Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:1494.04 km (w terenie 454.00 km; 30.39%)
Czas w ruchu:62:17
Średnia prędkość:23.99 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:4165 m
Maks. tętno maksymalne:177 (94 %)
Maks. tętno średnie:162 (86 %)
Suma kalorii:37471 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:62.25 km i 2h 35m
Więcej statystyk
  • DST 50.24km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:22
  • VAVG 21.23km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 158 ( 84%)
  • HRavg 120 ( 64%)
  • Kalorie 1205kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trochę podjazdów

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · dodano: 18.04.2011 | Komentarze 0

Dłuższą drogą, przez Maltę i Gruszczyn na Dziewiczą, tam jedna pełna pętla i trochę podjazdów luzem. Idealna pogoda, cieplutko, i niech tak będzie jak najdłużej :)
Tętno ciągle symboliczne, serducho zaledwie markuje działalność. Bumelant ;).

KOW 5, obiążenie 710.




  • DST 30.27km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:39
  • VAVG 18.35km/h
  • VMAX 46.30km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Baunsik

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · dodano: 17.04.2011 | Komentarze 2

Najpierw Cyta, potem Malta, potem znów Cyta i do domu. Powoziłem się, nogi w porządku, zmęczenie małe. Na Malcie trochę zjazdów po skarpach i kółeczko ;), a na Cycie lansik pełną gębą, bo jakiś festyn był i pełno ludzi, więc podjechałem 3 razy pod amfiteatr, za każdym razem na twardszym przełożeniu, ostatni podjazd był na 1x5 i to jest chwilowo koniec moich możliwości siłowych ;). Do tego trochę ciorania po górkach otaczających Cytadelę. Przyjemna jazda, ale po 30km zacząłem czuć mięśnie i wróciłem syty wrażeń do domu :)

S5, KOW 3, obciążenie 297.




  • DST 89.22km
  • Teren 49.00km
  • Czas 03:18
  • VAVG 27.04km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 177 ( 94%)
  • HRavg 162 ( 86%)
  • Kalorie 2778kcal
  • Podjazdy 588m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Dolsk - Wheels on fire

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 17.04.2011 | Komentarze 18

Do Dolska jakoś specjalnie się nie przygotowywałem, założyłem że "jakoś" to będzie, w końcu to tylko 3 godzinki jazdy ;)
Przyjechaliśmy z Andrzejem dość wcześnie, ale okazało się, ze zapomniałem pompki, trzeba było kupić, potem pogaduchy ze znajomymi... i z planowanej porządnej rozgrzewki została tylko przejażdżka przez pierwsze 2 kilometry trasy. Jeszcze mnie po drodze zwerbowali do losowania zawodników do sektora VIPów... jak tu się spokojnie rozgrzać? ;)
Tak że po starcie było ciężko od razu depnąć mocno, charakterystyczne pieczenie w przeponie ograniczało mnie do tetna na progu mleczanowym przez pierwsze 10 kilometrów.
To akurat najciekawsze kilometry wyścigu - jakiś symboliczny teren bez piachu, trochę podjazdów, a nawet pseudoterenowy zjazd i troszkę błota. Szybko minąłem wkurzonego Drogbasa - krzyknął że ma gumę. Szkoda.
W okolicach 12 kiometra wyszliśmy na asfalt. W tym momencie warto byłoby dostać z samochodu technicznego szosówkę. Ale nie było samochodu, może jak kiedyś Emed będzie miał większy budżet ;))).
Kilka kilometrów w sporej grupie po asfalcie, później znów teren - na krótkim podjeździe przed bramką bierze mnie JPbike. Wkurzyłem się i uruchomiłem łydę, żeby nie dać mu ujść :). Tak się zaczął epicki pojedynek trwający aż do samej mety :).
Jacek gnał w terenie, ja 50 metrów za nim, po drodze zebraliśmy jeszcze dwóch maruderów, tak że po ponownym wyjeździe na asfalt było nas czterech. Jeden dość szybko strzelił, bo kolega z Murowanej Cyklozy z golonymi łydami dawał iście szosowe zmiany ponad 40 km/h i trzeba było się sprężać żeby utrzymać mu koło.
Następna ofiara pany - Pyra stoi przy szosie i woła o pompkę. Ktoś mu rzucił swoją.
Celowaliśmy w dużą grupę kilkaset metrów przed nami, ale trójce ciężko takiego potwora dogonić. Na podjeździe ogarnęliśmy Pawła (Młodzika), klepnąłem go w plecy na mijance i mimo że różnica prędkości była spora zdołał dospawać. Za to chwilę później straciliśmy Jacka, który strzelił gdzieś na kurwidołkach w terenie i nie zdążył odrobić. Tempo szło mocne, 35-40km/h, Paweł też dawał zmiany i zastanawiałem się co mu tak nagle kondycja skoczyła, czyżby kompensacja po Murowanej?
No i jechaliśmy, po drodze doping miejscowych, w jednym miejscu całe boisko szkolne dzieciaków wrzeszczało "dawaj, dawaj!!!" ;)))
W pewnym momencie zbliżyliśmy się o dziwo do poprzedzającej grupy na kilkadziesiąt metrów, zamigotała mi białoniebieska koszulka... Rodman? Ale pary zabrakło i znów nam odeszli.
W okolicach 40 kilometra ogarnął nas duży peleton z szeroko uśmiechniętym Jackiem w środku ;))).
Przyjąłem to z ulgą, bo jednak we czterech trzeba ciężko orać żeby utrzymać tempo. Zaraz był teren, i duża grupa szybko porwała się na mniejsze. Młodzik gdzieś strzelił, jak się okazało - potężny kryzys :).
Ja trzymałem się Jacka. Na bufecie minąłem go i jakiś czas byłem z przodu, ale tuż przed połączeniem znów mnie wyprzedził. Zawodnicy mini pomykali całkiem żwawo, w zeszłym roku wyprzedzaliśmy tylko ogon, widać czas był lepszy ;).
Trzymałem się jakieś 50m za Jackiem o dziwo na podjazdach się zbliżałem, czyli noga jest, odchodził mi minimalnie na zjazdach w piachu. W końcu asfalty, przydusiłem i ciągnąc za sobą kilku pasożytów udało mi się Jacka dojść, ale podziałało to na niego jak czerwona płachta na byka i jeszcze przed końcem pętli wyszedł do przodu, i powiększył przewagę do 100m, mimo że robiłem wszystko żeby do tego nie dopuścić :).
3-4 kilometry od startu była mijanka, trasy się bardzo zbliżały, miałem tam okazję popatrzeć na czołowy peleton giga, wyprzedzający nas o kilkanaście minut.
Trzeba było gnać, do mety jeszcze z 20 km. Na trzecim pomiarze czasu znów zobaczyłem Jacka, i od tej pory już go z oczu nie straciłem. Trasa podejrzanie pusta - gdzie jest mega? Czyżby jeszcze nie dojechali? To by oznaczało bardzo dobry czas! ;)
Faktycznie pierwszy peleton mega ogarnął nas dopiero 15 kilometrów od mety. Niestety w takim miejscu że nie dało się wspawać, wąski podjazd po piachu, różnica prędkości i zamieszanie było zbyt wielkie. Ktoś dupskiem zahaczył o mój róg, wywaliło mnie ze ścieżki i pozamiatane, mogłem czekać aż przejadą. Z niepokojem popatrzyłem czy JP się nie włączył - nie, po opadnięciu kurzu zobaczyłem białoczerwoną koszulkę. Uff, był już na szczycie podjazdu, i jakby się do nich dołączył nic bym nie mógł zrobić :).
Trzymałem w miarę stałą odległość, przygotowując się do się do walki w końcówce, Jacek chyba też już czuł zmęczenie, bo coraz częściej się oglądał ;).
Okazja nadarzyła się przed ostatnim bufetem, na zjeździe wyprzedziło mnie dwóch megowców, blokada amora, dwa ząbki niżej na kasecie, parę depnięć i już byłem na kole. I od tej pory niewiele pamiętam :D. 35-40km/h, najpierw asfalt, błyskawicznie doszliśmy Jacka jadącego z jakimś gigowcem, obaj się niestety ;) podłączyli. Megowcy gnali, dając sobie krótkie zmiany, ja starałem się nie strzelić z pulsem powyżej 170, za mną Jacek i "ten drugi" ;) trzymali się twardo. A za chwilę ogarnął nas drugi duży peleton mega, zrobiło się jeszcze szybciej i przestałem kontrolować sytuację, bo zaczęły się ostatnie piachy ;). Piekielnie się jedzie w gęstej grupie po piachu i kurwidołkach, zero czasu na reakcję. Przede mną ktoś glebnął, ominąłem na milimetry jakimś cudem unikająć uślizgu przedniego koła. Na chwilę z kurzu wyłonił się JP, ale nie odpuściłem i odzyskałem pozycję. Wszystko działo się przy 35km/h, ze wszystkich stron jechali jacyś kolarze, przez kurz niewiele było widać ;). Jestem przekonany, że maksymalne tętno było właśnie tam, bo tak szybko po piachach jeszcze nigdy nie jechałem :))).
Do końca już w grupie. Jacek zniknął z koła, oglądając się nie widziałem go, deptałem mocno aż do barierek, 50m od końca trochę zluzowałem i to był błąd karygodny. Rozpędzony Jacek pojawił się znikąd na ogonie i objechał mnie dosłownie na macie, wygrywając o niecałe pół sekundy. To nic że różnica minimalna, liczy się fakt :).
Mam nauczkę, żeby zwalniać dopiero za bramką :))).

Tak szybko jeszcze nie jechałem maratonu, czas prawie pół godziny (!!!!) lepszy niż w zeszłym roku. Tylko dwie minuty gorszy od zeszłorocznego wyniku Galiny ;))
Strata do zwycięzcy tylko 18 minut.
Miejce 61/123 open, 32/49 M3.
Czas 2:54:20, o błysk szprychy za (grrr ;)) Jackiem, który tym razem nie naparzał samotnie, tylko jechał bardziej taktycznie i to zaprocentowało. Dzieki za rywalizację, dodała krwistych rumieńców ten nudnej trasie ;). Tak zmęczony na mecie dawno nie byłem ;).
Rodman był na mecie o prawie minutę przed nami. Dobry sprinter, więc pasują mu takie starty :).
Młodzik do połowy trasy jechał równo z nami, ale kosztowało go to zbyt dużo i przypłacił to zgonem w drugiej połowie.
Drogbas po powrocie na start zdążył jeszcze wystartować w mini i zająć tam 7 miejsce open i 5 w kategorii (!!!).
Fajny wyścig, nie spodziewałem się że tyle się będzie działo :).
Ze swojej jazdy jestem tym razem zadowolony, czułem że dałem z siebie wszystko, szczególnie w końcówce. Średnia wyszła minimalnie poniżej 29 km/h, to zdecydowanie najszybciej przejechany przeze mnie do tej pory maraton.
Na koniec wyżera w sporym gronie znajomych, solidna ekipa zbiera się ostatnio na mecie... pozdro! ;)




Operacja Pustynna Burza ;)



Czilaut na mecie ;)
KOW 10, obciążenie 1980.


Kategoria Maratony


  • DST 20.15km
  • Czas 01:02
  • VAVG 19.50km/h
  • VMAX 42.90km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt Giant Boulder AluLite 1997
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komunikacja

Piątek, 15 kwietnia 2011 · dodano: 15.04.2011 | Komentarze 4

Obskoczyć rowerowe, Dolsk będzie poligonem testowym dla nowego camelbaka, a także szerokiej gamy prochów, dopalaczy i żeli ;)))



Atak wiosny na Cytadeli.

KOW 2, obciążenie 124.




  • DST 80.71km
  • Czas 02:37
  • VAVG 30.84km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 177 ( 94%)
  • HRavg 139 ( 74%)
  • Kalorie 1923kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spokojnie

Czwartek, 14 kwietnia 2011 · dodano: 14.04.2011 | Komentarze 7

Całość dość spokojnie, ale aż do Trzcianki z mocnym tetnem często powyżej 150, bo był przeciwny wiatr. Pod Trzcianką dospawałem do skuterka (max tętno), ale długo nie skorzystałem, bo po kilometrze zatrzymała go policja (hehehe XD), a właściwie wysoka, szczupła blond policjantka, z konskim ogonem do tyłka, aż żałowałem że to nie mnie :D. Skuterek musiał przekroczyć ograniczenie 40km/h uciekając przede mną :D. Uchachany przejechałem przez Trzciankę i skierowałem się na Piłę z bocznym wiatrem, prędkość wzrosła, a tętno spadło. Do Piły bez przygód, powrót już z wiatrem mniej więcej w plecy i dość szybko. Podjazd w Ujściu spokojnie i bez szaleństw.
Pogoda nawet w miarę, wieje, ale nie za mocno, tylko zimno i zmarzły mi palce stóp.
Samopoczucie ok, jeszcze nie ideał wypoczynkowy, ale tętno nieoczekiwanie wysoko i w Dolsku powinno być już dobrze.



E2, KOW 4, obciążenie 628.




  • DST 73.29km
  • Czas 02:29
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 165 ( 88%)
  • HRavg 127 ( 67%)
  • Kalorie 1548kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Power 1

Wtorek, 12 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 0

Z rana, bo po południu zapowiadają deszcze niespokojne ;)
Kierunek na Wieleń, najpierw rozgrzewkowo E2 lekko okrężną drogą przez Goraj i Krucz, potem P1. Z początku tętno i siła całkiem całkiem, ale 4 seria skoków była już ciężka, a piąta wyciągana na siłę, nogi piekły po sprintach potężnie. Z powrotem na szczęście z wiatrem, bo zaraz za Wieleniem złapał mnie klasyczny maratonowy zgon i ledwo jechałem, a tętno w okolicach 110 ;)
Dopiero po 15km się otrząsnąłem i trochę depnąłem, ale myślę, że nie danie sobie po maratonie dnia wolnego to jednak błąd. No ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło, zostało planowo tylko 2.5h treningów przed Dolskiem, i to same lekkie, najwyżej z krótkimi akcentami. Jutro jak pogoda będzie słaba, to dzień wolny i porządne wyspanie się ;)

E2/P1/E1 KOW 6, obciążenie 894.




  • DST 33.42km
  • Teren 31.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 15.42km/h
  • VMAX 43.70km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 165 ( 88%)
  • HRavg 123 ( 65%)
  • Kalorie 1340kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieczorne cioranie po górkach

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 0

Po maratonie nawet nie wyciągałem bika z auta, pojechał ze mną do Czarnkowa. Było tak ciepło, że nie oparłem się chęci wyskoczenia w teren, sprawdzenia nogi i sprzętu. Rower nawet nie potrzebował smarowania, jakby nie lubić płaskich maratonów, jednego im nie można odmówić - nie niszczą sprzętu :).
Od razu spod domu w teren, po kilku kilometrach już byłem pod Gorajem. Trochę pokluczyłem nowymi ścieżkami, wytyczyłem sobie pieciokilometrową pętlę treningową z kilkoma solidnymi podjazdami i w ogóle pojeździłem "for fun" :)
Mięśnie o dziwo już w porządku, zaraz po maratonie myślałem że dziś już nie wstanę ;D. Tętno oczywiście zaniżone, ale niezbyt, na podjazdach z reguły powyżej 160, choć względem samopoczucia to już był beztlen. Już po krótkim czasie zmieniłem zdanie co do rozjazdu i postanowiłem zrobić trening siłowo-techniczny.
Nieoczekiwanie wyszedł solidny trening ze sporym przewyższeniem, zresztą widać po średniej. I dobrze, będzie więcej odpoczynku bezpośrednio przed Dolskiem.

Skończyłem, gdy zaczęło się ściemniać i coraz częściej dziki zaczynały pokazywać się w pobliżu drogi :).

E2/F2, KOW 5, obciążenie 650.




  • DST 110.61km
  • Teren 100.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 24.49km/h
  • VMAX 45.10km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 174 ( 93%)
  • HRavg 155 ( 82%)
  • Kalorie 3718kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Murowana Goślina

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 17

No to pierwsze koty za płoty.
W miarę wcześnie zajechałem do Murowanej, króciutka rozgrzewka i do sektora (czwartego ;)). Sporo znajomych w peletonie, praktycznie co chwilę spotykało się kogoś, bardzo to miłe :).
Na starcie niebiesko od Emedowców, i żółto od Osozowców :). Niedługo po starcie pierwszy najpoważniejszy błąd - zamiast przez piaskownicę jechać lasem, to inteligentnie spróbowałem od strony pola. W sumie przejechałem prawie wszystko, ale zaliczyłem duże spowolnienie i uciekły mi wszystkie dobre pociągi. Chwilę po wjeździe do lasu wyprzedzam Maksa. Zaskoczenie - puls niewielki (w porywach 170, zwykle na początku miewałem ponad 180), a sporo wyprzedzam i dochodzę pociągi przede mną. W okolicach jeziora Miejskiego doganiam pierwszy pociąg w którym jadę jakiś czas - jedzie za wolno! Po jakimś czasie wybijam się na czoło grupy około 15 zawodników i z jeszcze dwoma, Andrzejem Witkowskim z M6 (!!!) i patrząc po wynikach Piotrem Kozdrykiem z M2 odrywamy się jeszcze przed Dąbrówką Kościelną. Gubimy też Macieja z Emedu. We trzech zaczynamy gibać przez otwarte pola, dając solidarne zmiany i zbierając maruderów odpadniętych od poprzedzających pociągów. Gdzieś tam po drodze minęliśmy Jacka (JPbike), miał jakieś problemy z rowerem, myślałem że pech i znów laczek, a okazało się że sztyca. Zresztą mi też lekko się przekręciło siodełko na pierwszych piaskowych kilometrach i dziób uwierał mnie w dżądra ;).
Drogbasa dogoniliśmy już sporym peletonem w okolicach Bednar. Jechał samotnie po próbach szarpania i nie miał w tym momencie szans na ucieczkę ;).
Jechało mi się cały czas dobrze, miałem spory zapas sił, mimo że często i na długo dawałem zmiany, bo jak ktoś inny był na czubie, to po prostu tempo bardzo spadało, a 25km/h to sobie i sam mogłem jechać ;).
W pewnym momencie krzyknąłem o zmianę, koleś za mną zajęczał, że on na pewno nie da, bo ledwo jedzie. Miał koszulkę Bikemaratonu, tam się w sumie tak jeździ ;))). Taak? no to depnąłem jakiś kilometr w okolicach 40 km/h, kto zgadnie czy ktoś odpadł? Racja, wszyscy siły znaleźli i się utrzymali na kole :))). Ale potem ktoś dał zmianę ;).
Kilka ładnych kilometrów z poczuciem spełnionej misji wiozłem się w peletonie, na czubie znów pracowali głownie Andrzej z M6 (no kurczę szacunek! 57 lat, aż do Dziewiczej jechał ze mną na równych prawach, dopiero tam minimalnie odpadł. Też taki chcę być w tym wieku :)) z Piotrem. Dogoniliśmy kogoś w białoniebieskim stroju. Rodman? Rodman! :) Włączył się do grupy i długo się trzymał, to już nie był ten Rodman na zgonie, którego dogoniłem w zeszłym roku ;). Acha, już gdzieś pod Dąbrówką Kościelną straciłem bidon, trefny gwint puścił jak otwierałem zębami, i pokrywka została mi w ustach, a butelka w ręce. Picie prawie całe poleciało na mnie. Jakiś czas byłem jedynym mokrym kolarzem na maratonie :D.
W każdym razie jechałem na jednym półlitrowym, co nie było zbyt komfortowe, dwa razy się musiałem zatrzymac i nalać.
Do Dziewiczej piaszczystymi duktami i dość szybko, wyprzedzając po drodze Zbyszka i Adamuso, ktory ładnie zapodawał w tym roku. Zaczynały mnie boleć plecy i bardzo mu wtedy zazdrościłem bujanego Speca ;).
A Zbyszek ponoć nawet dał przez jakiś czas zmianę Rodmanowi! :)
Na bufecie przed Dziewiczą wciągnąłem żela - nieoczekiwanie spowodował spadek mocy. Poczułem się słabiej i odrobinę nieswojo, większość podjazdów szło z młynka. Znów wyprzedziłem Adamuso, który mnie minął na bufecie - tym razem stał unieruchomiony kurczem.
W rynnie z kolei wyprzedził mnie... Maciej Rączkiewicz z Emedu, którego zgubiłem pod Dąbrówką Kościelną! Szedł do góry jakby dopiero zaczął jazdę! :)
Jeszcze na Killerze spróbowałem Go dojść, jadąc ryzykownie środkiem, ale małe szanse, Maciej jest z Krakowa i pewnie nawet tego zjazdu nie zauważył.
Gdzieś tam jeszcze minąłem Dorotę, czyli Mambe z Bikestats... Pozdro! :)
Za Dziewiczą jechało mi się gorzej, plecy nawalały, było pod wiatr, siły brakowało na normalne kręcenie i większość podjazdów kręciłem na stojąco. W połowie drogi do mety dogoniłem Lemurizę (pozdro! :)), widać że faktycznie w tym roku nóżka podaje, tempo ładne.
Za mną na kole cały czas wisiał wypompowany Piotr z M2, jak stwierdził, jakby mnie nie widział i nie trzymał się za mną to już by tak szybko nie jechał. Mimo to szkoda że nie dał zmiany. Nawet malutkiej :).
Sporo megowców jeszcze wyprzedziłem, z jednego większego peletoniku mijanego na krótkim zjeździe (lewa wolna!!! ;)) dobiegło mnie "cześć Kłosiu!". To był Marc, jak się okazało ostatni wyprzedzony znajomy. Na piachu znów błąd (grrr, zaćmienie jakieś czy co?), znów pojechałem od strony pola i straciłem sporo czasu na przekopywanie się przez piach.
I w końcu meta, w samą porę, bo już się zmieniałem we wrak od bólu pleców i deptania na stojąco.
Czas 4:12:06, miejsce 76/176 open, 35/64 M3.

Na mecie sporo znajomych, więc dłuższa chwila zeszła na pogaduchy i relacje z walk :).
Jechało mi się bardzo dobrze, ale zrobiłem poważny błąd na początku na piaskownicy, gdy się zakopałem i w tym momencie straciłem wszystkie porządne pociągi. Później bardzo dużo musiałem pracować w czubie, żeby trzymać jakieś tempo. W Murowanej strata w tym miejscu minuty czy nawet 30 sekund to cały wyścig gorszy.
Bo drugi taki sam błąd w czasie powrotu kosztował mnie najwyżej 30-40 sekund. Też dużo, ale to już nie ważyło zdecydowanie na wyniku. Tak że mimo dobrego wyniku w klasyfikacji znajomych (objechał mnie tylko Maciej z Emedu i Slec, zresztą Jego nie widziałem na trasie w ogóle ;)) nie jestem ze swojej jazdy zadowolony, mogło być znacznie lepiej, gdybym lepiej rozegrał początek. Według mnie wyścig był cięższy niż w zeszłoroczny, piaskownica była prawie taka sama, a sporym utrudnieniem był silny wiatr, szczególnie w końcówce.



kur... daleko jeszcze? ;)



Walka o miejsca przed Killerem (fotki autorstwa Winqa)

KOW 9, obciążenie 2322.


Kategoria 100-200, Maratony


  • DST 33.40km
  • Teren 21.00km
  • Czas 01:32
  • VAVG 21.78km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 164 ( 87%)
  • HRavg 128 ( 68%)
  • Kalorie 981kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozkrętka

Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 09.04.2011 | Komentarze 0

Dość spokojnym tempem, choć parę podjazdów mocniej. Rusałka, Strzeszynek, Morasko i powrót. Cały czas wieje, nie tak mocno jak ostatnio, ale się czuje.
Rower gotowy, tylko przetrzeć szmatką, nasmarować i się ścigać :-).

E1, KOW 3, obciążenie 276




  • DST 83.19km
  • Czas 02:49
  • VAVG 29.53km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 163 ( 87%)
  • HRavg 134 ( 71%)
  • Kalorie 1977kcal
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wytwórnia kwasu II

Czwartek, 7 kwietnia 2011 · dodano: 07.04.2011 | Komentarze 3

Znów interwały P1. Z rana długo zbierałem się żeby wstać - lekkie mrowienie w mięśniach po wczoraj skutecznie zniechęcało do treningu. Dziś wiatr był ze dwa razy większy niż wczoraj, choć się to wydaje niemożliwe. Bez większego kombinowania wybrałem trasę do Gostomii, bo prawie w całości jest w lasach i wiatr tak nie powinien przeszkadzać. Długa rozgrzewka, aż do Trzcianki, ponad 40 minut, bo jednak wiatr troszkę przeszkadzał ;). Ale jak wyjechałem na kilometrowy odkryty teren za Trzcianką to dopiero się przekonałem co potrafi :))).
Interwały szły dość gładko, choć tętno prawie nie szło do góry. Ale oddawana moc była na oko solidna, i nieźle mi się kręciło. W połowie czwartej serii wyjechałem z Wielkopolski na odkryte podwyższenie w pobliżu Gostomii... trening stał się nieco chaotyczny, wiatr wiał z boku, i nie było mowy o równych, minutowych przerwach między skokami, po prostu robiło się sprinty między podmuchami. W czasie podmuchów z całej siły trzymałem się roweru i starałem się utrzymać na jezdni... poważnie! :)
Takiego wiatru jeszcze nie przeżyłem. Przez drogę leciało wszystko: piach, liście, gałęzie, kępy trawy i krzaków. A na polach kilkunastometrowej wysokości mini burze piaskowe :). Swietnie to wyglądało, żałuję ze nie miałem aparatu (niniejszym zapisuje w kapowniku: Kupić jak najszybciej jakąś małą małpkę do focenia ;)).
Ostatnią serię zrobiłem dokładnie pod wiatr, w stronę Dzikowa, startowałem z jakichś 10-15km/h i dochodziłem o dziwo aż do 30-32km/h - wyczyn jak na ten huragan :).
Z powrotem z tetnem w regeneracji, aczkolwiek bardzo szybko, kawałek odkryty znów musiałem się trzymac roweru ;), ale za Niekurskiem juz miałem wiatr lekko w plecy i leciałem sobie 40, a jak pod Kuźnicą Czarnkowską wyjechałem na otwarte, to i ponad 50km/h (fajnie się wtedy wyprzedzający kierowcy patrzyli :D). I wszystko w lekkim tlenie :)).
Po wjechaniu do Czarnkowa wpadłem pod ulewę i jeszcze zdążyłem zmoknąć :).
Bardzo ciepło mimo wiatru, krótkie spodenki dawały radę, ale na plecy naciągnąłem gamex, pewnie dlatego odczucia pogodowe bardzo pozytywne.
No, to teraz aż do Murowanej rege :). Prawie trzy doby, powinno wystarczyć.



E2, P1, E1, KOW 6, obciążenie 1014.