Info
Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Styczeń4 - 14
- 2014, Listopad2 - 8
- 2014, Październik1 - 0
- 2014, Wrzesień8 - 14
- 2014, Sierpień6 - 10
- 2014, Lipiec17 - 55
- 2014, Czerwiec17 - 26
- 2014, Maj15 - 41
- 2014, Kwiecień20 - 91
- 2014, Marzec27 - 130
- 2014, Luty23 - 67
- 2014, Styczeń26 - 79
- 2013, Grudzień29 - 81
- 2013, Listopad26 - 81
- 2013, Październik18 - 47
- 2013, Wrzesień15 - 99
- 2013, Sierpień29 - 119
- 2013, Lipiec28 - 105
- 2013, Czerwiec28 - 132
- 2013, Maj26 - 114
- 2013, Kwiecień26 - 147
- 2013, Marzec29 - 81
- 2013, Luty30 - 128
- 2013, Styczeń30 - 138
- 2012, Grudzień27 - 100
- 2012, Listopad21 - 63
- 2012, Październik18 - 72
- 2012, Wrzesień27 - 94
- 2012, Sierpień24 - 74
- 2012, Lipiec24 - 84
- 2012, Czerwiec23 - 87
- 2012, Maj30 - 87
- 2012, Kwiecień28 - 99
- 2012, Marzec29 - 68
- 2012, Luty22 - 59
- 2012, Styczeń26 - 112
- 2011, Grudzień29 - 108
- 2011, Listopad25 - 50
- 2011, Październik27 - 67
- 2011, Wrzesień20 - 87
- 2011, Sierpień23 - 90
- 2011, Lipiec19 - 56
- 2011, Czerwiec26 - 155
- 2011, Maj26 - 123
- 2011, Kwiecień24 - 114
- 2011, Marzec28 - 142
- 2011, Luty25 - 76
- 2011, Styczeń26 - 91
- 2010, Grudzień26 - 136
- 2010, Listopad20 - 80
- 2010, Październik16 - 105
- 2010, Wrzesień15 - 95
- 2010, Sierpień19 - 80
- 2010, Lipiec16 - 61
- 2010, Czerwiec22 - 102
- 2010, Maj21 - 99
- 2010, Kwiecień25 - 103
- 2010, Marzec26 - 139
- 2010, Luty23 - 86
- 2010, Styczeń22 - 66
- 2009, Grudzień14 - 66
- 2009, Listopad18 - 74
- 2009, Październik13 - 25
- 2009, Wrzesień15 - 55
- 2009, Sierpień16 - 28
- 2009, Lipiec20 - 23
- 2009, Czerwiec23 - 9
- 2009, Maj17 - 3
- 2009, Kwiecień20 - 11
- 2009, Marzec30 - 1
- 2009, Luty19 - 0
- 2009, Styczeń25 - 4
- 2008, Grudzień19 - 2
- 2008, Listopad23 - 12
- 2008, Październik28 - 0
- 2008, Wrzesień26 - 0
- 2008, Sierpień26 - 0
- 2008, Lipiec22 - 1
- 2008, Czerwiec27 - 3
- 2008, Maj28 - 6
- 2008, Kwiecień27 - 8
- 2008, Marzec20 - 7
- 2008, Luty20 - 6
Góry
Dystans całkowity: | 8657.66 km (w terenie 4907.00 km; 56.68%) |
Czas w ruchu: | 601:42 |
Średnia prędkość: | 15.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 79.20 km/h |
Suma podjazdów: | 136845 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 103407 kcal |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 73.37 km i 4h 55m |
Więcej statystyk |
- DST 58.33km
- Teren 35.00km
- Czas 03:50
- VAVG 15.22km/h
- VMAX 65.70km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 1422m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień drugi - Podróż na wschód
Niedziela, 24 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 6
Armia miała kiedyś piosenkę o tej wycieczce ;).
Start w 5 osób: JPbike, Marc, Jacgol, Zbyszek i ja.
Ze Ściegien od razu w teren i mielimy rowerową szutrówką na przełęcz Okraj na 1013m npm. Fajny, jednostajny podjazd, akurat dobry na rozmasowanie mięśni. Czas urozmaicają oczywiście ataki Zibiego ;).
Na Okraju czeskie piwko i wbijamy na prowadzący na wschód czerwony szlak graniczny, wspinamy się lekko techniczną ścieżką na 1100m, a później długi zjazd żółtym szlakiem pieszym. Z początku łatwy szuterek, a w końcówce chyba nigdy nie używana ścieżka, zawalona gałęziami, dziurawa i całkiem miodna :).
Dojeżdżamy do Jarkowic i tu się odłącza JPbike, który dziś wraca do Poznania, a my jedziemy asfaltowo na Górę Zadzierną nad jeziorem Bukówka, na której jest fajny punkt widokowy. Podjazd przypomina beskidzkie, stromizna, rynna po zwózce drewna i na dnie rów wymyty przez wodę. Turyści schodzący z góry oglądają się z wielkimi oczami jak to podjeżdżamy :). Na szczęście góra jest niewysoka i podjazd krótki. Na szczycie sjesta.
Tylko z zaopatrzeniem kiepsko, w małych wioseczkach nie ma sklepów, woda się kończy, jedzenia nie mam, a zmęczenie po maratonie się odzywa.
Po godzince zjeżdżamy krótkim trudnym zjazdem, a później przez Rudawy Janowickie, jakimiś chaszczami i bagnami docieramy na rozdroże Kowarskie. Tu wysączam ostatnie krople wody, ale do Kowar już tylko z górki szybkim zjazdem. Na dole przede wszystkim cukier :), a później jeszcze obiadek w knajpce na pustawym deptaku. Pokrzepieni jedziemy na kwaterę, a Zibi znów próbuje szosowych ataków :). Może nie tak żwawo jak na początku, ale widać że duch powrócił ;).
- DST 94.07km
- Teren 70.00km
- Czas 07:53
- VAVG 11.93km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 5192kcal
- Podjazdy 3200m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień pierwszy - Esencja w Karpaczu
Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 26.06.2012 | Komentarze 9
Rano wyjeżdżamy na stadion z JPbike jako pierwsi z grupy, dojeżdżamy godzinę przed startem, więc jedziemy na solidną rozgrzewkę robiąc dobre 7 kilometrów dodatkowo. Nie wiem czy to było potrzebne, ale co tam :).
Ludzi wydaje się dość mało, chyba jednak przechwałki twórców trasy na forum esencji odniosły skutek :). Co do mnie, nie spodziewam się wiele, wiem jak na mnie działa kombinacja trzech kilometrów w pionie i ekstra technicznej trasy. Cel to nie przyjechać ostatni ;) i dojechać żywym.
Po starcie jadę luźno, na budziku 160bpm, nawet niezbyt mi idzie zwiększanie intensywności. Trochę dziwne po czterech dniach nicnierobienia. Gonię Jarka W. z Venutto, który konsekwentnie przesuwa się do przodu, więc przesuwam się i ja, choć zaskakuje mnie nogą, ewidentnie Trophy mu posłużyło.
Na niezłej pozycji kończę podjazd, następuje techniczny singiel po korzeniach i kamieniach, nawet fajny, ale później zdecydowanie niefajna ściana z wielkimi kamlotami i korzeniami. Nie wiem jak to można zjechać. Ale wszyscy tu idą, więc nie robi to na mnie wrażenia, zresztą jestem przygotowany psychicznie na sporą ilość spacerów. Na zejściu łapie mnie kurcz w oba uda, ze zgrozą wspominam start Rodmana w Złotym Stoku rok temu, po paru dniach bezczynności miał wtedy cały czas kurcze. Nieco mniej techniczny odcinek niżej już jadę, choć tracę pojedyńcze miejsca, ale odrabiam na następnym podjeździe, gdzie tasuję się z Flashem ubranym w robiącą wrażenie koszulkę "10000km w 30 dni" czy jakoś tak :).
Kurcze dają powoli spokój, tylko zakwas w udach zostaje. Uff.
Tętno nadal luźno i nadal wyprzedzam. Przed 20km wyprzedza mnie Konwa, szybko liczę, że ma średnią 7km/h wyższą ode mnie :).
Bufet na Okraju i kluczowy zjazd żółtym szlakiem, którego większość schodzę, raz że bardzo trudny, dwa to akurat dogania mnie czołówka mega i trzeba ich puszczać. Co ci goście wyprawiają na tych kamieniach, patrzę z otwartymi ustami :).
Po tym trudnym kawałku już jest w zasadzie stawka ustawiona, na kolejnym podjeździe już niewielu mnie wyprzedza i tak sobie spokojnie dojeżdżam do Tabaczanej Ścieżki na słynny zjazd. O dziwo większość zjeżdżam, jednak jazda za kimś lepszym pomaga. Zaczynam czuć zmęczenie, a to jeszcze nie połowa trasy. Ale część giga ma tylko 1/3 przewyższeń przy połowie kilometrażu, więc powinno być bardziej płasko.
Do Karpacza już banał, szybkie zjazdy, jedyny techniczny element, zresztą dość ciekawy, to długie schody, które fachowo zjeżdżam zjazdem dla wózków, starając się nie myśleć, co będzie, jak przy sporej prędkości spadnę z wąskiego toru. Ale za to zyskuję tu oczko, bo jazda po stopniach jest sporo wolniejsza :).
Długim podjazdem dojeżdżamy do rozjazdu mega-giga i robi się luźniej. Przede mną 35-40km typowego gigowskiego samotnego napierania. Jestem dość świeży, zachowawcza jazda w pierwszej części trasy zaowocowała sporym zapasem sił. Trasa giga mi się bardzo podobała, bardziej sucho i o wiele łatwiej technicznie, nie banalnie, ale potrafiłem prawie wszystko zjechać z miłym giglaniem adrenalinki :).
W pewnym momencie oznakowanie trasy było bardzo niejasne, być może zerwane oznaczenie, jak czytam większość miała w tym miejscu problemy. W każdym razie zebrała się 5-6 osobowa grupka, a gdy ruszyliśmy dalej po kilku minutach poszukiwań, zyskałem od razu 4-5 oczek, bo tylko jeden miał siłę żeby zdecydowanie depnąć :). Takie postoje jednak wybijają z rytmu. Ucieczka zmotywowała mnie do mocniejszego kręcenia, na jednym technicznym odcinku jeszcze jeden młodziak mnie doszedł, ale innym już się nie dałem i jechałem mając go ciągle w zasięgu wzroku. W końcu go doszedłem na ciężkim podjeździe przed Chomontową. O dziwo na bufecie zauważyłem JPbike! Okazało się, że Jacek ma kryzys i awarię hamulca. No cóż, nie powiem że się nie ucieszyłem z faktu dogonienia go ;), po zatankowaniu i przegryzieniu czegoś rzuciłem się do ucieczki :). Na podjazdach odchodziłem i to sporo, ale na zjazdach nawet na jednym hamulcu Jacek się zbliżał. Pozostało tylko na Chomontowej wyrobić taką przewagę, żeby na zielonym szlaku mnie nie doszedł :). Nie wszystko poszło zgodnie z planem, na Chomontowej okazało się, że nóżka już nie podaje jakbym chciał, i jechałem tylko 8-9km/h, a chciałoby się szybciej. No ale zbliżałem się do dwóch gigowców z przodu, a gdy się obejrzałem na szczycie, Jacka nie było widać. Zielony szlak szedł tak sobie, parę zejść z roweru było :). Pod koniec jednak Jacek mnie dogonił i wyprzedził, widać że pogoń na niego dobrze wpłynęła bo już nie doganiałem go na następnych podjazdach, wręcz jechałem tylko dlatego, że on jechał :). Zaczęliśmy wyprzedzać całkiem sporo idących megowców, tego się nie spodziewałem, po ponad 6 godzinach nie przejechali jeszcze tych 45km? Widać że trasa była wymagająca.
Jeszcze bardzo fajny, stromy ale płynny zjazd, gdzie w końcu kogoś powyprzedzałem ;), agrafki, łąka i koniec. Dojechałem dwie minuty za JP, który jeszcze miał kraksę na samym końcu i wyglądał jakby dostał dechą ;).
Wynik wiadomo, dość słaby, ale jestem zadowolony, bo bałem się że będzie gorzej :).
Dojechałem dość mało zmęczony, równo jechałem całą trasę, być może mogłem jechać nieco mocniej, ale i tak było nieźle.
Miejsce 100/124, czas 7:10:58.
35 DNFów na giga, mimo bardzo dobrych warunków 1/4 zawodników odpadła. Czyli trasa była ciężka, a ja mogę być dumny z ukończenia ;). Zresztą cieszyłem się na kresce :).
- DST 135.98km
- Czas 05:53
- VAVG 23.11km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Atak na Pradziada
Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 10.06.2012 | Komentarze 10
Rano lekki ból głowy po kilku browcach za dużo ;), także pierwszy podjazd idzie ciężko. Jadę sam, dla znajomego to pierwszy wypad z szosą w góry, więc postanowił odpuścić ekstremę. Ja twardo ruszam z zamiarem zdobycia Pradziada :). Pogoda niepewna, w nocy burza, rano mokro. Zjeżdżam z przełęczy ostrożnie, bo serpentyny są tam ostre i łatwo glebnąć na mokrym. W Starym Meste źle skręcam i funduję sobie 4-5km dodatkowego podjazdu zanim się orientuję i zawracam. Droga do Brennej zaskakuje mnie asfaltem, jest bardzo kiepski, później się okazuje, że to raczej norma na wąskich lokalnych drogach. Ale widoczki są przyjemne, więc jedzie się świetnie, niepokoją tylko ciemne chmury w kierunku w którym jadę.
Brenna jest fajnie położona. Ze zjazdu widzę dachy domów ze 100m niżej, z kolei kościół i centrum jest wyżej ode mnie. Jadąc do spożywczego po browca można tu sobie nieźle wyrobić nogę ;).
Niezłym asfaltem zjeżdżam lekkim zjazdem do Novych Losin, gdzie znów pakuję się na kiepską lokalną drogę, no ale jakoś trzeba górki przeskoczyć. Nagle zaczyna się roić od bikerów, grupy górali, kilku szosowców "cześć", "ahoj", "ciao" ;).
Dookoła już szczyty powyżej 1200m, wierzchołki w chmurach, więc widać, że nawet jak na Pradziada dotrę, to nic nie zobaczę. Wtedy jeszcze nie wiem, że droga dojazdowa jest skrajnie niekorzystna, bo nawiguję na zdjęciu mapy czeskiej ;), a jak na razie końcówka dojazdu jest poza nią.
Zjeżdżam w dół do Loucny i tam dopiero widzę na mapie, że mam jeszcze dwie przełęcze ~1000m i ze 30km, bo trzeba objechać całe pasmo Pradziada, asfalt jest akurat od południowego wschodu. A w linii prostej ledwo kilka kilometrów :/.
Mijam elektrownię Dlouhe Strane, zdjęcia ściętego szczytu góry i jeziora na 1350m robi wrażenie, ale nie decyduję się na dodatkowy podjazd. Może kiedyś, jak będzie lepsza pogoda.
Podjazd na Cervenohorskie Sedlo jest dłuugi, same góry i serpentyny ;). Na szczycie na 1013m popas, ostatecznie rezygnuję tu z ataku szczytowego, już widzę że i bez tego będzie ze 120km najechane. Jest zimno, chyba z 10 stopni, więc ubieram na zjazd wszystko co mam, gamex się bardzo przydał przy prędkościach 50-60km/h. A zjazd jest aż do samego Jesenika, tam jeszcze jedno nadłożenie drogi, bo jest zablokowana przez zawody motocyklowe i muszę to objechać. Jak na złość zdjęcie mapy jest tu obcięte, ale Czesi mają dobrze oznakowane rozjazdy i jakoś się udaje. Jeszcze mała hopka 600m i fajny chyba 20km zjazd aż do Zulovej, a tu już bywałem z ekipą Goggla ;). I pogoda się poprawia, ściągam wreszcie gamex i rękawki. Doganiam szosowca z Lądka i razem jedziemy przez Javornik i przełęcz Lądecką. Dowiaduję się, że dobrze że na Pradziada nie dojechałem, teraz potrafi tam jeszcze śnieg leżeć ;). Podjazd na przełęcz w towarzystwie bardzo szybko idzie, przy okazji widać ile daje szosówka - mimo że mam 110km w nogach, podjeżdżamy swobodnie 2-3km/h szybciej niż miesiąc temu z JPbike na góralach.
W Lądku się rozstajemy, i jadę długim podjazdem na kwaterę w Nowej Morawie. Trochę się najeździłem, nie powiem ;). Znając tendencję bikemap do zaniżania przewyższeń, pewnie się nakulało ze 3000m.
Przed podjazdem na przełęcz w Nowej Morawie
Asfalt mokry, góry czeszą chmury. Pogoda niepewna.
Koniec żartów. Góry zaczynają przekraczać 1000m. Z doliny na poziomie 500m wygląda to groźnie.
Serpentyny pod Cervenohorskim Sedlem. Co jakiś czas objawiały się widoczki.
Rzut oka w dół przed przełęczą.
I zjazd :). 15km cały czas w dół, trwało to jakieś 15-20 minut :).
Znajome asfalty w okolicach Zulovej.
- DST 31.77km
- Czas 01:26
- VAVG 22.17km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Rekonesans
Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 10.06.2012 | Komentarze 0
Jednak udało się zabrać szosówkę na wyjazd i trochę pokręciłem.
Z Nowej Morawy do Starego Mesta i z powrotem, po drodze przełęcz na ponad 800m.
Krótki wyjazd na rozgrzewkę przed wyjściem pieszym.
Przed przełęczą Płoszczyńską. Po asfalcie wyraźnie widać że to Czechy :).
- DST 81.98km
- Teren 73.00km
- Czas 06:20
- VAVG 12.94km/h
- VMAX 52.60km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 174 ( 93%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 4797kcal
- Podjazdy 2880m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Powerade MTB Wałbrzych
Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 4
Spałem tego dnia tylko 3h, jak debil siedziałem do północy, zamiast się po ludzku położyć.
Przed piatą wyruszylismy z Jacgolem i Marcem do Wałbrzycha, po stosunkowo krótkiej podróży byliśmy na miejscu. Czasu nie zostało zbyt wiele, ot, przebrałem się, ściągnąłem rower, zmieszałem koksy ;) i już do sektora trzeba było się ładować. Czułem się nawet dość nieźle. Start od razu ostry, gigowcom oszczędzono na szczęście rundy honorowej. Z początku szło nieźle, choć jakoś nie mogłem wejść w porządne tętno, ale jechałem na mniej więcej swoim miejscu w stawce. Niedługo po starcie wyprzedził mnie JP, ale się nie przejąłem. Tragedia zaczęła się, jak tylko zaczęły się zjazdy. Poczułem się jakbym pierwszy raz siedział na rowerze, zero czucia sprzętu. Złaziłem z siodełka przed najbanalniejszymi przeszkodami. Pierwszy raz chyba aż tak źle zjeżdżałem, myślę że złożyło się tu parę przyczyn, gleba w ZS, którą czułem jeszcze w żebrach, niewyspanie, nowe opony, które mimo że trzymały bardzo dobrze, były dla mnie kompletnie nieznane. W każdym razie w szybkim tempie straciłem chyba kilkadziesiąt miejsc i zapał ze mnie uszedł jak z przekłutego balonika :). Ale pochwalę się że wyprzedziłem Jajonka :). Co prawda miał awarię, ale co tam. Dogoniłem też Drogbasa z awarią, który mnie psychicznie dobił informacją, że mam do Jacka 15 minut straty. Taki tam drogbasowy żarcik :).
Tak sobie jechałem jak dupa wołowa, aż dojechałem do tunelu. Z zewnątrz nie wyglądało to groźnie, ot, tunel jakich wiele. W środku było... dziwnie :P. Lampy co 200-300m, oświetlały tylko może z 10-20m, później kompletna, atramentowa ciemność, w której nie było widać nic, rąk na kierownicy, ziemi pokrytej tłuczniem jaki leży na nasypach kolejowych, ani ścian. Tylko gdzieś daleko majaczyła kolejna plama światła, pozwalająca jako tako utrzymać kierunek. Z odgłosów tylko własny przyśpieszony oddech, od czasu do czasu pomruk generatora i słabe "uwaga" z przodu lub z tyłu gdy ktoś glebił albo chciał kogoś ostrzec że jest gdzieś tutaj w absolutnej ciemności. Dość przerażające doświadczenie, głównie przez kompletnie niewidzialne podłoże. Trzeba było jechać dość szybko żeby utrzymać stabilność na luźnych kamieniach, a wyobraźnia podpowiadała, co się stanie w razie gleby w tych egipskich ciemnościach. Przez chwilę pomyślałem żeby zsiąść i prowadzić, ale zaraz wkurwiłem się na siebie, bo i tak jechałem żałośnie, i tego tylko brakowało, żebym półtorakilometrowy tunel prowadził 25 minut :). W końcu dojechałem do końca, z emocji nawet nie czułem, że było tam podobno tylko osiem stopni :).
Podejście pod skarpę na giga było bez kolejki, później już jakoś jechałem, bo było sporo podjazdów. Wyprzedziłem Jarka W. na nowym twentyninerze, a później zauważyłem charakterystyczny malutki czerwony rowerek, który mógł należeć tylko do jednej osoby, znanej jako CheEvara ;))). Trochę sobie pogawędziliśmy, okazji nie brakowało, bo Ewa zjeżdżała lepiej, a ja lepiej podjeżdżałem, więc mijaliśmy się wielokrotnie, hehe.
Dopiero na serii niepodjeżdżalnych podejść i stromych zjazdów uciekła mi na dobre, czym mnie zupełnie pognębiła. Za to na chwilę dogoniłem Sleca, który dziś złapał jakąś rekordową ilość laczków. Niestety zaraz mi uciekł :). Wszystkie najtrudniejsze odcinki z poprzednich Głuszyc były skomasowane na tej trasie, więc oznaczało to dla mnie masę podejść, i tylko trochę mniej zejść. W końcu padłem jak kawka i włączył mi się tryb zombie na długi czas. I nie pomagały genialne (naprawdę) widoki objawiające się co kilka kilometrów. Odżyłem dopiero jakieś 15km od mety, gdy wjechaliśmy na świetny, kilkukilometrowy odcinek singlowy trawersujący strome zbocze. Kawał świetnego szlaku, jechaliśmy w 4 gigowców za parą megowiczów, ale dziewczyna z przodu naprawdę się sprężała i tempo było dość spokojne, ale bez zamulania. Wykorzystałem to na cieszenie się jazdą i zbieranie sił do ataku :). To był jeden z lepszych kawałków trasy, prosty, ale dający dużo frajdy. W końcu udało się wyprzedzić megowców, chwilę jechaliśmy we czterech, a po połączeniu z trasą mini zaatakowałem na podjeździe i się urwałem. I od tego momentu zacząłem jechać tak jakbym chciał jechać cały wyścig. Podjazdy mocno, zjazdy poprawnie. Trochę mnie zaskoczyła sekcja a'la XC 3km przed metą w końcu doszedł mnie tu jeden z naszej czwórki i wyprzedził tuż przed metą :), no ale dwa miejsca do przodu były.
Taak, końcówka była dobra. Ale miejsce tragiczne 131/153 i czas 6:30:32. JPbike złapał gumę, a i tak mi dołożył 50 minut.
Główny powód strat to beznadziejne zjazdy, ale i podjazdy nie szły do końca jakbym chciał. Jedzenie poprzedniego dnia było złe, niewyspanie, 4h w aucie? Trochę przyczyn mogło być, zobaczymy jak pójdzie Karpacz, gdzie tych elementów nie będzie.
Już dawno nie byłem tak wykończony, jak po tym maratonie. Do trasy w sumie nie wiem jak się odnieść, były rzeczy genialne, ale były i beznadziejne, między innymi duża ilość podejść. Na pewno tego dnia była dla mnie zbyt ciężka.
- DST 82.15km
- Teren 65.00km
- Czas 05:23
- VAVG 15.26km/h
- VMAX 59.80km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 148 ( 79%)
- Kalorie 4128kcal
- Podjazdy 2678m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień piąty - Powerade MTB Złoty Stok
Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 14
Cudów się po tym maratonie nie spodziewałem, tydzień pobytu w górach musiał się jakoś odbić na siłach.
Ustawiamy się z Josipem w ostatnim sektorze, okazuje się że po Murowanej w sektorze pierwszym i drugim siedzi połowa zawodników. Mam nadzieję, że wywalczę choć czwarty sektor na tej edycji.
Po starcie tętno nisko, nie przekracza 160bpm. na pierwszych kamieniach prawie wszyscy przejeżdżają, a akurat mnie blokuje jakiś gostek :). Podbiegam i wskakuję na siodełko. Na początku trochę ciasno, później się stawka rozciąga i można zacząć wyprzedzać. Systematycznie przesuwam się do przodu, mijam spokojnie kręcącego Jacgola i docieram na pozycję o kilka rowerów za Drogbasem, widzę też plecy JP trochę dalej, i tu się przyczajam ;). Do tej pory jeszcze nigdy ich nie dogoniłem na tym podjeździe, więc ta pozycja jak na razie mnie zadowala.
Cieszy mnie to że lekko mi idzie, tętno ciągle 160, oddech spokojny, a co niektórzy dookoła dość mocno sapią.
Gdy zaczyna się zjazd, jestem zdecydowany jechać, aż spadnę z roweru :). Tyłek na siodełko i heja. Na największym nastromieniu i skałce mam sytuację, którą jak do tej pory przeżywałem tylko z drugiej strony - ktoś przede mną panikuje i się wypina, a ja wiem że już nie wyhamuję. Wrzeszczę "uwaga!" czy jakoś tak ;) i na szczęście zdążył się odsunąć. Uff. Zjazd z Jawornika pierwszy raz na maratonie w siodle, triumfalnie biorę się do dokręcania na mniej stromym fragmencie. A jest co dokręcać, bo zjazd jest długi, 6-8km. Gdzieś po drodze mijam JP z awarią i pomagającego mu Drogbasa, Jacek macha żebym jechał dalej. Dokręcam żeby się jak najbardziej oddalić ;).
Odcinek giga nie oferuje oszałamiających przewyższeń, ale jest długi (40km) i poprowadzony przeważnie bardzo upierdliwą, słabo przetartą i mokrą nawierzchnią, odbierającą masę sił. Zupełna odwrotność odcinka giga z zeszłego roku, który był łatwy i szybki.
Jadę w okolicy 80 miejsca open, w końcu na drugim bufecie słyszę pokrzykującego Drogbasa. Mija mnie w sposób który spuszcza ze mnie parę - gadając sobie ze znajomym :). Wyprzedza mnie też Adamuso, w takim tempie, że mi kopara opada. Na pozostałych 50km dołożył mi aż pół godziny.
No ale zawsze mam jeden międzyczas przed Drogbasem i JP, hehe. 10km później dogania mnie Jacek, trochę uciekam na blaciku na wypłaszczeniu, ale dogania mnie zaraz po trochę trudniejszym zjeździe.
Zresztą mam lekkiego zgona przez ciężki teren i nogi z trudem obracają korbę. koło 50km łączymy się ponownie z mega i zaczyna się trudny zjazd po kamulcach do Orłowca. Za mocno hamuję i w końcu koło się blokuje na kamieniu, a ja robię mocny otb, ląduję waląc kaskiem w kamień. Świeczki mi rozbłysły przed oczami, chwilę leżę myśląc wtf? Dobrych parę minut dochodzę do siebie, żebra, kolana i łokcie zbite, więc trochę z początku boli. Tracę chyba z 20 pozycji, ale Josip mnie na szczęscie nie dogania. Jacka, którego gdzieś w tych rejonach mijałem łatającego snejka, nawet nie zauważyłem skoncentrowany na zjeździe.
Chwilę jadę bardzo powoli, muszę dojść do siebie. Na szczęscie następuje łatwy podjazd szuterkiem, na którym mogę się pozbierać, ale tutaj z kolei dogania mnie Maciej R., były teamowy kolega. O dziwo zjeżdżam dziś szybciej od niego, ale na podjazdach nie mogę uciec.
Ostatecznie mi ucieka na podjeździe pod Borówkową, gdzie już w miarę się ruszam i odzyskuję kilka oczek open, ale co z tego, zauważam, że stery mi latają luzem i zjazd z Borówkowej wykonuję myśląc sobie, ile zębów stracę jak główka ramy nie wytrzyma ;). Do tego zbite żebra bolą na tych cholernych korzeniach, więc znów tracę sporo miejsc. Jeszcze tylko krótkie podjazdo-podejście, gdzie się uwidacznia sens biegania- w końcu zacząłem wyprzedzać na podejściach :), i już długi kilkukilometrowy zjazd do mety. Dokręcam ile wlezie i zyskuje tu jeszcze dwa miejsca, lecąc ostatni odcinek 50km/h i fruwając na dziurach :). Staram się tylko nie myśleć za dużo o latających luźno sterach, na szczęście rama wytrzymała.
Na mecie okazuje się żę jestem drugi za Drogbasem, który jest w tym roku silny i porządnie mi dołożył, choć w zeszłym roku straciłem do niego dwa razy więcej.
Wojtas przyjeżdża zaledwie kilka minut za mną, JP kilkanaście, a dręczony laczkami Jacgol prawie godzinę później. Ale i tak jak na debiut dobry wynik i brak dużego zmęczenia dobrze mu wróżą.
W sumie udany wyścig, strata do zwyciezcy 29 minut mniejsza niż ostatnio, ponad 400pkt do generalki to lepiej niż ostatnio w Istebnej, a i trzeci sektor wywalczyłem :). A wszystko na zmęczeniu spowodowanym tygodniem w górach, tak że jest dobrze. Jak będzie po wypoczynku zobaczymy w Wałbrzychu.
Tylko ten Adamuso - jak on może w ogóle tak szybko jeździć w tym roku? :)
Tego nie mogę pojąć, a na blogu same wpisy typu "rege" ;D
97/166 open, 42/73 M3 Mariusz Kłos -Goggle Pro Active Eyewear- 05:19:17.8
Na starcie. Stoimy sobie z Wojtasem dupami do wszystkich i mamy wyjebane ;))))
- Czas 05:00
- Temperatura 16.0°C
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień czwarty - pieszo
Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 2
Regeneracja, więc postanowiłem się przejść z plecakiem i sprawdzić, jak Minimusy sprawiają się na kamieniach i korzeniach.
Poszedłem z Bilej Vody czerwonym szlakiem przez Wysoki Kamień na Borówkową Górę, bardzo fajny szlak, kompletnie bezludny. Wysoki Kamień to duża skałka chyba 30m wysokości, na 700m npm, z bardzo dobrym punktem widokowym na szczycie. Że miejsce jest odwiedzane od dawna, świadczy data 1891 wykuta na barierkach.
Z Borówkowej zszedłem golonkowym zjazdem, nocne burze pozostawiły trochę błota i zwalone drzewo w jednym miejscu, później tak jak pierwszego dnia podszedłem na przełęcz Jawornicką na 700m i zszedłem aż do Złotego Stoku długim granicznym zielonym szlakiem. Prawie w całości singiel, widać że rzadko odwiedzany i ledwo widoczny, ale myślę, że w 95% przejezdny rowerem. Przed Złotym jeszcze musiałem sciągnąć buty i przeprawić się przez wezbrany po nocy strumyk, a potem już tylko na obiad :).
Czerwony szlak na Borówkową Górę. A właściwie na Borůvková Horę, bo to Czechy ;). Szlaku może prawie nie być, ale oznaczenia są nienaganne.
Wysoki Kamień kuka zza drzew.
Widok na niekończące się góry po czeskiej stronie.
I na kończące się góry po polskiej.
Garbata Borůvková Hora.
Detal barierki.
Bezludne szlaki za Borówkową.
Ledwo widoczny singiel na zielonym szlaku do Złotego Stoku. Może nie widać, ale to ostry zjazd :).
- DST 109.35km
- Teren 40.00km
- Czas 05:31
- VAVG 19.82km/h
- VMAX 53.70km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 2100m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień trzeci - na Śnieżnik
Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 4
Jak poprzedniego dnia rzuciłem pomysł wycieczki na Śnieżnik, to wszyscy dziwnie spojrzeli ;), ale rano okazało się że JPbike jednak jest chętny do jazdy. Co gigowiec, to gigowiec :).
Zaczynamy podjazdem asfaltowym na Przełęcz Lądecką. Super, chciałbym mieć coś takiego koło domu. Około 500m przewyższenia, 8km długości, dobry asfalcik... wystarczyłoby :).
Na przełęczy krótki postój i w teren, jedziemy szlakami pieszymi, więc jest fajnie. Kawałek zjazdu, później techniczny podjazd do zamku Karpnik, skąd już widać Śnieżnik, faktycznie nakryty czapą śniegu i zjeżdżamy fajnymi zjazdami pieszymi do doliny.
Śnieżnik z zamku Karpnik
Co prawda z początku szlak wygląda, jak to powiedział Jacek, jakby od wieków nikt tutaj nie chodził ;), ale zaraz przeobraża się w stromy zjazd, gdzie kawałek odpuszczam, a JP nie i zjeżdża wszystko. Po dojechaniu do asfaltu mamy dłuuugi podjazd aż na 1000m, wąskim asfaltem w lesie. Zaczyna nam się już kończyć woda, jak z nieba spada nam źródełko z fachową rynienką, gdzie można napełnić camele i bidony. Droga w Górach Bialskich niesamowicie widokowa, co chwila głębokie doliny, pokazuje się odległy o kilkanaście kilometrów Śnieżnik, na poboczach zresztą leżą łachy śniegu, ale jest ciepło.
Śnieżnik z gór Bialskich. Jeszcze dwie góry nas dzielą.
W końcu męczący zjazd po bruku sprowadza nas w dół i z tamtąd ostatni podjazd niebieskim szlakiem. Znów wdrapujemy się na 1000m, ale gubimy szlak i jakieś 2-3km od Śnieżnika decydujemy się na odwrót, bo już prawie osiemnasta, a do domu jeszcze ponad 50km. Za późno wyjechaliśmy.
Na błyskawicznym zjeździe szutrami łapię snejka, przy prędkościach 50km/h Jacek tego nie zauważa i wraca dopiero gdy mam już prawie dętkę zmienioną. Szybkie pompowanko na zmiany i jedziemy dalej. 25km do Lądka Zdrój cały czas w dół - marzenie. Prędkość 35-40km/h.
Jeszcze po drodze piwko wypijamy żeby uzupełnić elektrolity ;).
W Lądku spotykamy się z Josipem, który będzie robił za pacemakera na podjeździe na ostatnią przełęcz przed Złotym Stokiem.
Wojtas najpierw pokazuje nam fajne podjazdy w Lądku, hehe, ale po 80km w nogach już jakoś nie podchodzimy do tego z entuzjazmem. Za to trzymanie koła Wojtasa na podjeździe pod przełęcz to strzał w dziesiątkę, sami pewnie byśmy mulili 10km/h, a tak 15km/h nie schodzi z budzika, choć nogi palą. Na szczycie się rozstajemy, Josip wraca terenem, a my asfaltem zagłębiamy się w burzowe chmury po drugiej stronie gór. Cały dzień była ładna pogoda, a na koniec tradycyjne zmoknięcie.
Super wycieczka, szczególnie podobały mi się Góry Bialskie, zupełnie bez ruchu turystycznego, przez 25km spotkaliśmy może 2 osoby. Lubię takie mało zadeptane miejsca.
- DST 89.51km
- Teren 25.00km
- Czas 04:54
- VAVG 18.27km/h
- VMAX 59.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 900m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień drugi - Rychlebskie Ścieżki
Środa, 2 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 0
W drugim dniu powtórzyliśmy wycieczkę na Rychlebskie Stezky. Maks, Zbyszek, JP, Drogbas, Marc i ja pojechaliśmy asfaltem do Cernej Vody, zaliczając po drodze postój żeby przeczekać burzę, a Josip dojechał autem. Pogoda straszyła, nad górami wisiały granatowe chmury, ale ostatecznie nie spadła już ani kropla, więc dało się pojeździć. Przejeździłem jednak znacznie więcej niż w zeszłym roku, choć nadal szału nie było ;). Co najlepsze, poza górnym najtrudniejszym odcinkiem po wielkich skałach całe ścieżki były przearanżowane i rozpoznawałem tylko krótkie fragmenty z zeszłego roku. Świetnie że cały czas tam się coś robi, było bardzo dużo zupełnie nowych odcinków.
Po zjechaniu do wioski zrobiliśmy dłuższy postój na czeskie piwko i na dokładkę przejechaliśmy jeszcze łatwy odcinek, też fajny, ale tego dnia bardziej mi się podobały trudniejsze odcinki na Sokolim Wierchu. W czasie drogi powrotnej pustymi czeskimi asfalcikami o świetnej nawierzchni było wesoło :).
- DST 73.77km
- Teren 45.00km
- Czas 04:51
- VAVG 15.21km/h
- VMAX 58.90km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 1480m
- Sprzęt Giant XTC '09
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień pierwszy - graniczne enduro
Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 1
No to co, przyszedł wreszcie czas na pierwsze od siedmiu miesięcy pojeżdżenie po górach. Jesteśmy pierwsi ze znajomych, więc jedziemy sami z Marcem. Po przekroczeniu granicy i minięciu Javornika skręcamy w stronę gór Rychlebskich i początkowo wąskim asfaltem, a później szutrem wspinamy się na Przełęcz Karpowską około 700m npm. Całkiem przyjemna okolica.
Mamy świadomość, że liczne tu szlaki rowerowe są nudnymi szutrówkami, więc po chwili skręcamy w pieszy szlak żółty, który początkowo jest nieprzejezdnym podejściem, ale później oferuje świetny lekko techniczny singiel do zjeżdżania i parę kilometrów dalej kończymy go z bananem na twarzy :).
Dalej przychodzi kolej na niebieski szlak pieszy wzdłuż granicy, początkowo trzeba popchać, ale za chwilę można już podjeżdżać technicznym singlem...
... a po chwili szlak zmienia nachylenie na zdecydowanie w dół, i mamy kolejny zjazd kapitalnym singlem, tak fajny, że jedziemy nim nawet gdy szlak odbija w prawo, dopiero na Przełęczy Łądeckiej przebijamy się tam chęchami.
Wjeżdżamy na Borówkową Górę i po tradycyjnym piwku na odwagę jedziemy na golonkowy zjazd. Nawet nieźle mi idzie, ale widać że Marc zjeżdża o wiele lepiej ode mnie. Nie wiem już co mam z tym zrobić :).
No ale zjeżdżamy na przełęcz i tam jakiś dziadek perfidnie kieruje nas na szlak, na którym nie da się przejechać ani metra. Ja wybieram noszenie roweru na plecach, Marc prowadzi i tak się przebijamy przez kamulce na przełęcz Jawornicką.
Stąd jeszcze kawał drogi na Jawornik Wielki, gdzie się umówiliśmy z JP i Drogbasem. Krok za krokiem wleczemy się ledwo widocznym w krzakach singlem o rosnącym nachyleniu, i ledwo żywi wydostajemy się na szlak. Trafiamy na wieżę widokową z ładnym widoczkiem na Złoty Stok niżej:
A później ja jadę przetestować golonkowy zjazd, a Marc znajduje pijących piwko Jacka i Jarka :). Robimy sobie pamiątkową fotkę i lecimy do domu, bo burza idzie.
Morderczy podjazd pod Jawornik jechany w dół okazuje się ledwo pochyły i trzeba dokręcać. Nie spodziewałem się że jest tam aż tak płasko, choć oczywiście na maratonie zmienię zdanie.
Zjeżdżamy w deszczu do Złotego Stoku, później jeszcze 10km do Paczkowa. Dojeżdżamy kompletnie mokrzy. Co za udany dzień, tego mi właśnie brakowało.