Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%)
Czas w ruchu:601:42
Średnia prędkość:15.06 km/h
Maksymalna prędkość:79.20 km/h
Suma podjazdów:136845 m
Maks. tętno maksymalne:184 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:103407 kcal
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:73.37 km i 4h 55m
Więcej statystyk
  • DST 47.37km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:37
  • VAVG 13.10km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap IV - w trupa od początku

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 15

Z rana upragniony widok - słońce za oknem! :)
Trasa tego dnia była mocno skrócona, wywalono jakieś 26km i Klimczok, pozostało zaledwie 44-45km i 1800m przewyższenia, więc nie było co gdybać nad taktyką - w trupa i tyle :). Od samego początku mocno, ale dopiero po 5km mijam Marka, który miał ten sam sposób na wyścig. Jeszcze przed Kubalonką mijam Macieja R. więc jest dobrze. Długi zjazd lekko przyblokowany korkiem w najwęższym miejscu i od razu po minięciu Wisły bezlitośnie stromy podjazd po płytach w pełnym słońcu. W ogóle wszystkie podjazdy poza ostatnim asfaltem były tego dnia konkretne, na granicy wjechania. Trochę się gotuję, ale nie odpuszczam, bo Maciej jest blisko. W końcu udaje mi się go urwać, trochę szybkich zjazdów z rozkosznie przyczepną nawierzchnią, więc prawie nic nie tracę i znów podjazdy. Płaskie odcinki nie istniały, były tylko strome podjazdy i szybkie zjazdy na tym etapie. Zjazd z Salmopolu do drugiego bufetu jest tak stromy, że szybko zaczynają boleć paluchy na klamkach, ale mimo to jest banalny, bo człowiek jest tak przyzwyczajony do śliskiego, że sam tylko brak błota odczuwa jak przyczepny asfalcik ;). Za bufetem dogania mnie Paweł - też jest mocny podjazdowo, więc etap jest pod niego.
Trochę mi ucieka na stromiźnie, wyprzedzamy paru ludzi, ale na szczycie nie jest daleko, na zjeździe na tamę tracę bardzo niewiele i asfalt na Kubalonkę zaczynam jakieś 100m za 5-6 osobową grupą prowadzoną przez Pawła. Większość podjazdu redukuję dystans, w końcu ich dochodzę za zameczkiem i po chwili przemieszczam się na czoło i atakuję :). Tempo wytrzymał Paweł i jeszcze dwóch, dochodzimy też jednego ucieczkowicza i zaczyna się bezlitosny zjazd, powyżej mojego progu akceptacji, ale nie odpuszczam i dokręcam wszędzie gdzie się da :), Jedzie nas cały czas pięciu, i śmigamy jak dziki po lesie i szutrach bez hamowania ;). Na jakimś podjeździe znów atakuję i wychodzę na czoło, całe szczęście, bo za zakrętem pokazuje się wąska kładka nad rowem, nie trafiam i muszę się zatrzymać, jakbym był z tyłu to byłoby pozamiatane :). I dalej z blatu po korzeniach i łąkach, Pawłowi zaciąga łańcuch i zostaje lekko z tyłu, więc resztę jedziemy we trójkę, objeżdżamy szkołę wąskim asfaltem, jeszcze 200m w poślizgach po żwirowej ścieżce i koniec :).
Od tamy cały czas mega tempo i ani chwili wytchnienia.

Ale wyniki tego warte - miejsce 108/325 open z czasem 3:25:15! Historyczne najlepsze miejsce na MTB Trophy :).
Paweł przyjechał jakieś 30s po mnie, Tomek stracił 9 minut, Jarek Wójcik 12 minut, a Maciej R. 19 minut po awarii piasty.
Marc też ten etap mocno pojechał i stracił tylko 21 minut. Ogólnie było szybko :).
W generalce dobre 126/314 miejsce open i 48 M3. Cel czyli pierwsza połowa stawki wypełniony z nawiązką :).
Dla porównania dwa lata temu byłem 246 open i 120 M3 :D.



Dobrze mi się jechało w tym roku, mimo tragicznych warunków. Chociaż z drugiej strony, w nocy rozpadało się i deszcz przeplatany ulewą trwał bez przerwy aż do wyjazdu w poniedziałek. Czyli mogło być jeszcze gorzej ;).


By Sufa


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 76.08km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:57
  • VAVG 12.79km/h
  • VMAX 62.60km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 2350m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap III - Racza, "sraczka" i długi finisz

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 9

Deszcz z tego co pamiętam walił tym razem pół nocy, a i rano popadywało i nie było większych nadziei na poprawę. W takiej pogodzie świetnie się sprawdzało zaklejenie zacisków hamulców od góry taśmą izolacyjną - klocki wytrzymały całe 4 dni bez konieczności wymiany. Obniżyłem też siodełko o pół centymetra, niby pierdoła, a poprawa na zjazdach diametralna.
Przed startem poznałem się w końcu z k4r3lem z BS, nie obyło się bez pamiątkowej foty:

No i nastąpił start.
Aż do Ochodzitej głównie asfalty, gdzie cisnę w trupa, zostawiając wszystkich znajomych poza Maciejem R. z tyłu. Wypracowałem sobie dobrą pozycję i nie zamierzałem jej łatwo oddać ;). Ochodzita w chmurach, zjazd z odwróconym stopniem trudności - skałki pod szczytem to był banał, bo była jakaś przyczepność, natomiast gruntowe ścieżki poniżej to rzeźnia, i gleby występowały masowo :). Mnie się udało z jedną podpórką i bez straty pozycji. Po drodze do Zwardonia podjazd dość techniczny w błocie, ale dało się jechać, zjazd dość łatwy. Za Zwardoniem podejście na Beskid Graniczny, później dłuższa sekcja szutrów, gdzie jak dwa lata temu jedziemy z Matkiem z Osozu. Na asfalcie przed Raczą włączam turbo i wreszcie doganiam Macieja, który od wczoraj jedzie na starym XTC sprowadzonym błyskawicznie z Krakowa na miejsce połamanej ramy :). W końcu mam jeden międzyczas przed Nim :)).
Podjazd pod Raczę w miarę suchy, więc można kręcić równo swoje, napinam się, żeby maksymalnie zwięszyć przewagę nad Maciejem i oboma Biketiresami, którzy na pewno ostro gonią ;).
Mimo wycięcia koło 10 zawodników i 134 pozycji na szczycie Maciej dopada mnie zaraz na początku zjazdu, a Tomek i Paweł mniej więcej w połowie. Za bardzo cieniuję na śliskim i tyle. Jeszcze uciekając na zjeździe walę otb na skośnej gałęzi, co kończy się dziurą na dupie i tak pół etapu jadę w dość nieprzystojnym stroju... dobrze że nie ma za wielu kibiców, bo tymczasem się rozpadało ;).
Deszczu w sumie nie było czuć, tylko widać było krople walące po drzewach i trzeba było zdjąć zalane oksy. Ale że byłem dość grubo ubrany to dawałem radę na singlu, później zaczęło się podejście na Kikulę, które wielu załamało. Mega błoto, zablokowane przednie i tylne koło, łatwiej było prowadzić rower po borówkach niż po tym rozrytym trakcie. Gdy już wszyscy upaprani błotem doszli na szczyt, żeby zacząć w ogóle zjazd trzeba było ostro dokręcać, bo rower nie chciał ruszyć :).
Zjazd z Kikuli był dość technicznym singlem, a później rozmytą szutrówą, ale szedł mi całkiem ładnie, obniżenie sztycy plus przyzwyczajenie do śliskiego wyraźnie zwiększyły moją szybkość na zjazdach.
Zaczęła się długa i upierdliwa sekcja po łąkach i leśnych drogach pokrytych "sraczką", czyli rozbabraną warstwą błota wiadomej barwy ;).



Wyglądało to mniej więcej tak i było śliskie jak cholera :).
Z ulgą dojechałem do asfaltów, które miały już przeważać do mety. Trasa miała mieć według spikera 64km, więc na podjeździe na 62km mocno zaatakowałem wycinając 5-6 osób i rozpocząłem finisz, który jak się okazało miał trwać jakieś 10km :)))
Cisnąłem w trupa, były przeważnie asfalty, ale i trzy solidne górki po drodze, wyprzedziłem jeszcze 4-5 osób, na błotnistej łące wyjebałem drugie otb w rowie, zaczął się teren - końcówka maratonu w Istebnej z 2011, więc korzeniasty singiel po lesie, jeszcze jeden podjazd tym razem łąką (qrva, nie dam rady!!! - ale łyknąłem tam jeszcze dwóch ;))) i korzonki, gdzie wyjebałem jeszcze jedno otb jeszcze przed ścianką i grzecznie ją zbiegłem :).
Zmachany jak pies dojechałem do mety i okazało się że jest całkiem niezły wynik:
146/333 open, czas 5:56:17.
Maciej dokopał mi 14 minut, Tomek 12 minut, a Paweł 4 minuty.
Ludzie po tym etapie odpadali już masowo, było jakieś 100 dnfów i pewnie dlatego radykalnie skrócono trasę ostatniego etapu.
Wieczorem okazało się że amor zesztywniał i przestał się uginać. Na szczęście czescy mechanicy stanęli na wysokości zadania i pracując do drugiej w nocy dali radę go zrobić, więc następnego dnia chodził jak nówka. Tyle że nie zdążyłem przez to wymienić klocków, ale to i lepiej, bo wystarczyły ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 92.14km
  • Teren 47.00km
  • Czas 06:33
  • VAVG 14.07km/h
  • VMAX 66.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 2300m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap II - błota Rysianki

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 7

No dobra, czas w prawdziwe góry ;). W nocy oczywiście lało, ale pogoda rano była dość optymistyczna - sporo słońca, choć nie za ciepło. Na mapie etapu sporo objazdów asfaltami ze względu na błoto - sraczkę, jak mawiał Vena Hornych :).


Kontrola stylówy. Oksy nad paskami jak się należy, tylko ten kolor... ;P

Nogi w porządku, więc od startu ostre tempo narzucamy z Jarkiem Wójcikiem, tasując się i sporo wyprzedzając, bo jak jeden traci motywację i siada na koło grupce, to drugi zaraz poprawia i trzeba cisnąć, żeby pilnować przeciwnika. W ten sposób pierwszy bufet na 22km osiągamy po godzinie jazdy głównie asfaltami, ze sporym przewyższeniem, ale jednak asfaltami. Napawa to delikatnym optymizmem, który jednak w całości paruje na podjeździe pod Rysiankę, który dzięki paskudnemu, kleistemu błotu jest podjeżdżalny mniej więcej w połowie. Tak że następne 10km zajmuje dwie godziny i się wyrównuje, hehe.
Na krótkim odcinku zjazdowym jest ekstremalnie ślisko - wczoraj jak się okazuje była całkiem niezła przyczepność, dziś rower pływa jak chce na wszystkie strony, nie jestem przygotowany na takie coś i tego dnia dużo tracę na zjazdach. Wyprzedza mnie między innymi trzeci Gogglowiec - Robert z Warszawy. Trochę odrabiam na końcowym podjeździe, ku mojemu zdumieniu Racing Ralphy dają wystarczającą trakcję żeby jechać gdy wszyscy w zasięgu wzroku prowadzą rowery z poblokowanymi błotem kołami. Jest mega ciężko, ale i jadę dwa razy szybciej niż idący, odrywam się od Jarka i ktone, doganiam Pawła który od początku ostro uciekał i osiągamy razem szczyt. Zjazd też niełatwy - najpierw śliskie korzenie nie do przejechania, później trudna stromizna zawalona kamieniami i gałęziami, gdzie część sprowadzam i tracę przewagę nad Tomkiem i Jarkiem. W końcu asfalt i kolejny objazd, gdzie robię to co umiem najlepiej - świetnie mi wychodzą łatwe podjazdy na tym Trophy, na ile mogę to ocenić, jadę je na poziomie ~100 miejsca open, a to co tracę na zjazdach powoduje gorszą pozycję. Po dłuższym wyprzedzaniu na asfalcie i szutrze znów wjeżdżamy w błoto - długi dość płaski odcinek kompletnie pokryty wielkimi kałużami i błotem. Bardzo męczące, na dodatek wyłapuję OTB w błoto zjeżdżając ze stromego nasypu na drogę i zaczynają lecieć pierwsze kurwy pod nosem, więc idzie kryzys. Po OTB bolą mnie nadgarstki, więc zjeżdżam jeszcze gorzej i tracę seryjnie miejsca na kamienistych zjazdach pokrytych błotem, gdzie przyczepność nie istnieje. Wyprzedza mnie między innymi Kasia Galewicz, jedyny raz na Trophy, co znaczy że jest źle. W końcu bufet, gdzie Czesi z warsztatu prostują mi kierę po glebie i smarują łańcuch. Trochę odżywam po zjedzeniu tony ciastek i następny odcinek asfaltowy jadę z zadziwiającą nawet mnie prędkością - początkowo lekki podjazd asfaltowy robi się coraz stromszy i przechodzi w szuter, a następnie w stromą ściankę w lesie. Ciągnął się sporo kilometrów i nadrobiłem tutaj co najmniej 15-20 miejsc. Odżyłem :).
Ale później zaczął się najgorszy zjazd tego etapu, na sucho nikt by go pewnie nie zauważył, ale teraz to okropnie błotnisty porozmywany singiel bez przyczepności, rower na każdym zakręcie chce wyjechać w krzaki, a ja znów zjeżdżam 15km/h i rzucam kurwami na prawo i lewo :). Tracę o dziwo tylko 3-4 miejsca, widać przeciwnicy mają identyczne problemy. Asfalt witam z ulgą, jeszcze tylko 2-3km szybkiego zjazdu do mety i koniec tego zdecydowanie najgorszego dla mnie etapu.
Przez objazdy to była najdłuższa trasa, miała też najwięcej asfaltu, jakieś 40km, ale trudność terenu z nawiązką to wyrównywała.

Mimo to bywało ładnie:


Miejsce 168/386 z czasem 6:22:51, nadal w pierwszej połowie stawki :)
Ale objechali mnie i Maciej R. (o 17min) i Paweł z Biketires (też o 17 minut, tragedia :)), ktone o 9 minut i Jarek Wójcik o 5 minut.
Czyli dostałem po tyłku aż miło ;).


Kategoria Etapówki, Góry


  • DST 72.55km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 15.22km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 1940m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Trophy etap I - rekonesans

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 03.06.2013 | Komentarze 11

Przyjechaliśmy na miejsce poprzedniego dnia z Marcem w pięknej pogodzie, zainstalowaliśmy się w szkole, wciągnęliśmy tradycyjną kolarską pizzę ;) i poszliśmy spać.
Rano mina mi zrzedła - lało. Na szczęście przestało dokładnie w chwili, kiedy wyszliśmy z rowerami na start, ale wiadomo co deszcz znaczy w Beskidach - tony błota. Z perspektywy czasu widzę jednak, że tego dnia nie było jeszcze tak źle ;).
Tego dnia chciałem jechać z luźną łydą i popatrzeć jak forma wygląda, i tak jechałem, przynajmniej na początku. Pierwszy bardzo długi podjazd na Stożek nie wyglądał źle, błota o dziwo stosunkowo mało, a noga kręciła i stopniowo zdobywałem pozycję za pozycją bez wielkiej napinki, kręcąc swoje na granicy palenia. Gdy zaczęło być trochę technicznie okazało się że Racing Ralph mimo niewielkiego bieżniczka daje radę i nie uślizguje się na ubłoconych korzeniach i kamieniach, więc byłem zadowolony.
Na pierwszym etapie zawsze jest sporo napinaczy cisnących w trupa na podjeździe i lecących z szybkością światła na zjeździe, więc było trochę niebezpiecznie na zjazdach, gdy kolesie na maszynach enduro śmigali z szybkością światła, w dupie mając choćby "left" czy "right". No cóż, przynajmniej mogłem sobie popatrzeć jak szybko da się zjeżdżać te zjazdy. Za Czantorią trochę technicznych singletracków, gdzie jednak część sprowadzam, jest mega ślisko, a ja nie do końca czuję rower w takich warunkach i nie chcę przedwcześnie skończyć zawodów. Kilka kilometrów asfaltów po czeskiej stronie lecimy z Pawłem z Biketires, po wzorowych zmianach i z 45km/h na budziku, przechodząc parę osób. Cisnąć trzeba tam, gdzie jest się mocnym ;).
Dalej były głównie szutry, ale rozdzielane masakrycznie śliskimi singletrackami, gdzie koła miały zero przyczepności, skidy, ślizgi i drifty były na porządku dziennym :). Jedziemy z Pawłem i Karmim z Osozu, Karmi jest lepszy technicznie, my siłowo i tak się jakoś zawsze zjeżdżamy :).
Po dłuższym i śliskim singletracku na granicy między dwoma płotami zaczyna padać, a my napotykamy dawnego kolegę z Emedu - Macieja Rączkiewicza - okazuje się że nowa karbonowa rama pękła mu na kominku, ale czescy mechanicy naprawili mu to za pomocą dwóch zipów, dwóch kijów i taśmy izolacyjnej (co za goście! :D) i mógł ukończyć etap na tylko lekko bujającym się siodle. Mocno mnie irytuje, że dopiero awaria pozwoliła mi go dojść i zapominam o taktyce oszczędzania sił. Podejmuję serię ataków. Bezskuteczną.
Maciej na stojąco trzyma się koła i jeszcze zagaduje ;P.
Na ostatnim bufecie mijanym bez zatrzymania słyszę doping Mamby, która ostatecznie chyba była zadowolona, że nie startowała ;).
Na niekończącym się ostatnim podjeździe jedziemy praktycznie ramię w ramię, tylko został z tyłu Paweł i Karmi, no i wycięliśmy paru jadących z początku mniej ekonomicznie zawodników.



Niestety na ostatnim z technicznych odcinków cieniuję na zjeździe stromą ścianką (i kiedy mówię stromą, to to znaczy NAPRAWDĘ stromą ;)) i Maciej mi odchodzi, na ostatnim asfalcie, mimo przejścia paru zawodników ciągle widzę Macieja kilkadziesiąt metrów przed sobą, odległość się nie zmniejsza i w rezultacie mijam metę oczko za Nim.

Ale wynik jest zachęcający, 146 open na 424 zawodników, z czasem 4:33:16, o niebo lepiej niż dwa lata temu, gdy byłem 284. Może i ta forma w Złotym Stoku nie była przypadkiem :).

Zwyciężył wśród "porównywalnych" znajomych ktone, który od początku poszedł mocno, i nie dało się go dogonić, był 140 open z czasem 4:31:54. Mało brakowało, ale się nie udało ;).


Kategoria Góry, Etapówki


  • DST 80.73km
  • Teren 75.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 15.63km/h
  • VMAX 58.10km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 2600m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Złoty Stok

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 21

Rano pogoda nadal była idealna, więc śniadanie, mieszanie koksów i szykowanie rowerów przebiegły w dobrych humorach. Trochę niewyraźnie się czułem, co jak zwykle zapowiadało, że na maratonie powinno być nieźle, bo jak rano czuję się super, to wyścig na bank będzie słaby ;).
Godzinka przed startem szybko upłynęła na pogaduchach ze znajomymi i krótkiej rozgrzewce zrobionej z Marcem - krótkiej, bo maraton w Złotym ma świetny rozgrzewkowy podjazd na samym początku i rozgrzewka nie jest w sumie potrzebna.
Z Goggle silna ekipa się pojawiła - JPbike, z3waza, Jacgol, Marc, Duda i ja (kogoś pominąłem?). Wszyscy oczywiście zgodnie z tradycją na giga, tylko Duda się wyłamał z trendu ;). Z Poznania był jeszcze MaciejBrace, Biniu i Tomek z Colexu ze znajomym pseudo Glon, o którym jeszcze będzie na końcu ;).
Plan na maraton prosty - wyrzucam pulsometr, jadę na granicy palenia w mięśniach, czyli na progu wydolnościowym wprowadzonym przez Rodmana :), jak najbardziej kadencyjnie, jak najwięcej blokowania amora na podjazdach, żel co 40-60 min. no i zjeżdżam WSZYSTKO ;). Prosty plan, a proste plany najlepiej działają :P.

Przed startem pełen luz, śmichy chichy w sektorze itp, w końcu ruszamy po zwyczajowym małym korku na dwóch skałkach zaczynam jechać swoje i stopniowo wyprzedzać, chwilę jadę za Eweliną Ortyl która sukcesywnie zdobywa pozycje, później stwierdzam że trochę za wolno i przyśpieszam, mijam Justynę Frączek i widzę kilkadziesiąt metrów przed sobą Jacka. Doganiam go za połową podjazdu i powoli wyprzedzam pewien że dogoni mnie na zjeździe.
Za krótkim zjazdem podkręcam tempo i zaczynam zdobywać pozycję do ataku na techniczny zjazd z Jawornika - założenie jest takie żeby być na czele grupy, po co mają mnie blokować. Na szczyt dojeżdżam na 58 pozycji, już wtedy podejrzewam że coś jest nie tak, a podejrzenia rosną jak na zjeździe błyskawicznie doganiam poprzedzającą grupę :).

Hehe, jaka przerażona mina ;P

Jeden z zawodników wymięka i ma przejebane, bo jest za wąsko żeby mógł schodzić równolegle ze zjeżdżającymi, a miejsce musi dawać, bo nie można się zatrzymać na stromiźnie ;).
Tam i na następujących koleinach zdobywam ze 3-4 miejsca, na na długim szutrowym zjeździe nie wyprzedza mnie nikt, co się stało z moją techniką??? Autentycznie byłem w ciężkim szoku, ale nie było co się zastanawiać, tylko trzeba było ciorać pętlę giga dość uciążliwą nawierzchniowo. Na chwilę dogoniłem nawet Adamuso, który miał jakieś małe problemy z napędem.
Na bufecie dawali jakieś żele walące koksami na kilometr i z napisem Exterminator czy jakoś tak :))). Faktycznie się lepiej po tym jechało, hehe.
Po drodze na dwóch trudniejszych zjazdach wyprzedziła mnie na chwilę Justyna Frączek dysponująca niewiarygodną techniką, ale poza tym w ogóle nie traciłem pozycji, a nawet zbliżałem się do poprzedzających zawodników. Rower daje mi jednak niesamowite poczucie kontroli sytuacji, a w miarę jak czułem się coraz pewniej, coraz bardziej odpuszczałem klamki. Nie trzeba mówić że byłem w euforii, a że i noga kręciła jak trzeba, to stopniowo zdobywałem kolejne pozycje.
Justyna po raz ostatni wyprzedziła mnie na końcówce zjazdu do Orłowca na 50tym kilometrze, ale zaraz był długi szutrowy podjazd, na którym zlikwidowałem tę ucieczkę i wyrobiłem taką przewagę, że na Borówkowej już mnie nie dogoniła.



Przed Borówkową zaczęło się masowe wycinanie megowców, co mnie zawsze mocno motywuje, między innymi spotkałem tam MaciejaBrace. Podjazd był skrócony o tą morderczą łąkę w słońcu, więc minął bardzo szybko, a na zjeździe ani razu nie dotknąłem nogą ziemi. Pierwszy raz w życiu zjechałem ten zjazd bez nawet jednej podpórki, więc na dole miałem banana od ucha do ucha, mimo że łapy odpadały od tych wielkich korzeni. Wyprzedził mnie tam jeden gigowiec, ale że zatrzymał się na bufecie a ja nie to odzyskałem pozycję.
Za Borówkową zaczęły się kurcze w obu nogach - wielu ludzi miało tam z nimi problem, więc myślę że to po prostu wina tego długiego zjazdu, a nie żadne odwodnienie czy coś. Chwilę jechałem z dużym bólem, ale po paru minutach udało mi się to rozjechać, a nawet podjechałem tą pionową ściankę w końcówce podjazdu, co też udało mi się pierwszy raz w życiu. Któryś już raz w czasie tego wyścigu pomyślałem że to chyba nie ja jadę ;).
Jeden z megowców pchających rowery pod tę ścianę powiedział do sąsiada jak go mijałem - "Ty, to chyba nie jest człowiek" :))). Po takim komentarzu już nie mogłem nie podjechać, choćby mi serce pękło ;).
Dalej już w dół, więc gnałem wyprzedzając co jakiś czas, stromą ściankę 4km od mety zjechałem wśród sprowadzających megowców tak szybko i luźno, że miałem ochotę bić sobie brawo ;) i pocisnąłem do mety. Dobrze że się sprężałem, bo jak się okazało, na ogonie siedział mi koleś z Biketires, którego zostawiłem na bufecie pod Borówkową, na szczęście nie dał rady wyprzedzić na finiszu.
Podsumowując, jestem zachwycony :). Pierwszy raz na maratonie w górach nie traciłem na zjazdach i od razu życiowy wynik, bo miejsce 52 open na górskim maratonie Golonki na giga uważam za największe swoje dotychczasowe osiągnięcie w tym całym MTB :). Jak zobaczyłem czas, to nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Zgrupowanko w długi weekend majowy i zaprawa techniczna pod okiem JPbike zaprocentowały niesamowicie.

Miejsce 52/153 open, 23/69 M3, czas 4:42:23. Strata do pierwszego tylko 1:03, jak na góry to po prostu obłęd.
Jacek zajął 75 miejsce z czasem 5:02:52
Jacgol był 104 z czasem 5:24:28
Marc 121 z czasem 5:40:30
Marcin 138 z czasem 6:05:56 - guma przy bezdętce potrafi być upierdliwa ;).

Wracając do Glona.
Otóż pierwsza trójka open na giga wyglądała następująco:

1 BOGDAN CZARNOTA
2 BARTOSZ JANOWSKI
3 GLON, czyli MARCIN URBANIAK
Niesamowity talent, a tak niepozornie wyglądał ;).


Kategoria Góry, Maratony


  • DST 19.80km
  • Teren 19.00km
  • Czas 01:28
  • VAVG 13.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 570m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rekonesans

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 3

Po wizycie w biurze zawodów objechaliśmy z Marcem i Jackiem trasę mini. Dwa trudniejsze miejsca na zjazdach zjechane na względnym luzie i z przyjemnością. W życiu nie widziałem w górach tak wspaniale przejrzystego powietrza jak tego dnia.




Ostatni trudniejszy moment na maratonowej trasie. Z tego co widziałem na fotach, megowcy kładli się tu jak zboże pod kosą ;) (c) JPbike

A na koniec, po tych wszystkich technicznych napinkach, wyjebałem się jak dzieciak w ogródku przed domem ;P


Kategoria Góry


  • DST 54.96km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:43
  • VAVG 11.65km/h
  • VMAX 40.60km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rychlebskie Stezky x3

Niedziela, 5 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 4

Rano kropiło i miny nam się trochę wydłużyły, ale twardo zapakowaliśmy rowery na dach i pojechaliśmy do Cernej Vody. Po drodze też padało, ale przestało chwilę po tym jak dojechaliśmy. I to właśnie jest właściwy timing ;).
Podjazd był mocno błotnisty, wyprzedziliśmy paru endurowców, którym wyraźnie doskwierała konieczność podjechania wehikułem pod górę, żeby zacząć zjazd :).
Pierwszy podjazd technicznymi serpentynkami kiepsko, było mokro i ślisko, a i technika kulała. Dojechaliśmy w końcu na Walesa i pojechaliśmy, o dziwo z początku trzymałem się za Jackiem, jak się jedzie za Nim i robi to samo, to trasa wcale nie wydaje się tak trudna :). Oczywiście trochę prowadzenia było, ale znacznie mniej niż przy poprzednich wizytach. Znaczy skill rośnie ;).
Po zjechaniu z Walesa postanowiliśmy wypróbować długi nowy trail o wszystko mówiącej nazwie "Superflow".
MASAKRA!
Jeszcze nigdy się tak nie bawiłem na zjazdach rowerowych - wysoko profilowane bandy na łukach powodowały że nie trzeba było prawie hamować, a szybkie zakręty w przeciwne strony zaraz po sobie zakłócały pracę błędnika. I tak przez 10km :D.
Zjechaliśmy na dół z bananami na pół twarzy i zatrzymaliśmy się w centrum rowerowym na browca. Wiele się tu pozmieniało - parking, karcher, sklep z częściami i ciuchami, żarcie i piwo - wszystko czego biker na ścieżkach może potrzebować :).
Po krótkim odpoczynku znów podjazd - tym razem podjechane już prawie wszystko, tylko krótki odcinek z laczka i parę podpórek. Tyle że na górze miałem już poważną bombę i ledwo jechałem, hehe.
Tym razem zjazd klasyczny - Tajemny, Velryba itp. To chyba nie ja jechałem - głowa puściła i jechałem po prostu prawie wszystko, tylko jakieś pojedyńcze podpórki i ze dwa krótkie prowadzenia. Jak na mnie ogromny sukces :).
Zjechałem też pod okiem Jacka ogromny kamień na końcu Wieloryba - niby banał, ale wymagał przełamania się, i w zeszłym roku tam nie zjechałem :).

Jazda po wielorybie - Rychlebskie Stezky © klosiu

Jazda po otoczakach ;).

Na dole byliśmy już nieźle wytrzepani, łapy bolały, ale bomba puściła i z Jackiem postanowiliśmy pojechać jeszcze raz Superflow, Marc stwierdził że poczeka na dole, a my pojechaliśmy po raz trzeci na podjazd, tym razem wszedł już luźno, wszystkie kładki bezbłędnie, tylko ze dwa uślizgi tylnego koła spowodowały podpórkę. Technika szła do przodu z podjazdu na podjazd.
Na drugim podejściu do Superflow starałem się trzymać blisko JPbike, nie było to łatwe, opony wyły, amor dobijał, rower podrzucało na hopach, prędkości były na granicy kontroli, a frajda nieziemska :). Wykładki na bandach były takie, że wydawało mi się że zaraz zaoram łokciem ziemię ;). Niewiarygodny szlak, tylko dla tego zjazdu warto tam pojechać.
Chetnie pojechałbym i jeszcze raz, ale nadgarstki i łapy wyraźnie mówiły dość ;).
To był dzień, godne ukoronowanie całego weekendu :).


Kategoria Góry


  • DST 101.46km
  • Teren 60.00km
  • Czas 07:08
  • VAVG 14.22km/h
  • VMAX 56.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Solidna setka

Sobota, 4 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 2

W piątek cały dzień lało - podjechaliśmy autem do Kamienicy i zdobyliśmy pieszo Śnieżnik - 16-17km cały czas w deszczu, błocie, śniegu, a czasem i brodząc w większych i mniejszych strumieniach :). Wróciliśmy po 4h w stanie poważnego wyczerpania, ale uzupełniliśmy płyny za pomocą czeskiego piwa i w sobotę byliśmy już gotowi do jazdy, tym bardziej że pogoda zaczęła dopisywać.
Do Javornika podjechaliśmy asfaltem, ale po krótkiej chwili zmienił się on w szutrówkę, a później, gdy czerwonym szlakiem pieszym dojechaliśmy do sporych ruin zamku Rychleby, nawet w całkiem fajną techniczną ścieżkę. Do przełeczy Gierałtowskiej było trochę szuterków, trochę asfaltu i trochę błotka, wszystko czego potrzeba na rozgrzewkę. Od przełęczy Gierałtowskiej jechaliśmy po czeskiej stronie cyklotrasą - generalnie dość płaskie szutry ciągnące się przez 20km, z lekką tendencją podjazdową i fajnymi widokami. Tak dojechaliśmy do Smrka na granicy polskiej (1109m), ale tu śniegu było jeszcze sporo i droga kompletnie zalana wodą z roztopów, więc próbując zjechać nieistniejącymi drogami na stronę polską zrobiliśmy sobie prawdziwe enduro przez kilka kilometrów - z metrowymi koleinami, skałami, wodą po piasty i spływem rzeką błota :). Bardzo fajny odcinek :).
W końcu dotarliśmy do drogi i przez Bielice dojechaliśmy do Starego Gierałtowa, gdzie spożyliśmy piwko i zaczęliśmy się wspinać z powrotem na przełęcz Gierałtowską. I tu niespodzianka - kompletnie się zgubiliśmy i znów na szagę przebijaliśmy się do szlaku granicznego, żeby Jackowi pokazać kawałek szlaku który przejechaliśmy z Marcem na Sudety MTB Challenge. Na granicznym szlaku zabawiliśmy parę kilometrów, w międzyczasie zgubiliśmy Marca, bo jadąc z Jackiem z przodu źle skręciliśmy :).
W pogoni zacząłem na zjazdach rozwijać poważne prędkości i przeszło mi zimowe zamulenie techniczne :).
Znów we trzech podjechaliśmy Borówkową ekstremalnym podjazdem z czeskich zawodów - Rychlebska 30, tym razem jeszcze trudniejszym, bo świeżo rozrytym przez roztopy i drwali. 29er świetnie się tu sprawował, ale i tak zaliczyłem małą glebkę. Na Borówkowej już bez przestojów i znów miły zjazd - tym razem rozpracowaliśmy oba ogródki skalne po drodze, a i jechało mi się tym razem znacznie lepiej, wracały normalne reakcje. Rower też pozwala na sporo więcej na zjazdach niż stary Giant, więc stopniowo się rozluźniałem.
Końcowy zjazd z przełęczy czerwonym szlakiem do Bilej Wody był mega szybki, po szutrach, a ja się zachwycałem stabilnością roweru przy większych prędkościach :).
Chyba w tym roku będzie jednak lepiej na górskich maratonach, i więcej da się podjechać, i szybciej zjechać ;).
Po dotarciu do Kozielna jeszcze dokręciłem do setki, bo miałem na budziku 98km i nie mogłem tego tak zostawić ;).
Udany dzień, wyjechaliśmy o 10, a wróciliśmy po 19 :)).


Kategoria Góry, 100-200


  • DST 41.30km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:59
  • VAVG 13.84km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 970m
  • Sprzęt Grand Canyon AL 8.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Góry, góry

Czwartek, 2 maja 2013 · dodano: 06.05.2013 | Komentarze 5

Rozgrzewkowo przed górami i rozjazdowo po Murowanej.
Poprzedniego dnia zaraz po maratonie załadowaliśmy się z Marcem i JPbike do auta i przenieśliśmy się do Kozielna obok Złotego Stoku. W czwartek pogoda nie rozpieszczała - świata nie było widać zza mgły, było dość chłodno, ale na szczęście nie padało. Runda rozgrzewkowa szła przez Bilą Wodę, szlakiem pieszym na Borówkową, z krótkim odcinkiem pchanym i małym odbiciem na Wysoki Kamień, na który oczywiście wdrapaliśmy się wraz z rowerami :).

Wysoki Kamień w Górach Złotych © klosiu


Krótki zjazd i odcinek na mokrych korzeniach powoduje u mnie lekką panikę, człowiek przez zimę całkowicie zapomina jak się jeździ na rowerze.
Dość ciężki podjazd na Borówkową Górę osładzamy sobie piwkiem na szczycie, a później oczywiście znany i lubiany zjazd w mokrych warunkach. Ja zjeżdżam dość kurczowo, ale na szczęście nie odstaje zbyt mocno, bo zatrzymujemy się, żeby chłopaki mogli wypróbować 29era w warunkach bojowych ;). Obniżam też siodło z konfiguracji wielkopolskiej na górską i jest od razu lepiej.
W końcówce Marc wali soczyste OTB na ukośnym korzeniu, więc czekając aż dojdzie do siebie wypróbowujemy z Jackiem Canyona także na podjazdach po wielkich korzeniach :).
Pod koniec Jacek jeszcze urywa przerzutkę i to już koniec przygód na dziś :). Mokry zjazd z Jawornika pokrywa nas błotem i uwaleni jak trzy diabły, nic nie widząc przez zachlapane okulary wyjeżdżamy z lasu w kamieniołomie strasząc jakąś wycieczkę dzieci ;).
Deszcz uprzejmnie zaczął padać dopiero jak wróciliśmy do domu i umyliśmy rowery :).


Kategoria Góry


  • DST 93.28km
  • Czas 03:47
  • VAVG 24.66km/h
  • VMAX 66.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1330m
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd po Liczyrzepie

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 2

Rodman odpuścił, pojechaliśmy we trzech z Marcem i Jacgolem. Pogoda super, od rana słońce, i nawet w jednej koszulce nie było za zimno.
Początkowo w planach był Okraj i krótki trip do Czech, później powrót tą samą drogą, ale po gładkim zdobyciu przełęczy i fajnym zjeździe zachciało nam się więcej i postanowiliśmy wrócić przez przejście w Lubawce dalej na wschód. Po drodze oczywiście kilka hopek, ale znacznie mniejszych niż w Karkonoszach. Wszędzie pełno Czechów spędzających niedzielny poranek tak jak się powinno spędzać - z plecakiem albo na rowerze w górach. Niesamowite, u nas w ogóle nie ma takiej powszechnej aktywności. Najbardziej mnie zdziwiły autobusy... z przyczepkami na kilkanaście rowerów, w dodatku całkiem pełnymi.
Po drodze mijaliśmy ładnie położone miasteczko Zacler, po polsku Zacier ;P



Już samym przejściem z centrum na partyjkę tenisa albo meczyk można sobie fajnie podciągnąć kondycję, hehe.
W Kralovcu zatrzymaliśmy się w małej knajpce na izotoniki i obiad.



Żarcie genialne!!! Właściciel bardzo miły, ale ostatecznie okazał się podstępnym łotrem - jak tylko skończyłem piwo, zjawiał się z pytaniem "Jeszcze piwka? :)))
Raz się złamałem, ale po drugim chętnie bym już tam został cały dzień, więc na kolejne "Jeszcze piwka?" ze łzami w oczach powiedziałem nie.
Powrót przez małą hopkę koło jeziora Bukówka, gdzie o dziwo dało się zrobić vmax - zjazd był prosty jak szczała ;).
No i podjazd pod przełęcz Kowarską, gdzie kalorie z obiadku weszły gładko w system i w końcu zacząłem podjeżdżać tak jak chciałbym na maratonie - nawet Jacgol momentami zostawał lekko z tyłu :).
Zjechaliśmy obwodnicą Kowar w dół, pogubiliśmy się i parę kilometrów na kwaterę pokonaliśmy osobno.



Dzięki panowie za jazdę, super było :).


Kategoria Góry