Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
Maratony
Dystans całkowity: | 7768.28 km (w terenie 5802.50 km; 74.69%) |
Czas w ruchu: | 441:40 |
Średnia prędkość: | 17.65 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.50 km/h |
Suma podjazdów: | 93527 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 160960 kcal |
Liczba aktywności: | 89 |
Średnio na aktywność: | 88.28 km i 4h 57m |
Więcej statystyk |
- DST 57.03km
- Teren 50.00km
- Czas 04:59
- VAVG 11.44km/h
- VMAX 51.80km/h
- Temperatura 13.0°C
- HRmax 180 ( 96%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 4338kcal
- Podjazdy 1950m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Rabka - giga
Sobota, 11 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 7
Nie chcialo mi sie. Odechcialo mi sie zaraz po spojrzeniu za okno - jednostajnie mzyl deszcz, zreszta w nocy kilka razy sie budzilem i za kazdym razem slychac bylo kapiaca wode. Troche poprawil mi humor sms od faloxxa, ze skrocili trase ze wzgledu na ciezkie warunki w wyzszych partiach Gorcow. A wjezdzalo sie dzis na prawie 1300m, wiec nie w kij pierdzial ;). Okazalo sie ze obcieto dodatkowa petle mini, wiec z giga zrobilo sie prawie mega, tylko 10km roznicy miedzy dystansami. W sektorze wialo pustkami, oprocz faloxxa i DMK udalo sie w koncu poznac Ize, kobieta sie nie poddala gdzie wielu facetow wymieklo ;>.
W sumie jakichs 130 ludzi ruszylo na podboj Gorcow. Plany mialem umiarkowane, wiedzialem ze w tych warunkach orlem nie bede ;), poza tym dwa tygodnie niemal bez roweru zrobily swoje, wiec chcialem po prostu przejechac dystans, jak najwiecej zjechac, pocwiczyc blotna jazde i cieszyc sie gorami :).
Peleton ruszyl leniwie, jechalem sobie na progu mleczanowym, wiec spokojnie, na pierwszym nastromieniu juz po kilku km zaczelo sie dreptanie - sliskie kamienie i chainsucki robily swoje. Za to zjazdy szly mi nawet - nawet. Na osmym km byl dosc niebezpieczny zjazd - stromy szuter z rowami odplywowymi ze skosnie polozonych, grubych i sliskich jak cholera bali. Jadac to dosc ostroznie widzialem jak bikerowi przede mna kloda podcina przednie kolo na duzej predkosci, tak ze koles po dwumetrowym locie wkomponowuje sie z rowerem w bloto i tak zostaje. Fuck - pomyslalem, zabil sie. Co bylo robic, stanalem, zostawilem wyzej rower, zeby nikt tedy nie jechal, wyplatalem rower z kolegi, odnioslem na pobocze, w miedzyczasie zaczal sie ruszac. Okazalo sie ze nawet sie nie polamal, ale mial paskudnie rozbite kolano i krwawiaca reke. Zatrzymal sie Maciej z Emedu, zadzwonil po Gopr, kazalismy chlopakowi siedziec na poboczu i czekac i pojechalismy dalej. W sumie z 15 minut zeszlo. Do Turbacza glownie podjazdami, krotkie zjazdy byly calkiem fajne, mokre wielkie kamienie i skaly pokryte blotem ;). Ale tendencja byla wzrostowa. Sporo podprowadzania ze wzgledu na meczace chainsucki, smarowanie niewiele pomagalo. Wiele fragmentow mialo podwojna trase do wyboru - droga rozwidlala sie na dwie rownolegle, po kilkuset metrach sie schodzila. Ot, taka lokalna ciekawostka. Sztuka bylo wybrac, bo z reguly na jednej drodze bloto bylo potezne, a na drugie w miare :). Pod Turbaczem zaczalem sie cieszyc ze zabralem wiatrowke - cholernie zimno, do tego mgla z widocznoscia miejscami 10m mocno utrudniala zjazd, ktory zaraz sie zaczal. A byl dlugi, i bylo na nim wszystko - rozmyty szuter, rzeki blota, gleboki wawoz ze skalistym dnem, gliniastymi scianami z kamienistym dniem i kamiennymi scianami z gliniastym dnem ;).
Nie zabraklo tez fragmentow po trawce i porozrzucanych galeziach. Robilo sie odczuwalnie cieplej, zjechalem pod chmury goniac zawodnika, ktory mnie wyprzedzil na trudniejszym odcinku (fajnie, odczucie jak przy locie samolotem w czasie jazdy rowerem ;)) i tak zjechalismy z Gorcow do Klikuszowej, aby zaraz znow sie wspinac koszmarnie blotnista droga przez lake. Wciagnalem w czasie tego podprowadzania zel (mialem dwa, otwarte jeszcze w Krakowie i przechowywane w samochodzie dwa tygodnie, pamietajac przeboje Maksa troche sie krepowalem przy pierwszym, ale okazaly sie tak dobre jak tylko zele maxima moga byc ;). Zadnych dolegliwosci zoladkowych :>).
Chwile pozniej byl moment dramatyczny, bo jechalismy dwukrotnie fragmentem ok 3km trasy, a ja tego nie pamietalem z mapy. Z przodu nikogo, z tylu nikogo, a ja kulalem sie z pol godziny podjazdem dreczony myslami, ze przegapilem odbicie trasy :). W koncu z prawej zaczeli dojezdzac megowcy i odetchnalem z ulga. Zaczal sie blotnisty zjazd i tak bylo praktycznie do mety. Zjezdzalem dosc szybko, bo na poczatku wyprzedzila mnie niezla technicznie dziewczyna (patrzac po wynikach pewnie Dominika Rutkowska z K2) i jechalem po prostu jej sciezka przejazdu. No ale na lace przed sama Rabka byl bardzo sliski fragment, chcialem wyskoczyc na trawe, przednie kolo sie usliznelo i zaliczylem dzwona przy 25-30km/h. Fachowa przewrotka jak w komandosach ;> i juz bylem z powrotem na biku, ale bolesne bylo to ze stracilem 3 pozycje giga przez ta chwile. Dalej juz nie bylo gdzie odrobic. Ale dojechalem zadowolony, nie zameczylem sie, zjechalem prawie wszystko, jazda mnie cieszyla.
Wynik tez przyzwoity mimo miejsca w ogonie, punktowo wyszlo znacznie lepiej niz w Gluszycy i nawet troche lepiej niz w Krynicy.
Do Damiana tylko 35 min straty, hehe, wyrabiam sie ;>. Faloxx pocisnal na swoim terenie, 54 miejsce open i wklepal mi 50 minut :).
Ja tak sobie, 94/112 open i czas 5:02:40. Ale najwazniejsze ze mi sie podobalo ;). Klocki metaliki z przodu zajechane prawie na smierc, z tylu troche zostalo. Chyba faktycznie za duzo hamuje.
Fajny maraton, taki w sam raz. Jak zaczynalem miec dosc podjazdu zaczynal sie zjazd, jak zjazd zaczynal meczyc to sie konczyl i zaczynalo byc pod gorke :). Zjazdy byly trudne, ale do zjechania. Tak ze zaliczam go do jasniejszej strony golonkowej mocy :).
Widac ze mi sie podoba ;P
Na mecie. Z kolega Jarkiem z Welodromu tasujemy sie na trasach giga juz od dobrych trzech lat :).
- DST 48.38km
- Teren 20.00km
- Czas 02:30
- VAVG 19.35km/h
- VMAX 59.20km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 161 ( 86%)
- Kalorie 1454kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Nieudane Powerade MTB w Krakowie
Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 04.09.2010 | Komentarze 6
Na godzine przed startem zaczelo lac i nie przestawalo przez nastepne trzy godziny. Liczac na sucha trase zabralem Race Kingi i paskudnie sie przejechalem, rower na blotnistym podlozu byl nie do opanowania, pierwsze podjazdy z papcia, na zjazdach latalem po calej trasie od brzega do brzega :). Po minieciu podjazdu za wawozem Kochanowskim starly sie juz cale klocki z przodu i sprezynki, ktore zaczely glosno terkotac o tarcze. Mialem zapasowe klocki, wymienilem, ale w blocie stracilem z 20 minut, i szanse na jakis normalny wynik. Z tylu klocki tez juz byly na wykonczeniu, wiec stwierdzilem ze nie ma sensu i sie wycofalem. Nigdy wiecej zywicznych klockow do hamulcow.
BTW, mowia ze MTB jest niebezpieczne ;)
- DST 76.66km
- Teren 70.00km
- Czas 06:48
- VAVG 11.27km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 179 ( 95%)
- HRavg 154 ( 82%)
- Kalorie 5930kcal
- Podjazdy 2590m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Marathon Krynica - giga
Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 16.08.2010 | Komentarze 17
W nocy kolo 4 obudzila mnie burza. No to bedzie wesolo - pomyslalem sobie i przewrocilem sie na drugi bok.
Troche wystraszony potwornym kryzysem w Gluszycy postanowilem tym razem obrac taktyke "ostroznego lowcy" ;) i nie szarzowac z tetnem na poczatku. Start byl niesamowicie spokojny nawet jak na giga, przejazd ulicami Krynicy na totalnym luzie, tetno zaczelo rosnac dopiero po skreceniu na szuterek. Pilnowalem zeby nie przekraczac 170bpm i na luziku pialem sie do gory.
Na przeleczy skret w znany mi sprzed dwoch lat blotnisto trawiasty singielek, tym razem byl bardzo blotnisty. Rower powoli przyjmowal maskowanie dzunglowe, adekwatnie do warunkow (upal 30 stopni i potworna wilgotnosc) a ja przepychalem sie przez bloto glebokie na 10 i wiecej cm, wymieszane z trawa i wkomponowanymi ukosem kijami i belkami.
Po paru km szkoly przetrwania w koncu zjazd, poczatkowo blotnisty, potem szutrowy i w koncu asfaltowy doprowadzil do glownego "kondycyjnego" podjazdu pod Jaworzyne. Tu poczulem sie juz na tyle niezle ze zaczalem wyprzedzac, i chyba tu wykrecilem w jakims ataku maksymalne tetno. Wyprzedzilem lekko liczac z 10 osob, w tym Adamuso, ktory zamiast jechac zajmowal sie trawieniem sniadania ;).
Koncowka bardzo fajna, najpierw swietne widoki, potem krotki bardzo sztywny bruczek z fotografami i masa kibicow. Oczywiscie blok amora i sprincik na stojaco pod najwieksza stromizne, a co, trzeba sie pokazac ;).
Na zjezdzie szeroka łączką nagle znaczek (!!!), hmm WTF? Dopiero z 10 metrow niepozorna zmarszczka okazala sie glebokim rowem, na szczescie udalo mi sie przeskoczyc, niektorzy tego szczescia nie mieli. Zjazd szybko przeistoczyl sie w strome blotniste zejscie, a potem doslownie w rzeke blota - cala droga byla wpelniona doslownie 20cm glebokosci blotem o konsystencji gliny garncarskiej. Chyba to specjalnie cala noc mieszali :>. Dalej juz bylo troche lepiej, do rozjazdu giga/mega byly kamieniste zjazdy i solidny podjazd, bardzo upierdliwy, bo w lesie i po blocie, NNy szybko zmienily sie w 3kg slicki i slizgaly sie niemilosiernie. Gdzies tam po drodze minalem zawodnika z czuba z kompletnie rozwalonym przednim kolem. Zaraz za rozjazdem... zgubilem trase :). Po jakichs 500m sie zorientowalem, ale te kilka minut do tylu bylo. Powrot pod gorke i zamiana latwego zjazdu na zjazd trudny poszly sprawnie :P. Znow ktos z czuba - tym razem wlasnie pakowany na nosze z usztywniona szyja. Po tym widoku co trudniejsze partie jednak schodzilem :).
Techniczny zjazd szybko zmienil sie w dlugi asfaltowy, ktory zwiozl nas na dobra pozycje przed podjazdem rzeznikiem. Chyba okolo 10km pod gore po mokrych i ubloconych kamieniach przetykanych odcinkami blota ogromnego :). Potwornie wycienczajaca nawierzchnia, czasem na obrot kola pol obrotu to byl poslizg. Kolejna ofiara maratonu - Slecowi udalo sie urwac przerzutke. Cos tam sie biedzili z Adamem nad naprawa, skorzystalem z okazji i polalem lancuch finishlinem, bo juz chainsucki nie dawaly jechac. I mozolnie z Adamem ruszylismy dalej. Podjazd trwal i trwal, az wszystkie okoliczne gory znalazly sie nizej i nie mozna juz bylo jechac pod gore :). Maly nadprogramowy bufecik znalazl sie w sama pore, bo juz w bidonach nic nie bylo, a w tym upale nie wiem czybym dojechal jeszcze 10km do oficjalnego bufetu. Krotki popas odcelebrowalismy z Adamem i Maciejem z Emedu, potem ruszylismy dalej interwalowa traska po grzbietach. O tyle dobrze ze bylo wzglednie sucho. Na krotkiej sciance uslizgnelo mi sie kolo - podporka - jadacy za mna Adam nie tylko nie stanal, ale przylozyl taka moc ze sypnelo kamieniami i blotkiem spod opony i poszedl jak kuna dalej, za nim skoczyl Maciej i tak dalej kulalem sie juz sam, meczony tak zwanym "slabszym momentem" ;).
W pewnej chwili na podjezdzie z prawej zaczeli dojezdzac zawodnicy mega i zrobilo sie nagle latwiej, mniej blotniscie i generalnie w dol :). W koncu mialem przed kim popisywac sie technika i wyprzedzac na zjezdzie :>.
Tuz przed Krynica jeden stromy, na szczescie suchy podjazd. Megowcy ida, Klosiu jedzie :). Fajnie bylo, a tuz przed fotografem ze sportografu ucieklo mi przednie kolo i glebka na plecy :D. Bedzie fajna fota.
Latwy zjazd do Krynicy, przejazd przez okolice miasta (swietny doping wczasowiczow!) i znow troche terenu. Jechalo mi sie niezle, wielu ludzi wyprzedzalem, pokonala mnie dopiero ta zasrana Gora Parkowa i okolice :). Takiej drogi pokrytej blotem, korzeniami, trawa i polmetrowymi koleinami jeszcze nie widzialem. Psycha mi siadla i bardzo duzo tam sprowadzalem, tracac z 10 miejsc giga :/. Chyba zaczne wozic w kieszonce piersiowke wodki na takie okazje, golne sobie i jakos pojade ;>.
Tak czy inaczej ukonczylem we w miare dobrej formie i z nienajgorszym jak na tak trudny maraton czasie.
83/111 open, 29/39 M3
Czas 6:49.
W miare zadowolony jestem, pojechalem na pewno lepiej niz Gluszyce, a maraton byl bez porownania trudniejszy, i techniczne, i kondycyjnie.
Bardzo ciezkie warunki, upal polaczony z blotem i duza wilgotnoscia jest po prostu zabojczy. Za to byly boskie widoki i swietny doping, z czyms takim sie jeszcze nie spotkalem :). Najlepsi byli dwaj chlopacy, kulturalnie pytajacy sie na podjezdzie, czy moga polac woda :).
No i multum wczasowiczow dalo efekt w postaci swietnych tekstow, typu "takie porzadne rowery, a tak poniszczyli" ;)
Fakt, to jasne ze porzadne rowery powinno sie uzywac do jezdzenia po parku i sciezkach, a na maraton lepiej zabrac stare makro, bo i tak sie zniszczy ;).
Koncowka podjazdu pod Jaworzyne
Gdzies tam na trasie
Typowy zjazd ;)
Na mecie. Upackana łyda na pierwszym planie i ubabrany rower to dobre symbole maratonu ;)
- DST 55.91km
- Teren 55.00km
- Czas 02:54
- VAVG 19.28km/h
- VMAX 39.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 164 ( 87%)
- Kalorie 2580kcal
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
I Maraton MTB Lipno 2010
Sobota, 7 sierpnia 2010 · dodano: 07.08.2010 | Komentarze 10
Pojechalem sobie treningowo na slabo reklamowany maraton do Lipna kolo Leszna. W sumie wspomnienia z zawodow w tej okolicy mialem niezle wiec nie mialem oporow kiedy Andrzej wspomnial o wyjezdzie na ten maraton. Giga o dlugosci az 54 km ;) dalo dobra okazje do potrenowania przed Krynica. Bylo okolo 140 ludzi, trasa to dwie petle po okolo 27km. Liczylem na czas w okolicach dwoch godzin, rzeczywistosc brutalnie zweryfikowala zamiary ;).
Od startu bylem w jakies pierwszej trzydziestce, runda okazala sie ciezka - rower po mokrym piachu idzie opornie, sporo bylo rozjechanych piaszczystych łach, dla mnie okazja do przesuniecia sie do przodu kosztem mniej "opiaskowanych" zawodnikow. Sporo bylo tez wyboistych lesnych duktow, drog rozjezdzonych przez ciezki sprzet i dzikich drozek i singli, gdzie galezie czychaly tylko zeby urwac przerzutke. Generalnie cala pierwsza petle zdobywalem pozycje, nie zawracalem sobie za bardzo glowy jazda na kole, dystans byl dosc krotki. W koncu mialem okazje przejechac sie mniej wiecej w czubie - nawigacja nierozjezdzona jeszcze trasa jest jednak trudna ;). Raz udalo mi sie skrecic nie tam gdzie trzeba i stracilem 4 miejsca, ktore pozniej musialem mozolnie odrabiac. Ostatniego zawodnika wyprzedzilem tuz przed polmetkiem, okazalo sie ze tez jedzie druga petle, ale zgubilem go dosc szybko. I prawie cala druga petla przeszla mi samotnie, tyle ze bylo latwiej, bo droga byla juz porzadnie ujechana, nie trzeba bylo improwizowac. 10 km od konca obejrzalem sie na podjezdzie i zobaczylem to czego sie obawialem od poczatku rundy - rower na ogonie, 10m za mna. Jakby mi ktos z ostrogi dal w tylek - momentalnie blat, blokada amora, tetno powyzej 170 :D. A juz zaczynalem zamulac ;). Zawodnik z Leszna walczyl ostro, pare razy udalo mu sie mnie dojsc na kilka metrow, ale na plaskich fragmentach wyraznie mu odchodzilem i na mete wpadlem z okolo 50m przewaga. Ale co przezylem przez te 10km to moje ;).
Ostatecznie czas 2:41, miejsce czwarte open, trzecie M3.
Szkoda ze pucharki dostawali tylko zwyciezcy kategorii, przydalby sie jakis garnek na polce ;)
Micha ponad wyobrazenie - dobry makaron, kiełbacha z bułą, placek drozdzowy. Nie do wyboru, ale naraz! ;). Pierwszy raz sie najadlem do syta posilkiem po maratonie :D. Ogolnie zaskakujaco ciezka traska i calkiem fajnie zorganizowany maraton, szkoda tylko ze nie bylo elektronicznego pomiaru czasu.
Jedno z kilku trudniejszych miejsc na trasie, pare otb tu bylo jak sie okazuje ;). Gdzies tam z tylu sie skromnie kulam ;).
- DST 91.64km
- Teren 80.00km
- Czas 08:17
- VAVG 11.06km/h
- VMAX 54.30km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 184 ( 98%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 6725kcal
- Podjazdy 3015m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Gluszyca, giga
Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 03.08.2010 | Komentarze 9
Wpis jest czescia szkolenia z cyklu "Jak dobrze rozlozyc sily w dlugodystansowym wyscigu rowerowym" ;)
Przed startem jeszcze luzik, troche za cieplo sie ubralem, ale nie jest zle, chwile siedzimy z JPbike i Pawlem, chwila pogawedki ze slecem, Adamuso i DMK, sektory i start!
Noga ladnie podaje, wbijam sie na niezle tetno, po chwili jazdy w peletonie skrecamy na stromszy asfalcik i od tej pory przez pol godziny wale pod gore z moim maksymalnie osiagnietym tetnem - 184 bpm jak obszyl, jeszcze troche i zaczalbym sie rozlazic w szwach ;).
Nawet nie myslalem o zwolnieniu, rozsadek zostal przyblokowany przez instynkt stadny. I w taki sposob wlasnie uklada sie taktyke na 80km i 3000m przewyzszenia ;).
Po tej pol godzinie juz bylo pozamiatane, jeszcze przez jakies 25km trzymalem tempo, ale juz przed Gluszyca na 40tym km uderzyl kryzys. Przejezdzajac kolo mety powaznie sie zastanawialem zeby zejsc, tak ciezko mi sie jechalo, ale wiedzialem ze bym sobie tego nie wybaczyl ;). Tetno po paru km ustabilizowalo sie na poziomie rekreacyjnego tleniku 130-140bpm (dla porownania z pierwszych 30km srednie tetno bylo 170!). Mialem dwa zele maxima, pomogly o tyle, ze na pol godziny moglem wejsc w okolice 150bpm :). Trasy za bardzo nie pamietam, obchodzilo mnie, zeby dojechac do mety. Pozytyw jest taki, ze zjezdzalem prawie wszystko, po prostu jak droga skrecala w dol to jechalem, nie zawracajac sobie glowy mysleniem. Zreszta wjezdzalem tez prawie wszystko, tylko ze tempem emeryta na tetnie 140 :). No i te mroczki przed oczami z niskiego poziomu cukru po kazdym podjezdzie ;).
Spory kawalek jechalem z Pawlem, dla ktorego to byl pierwszy maraton w gorach, jechal na lysych semislickach, a zjezdzal jak pro. Talent, pewnie sie jeszcze pokaze z dobrej strony na maratonach.
Jedyne kurcze trasie to... w palcach dloni i przedramionach po zjezdzie z Malej Sowy, przez chwile nie moglem zdjac palcow z klamek :). Koncowy zjazd nawet ciekawy, to juz fajnie mi sie jechalo i nawet troche dokrecalem, bo gonil mnie jakis gigowiec z M2, ktorego wykanczaly kurcze na podjazdach.
Tak ze z czasem 8:26 i miejscem w ogonie ukonczylem Gluszyce.
Dobrze ze sie udalo, choc to zdecydowanie najgorzej pojechany maraton w tym roku.
- DST 110.61km
- Teren 95.00km
- Czas 04:14
- VAVG 26.13km/h
- VMAX 43.40km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 180 ( 96%)
- HRavg 160 ( 85%)
- Kalorie 3877kcal
- Podjazdy 800m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Murowana Goslina, czyli "Eat my dust MF!" ;)
Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 16
Spakowalem sie i wyjechalem z Pozka lekko spozniony, wiec bylo troche nerwowo, ostatecznie za 10 dziesiata wlazlem do sektora, tylko po to zeby zaraz przesunieto start o 10 min. A spokojnie moglem rozgrzewke zrobic :). W sektorze sami znajomi, zaczynam sie czuc jak w domu ;) Nowoscia sezonu byli Maks i Zbyszek na nowym scigaczu :). W sektorze w koncu poznalem tez Zabela, tym razem bez lustrzanki :). Start jakos tak dziwnie poszedl, bylismy w jakiejs dziurze dzwiekowej i ani Fragmy, ani sygnalu nie bylo slychac, po prostu wszyscy ruszyli i juz. Zaraz po zjechaniu w piaskownice zaczely sie cyrki, z przodu zobaczylem Zbyszka (cholerka, niezle sie przygotowal myslalem) ubranego na dlugo! Mijajac go spytalem czy sie nie zagotuje, powiedzial ze nie. Hm. W piachu kazdy rozpaczliwie szukal jakiejs trasy przejazdu, dzikie skidy, zmiany kursu, zajezdzania. Nie obylo sie bez truchtu z rowerem przez 20m najwiekszego piachu. Po przejechaniu przez asfalt tempo wzroslo, tumany kurzu tez :). Dogonil mnie Adamuso, chwile jechalismy razem, potem mnie wyprzedzil. Znow piaskownica obok jez. Miejskiego, kilka metrow z buta, potem wszyscy przeniesli sie na singla po igliwiu ;). Kurz dlawil i piekly od niego oczy, a to dopiero byl maly peletonik giga! Mega bym nie chcial jechac w takich warunkach. Na wysokosci Zielonki droga stala sie twarda i zaczely sie tworzyc peletony, znalazlem swoj, ale w piachu kolo Drzonowa ludzie zaczeli sie gubic, wiec sie urwalem i pojechalem wlasnym tempem. Dogonilo mnie trzech i do PK przy Dabrowce Koscielnej jechalimy mniej wiecej razem. Na bufecie sie nie zatrzymalem, zaraz po wyjsciu na otwarte dogonil mnie kolega na przelaju, razem przejechalismy po zmianach spory kawal, ale w koncu sie urwalem, dogonilem kolege na fullu, pare zmian i znow sie urwalem, nie bylo jakiegos konkretnego peletonu. Po paru km doszla mnie trojka, przelajowiec, maly zawodnik z Planji (niezle dawal na twardym, ale w piachu sie gubil) i ktos jeszcze. Dospawalem sie. Na drugim bufecie zatrzymalem sie i mi odeszli. Ale jak wciagalem zela i pilem na zapas podjechal kilkunastoosobowy pociag i z nim sie zabralem. Tempo bylo srednie, max 34km/h, ale tetno bylo niskie mimo zmian i to sie liczylo. Dalem zmiane, pozniej druga, po kilku km prowadzenia ktos chcial mnie wyprzedzic zeby dac zmiane, ale jego kumpel sciagnal go z powrotem, uslyszalem " daj spokoj, dopiero dwie godziny jedziemy, jak chce prowadzic to niech sie meczy" czy cos w tym stylu. Zagotowalem sie :). Akurat teren nie byl korzystny do zmian, ale po jakims km byl zakret, i za nim szeroka droga, wlasnie chcialem zachecic mocniejszym slowem do zmiany ;), kiedy z tylu uslyszalem huk i zobaczylem obu "strategow" na ziemi. Musieli sie sczepic na zakrecie. Przy okazji zablokowali caly peleton. Nie zmartwilem sie :). "Eat my dust MF" pomyslalem i pogonilem za malym zawodnikiem Planji, ktorego zauwazylem wlasnie przed soba. Doszedlem go i wpadlismy na trase mega. Punkt kontrolny, piknelo, przebilem sie przez tlum na bufecie i pojechalem dalej. Dalsze kilometry to pogon za gnajacym zawodnikiem giga i wyprzedzanie megowcow. Zdumiewajaca byla roznica predkosci, szczegolnie na podjazdach i w piachu. Jak zawsze wyprzedzanie zmotywowalo mnie do mocniejszej pracy. Wyprzedzilem Adamuso. 50km mi zajelo zeby go dojsc. Na kole pojawialy mi sie peletoniki gigowcow spawajacych po wyprzedzeniu. Urywalem je. W koncu z przodu zobaczylem niebieska koszulke Emedu. Rodman! Juz wiedzialem ze go wytne, chocbym mial umrzec na siodelku. Ale na razie jechalo mi sie dobrze. Mijajac (byl 85km) rzucilem jakies zdanie, Rodman wskoczyl mi na kolo, ale po chwili go urwalem. Dojechalem do Dziewiczej. Bufet, zel, picie. Rodman znow mnie wyprzedzil, ale trzymalem sie na optycznej i wyprzedzilem na podjezdzie rynna. Killer poszedl dobrze mimo podejrzanego uslizgu na poczatku zjazdu ;). Dalej bylo juz plasko, piaszczyscie, na blacie i w pogoni za gigowcem w jasnym stroju, czasem na jego kole, czasem nie, jednoczesnie ciagnalem na kole innego gigowca, na oko M2. Tempo bylo ostre, ostatecznie powerade nalany na Dziewiczej na nic sie nie przydal. Nie bylo kiedy pic. Asfalt, piaskownica. Gigowiec z M2 wyprzedza mnie, ale wybiera lewa strone i sie zakopuje. Przede mna megowiec traci glowe i panowanie nad rowerem i robi swietnie wygladajace OTB ze szczupakiem w piach :). Ogolnie masakra :). Robie krotki bieg z rowerem do linii lasu, skrajem daje sie jechac. Na koncowce z trudem wyprzedzam dziewczyne z mega, rozwija podziwu godne tempo w koncowce. Na wyjsciu na asfalt jeszcze dwoch, ale potem wszyscy rozwijaja finiszowe 40km/h i kolejnosc jest juz ustalona. Od Dziewiczej nie mialem czasu patrzec nawet na licznik, wiec jak DMK pyta o czas mowie na oko 4:20, okazuje sie ze jest 11 minut krocej i stracilem do niego tylko 7 minut. Swietny wynik. Juz na mecie dogania mnie Adamuso. Blisko byl skubaniec :). Rodman dojezdza po kilku minutach.
Godzinke czy dwie przesiadujemy z elita MTB z Poznania ;), czyli Josipem, Dunpealem, JPbike, Andrzejem, Maksem i Rodmanem :).
Dowiaduje sie ze Drogbas ze zlamanym nadgarstkiem zajal trzecie miejsce mini! Masakra, ja po identycznej kontuzji mialem problem zeby sie odlac :).
Ogolnie bardzo udany dla mnie wyscig, mimo upalu i ciezkich warunkow trakcyjnych. Ekstremalne dystanse na poczatku tygodnia i trzy dni nierobstwa regeneracyjnego daly efekt. Najbardziej podobala mi sie moja rowna praca przez caly dystans, praktycznie predkosci po 100km nie roznily sie wiele od tych z poczatku. W zeszlym roku po 60km juz zdychalem. Ale tez roznica czasu to przepasc - w zeszlym roku mialem 4:41, a trasa byla latwiejsza. Roznica prawie taka jak dzis miedzy mna a zwyciezca. Brakuje juz tylko tryumfu nad DMK ;D.
Zdarzylo sie dawac z buta od czasu do czasu :)
Ale wbrew pozorom czasem tez jechalem ;P
Czas 4:09:44
miejsce 51 open, 22 M3.
- DST 88.06km
- Teren 78.00km
- Czas 05:47
- VAVG 15.23km/h
- VMAX 58.60km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 179 ( 95%)
- HRavg 159 ( 85%)
- Kalorie 4674kcal
- Podjazdy 2579m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton w Miedzygorzu, giga
Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 15
Dzien przed maratonem pogoda nie byla specjalnie optymistyczna, chmury wisialy dosc nisko i blakaly sie czesto w dolinkach na wysokosci domow. Zapowiadalo sie ze widokow nie bedzie:
Choc z drugiej strony, niektore zwierzeta wykazywaly nadspodziewana aktywnosc:
W biurze zawodow dostalem spory zapas skarpet :) i nie pozostalo nic innego jak wypoczywac przed startem.
Do maratonu przygotowywalem sie kompleksowo - dlugie, mocne i rowne jazdy na szosowce, pasujace charakterystyka do dlugich rownych podjazdow, kilka odpoczynkowych dni przed maratonem, lekkie Race Kingi na kola, postanowienie jak najrzadszego wrzucania na mlynek i blokady amora na kazdym podjezdzie :).
Godzinke przed startem bylem juz na stanowisku, spotkalem szykujacego sie faloxxa, zrobilismy solidna rozgrzeweczke z Jackiem i Jarkiem, potem usadowilismy sie w strategicznym miejscu i gadalimy o tym i owym. Pokazali sie jeszcze Adamuso, DMK i oczywiscie Rodman, powiekszajac grono uzytkownikow Race Kingow ;).
Start opoznil sie pol godziny, jak to u Golonki sektory zapelnialy sie niespiesznie, pochwale sie ze bylem w swoim pierwszy :P. Tuz przed startem tradycyjnie puls skoczyl do 110, wlasciwie samo oczekiwanie na start wystarcza mi za rozgrzewke :). I jebs, poszlo.
Wielka trojka polskiego MTB - Klosiu, JPbike i Rodman :P
Od razu zauwazylem, ze nie jest zle, nie sprawialo mi zadnego problemu utrzymanie sie w grupie zaraz za samochodem. Zaraz po wjechaniu na szuter wyprzedzil mnie JPbike i DMK, ale utrzymywalem sie caly czas na optycznej Jacka :). W polowie podjazdu zza plecow wyskoczyl mi w iscie szosowym ataku Rodman i wysforowal sie jakies 50m do przodu. Jak sie okazalo, wymyslil nowa taktyke ze zmiana stroju w trakcie wyscigu, wiec pozniej juz go nie moglem rozpoznac :). Do konca pierwszego podjazdu dojechalem w dobrej formie, caly czas na sredniej tarczy i 20-30m za JP, co juz mnie troche zaskoczylo, nie odszedl mi tez na zjezdzie, co zaskoczylo mnie jeszcze bardziej :). Zawodnikowi przede mna spadl lancuch na zjezdzie, chyba troche sie zdziwil jak chcial dokrecic na asfalcie. Od tej pory pamietalem, zeby na kazdy zjazd wrzucac blat :). Na nastepnym podjezdzie stwierdzilem ze bedzie dobrze, zrzucilem na twardszy bieg i zaczalem wyprzedzac. Bezlitosnie zblizalem sie do JPbike, gdy bylem dwa metry od niego... zaczal sie zjazd i znow mi odszedl :). Na podjezdzie pod Snieznik znow mial 50m przewagi. Ale dawalem dalej na sredniej tarczy i wyprzedzajac od czasu do czasu zblizalem sie do niego. Szczesliwy bylem jak cholera, bo do tej pory nawet z daleka nie ogladalem go na maratonie w gorach :D. Gdzies w polowie podjazdu go doszedlem chyba sie troche zdziwil jak mnie zobaczyl, machnelismy do siebie i pojechalem dalej, wyprzedzajac do konca podjazdu jeszcze calkiem sporo ludzi. Na mlynek wrzucilem tylko na kilkusetmetrowym nastromieniu przed szczytem. W zyciu tak dobrze tego podjazdu nie podjechalem, dwa lata temu musialem sobie stanac w polowie, a w zeszlym roku calosc szla z mlynka :). Nad Jackiem calkiem spora przewage musialem wypracowac, bo dogonil mnie dopiero przy tej stromiznie za schroniskiem, gdzie jednak stanalem, za to z gory rozlegl sie okrzyk i JP przelecial jak meteor w dol. I to by bylo na tyle z mojego prowadzenia :). Dalsza czesc zjazdu juz w wiekszosci przebylem w siodelku, o dziwo gdy zaczal sie podjazd wyprzedzil mnie Dampers! Damian? pytam niedowierzajaco. Faktycznie to byl on. To juz mnie przekonalo ze jade rewelacyjnie jak na mnie, bo dogonic DMK na takiej latwej trasie nie jest latwo :). Na gorze bufet, tankowanie i paskudnie trzesacym bruczkiem w dol. Na dole pozyczylem jakiemus biedakowi detke :). Ja na szczescie dzieki szerokim Race Kingom snejkow sie dzis raczej nie balem. Odcinek czysto gigowski byl technicznie prosty, same szutry gora-dol, dopiero jakies 15km od mety, w momencie wjechania w rozbabrana trase mega (dla nich od bufetu na Sniezniku to byl kilometr, dla nas 30 :)) poziom trudnosci wzrosl. Bloto, jakies koleiny i rowy w poprzek drogi, na dodatek lancuch mi zaczal skakac po kasecie i kilka slow na k... wymknelo mi sie z ust. To u mnie niezawodny znak ze kryzys jest blisko :). Slalomik miedzy drzewami i podejscie w blocie wykonalem z buta, juz porzadnie wsciekly :). Zaczynal sie - jak pamietalem z zeszlego roku - 10km zjazd do mety. Zjechalem ze 2-3km i dupa blada - znow podjazd, dosc techniczny, z kamieniami, kijakami i sznurkiem spacerujacych megowiczow. O dziwo podjechalem go, widac ze zel ktory wciagnalem na ostatnim bufecie zaczal dzialac. Dalsze zjazdy powodowaly nostalgiczne westchniecie za szutrem - samo bloto, RKi tanczyly sambe, przyczepnosc zerowa, no ale zjechalem, a przede mna majaczyla charakterystyczna niebieska koszulka - Maks albo Zbyszek :). Niespodziewanie znalazlem sie w Miedzygorzu, jeszcze ostry podjazd obok koni, przede mna Ryszard z Rybczynskich podjezdza, wiec ja tez pojade chocbym mial pasc :). I tak wyprzedzamy - jak sie okazalo - Zbyszka. Fotograf rzuca, ze do mety 500m. Chyba w pionie, nauczony golonkowym doswiadczeniem nie wierze w ani jedno slowo :D. Ale faktycznie, jeszcze jeden prożek, gdzie niestety zle wybieram droge przejazdu i musze zsiasc ale zaraz wskakuje i reszte kamieni robie z siodla, zeby honor zachowac ;).
Na mecie spotkanie z Maksem, Zbyszkiem i gigowiczami, JPbike, do ktorego stracilem ostatecznie 7 minut i DMK, ktory dolozyl mi minut kilkanascie. Malutko jak na gory :). Rodman dojezdza po pol godzinie, przez podstep ze zmiana stroju nie wiem kiedy go wyprzedzilem :). Wspolczuje, bruczki ktorych sie na amorze prawie nie czuje, na sztywnym widelcu juz musza bolec.
Micha jak zwykle w Miedzygorzu super, zreszta tu wszedzie zarcie jest super :)
Maks narzeka na manetke przy Rebie, a Zbyszek i ja mamy polewke ;)
Ogolnie jestem giga ;) zadowolony, pierwszy raz tak dobry wynik w gorskim maratonie, utrzymalem sektor, a nawet po raz pierwszy w gorach zwiekszylem punktacje w klasyfikacji sektorowej.
Pierwszy raz w gorach jestem w pierwszej setce, i pierwszy raz w pierwszej polowie stawki. Sporo tych pierwszych razow ;).
Teraz trzeba popracowac nad tolerancja na mleczan, bo jednak koncowke przejechalem znacznie slabiej (drugi miedzyczas - zaledwie 2 minuty straty do DMK, w godzine i 45 minut dolozyl mi kilkanascie minut przewagi :(). Ale trend jest dobry.
Okazuje sie ze jazda na sredniej tarczy wcale nie jest bardziej meczaca od jazdy na mlynku, a jedzie sie znaczaco szybciej. Podjazd na Snieznik na mlynku to 6-7km/h, a na sredniej 9-10km/h, a to juz 20 minut roznicy na szczycie :).
Czas 5:07:07
Miejsce 70 open, 25 M3.
- DST 232.10km
- Czas 07:15
- VAVG 32.01km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 184 ( 98%)
- HRavg 150 ( 80%)
- Kalorie 6026kcal
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
V maraton szosowy w Lesznie, giga
Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 30.05.2010 | Komentarze 14
Na miejsce przyjechalem dosc pozno, godzine przed startem, na szczescie organizacja byla bardzo sprawna, zero kolejek przez start jak w czasowkach, grupy szescioosobowe co minute. Zaparkowalem kolo kuriera z Wroclawia i przy pogawedkach o triathlonie i kurierowaniu szybko zlozylem rower, przypialem numerki, zapakowalem zarcie i na start. Masa drogiego sprzetu, jakies Colnago, Bianchi, Villiery i inne blizej nieznane mtbowcowi i mojemu Radonowi szosowki obwąchiwały sie nieufnie ;).
Na starcie pulsik z nerwow podskakiwal pod 120, poszlo sprawnie, zebranie grupki, 30s przed zero ustawienie na linii, start! Postanowilem sie nie wychylac, ale koledzy jakos nie kwapili sie do szybkiej jazdy mielac 30km/h, wiec w koncu wyskoczylem naprzod, tetno szlo do gory, predkosc skoczyla do 40km/h, a koledzy trzymali sie jak przyklejeni :). Tak trzymalem jakies 10km, doganiajac po drodze jakies 3 grupki z wczesniejszych startow. Raz probowalem urwac sie na podjezdzie, tetno rekordowe 184, predkosc pod gorke 40km/h, ale nie udalo sie ;). Jak sie juz schowalem w peletonie zwiekszonym magicznie do 10 kolarzy to juz zaczeli pracowac i mialem lzej ;P. Generalnie peleton to moc, nasz zwiekszal sie zbierajac maruderow z trasy, wydaje sie ze tez dochodzily do nas jakies grupki z tylu i w czasach swietnosci miedzy 30 a 90tym kilometrem liczyl 30-40 osob i ciagnal non stop w okolicach 40km/h. Do konca pierwszej setki jazda byla najprzyjemniejsza, bylo jeszcze chlodno (start byl o osmej), zmeczenie male, okolice piekne, a zielen soczysta po wczorajszych opadach :). Dodatkowo obserwowanie zachowania tego zbiorowego organizmu byly bardzo ciekawe. Ze srodka fajnie widac zmiany, jakies ucieczkowe akcje, rozbijanie sie weza w roj na dziurach, regularne zmiany na czole. Super. Co prawda pracowala moze pierwsza dziesiatka, a reszta wiozla sie na kole z tylu :).
Po ok 90km doszla nas mocna grupka z tylu i zaczela podkrecac tempo w czubie, maruderzy zostali z tylu i grupa zredukowala sie do 10 osob. Dawalem rade, ale zatrzymalem sie na bufecie na 130km, bo juz od jakiegos czasu mialem sachare w bidonach i mi uciekli :/. To byl blad, na bufetach w takich wyscigach lepiej zlapac butelke wody i jechac dalej, bo jak sie straci grupe to w zasadzie koniec dobrego tempa. Okazalo sie ze nasza grupa to byla chyba ostatnia wieksza, bo potem juz nikt mnie nie wyprzedzil i nie bylo sie do kogo dospawac. Tak ze ostatnie 100km jechalem sam, a srednia bezlitosnie spadala z 35km/h na 32 :). Kolo 180km mialem kryzys, jechalem w zasadzie tak samo, ale potwornie chcialo mi sie rzygac :). Przeszlo po 10km, potem sie nawet rozkrecilem i ostatnie 20km jechalem calkiem szybko, powyzej 33km/h. Na bufetach dosc monotematycznie - byly tylko banany i drozdzowki, ale za to duzo :). Reszta trasy to mini kryzysiki powodowane glownie bolem stop od ciaglego deptania, pojawial sie na kilka min i znikal, za to na mecie chwile nie moglem ustac, gdy krazenie wracalo :).
Na mecie spotkanie z Rodmanem, ktory mnie zalamal kompletnie swoim wynikiem, czas godzine lepszy niz ja i pierwsze miejsce w kategorii inne ;>. Nie dal sie urwac z peletonu i to zaprocentowalo. No ale to cyborg w tym sezonie, gratulacje :). Zarcie dobre, standardowy makaron, niestandardowe dwie drozdzowki dowiezione z bufetow, kawka i herbatka, pelen Wersal ;).
Zwyciezcy mieli srednie w okolicach 40km/h, to juz kompletnie poza zasiegiem. Wiek zawodnikow na takich zawodach jest wyzszy niz w mtb, srednia to M4, ale kopyto to oni maja :).
Ciekawe doswiadczenie, raz do roku mozna sie przejechac, ale jednak MTB w gorach jest ciekawsze :).
Wyniki:
Czas 7:14:23
Miejsce:
open 34/68 (idealna polowa ;>)
M3 szosa 8/13
- DST 82.01km
- Teren 77.00km
- Czas 06:44
- VAVG 12.18km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 182 ( 97%)
- HRavg 156 ( 83%)
- Kalorie 5820kcal
- Podjazdy 2581m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Złoty Stok
Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 16.05.2010 | Komentarze 13
Co tu duzo pisac... Pojechalem dosc mocno, jestem zadowolony, grubo ponad godzine lepiej niz w zeszlym roku, mimo gorszych warunkow na trasie. Co bylo niespodzianka, techniczne zjazdy sprawialy mi przyjemnosc! :) Chyba pierwszy raz zjezdzalem po ubloconych kamulcach i korzeniach z bananem na twarzy :). Prawie wszystko zjechalem, a w zeszlym roku prawie cala Borowkowa sprowadzalem rower. Czyzby przelom? :) Trasa wymagajaca, strome kilkukilometrowe podjazdy ze sliska nawierzchnia, zjazdy i techniczne, i szybkie, na ktorych niewiele bylo widac, bo bloto po kilkuset metrach pokrywalo okulary :). Ujechalem sie jak rzadko.
Do JPbike tradycyjne pol godziny straty, ciekawe czy uda mi sie ja zmniejszyc jeszcze w tym sezonie. Ale to dobrze, spodziewalem sie wiekszej straty, bo bylo dosc trudno technicznie.
Rodman mnie zalamal - dolozyl mi 16 minut! Na sztywnym widelcu i Race Kingach...
Ale tak sobie mysle ze im bardziej techniczny maraton tym mniej czuje sie w lapach strzaly od sztywniaka, wiec na szybszych czy mniej blotnistych maratonach to ja powinienem byc gora ;).
Na trasie jeszcze spotkalem AdAmUsO, ktory mnie rozpoznal nie wiem jak (ponoc po rowerze ;)) w momencie gdy zaczynala sie stromsza czesc podjazdu, puls mi powedrowal powyzej 180 i generalnie widzialem tylko 2x2m drogi przed przednim kolem ;).
Pod koniec dystansu minalem tez Maksa i Zbyszka, z tym ze Zbyszka nie zauwazylem, bo bawil sie lancuchem w krzaczkach :).
Ech, udany maraton mimo przedluzonego dystansu, takie sie pamieta ;).
Najwazniejsze ze utrzymalem sie w trzecim sektorze :D.
Miejsce 128/176
Czas 6:32:42
Dystans z licznika 79km (mialo byc 66 ;))
Fotografia z frontu:
- DST 90.17km
- Teren 78.00km
- Czas 06:29
- VAVG 13.91km/h
- VMAX 51.40km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 176 ( 94%)
- HRavg 154 ( 82%)
- Kalorie 5300kcal
- Podjazdy 2587m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Karpacz
Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 11
Rano czulem lekkie zakwasiki po wczorajszej jezdzie, no ale nic, micha makaronu na sniadanie, szybkie kompletowanie ekwipunku i na start. Wszedlem sobie jak bogaty do drugiego sektora i ustawilem sie obok DMK, rozkoszowalem sie chwila, bo bylem swiadom ze to prawdopodobnie pierwszy i ostatni drugi sektor w tym sezonie ;D.
Na podjezdzie pod Wang bylo widac zmeczenie - rozkrecalem sie powoli, i choc wcale wielu ludzi mnie nie wyprzedzalo to tetno nie chcialo wyjsc powyzej 170. Pierwszy odcinek w lesie pokonywalem uwaznie - w zeszlym roku zlapalem tutaj dwa snejki, nie chcialem powtorki. Potem juz techniczne zjazdy, pierwszy czesciowo sprowadzany, potem sprowadzalem jeszcze kilka razy, jakos sie na tych zjazdach nie moge przelamac, choc rower zachowuje sie o wiele lepiej niz stary Author. Podjazdy szly mi dobrze, ale jesli kilka razy w czasie wyscigu wyprzedzam na podjazdach tych samych ludzi, a potem oni mnie dochodza na zjazdach to znaczy ze cos jest nie halo i to straty czasu na zjazdach sa w tej chwili moim glownym ograniczeniem. Generalnie za bardzo trasy nie pamietam, wszystko mi sie zlewa od nadmiaru wrazen ;). Kilka oderwanych scenek:
- Zaraz na poczatku zjazdu na 10tym kilometrze zawodnik przede mna wywija przepisowe OTB walac barkiem w kamien. Troche mi sie miekko w nogach zrobilo, ale na szczescie koles obojczyk mial caly.
- zaraz po podjezdzie pod megastromy asfalcik na 14km zaczely gdzies z boku cwalowac przez swierkowy las w strone wezyka bikerow pchajacych maszyny na stromym singlu 4 jelenie. Juz rozlegly sie trwozliwe okrzyki ;), gdy jelenie okolo 20m od ludzi zawrocily i pognaly w druga strone. Niezapomniany widok :).
- super mega dobre ciasteczka z kremem na drugim bufecie ;)
- apokaliptyczny obraz na Chomontowej - duza grupa bikerow z mega pchajacych rowery pod gore ;)
- blotko przy zjezdzie za Chomontowa - kilka wyrazow na "kur..." przemielonych przez zeby ;)
Fajny maraton, mimo ze troche sprowadzalem, to obiektywnie patrzac prawie wszystko bylo dla mnie do zjechania, tylko jak tu sie przelamac? ;)
Musze rower zabierac do Czarnkowa na gorki, tam jest jakas namiastka.
Rower sie spisal na medal, zero defektow czy gum.
Zaraz po mnie przyjechal Rodman, stracil tylko jakies poltora minuty, na sztywnym widelcu! To jest jednak maszyna nie czlowiek ;). Ale Dolsk pomscilem ;P.
Na oslode, zalapalem sie na best of... do Sportografa ;).
Taaakie podjazdy jechalem, dla ulatwienia - koles w zielonej koszulce ;)