tam byliśmy

Z kopalni do Wysokiego Kamienia już w miarę płasko, a później zaczął się znakomity zjazd żółtym szlakiem do samych Piechowic. Z 5km wąskiego szlaku, miejscami całkiem technicznego i dającego masę frajdy. Bez dwóch zdań to mój ulubiony zjazd, choć po tych kilkunastu minutach łapy potrafią boleć :). Teraz, w suchych warunkach był jeszcze lepszy.
I tak zjechaliśmy do Piechowic (tłumy szosowców o wyglądzie prosów tu jeździły, pewnie trenowali przed Mistrzostwami w przyszłym tygodniu), z Jackiem walnęliśmy radlerka dla ochłody i tradycyjnym podjazdem asfaltowym dojechaliśmy do Michałowic. Osobiście miałem już trochę dość roweru, więc wyjazd się udał :)).


Kategoria Góry


  • DST 102.13km
  • Teren 75.00km
  • Czas 06:12
  • VAVG 16.47km/h
  • VMAX 69.40km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2700m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karkonosze dzień drugi - maraton

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 7

Postanowiliśmy pojechać do Szklarskiej bezpośrednio rowerami, z jednej strony dobrze, bo porobiły się ogromne korki na dojeździe i trzeba było przesuwać start, z drugiej to było 10km i z 200m przewyższenia ;). Ale za to poznaliśmy ostatnich kilka kilometrów trasy, to się zawsze przydaje. Popatrzeliśmy też chwilę na bikerów z Enduro Trophy jadących właśnie OS w poprzek naszej trasy :). Przyjechaliśmy na tyle wcześnie, że był czas powylegiwać się na łączce pod Lolobrygidą i pośmianie się z co większych brzuchów niektórych zawodników ;).
Podobno sam Kwiato podjechał pod sektory popatrzeć na start, ale nikt go nie poznał :).
Start opóźniony o 15 minut, w sektorze wyglądałem trochę niewyraźnie ;).



Fajny początek, od razu stromy kawałek nartostradą, bez żadnego rozdrabniania się :). Pierwszy zerwany łańcuch, pierwsze podpórki u niektórych... ;)
Od razu trochę wyprzedzam, wkrótce zaczyna się szybki szutrowy zjazd, na którym wyprzedzam jeszcze więcej :), jedzie mi się świetnie, aż u samego podnóża jebs! Potężny cios w oponę od najechanego kamienia poczułem całą du...szą ;). Jeszcze przez chwilę się łudzę że będzie ok, bo powietrze nie schodzi, ale po 100m podjazdu psst i jadę na flaku z tyłu. Dokładnie 1500m udało się przejechać :).
Nie ukrywam, że przeszła mi przez myśl opcja rezygnacji z wyścigu, ale po chwili się zreflektowałem, że przecież o nic tu nie walczę, start opłacony, a trening będzie dobry. Więc wziąłem się za zmianę dętki, w sumie się nie spieszyłem, więc trwało to 10-15 minut, w każdym razie wszystkie sektory wystartowały i mnie wyprzedziły. Zatrzymał się jeden kolega z Goggle i zapytał czy mam wszystko - dzięki :).
Dzięki laczkowi pierwsze kółko jechało mi się zajebiście. Wyprzedzałem wszędzie, na zjazdach, podjazdach, na jedynym zejściu zielonym szlakiem też sporo ludzi wyciąłem. Różnica prędkości była wielka i zawodników z mojego sektora zacząłem mijać w okolicach 30-40km. Fajnie się tak jedzie, ego rośnie :).
Pod koniec pierwszej rundy wyprzedzani już zaczęli trochę walczyć, na drugim podjeździe na Dwa Mosty zaczęło mnie lekko odcinać - jednak jedzenie poprzedniego dnia nie było optymalne pod zawody. Na kole w dodatku siedział mi zawodnik w stroju CCC i się nie poddawał. Zdaje się że też był po awarii z wyższego sektora. Żel trochę pomógł i w końcówce odszedłem mu trochę, ale na złość na zjeździe jechałem za busem orgów, który nie przekraczał 45-50km/h i znowu mnie naszedł. Całą pętlę giga widziałem go za sobą, na szczęście choć na podjazdach się trzymał, to był gorszy technicznie i na zjazdach uciekałem. W końcu odpuścił, ale krwi mi trochę napsuł :). W sumie na pętli giga więcej wyciąłem dublowanych megowców, niż gigowców, na długim dystansie jednak startują w większości mocni ludzie.
Ostatnie 30km to już nasilający się zgonik, cisnąłem, ale coraz wolniej, niby uciekałem ludziom, ale też z jakby mniejszą różnicą prędkości. Może na euforii pierwszego kółka za mocno pocisnąłem. W każdym razie nikt mnie nie wyprzedził aż do samego końca.



Dojechałem na oparach, w tym roku ani razu nie miałem takiego zgonu na maratonie.
Ale zmieściłem się w 5h, nawet mimo ospałej zmiany dętki i paru minut straconych na wyrywaniu łańcucha zakleszczonego między kasetą a szprychami. W każdym razie trening był udany.

Na mecie czekał zadowolony JPbike, który wklepał mi piętnaście i pół minuty, mimo że też złapał gumę. Widać że noga wyrobiona, ciężko będzie się ścigać we wrześniu :).

Trasa super. Dużo technicznych zjazdów, nie za trudnych, ale takich że dawały satysfakcję i sporo frajdy przy szybkiej jeździe. Bufetów dużo i szybka obsługa. Pogoda dopisała. Żarcie mogłoby być lepsze, ale w sumie więcej plusów niż minusów :).
Minusem na pewno była konieczność dojechania 10km na kwaterę, to już trochę bolało :). A na kwaterze przy piwku siedział... Josip, który z rodziną przyjechał na tydzień wakacji. Niezła koincydencja, która zaowocowała opróżnieniem sporej ilości browców i nie tylko wieczorem :).


Kategoria 100-200, Góry, Maratony


  • DST 44.27km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:51
  • VAVG 15.53km/h
  • VMAX 77.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1360m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karkonosze dzień pierwszy - rozgrzewka

Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 4

Zaraz po szybkim zainstalowaniu się na kwaterze pojechaliśmy z JPbike na małe rozruszanie nóg. Mimo tylko częściowego oznakowania trasy przejechaliśmy sporą część, jakieś 10km od Michałowic aż do zjazdu z Dwóch Mostów. Poziom trudności jednego zjazdu (w wąwozie zielonym szlakiem do Jagniątkowa, z drugiego etapu BA) mocno zaskoczył Jacka :).
W czasie drogi postanowiliśmy pojechać na Przełęcz Karkonoską, w czasie podjazdu okazało się, że Jacek sobie nieźle siłę wyrobił przez wycieczkę z sakwami do Paryża i odszedł mi w stromej końcówce na dobrą minutę.
Zasłużyliśmy na piwko w świetnej scenerii i pogodzie :).





Na zjeździe padł chyba mój życiowy Vmax. Nieźle muszą hałasować rowery jadące z taką prędkością, bo ludzie uciekali na boki już 100m przed nami :). Zjechaliśmy do Przesieki i Drogą pod Reglami spokojnie pojechaliśmy do Michałowic, a później na tradycyjną kolarską pizzę ;). Udało nam się z pogodą w ten weekend, trzeba to przyznać.


Kategoria Góry


  • DST 157.17km
  • Czas 06:10
  • VAVG 25.49km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 2600m
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pradziad

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 04.08.2013 | Komentarze 15

Tego gorącego dnia wybraliśmy się z Wazą i Sebą do Paczkowa, żeby w końcu ujarzmić Pradziada, najwyższy podjazd szosowy w naszej części Europy. Na miejscu byliśmy około dziesiątej, szybkie przebranie i złożenie rowerów i już jechaliśmy w twardym upale doskonałą czeską szosą.


Waza robi ucieczkę ;)

Początkowe kilometry płaskie, tyle że gorąco potwornie, pierwsze hopy pojawiają się w okolicach Żulowej - ciężko to idzie, a pot płynie. Szczególnie Seba, który pierwszy raz jest w górach na rowerze, doznaje małego szoku ;).
Za Jesenikiem wyprzedza nas traktor - odruchowo łapię koło i przez parę kilometrów na lekkim podjeździe robię ucieczkę 41-43 km/h. Dobrze że traktor w końcu skręcił, bo bym ducha wyzionął, robiło się coraz stromiej :).
Pierwszy konkretniejszy podjazd trzyma 11-12% przez parę dobrych kilometrów. Uciekając przed czeskim szosowcem cisnę w trupa i dojeżdżam pierwszy ledwo co widząc na oczy ;).


Zadowolony Seba po pierwszej konkretnej górze

Na zjeździe przegapiamy właściwy skręt, co oszczędza nam stromego podjazdu, ale za to dodaje kilkanaście kilometrów dookoła góry - zamiast bezpośrednio do Karlovej Studanki jedziemy okrężnie do Vrbna. Tyle dobrego, że podjazd jest tu znacznie łagodniejszy. Problemem jest woda, dawno się skończyła, a tak daleko od granicy nikt nie chce przyjmować złotówek. Na szczęście Czesi w knajpach leją nam kranówę za darmo, z czego skwapliwie korzystamy, bo upał jest niemożliwy.
Podobają mi się czeskie miejscowości wypoczynkowe - ruch turystyczny nie jest tak skoncentrowany jak u nas, tylko rozproszony równo wszędzie. Wszędzie jest wiele małych knajpek i pensjonatów, ale nigdzie nie ma dzikiego tłumu, wielkich kombinatów w rodzaju Gołębiewskiego w Karpaczu i masy reklam. Spokój i cisza :).
W końcu dojeżdżamy do parkingu z którego zaczyna się podjazd. Ciężki. Przez 6km równo trzyma ~10%, jedziemy z Wazą 11-12km/h, Seba jedzie swoje. Dobrze że większość w lesie, tylko czasem odsłaniają się widoki na zbocza Pradziada. Po dłuższym czasie dojeżdżamy do zatłoczonego parkingu (odbywa się tam zjazd starych porszaków - świetne wózki) i udaje nam się zmienić złotówki na korony. PIWO!!! ;) Wchodzi jak woda :)
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej, Zyga odchodzi mi na stromym odcinku na kilkadziesiąt metrów, ale jak przed szczytem się wypłaszcza ostro atakuję, doganiam i robię przewagę, dobrze, bo na samej końcówce są dwie krótkie ścianki, które mnie wypruwają :).
No i Pradziad w końcu padł moim łupem :).



Na szczycie spotykamy dwóch znajomych Dave'a, którzy poznali nas po strojach teamowych. Świat jest mały! :)

Po dłuższym odpoczynku, sesji zdjęciowej i podziwianiu widoków...


Górne jezioro niezwykłej elektrowni Dlouhe Strane. Wody nie widać, bo tafla znajduje się prawie na wysokości Pradziada.

...ruszamy na zjazd, na parkingu ponownie zatrzymujemy się na uzupełnienie płynów...



... i pokonujemy kilka następnych kilometrów ze średnią w okolicach 60km/h :).
Na dole z 10 stopni cieplej niż na górze, po 700m wysokości straconych w kilkanaście minut czuć to wyraźnie.

A dalej ruszamy przez dwie poważne hopy w stronę Jesenika. Widać już deficyty energetyczne, co chwila kogoś odcina na chwilę, a po zejściu z roweru nogi się trzęsą :).
Niespodziewanie aktywizuje się Seba i coraz ciężej odpierać jego ataki :).
Przed Jesenikiem jeszcze jeden pobór kalorii i przez ostatnią hopę ruszamy do domu. Seba im bliżej domu tym aktywniejszy, na końcówie ciśnie cały czas okolice 40-45km/h i w końcu zajeżdża mnie w pobliżu Javornika :).
Końcówkę do Paczkowa jedziemy już grzecznie z Wazą na jego kole, ciągle ponad 40 km/h :).
Szybkie zakupy w biedrze, mała kąpiel w jeziorze Paczkowskim (w Kozielnie dzikie tłumy, aż przejechać nie idzie, niesamowite) i do domu.
Na miejscu jesteśmy po pierwszej w nocy.
Zajebiście spędzona sobota, słońce, dobre towarzystwo i wielka góra do podjechania :).


Kategoria 100-200, Góry


  • DST 57.67km
  • Teren 45.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 16.40km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap IV

Niedziela, 7 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 7

Wieczorem przed etapem sprawdzam tylnego Racing Ralpha - nie dość że slick, to jeszcze rzeszoto :). Dziura na dziurze, bezdętka pewnie już dawno by się poddała.
No ale dętka nigdzie nie wyłazi, więc mam nadzieję że jeszcze etap opona wytrzyma.



Start prawie taki sam jak poprzedniego dnia, długi łatwy podjazd szutrowy, ponownie jadę za liderką klasyfikacji kobiet kontrolując Rodmana, który w tym etapie wyraźnie postanowił zawalczyć.
Jakiś czas ostro się tasujemy po dość chamskiej trasie - sporo trawiastych singli, bardzo dużo błotnistych przecinek, masa korzeni i ogólnie ślisko. W jednym miejscu zaliczam niegroźną glebkę w błotnistej koleinie. Taki teren ciągnie się jakiś czas, dopiero po jakichś 10km robi się więcej szutrów.



Rodman odchodzi trochę do przodu, mnie dogania pociąg z Rafałem ze Strefysportu, chwilę jadę z nimi, ale ci z tyłu próbują się rozpychać mimo że przede mną nie ma miejsca, więc wkurzam się wyprzedzam wszystkich i zostawiam z tyłu ;). Doganiam Rodmana i chwilę jedziemy razem, ale później wyprzedzam i wyrabiam niewielką przewagę. Dogania mnie Raff z jeszcze dwoma, jedziemy w grupie jakiś czas łykając paru ludzi na zjazdach, ponownie się odrywam na krótkiej stromej ściance i zaczynam szybki zjazd. Canyon prowadzi się na szutrach świetnie, zaraz na początku wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika, ale po chwili rozlega się głośny syk z tylnego koła. Laczek, pozamiatane. Dość spokojnie zdejmuje koło i zmieniam dętkę, po kilku minutach dojeżdża Rodman i korzysta z mojej pompki, żeby podpompować też swoje koło :).
Gdy skończyłem wymianę mija mnie też Marc, świetnie dziś jechał i nie tracił w tym momencie więcej niż 10-15 minut. Zabieram się znów za zjazd, koło odrobinę pływa, więc nie cisnę na maksa. Na podjeździe widzę Marca, który wyprzedza zawodników jak słupki przy drodze. Po chwili ich też doganiam, ale odległość między mną i Marcem prawie się nie zmniejsza. Grunt to motywacja ;).
Mimo to przed szczytem podjazdu jestem już blisko, ale zaczyna się bardzo błotnisty zjazd, gdzie Marc idzie jak wariat i szybko mi znika z oczu. Jadę spokojniej, zjazd po początkowym błotku robi się bardzo fajny - lekko techniczny singletrack z kamieniami i korzeniami, podobny do dolnej części zjazdu z Wysokiego Kamienia. Jeszcze miałem nadzieję na jakiś podjazd, ale gdy mijany fotograf powiedział że do mety jest tylko 3km, gdy spodziewałem się 10km, to odpuściłem pościg. Jeszcze błoto przed tunelem, gdzie tradycyjnie kibicował Zibi, i meta.

Patrząc na pozycje tych z którymi jechałem w momencie laczka, byłoby miejsce w okolicach 35 open, więc standard.
A tak 62 open, 22 M3 z czasem 3:01:36. Rodman dołożył mi 5 minut, a Marek na pozycji Team Lidera 3.5 minuty. Zasłużył za bardzo dobrą jazdę w końcówce, gratki! :)
Straciłem też przez laczka trzy pozycje w generalce i po ostatnim etapie wyglądała ona tak:

1 KAISER ANDRZEJ 10:42:36
35 KŁOS MARIUSZ 13:49:38
64 SOŁTYS WOJCIECH 15:27:10
67 JESZKA MAREK 15:35:56
74 HOREMSKI MARCIN 16:02:38
87 KOPER PRZEMYSŁAW 16:54:07
108 KAŹMIERCZAK WOJCIECH 18:20:47

3h straty do Andrzeja K. Tak niewiele, a jednak tak wiele ;))).

Ogólnie super imprezka, mimo niedociągnięć organizacyjnych trasy były dobrze przygotowane i co najważniejsze na tyle trudne, że dawały satysfakcję. Na kwaterze też była wesoła ekipa i browce lały się strumieniami ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 72.55km
  • Teren 65.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 18.06km/h
  • VMAX 58.40km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap III

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 2

Przed startem dość nerwowo, najpierw Josip odkrywa laczka w oponie rano, a na zjeździe łapie laczka Marc. Opony zdecydowanie czują już trud szybkich, kamienistych zjazdów, zresztą gdy wieczorem oglądam swojego Racing Ralpha, to widzę że to już prawie slick, a dziur w nim więcej niż w szwajcarskim serze. I tak cud że jeszcze nie miałem laczka.
Hocki klocki są też z miejscem startu, trzeba na nie dojechać z 4 km od Piechowic, oczywiście informacje są szczątkowe i dojeżdżamy na miejsce późno, ustawiając się wśród funowców blokujących dojazd.
No ale nic, po starcie z czarnej dupy ładnie ciśniemy z Josipem, na początku nadaję tempo wyprzedzając sporo zawodników, potem tradycyjnie daję się rozprowadzać Josipowi ;), po wyprzedzeniu Rodmana poprawiam i odrywam się od grupy, goniąc samotnie kolejną.
Początek jest miły - długi łagodny piętnastokilometrowy podjazd przerywany równie łagodnymi krótkimi zjazdami.
Chwilę gadam z DMK, narzekającym na formę.



Ja czuję, że to etap wybitnie pode mnie, więc bez skrępowania cisnę mocno. W pewnej chwili dojeżdża z tyłu Raff, tym razem jadący troszkę mocniej ode mnie, więc to ja wafluję się na kole, starając się nie strzelić.
Po drugim bufecie nastaje okrutny podjazd pod Łącznik - chyba z kilometr asfaltu 20% w pełnym słońcu i osłoniętego od najmniejszego wietrzyku. Gotuję się jak samowar, ale cisnę 6-6.5km/h jadąc krótkie odcinki od krzaczka do krzaczka :).
Gdy się wypłaszcza, pojawiają się turyści, jeden częstuje mnie piwkiem :). Niebo w gębie!
Od razu pocisnąłem i doszedłem Raffa i spory kawałek jedziemy razem, wyprzedzając masę turystów na rowerach. W końcówce długiego szybkiego zjazdu Raff odpada - laczek. Jadę dalej sam po prawie płaskich Izerach, raz lekko z góry, raz pod górę, ale ogólnie jest bardzo szybko, choć znów niebezpiecznie - wszędzie pełno turystów nie do końca panujących nad rowerami.



Pod koniec jest upojny łatwy szuterek akurat na 45km/h przy lekkim dokręcaniu, zakończony kawałkiem ostrego szutru, gdzie od razu mijam 3-4 laczkowiczów.
No i drugi podjazd etapu - pod Wysoki Kamień, też w okolicach 20% ale szutrowy.
Tu najstromszy kawałek odpuszczam, gdy widzę na liczniku 4 km/h.
Za to zjazd z Wysokiego Kamienia przez Zakręt Śmierci do Piechowic jest piękny - singletrack, początkowo kamienisty i suchy, stopniowo coraz więcej błota i korzeni, ale cały czas dość szybki i co najważniejsze nie ma żadnej trawy, więc dobrze widać podłoże. Świetnie się tu bawię, choć tracę ze dwa oczka.
Końcowy odcinek mocno błotnisty, dużo korzeni i głębokich kałuż, dość trudno, ale przejeżdżam przy dopingu Zibiego który tu czatował na gleby zawodnikow ;).
Jeszcze zjazd tunelem, finisz po błocie i koniec.
Przyjemny etap, taki akurat pode mnie.
Miejsce identyczne jak wczoraj, 35 open, 18 miejsce M3 i czas 3:19:21.
Mimo sporego przewyższenia średnia w okolicach 20km/h, prawie jak na Kaczmarku ;).

Tym razem na etapie przyglebił poważnie Wojtas, który spiął się na szutrze z innym zawodnikiem. Na szczęście dał radę jechać ostatni etap.

Tym razem powrót na kwaterę grupetto. Rodman zrobił ucieczkę, ja doskoczyłem z peletonu, próbował też Wojtas, ale na mocnych krótkich zmianach przetrzymaliśmy go i w ucieczce dojechaliśmy do Michałowic, gdzie sprint do tablicy wygrał w cuglach Rodman. Działo się jak na TdF ;)))


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 77.38km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 15.63km/h
  • VMAX 65.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 2320m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap II

Piątek, 5 lipca 2013 · dodano: 09.07.2013 | Komentarze 5

Ten etap miał być najtrudniejszy technicznie. W sektorze startowym poważne miny zwiastowały różnorakie "refleksje MTB" kłębiące się w głowach uczestników ;).



Zaczęło się startem honorowym, nie lubię czegoś takiego, ale było dość bezpiecznie, bo drugiego dnia już nikt nie szarżuje żeby się wepchnąć do przodu.
Parę sekund postoju i niespodziewany start ostry. W zamieszaniu tracę kontakt z Rodmanem i Josipem, widzę jak oddala się szybko DMK, więc gonię, mimo że tradycyjnie jest ciężko na podjeździe. Za zająca służy dziewczyna z Votum Wrocław, z pierwszego miejca klasyfikacji kobiet, która jest bardzo zgrabna więc przyjemnie się za nią jedzie ;).
Początek jest generalnie pod górę, tylko pierwszy zjazd zapada w pamięć, bo jest generalnie nie do zjechania, progi ponad półmetrowe i pokrywające wszystko stare liście skutecznie to uniemożliwiają. W jednym miejscu na skrzyżowaniu niejednoznaczne oznacznie zatrzymuje całą grupkę, na szczęście szybko dojeżdża motocyklista i kieruje nas we właściwą ścieżkę. Po krótkim, ale solidnym podjeździe asfaltowym wjeżdżamy na szutrówkę na Dwa Mosty. Lubię ten podjazd, rozkręcam solidne 15-16km/h i jadę, na kole siedzi znajomy Rodmana - Raff ze Strefy Sportu ;).
Nie przeszkadza mi to, jadę swoje, w końcu, gdy zaczyna się asfalt widzę z przodu dwie osoby, jedna to DMK! A Josipa i Rodmana nadal nie ma, ładnie musieli pocisnąć!
Widok Damiana powoduje automatyczne zwiększenie tempa i dojeżdżam do niego na samym szczycie przy bufecie. Szybki asfaltowy zjazd pokonuję nie schodząc poniżej 60km/h. Więcej takich ;).
Następuje krótki błotnisty zjazd i następny podjazd - Chomontowa.



Dalej jedziemy z Raffem, na początku stoi ekipa ze Strefy Sportu, więc korzystam z okazji i piję z podawanego bidonu, a później podjazd. Na samej Chomontowej nie dojeżdżam nikogo, za to na szybkim asfaltowym zjeździe łykam ze trzy osoby. Chyba staję się mistrzem szybkich zjazdów ;).
Zielony szlak do Borowic tak sobie idzie, w ogóle zjazdy tego dnia nie idą mi tak jak wczoraj, cały czas pamiętam o poważnych glebach kolegów poprzedniego dnia, a w dodatku jest ślisko.
W okolicach Karpacza jeździmy dłuższy czas, sporo zjazdów i podjazdów w okolicy Czoła, część się pokrywa z golonkowym Karpaczem, więc jest ciekawie.
Sporo mocno pozarastanych ścieżek, to jak widzę jest domena tras Grabkowych, wkurza mnie to bo jest niebezpieczne. Nie widać kamieni ani korzeni, więc można glebnąc w każdej chwili przy mocniejszym tempie.
W końcu zaczyna lać. Ulewa jest mocna, ale krótka, muszę się zatrzymać na zjeździe, bo nic nie widzę przez oksy, w tym momencie 4 osoby jadące na kole, w tym Raff odjeżdżają mi, a ja znów jestem wkurzony. W dodatku Josipa i Rodmana dalej nie widać. Czyżbym aż tak słabo jechał? Momentami wydaje mi się że jadę ostatni, takie tam typowe efekty psychiczne samotnej jazdy ;).





Po zjeździe do Przesieki zaczyna się bardziej płaski profil, jest trochę zarośniętych singli, ale generalnie szutry góra dół. Odzyskuję tu kilka oczek open, zaczynam też dublować funowców. Koniec koszmarny - początek terenu z pierwszego etapu, tym razem mocno rozjeżdżony i błotnisty. Funowcy prowadzą wszystko, ja prawie wszystko jadę, ale kurwy już lecą ;).
Zjazd szutrem i lotna meta w lesie. Wojtasa i Rodmana nie ma. Jestem wściekły, nawet nie poczekali, tacy koledzy! ;)
Zjeżdżam do Piechowic i znów muszę pokonać 200m podjazdu asfaltem. Jestem wykończony, snuję się 7-8 km/h.
Na kwaterze okazuje się... że jestem pierwszy. Josip i Rodman ani razu mnie nie wyprzedzili, a ja cały etap myślałem że są z przodu i goniłem :))).

Etap faktycznie trudny. Czas 4:16:07, miejsce 35 open, 15 M3, znacznie lepiej niż się spodziewałem.

Czuję że to miejsce jest adekwatne do moich możliwości, pierwszego dnia ewidentnie szedłem za mocno i odcięło mnie zaraz za metą. Teraz jest ok, mimo że zmęczony też jestem.


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 71.77km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 16.01km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2150m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Adventure - etap I

Czwartek, 4 lipca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 3

Dzięki super kwaterze wynalezionej przez Maksa budzę się dobrze wyspany i z duża ochotą na ściganie. Do tego pogoda jest idealna, więc jedziemy z Josipem na objazd pierwszych odcinków trasy. Fajnie - dość sucho, kilka technicznych miejsc zapewnia niezbędny poziom adrenaliny.
Dołączają Marc z Kazem i razem zjeżdżamy na start, który jest w zupełnie innym miejscu niż meta, zresztą jak się okaże będzie to tradycją BA.
Humory dopisują, ustawiamy się z Josipem na taktycznej pozycji umożliwiającej pilnowanie Rodmana ;). Niedaleko stoi też DMK, bardzo mnie ciekawi jak wypadnie rywalizacja na etapówce, mam nadzieję że nieco lepsza w tym roku technika zneutralizuje silniejszą nogę Damiano :).
Od startu podjeżdżamy pod nasz nocleg - 2.5km nowiutkiej nawierzchni z 200m przewyższeniem, w sam raz na rozgrzewkę.
Rodman odpala i się oddala na 100m, Wojtas też uruchamia łydę, ale nie odpuszczam i trzymam się koła, takie mocne początki nie są moją silną stroną i dobrze mieć kogoś do rozprowadzenia ;).
Po półtora kilometra czuję się już nieźle i poprawiam, dochodzimy DMK i zbliżamy się do Rodmana, Wojtas trzyma koło, ale później w terenie znika z tyłu. Rodmana dochodzę, gdy zaciąga mu łańcuch na krótkiej ściance.
Trasa z początku całkiem fajna na pierwszy dzień, szutry na podjazdach, dość ciekawe zjazdy, na podjeździe znów wyprzedza mnie Damian, ale na zjeździe niezbyt sobie radzi w błotnych odcinkach i wyprzedzam. Trening z Trophy procentuje! :)



Na kilku trudniejszych kamienistych zjazdach z zaskoczeniem widzę, że w okolicach trzydziestego miejsca open są ludzie, którzy schodzą z rowerów! Fakt, że niektóre miejsca nie są banalne i jeśli ktoś przyjechał z nastawieniem na łatwą trasę, to mógł być zaskoczony.
Przez chwilę pada, co natychmiast podnosi poziom trudności. Tempo jest szybkie, włączam się w 6-8 osobową grupę i ciśniemy całkiem ostro. Po miłym dla mnie technicznym zjeździe do drugiego bufetu rozpętuje się piekło. Oberwanie chmury, gwałtowna ulewa trwa bardzo długo, wściekły na siebie, bo nie zakleiłem hamulców taśmą zwalniam i po pewnym czasie na podjeździe na Wysoki Most widzę za sobą pogoń. Jeden z goniących szybko się zbliża - Rodman!
Dojeżdża, ale nie jest zbyt rozmowny - czyli trochę go to kosztowało ;). Pytam o Damiana i okazuje się że jest 200m za nami, na prostych go widzę. Trzeba uciekać, więc podkręcam tempo. Po jakimś czasie Przemo poprawia i jedziemy ładnie 14-15km/h łykając kilku zawodników po drodze. Trafia się bardzo trudny kawałek zjazdu - mam tu okazję poczuć się jak czołówka zjeżdżająca wszystko ;). Puszczam się na kawałek kamienistej ścianki z wielkimi progami i zjeżdżam, ale poczucia kontroli roweru nie mam żadnego, seria odbić od kamieni i ślizgów na mokrym powoduje, że ląduje kompletnie nie tam gdzie przewidywałem.
Dalszą część sprowadzam :).
Rodman wysuwa się na prowadzenie i jedzie kilkanaście metrów przede mną, w sumie mam szczęście że pierwszy wjechał na feralny mega śliski mostek. Delikatny ruch kierą i leży obijając się o bale. Staję przy nim i natychmiast nogi mi się rozjeżdżają - ślisko jak na lodzie. Usuwam rower z mostu, Rodman mówi żebym jechał dalej więc jadę. Końcówka mocno upierdliwa, płasko, ale teren rozryty i pełno błota. Ogólnie ciężko, ale przestaję się martwić, że DMK mnie dojdzie na tej nawierzchni. Dubluję sporo zawodników Fun, którym jazda chyba za wiele funu nie sprawia, bo wszystko na tym odcinku prowadzą.
Błotnisty zjazd, asfalcik w Michałowicach, trochę szutru i w końcu meta!



Wynik mnie zaskakuje, 29 miejsce open i 13 w kategorii z czasem 3:12:34.
Takiego wyniku kompletnie się nie spodziewałem.

Tytuł team lidera obroniony, choć gdyby nie gleba Rodmana, mogło być ciężko :).

Etap eliminuje Zibiego. Wyglebił w tym samym miejscu co Rodman i połamał łokieć. Wielka szkoda, bo ładnie jechał i pewnie by spokojnie ukończył Pro z niezłą lokatą.


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 35.68km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:08
  • VAVG 11.39km/h
  • VMAX 74.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1200m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd. Wang, Śnieżka, Czarna Kopa, Okraj, Tabaczana ścieżka.

Niedziela, 16 czerwca 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 5

I tak nie mogłem specjalnie spać przez szlify, więc nie miałem problemu zerwać się o 4 rano ;).
Po 5 wystartowaliśmy we czterech, JPbike, Marc, Zibi i ja. Maks poprzedniego dnia jak zwykle się uszkodził w maratonie ;) i zdecydował się dłużej pospać.


Rozgrzewkowy siedmiokilometrowy podjazd pod Wang zrobiliśmy z Jackiem w dość solidnym tempie, zajął 29 minut od szkoły w Ściegnach i zrobiło się całkiem ciepło :).
Po zebraniu grupy poczekaliśmy chwilę na ktone, który poprzedniego dnia też się deklarował, ale chyba zaspał ;).
Upuściliśmy powietrza żeby tyłki nie bolały ;) i w drogę. Jechało się spoko, to znaczy ciężko po wczoraj, ale bez problemu. Jacek na luzie robił 100m przewagi żeby cyknąc parę fotek, wtedy go doganiałem. Chyba się wczoraj nie wyjeździł ;).
Zrobiliśmy parę postojów na podziwianie widokow, które były niesamowite - czyste powietrze i ładna pogoda robiły swoje. Dopiero na Równi pod Śnieżką na 1400m zaczęło mocniej wiać, ale nie tak jak rok temu, gdy dosłownie zrzucało z roweru.


Tak że z Jackiem bez problemu zdobyliśmy szczyt, chwilę później nadjechał Marc, zrobiliśmy dłuższą przerwę na podziwianie niewiarygodnych widoków i zjechaliśmy trochę niżej, żeby poczekać na Zbycha, mijając po drodze parę biegaczy (niezła poranna przebieżka swoją drogą :)).


Zibi złośliwie jechał wolno, więc porządnie wymarzliśmy zanim się pojawił, mimo rozgrzewkowego pompowania opon do wartości zjazdowych :).
Zdecydowaliśmy się jechać dalej w stronę Okraju a nie przełęczy Karkonoskiej, bo było z wiatrem.


Niestety to był błąd, bo szlak słabo przejezdny - odcinek przez Czarną Kopę do schroniska Jelenka był usiany stopniami, więc można było jechać najwyżej połowę. Tyle dobrego że zrobiło się ciepło, więc od schroniska jechaliśmy już na krótko. Świetny wąski asfalcik był tak stromy, że chwilowe odpuszczenie klamek powodowało natychmiast prędkość powyżej 70km/h i z Jackiem na dole mieliśmy po 74km/h personal best ;).
Przyjemna droga zakończyła się na Okraju, gdzie zatrzymaliśmy się na browca (jakaś Czeszka nas skrzyczała że jesteśmy ochlapusy i tak wcześnie walimy piwska - no tak była dopiero 9 rano, hehe).
A później zjechaliśmy Tabaczaną Ścieżką, która w tym roku wyglądała zupełnie inaczej niż rok temu.


Jechałem wolno z obawy przed glebą, która mogłaby nadwyrężyć moje świeże strupy ;), dopiero jak dojechaliśmy do szutru puściłem klamki i zrelaksowany zacząłem wszystkich wyprzedzać ;). Canyon na szutrze zachowuje się tak stabilnie, że nie mam żadnych oporów przed niehamowaniem :).
Przed szkołą JPbike złapał jeszcze laczka, a my spotkaliśmy Maksa i leciutki pomaratonowy rozjazd został zakończony ;).

Wszystkie zdjęcia autorstwa JPbike, jedną z wielu rzeczy które zapomniałem spakować był tym razem aparat ;).


Kategoria Góry


  • DST 79.10km
  • Teren 49.00km
  • Czas 05:53
  • VAVG 13.44km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2650m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 17.06.2013 | Komentarze 12

Super się wyspałem, dawno nie byłem tak wypoczęty przed maratonem. Na start dojechaliśmy widowiskowym 5 osobowym peletonem Gogglowców (JPbike, Zibi, Marc, Maks i ja) - fajnie to wygląda :).
W ramach rozgrzewki pojechaliśmy obejrzeć ostatni uskok na trasie, zaraz po stromej łące. Jacek zjechał, ja się niby przymierzałem, ale ostatecznie zrezygnowałem, szkoda wyłapać glebę przed maratonem ;). W sektorze masa znajomych, między innymi ktone, Paweł, Maciej R., Jarek W., Grzegorz z OSOZ, który pała chęcią pomsty za Trophy ;) itd.
Atmosfera luźna, w sumie nie nastawiam się na jakiś wynik, bo trudność techniczna tego maratonu jest bardzo wysoka i wiem że z Jackiem czy Tomkiem nie mam tu większych szans. Więc postanawiam się wyluzować i cieszyć jazdą :).
Po starcie ze spokojem zaczynam powoli przesuwać się do przodu, mijam Zbycha kręcącego ze zwyczajową kadencją 60rpm - aż mnie rozbolały kolana ;).
Jedzie mi się lekko, aż zaczynam się zastanawiać czy nie za lekko, ale jestem w podobnym miejscu stawki co w Złotym Stoku na pierwszym podjeździe - przed końcem mijam Wojtka Kozłowskiego, który jest dobrym wyznacznikiem startowego tempa.
W pierwszy teren wjeżdżam z impetem, aż się wystraszyłem jak wpadłem 45km/h w kamienie i zaczęło trząść - no tak, to nie ZS, tu będzie nierówno. Spada mi łańcuch i klinuje się na korbie, muszę na chwilę zsiąść.


Po szybkim zjeździe następuje stromy podjazd po dość luźnej nawierzchni i z przodu widzę tu nie kogo innego, jak JPbike. Super :). Zbliżam się i w końcówce jadę za nim, ale zaczyna się zjazd do Borowic i odchodzi, zresztą nie zwracam na to uwagi, bo zjazd jest trudny. Mimo to, zauważam wyraźną zmianę w stosunku do poprzedniego roku - teraz tam, gdzie zawsze widziałem chaos głazów wielkości sporego sprzętu AGD teraz... w ogóle tych głazów nie widzę. Widzę za to wyraźnie, prawie że podświetlone, dwie, a czasem nawet trzy ścieżki, po których mogę bez trudu przejechać. I tak cały zjazd, więc zjeżdżam wszystko niesamowicie szybko jak na mnie, nawet w trudniejszych miejscach wyprzedzam dwie czy trzy osoby. Czyżby tak właśnie wyglądał zjazdowy "next level"?




Ale jak widać na fotostory, małe podpóreczki były ;)

Jacka nie widać, zgodnie z przewidywaniami, ale też nie straciłem żadnej pozycji na zjeździe, więc się cieszę i na adrenalince szybko przejeżdżam solidny podjazd, który doprowadza do znanego zjazdu z Grabowca - rynna z korzeniami i kamieniami, sporo progów, na których Canyon radzi sobie super.


Rozbraja mnie ta moja przerażona mina na trudniejszych zjazdach :D

Mimo to chyba robię jakąś podpórkę w jednym miejscu, ale też wyprzedzam dwóch ludzi i zjedżam sprawnie. Widzę już asfalt na końcu, wyluzowany puszczam klamki...
...i DUP!
Asfalt jest posypany grubszym szuterkiem, nagła zmiana przyczepności powoduje że rower wyjeżdża spod tyłka i już szoruję w klasycznym asfaltowym szlifie, tylko warstwa ścierająca trochę bardziej brutalna niż zwykle :).
Mocno zeszlifowany łokieć, krew momentalnie leje się aż do rękawicy, trochę lepiej wygląda kolano i biodro. Rower w porządku, tylko numer w strzępach (ale cały czas pikał na bramkach więc nie było źle ;)), i lekko przestawione manetki z lewej strony. Ogólnie solidna gleba.
Wskakuję na siodło żeby niepotrzebnie nie łapać schiz i jadę dalej, dogania mnie ze znajomych tylko Maciej Rączkiewicz, o dziwo ktone i Pawła nie widać, ale tracę w czasie zbierania się z 10 miejsc. No to pozamiatane, JP już nie dojdę.
Bardzo stromego singla między drzewami zbiegam, bo mam chwilową blokadę, poza tym zbieganie jest tu równie efektywne co jazda, tyle że nie daje takiej satysfakcji ;).
A na asfalcie stoi Jacek i biedzi się z łańcuchem. Zatrzymuję się na chwilę, patrzę czy wszystko ma i jadę dalej, żeby zwiększyć dystans ;).

Gdzieś w Przesiece, po miodnym dalszym ciągu zielonego szlaku za Borowicami

Szybko dojeżdżam do bramki na rozjeździe i zaczyna się mój ulubiony odcinek, który ostatnio był w niełasce u Golonki - asfaltowy podjazd na Dwa Mosty. Sprawdzonym na Trophy sposobem zarzucam blat i uruchamiam nogę ;).
Zyskuję z 7-8 pozycji na tym podjeździe, między innymi wyprzedzam Macieja, i choć dogania mnie chwilę później, gdy po 100-200m tak technicznego, że aż nieprzejezdnego zejścia ;)) zaczyna się zjazd, na którym walę glebę na mokrym kamieniu, to nie daję mu odjechać i cały czas mam go w zasięgu wzroku.
Reszta pętli giga upływa pod znakiem ucieczki przed ktone, który wreszcie zbliżył się na odległość wzroku i pogoni za Maciejem, który wytrwale uciekał.
Trasa była fajna, mocno kondycyjna, trudność techniczna była spora, ale wszystko do przejechania. Co jakiś czas łatwiejszy podjazd dawał możliwość nadrobienia pojedyńczych pozycji traconych na zjeździe. Nawiasem mówiąc, dopiero na tak trudnych zjazdach jakie były w Karpaczu uwidoczniła się mniejsza zwrotność 29era, która czasem nie wystarczała do myszkowania między kamieniami. Ale wtedy po prostu jechałem górą ;), a tu z kolei przydawała się większa zdolność do przejeżdżania nad przeszkodą.
Gdzieś tam na bardzo stromym technicznym podjeździe wyprzedziłem Macieja któremu zaciągnął łańcuch i razem z Tomkiem dojechaliśmy do bufetu oblężonego przez megowców :). Koniec, teraz powinno być łatwiej.
I faktycznie najpierw seria terenowych podjazdów, a później stromy asfalcik nad drogą Chomontową, gdzie udało mi się zostawić Tomka i znacznie zwiększyć przewagę, zresztą dogoniłem tu kilku gigowców. A także Mambę, która zaskoczyła mnie pytaniem, co mi się stało w rękę - zapomniałem już o glebie sprzed paru godzin, nawet przestało szczypać od potu, ale ręką zalana krwią faktycznie mogła malowniczo wyglądać ;).
Zjazd łącznikiem w towarzystwie megowców - jechali wolno, ale jechali, w końcu zrobił się korek i trzeba było butować, w sumie i tak bym tego nie zjechał pewnie :).
Na Chomontowej ponownie zyskałem kilka oczek na giga.
( Demotywująca moc Chomontowej: goniłem dwóch megowców, którzy ostro cisnęli do zakrętu, za którym jak się wydawało podjazd się kończy, jak to zwykle na Chomontowej. Gdy dojechali i zobaczyli dalsze 500m podjazdu, natychmiast zsiedli z rowerów i zaczęli prowadzić :D)
Zaraz za szczytem zjazd w teren, znów coś nowego. Początkowo spoko, tylko sporo błota, ale jak się zaczęły korzenie, to po kilkudziesięciu metrach spasowałem - bardzo ślisko, choć większość mogła być przejezdna, gdyby nie była pokryta błotem i wyślizgana oponami.

Końcówka żółtego szlaku była już łatwa.

Poza kawałkiem dużych korzeni i progów reszta raczej w siodle, dojechaliśmy do ostatniego bufetu i znów zaczął się techniczny podjazd, gdzie dogoniłem Damiana Pertka, pierwszy raz chyba na maratonie :).
Na ostatnim fajnym i stromym zjeździe niestety mnie wyprzedził, bo za długo zbierałem się do wyprzedzania wolno zjeżdżających megowców. Gdy w końcu wyprzedziłem nie było go widać i pozostało już samotne napieranie znaną ścieżką po lesie, przez agrafki (tylko pierwszą zjechałem zresztą okazała się bardzo łatwa - grunt to się odważyć) i łąkę z progiem (zbiegniętym). Na finiszu już tylko wyprzedziłem dwóch megowców i zadowolony wpadłem na metę.
Jacek, Maciej, Paweł i Tomek mnie nie wyprzedzili, a przed wyścigiem byłem pewien że przyjadę za nimi.
Później się dowiedziałem że Maciej złamał hak przerzutki, a Jacek miał hulajnogę przez ostatnie 5km, ale fakt się liczy ;).
Z Jackiem na pewno byłoby ciężko wygrać na tej trasie gdyby nie miał awarii, na pewno byłaby co najmniej wyrównana walka.

Wyniki wyglądały tak:
68 – klosiu – 5:23:20
73 - ktone - 5:27:23
74 - Paweł - 5:27:23
91 – JPbike – 5:42:58
101 - Maciej - 6:02:11
102 – Marc – 6:04:49
111 – daVe – 6:23:53
132 – duda – 7:37:40
133 – toadi69 – 7:47:52

Bardzo udany dla mnie maraton - zjeżdżało mi się super, wydaje się że technika nieustannie idzie w górę, i z technicznego kaleki robi się ze mnie biker, który czasem coś nawet zjedzie ;). A to powoduje z punktu lepsze wyniki na maratonie, bo nie tracę na każdym zjeździe 10-15 pozycji, które muszę później mozolnie nadrabiać.
Strata do lidera tylko 1:23:18 (w zeszłym roku 2:43:14, hehe), co jest ogromnym sukcesem na tak trudnej trasie. Punktowo wyszło nawet lepiej niż w Złotym Stoku. Więc jestem zadowolony, mimo szlifów, które nie dały mi spać następnej nocy ;). Trudniej już nie będzie, więc mam nadzieję że to mój najgorszy wynik open na Powerade ;).
W generalce sensacja - po dwóch górskich edycjach w końcu zniwelowałem przewagę, jaką Jacek wyrobił na płaskiej Murowanej Goślinie i teraz ja mam kilka punktów przewagi! Nikt z komentatorów nie obstawiał takiego rozwoju sytuacji, hehe :D.


Kategoria Góry, Maratony