Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:1267.81 km (w terenie 492.00 km; 38.81%)
Czas w ruchu:73:38
Średnia prędkość:20.89 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:10788 m
Maks. tętno maksymalne:174 (93 %)
Maks. tętno średnie:154 (82 %)
Suma kalorii:25418 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:57.63 km i 2h 27m
Więcej statystyk
  • DST 67.84km
  • Czas 02:20
  • VAVG 29.07km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 146 ( 78%)
  • HRavg 117 ( 62%)
  • Kalorie 1185kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielkopomne odkrycie

Piątek, 11 maja 2012 · dodano: 11.05.2012 | Komentarze 5

Rano nie ma meszek :).
Dzięki temu wyskok o ósmej na rower był niesamowicie przyjemny, do tego temperatura przekraczająca 20 stopni - oto recepta na udane rege. Co prawda w Lubaszu jakaś głupia cipa zajechała mi drogę tak że dosłownie 5 cm dzieliło mnie od kraksy, ale ciśnienie zaraz zeszło i znów cieszyłem się jazdą. Warunki po prostu idealne. W słońcu lekkie ciepełko, w cieniu lekki chłodek od wiatru i wilgotnego po nocnym deszczu asfaltu, nie za mocny wiatr.
Dziś rege&liposukcja;, więc na kolarskie śniadanie mięcho i niskokaloryczna sałatka z kapusty ;), tak że jechało się dziwnie na niskim od wczoraj glikogenie. Ale miałem odpoczywać, więc prędkość mnie nie stresowała.

Wyszukałem fajną koszulkę, chyba kupię żeby pamiętać, czego mam nie robić na zjazdach:




  • DST 52.58km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 69.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 168 ( 89%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 1338kcal
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pobiegałbym

Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 2

Ale nie pobiegam, bo jeszcze mnie żebra bolą, choć coraz mniej, a poza tym meszek jest jak na razie tyle, że wystarczy stanąć, a niebo robi się czarne i słońce gaśnie :).
Tak że dziś podjazdy. Rozgrzewka na płaskim 30km, później 10x Jesionowa powyżej 160bpm, na końcu parę kilometrów rozjazdu i szybki zjazd z Dębego z mocnym dokręcaniem. Powyżej 60km/h goniący mnie dostawczak spękał i został z tyłu :)
Na Jesionowej nawet nie było nudno, nawet dużo dupeczek się kręciło, więc czułem się trochę jak na Malcie ;). Chyba przez matury.
W każdym razie to duży plus w porównaniu do Osowej, gdzie dupeczek z reguły nie ma ;).
Ładnie podjazdy wchodziły, ale po dziewiątym i dziesiątym już czułem gdzie mam mięśnie.
Może jak jutro wyjdę rano pobiegać, to meszki mnie nie zeżrą?




  • DST 57.18km
  • Czas 01:49
  • VAVG 31.48km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 166 ( 88%)
  • HRavg 139 ( 74%)
  • Kalorie 1268kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatr

Środa, 9 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 7

Dlaczego wieje? Oto jest pytanie.
Przez tydzień w górach ani razu nie czułem szczególnie przeszkadzającego wiatru, w Wielkopolsce zacząłem czuć od pierwszej jazdy na szosie. Jednym słowem wypiździejewo jak się patrzy.
Ze średniej jestem dziś dumny, ostro dawałem pod wiatr i nie traciłem zbyt wiele prędkości, a odcinków pod wiatr nie brakowało dzisiaj.
A z wiatrem leciałem na luziku 40km/h, a jak się trochę spiąłem to ponad 50km/h.
Na końcu jeszcze dwa trochę mocniejsze podjazdy. Zresztą co to za podjazdy, w porównaniu do podjazdu na przełęcz Lądecką chociażby :).

Z ciekawości przejrzałem moje poprzednie Złote Stoki porównując stratę do lidera, chyba jedyny obiektywny parametr na zmiennej trasie.
2009 - 3:23:44 straty - to jakaś tragedia, to chyba nie ja jechałem ;D
2010 - 2:31:55 - znacznie lepiej, ale i tak masakra.
2011 - 1:54:33 - to już powiedzmy że w miarę, ale tu była najłatwiejsza trasa z tych 4 wyścigów.
2012 - 1:33:47 - jeszcze 21 minut lepiej, na znacznie trudniejszej trasie (zwyciezca jechał 15 minut wolniej niż rok przedtem).
Między 2009 a 2012 1:50:03 róznicy, jakiś postęp jest.


Podoba mi się ta fota autorstwa JPbike, widać moją skoksowaną łydę ;D.




  • DST 62.07km
  • Czas 01:57
  • VAVG 31.83km/h
  • VMAX 56.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 161 ( 86%)
  • HRavg 137 ( 73%)
  • Kalorie 1333kcal
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szoska

Wtorek, 8 maja 2012 · dodano: 08.05.2012 | Komentarze 4

Oj jak fajnie rozwinąć jakąś prędkość na płaskiej szosce. Po tygodniu obozu przetrwania w górach dziś nie było podjazdów, wszystko szedłem z blatu 30km/h :). Wiatr wiejący tym mocniej, im było później trochę przeszkadzał w powrocie, ale szedłem równo cały dystans. Jest moc pod laczkiem :).
Tylko to bombardowanie glacy przez meszki przeszkadza, trzeba się do Rybczyńskich wybrać po czapeczkę.




  • DST 20.52km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:06
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 33.70km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozjazd

Poniedziałek, 7 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 2

Mały kursik nad Rusałkę dla rozprostowania nóg. Masakrycznie oberwały łydki - jeden zakwas od długiego napięcia na zjazdach. Pierwszy raz mam takie zakwasy w łydach. No i żebra bolą na dziurach.
Ale i tak po tygodniu w górach wszystkie ścieżki są gładkie jak asfalt. Nawet te najbardziej nierówne.




  • DST 82.15km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:23
  • VAVG 15.26km/h
  • VMAX 59.80km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 172 ( 91%)
  • HRavg 148 ( 79%)
  • Kalorie 4128kcal
  • Podjazdy 2678m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień piąty - Powerade MTB Złoty Stok

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 14

Cudów się po tym maratonie nie spodziewałem, tydzień pobytu w górach musiał się jakoś odbić na siłach.
Ustawiamy się z Josipem w ostatnim sektorze, okazuje się że po Murowanej w sektorze pierwszym i drugim siedzi połowa zawodników. Mam nadzieję, że wywalczę choć czwarty sektor na tej edycji.
Po starcie tętno nisko, nie przekracza 160bpm. na pierwszych kamieniach prawie wszyscy przejeżdżają, a akurat mnie blokuje jakiś gostek :). Podbiegam i wskakuję na siodełko. Na początku trochę ciasno, później się stawka rozciąga i można zacząć wyprzedzać. Systematycznie przesuwam się do przodu, mijam spokojnie kręcącego Jacgola i docieram na pozycję o kilka rowerów za Drogbasem, widzę też plecy JP trochę dalej, i tu się przyczajam ;). Do tej pory jeszcze nigdy ich nie dogoniłem na tym podjeździe, więc ta pozycja jak na razie mnie zadowala.
Cieszy mnie to że lekko mi idzie, tętno ciągle 160, oddech spokojny, a co niektórzy dookoła dość mocno sapią.
Gdy zaczyna się zjazd, jestem zdecydowany jechać, aż spadnę z roweru :). Tyłek na siodełko i heja. Na największym nastromieniu i skałce mam sytuację, którą jak do tej pory przeżywałem tylko z drugiej strony - ktoś przede mną panikuje i się wypina, a ja wiem że już nie wyhamuję. Wrzeszczę "uwaga!" czy jakoś tak ;) i na szczęście zdążył się odsunąć. Uff. Zjazd z Jawornika pierwszy raz na maratonie w siodle, triumfalnie biorę się do dokręcania na mniej stromym fragmencie. A jest co dokręcać, bo zjazd jest długi, 6-8km. Gdzieś po drodze mijam JP z awarią i pomagającego mu Drogbasa, Jacek macha żebym jechał dalej. Dokręcam żeby się jak najbardziej oddalić ;).
Odcinek giga nie oferuje oszałamiających przewyższeń, ale jest długi (40km) i poprowadzony przeważnie bardzo upierdliwą, słabo przetartą i mokrą nawierzchnią, odbierającą masę sił. Zupełna odwrotność odcinka giga z zeszłego roku, który był łatwy i szybki.
Jadę w okolicy 80 miejsca open, w końcu na drugim bufecie słyszę pokrzykującego Drogbasa. Mija mnie w sposób który spuszcza ze mnie parę - gadając sobie ze znajomym :). Wyprzedza mnie też Adamuso, w takim tempie, że mi kopara opada. Na pozostałych 50km dołożył mi aż pół godziny.
No ale zawsze mam jeden międzyczas przed Drogbasem i JP, hehe. 10km później dogania mnie Jacek, trochę uciekam na blaciku na wypłaszczeniu, ale dogania mnie zaraz po trochę trudniejszym zjeździe.
Zresztą mam lekkiego zgona przez ciężki teren i nogi z trudem obracają korbę. koło 50km łączymy się ponownie z mega i zaczyna się trudny zjazd po kamulcach do Orłowca. Za mocno hamuję i w końcu koło się blokuje na kamieniu, a ja robię mocny otb, ląduję waląc kaskiem w kamień. Świeczki mi rozbłysły przed oczami, chwilę leżę myśląc wtf? Dobrych parę minut dochodzę do siebie, żebra, kolana i łokcie zbite, więc trochę z początku boli. Tracę chyba z 20 pozycji, ale Josip mnie na szczęscie nie dogania. Jacka, którego gdzieś w tych rejonach mijałem łatającego snejka, nawet nie zauważyłem skoncentrowany na zjeździe.
Chwilę jadę bardzo powoli, muszę dojść do siebie. Na szczęscie następuje łatwy podjazd szuterkiem, na którym mogę się pozbierać, ale tutaj z kolei dogania mnie Maciej R., były teamowy kolega. O dziwo zjeżdżam dziś szybciej od niego, ale na podjazdach nie mogę uciec.
Ostatecznie mi ucieka na podjeździe pod Borówkową, gdzie już w miarę się ruszam i odzyskuję kilka oczek open, ale co z tego, zauważam, że stery mi latają luzem i zjazd z Borówkowej wykonuję myśląc sobie, ile zębów stracę jak główka ramy nie wytrzyma ;). Do tego zbite żebra bolą na tych cholernych korzeniach, więc znów tracę sporo miejsc. Jeszcze tylko krótkie podjazdo-podejście, gdzie się uwidacznia sens biegania- w końcu zacząłem wyprzedzać na podejściach :), i już długi kilkukilometrowy zjazd do mety. Dokręcam ile wlezie i zyskuje tu jeszcze dwa miejsca, lecąc ostatni odcinek 50km/h i fruwając na dziurach :). Staram się tylko nie myśleć za dużo o latających luźno sterach, na szczęście rama wytrzymała.
Na mecie okazuje się żę jestem drugi za Drogbasem, który jest w tym roku silny i porządnie mi dołożył, choć w zeszłym roku straciłem do niego dwa razy więcej.
Wojtas przyjeżdża zaledwie kilka minut za mną, JP kilkanaście, a dręczony laczkami Jacgol prawie godzinę później. Ale i tak jak na debiut dobry wynik i brak dużego zmęczenia dobrze mu wróżą.

W sumie udany wyścig, strata do zwyciezcy 29 minut mniejsza niż ostatnio, ponad 400pkt do generalki to lepiej niż ostatnio w Istebnej, a i trzeci sektor wywalczyłem :). A wszystko na zmęczeniu spowodowanym tygodniem w górach, tak że jest dobrze. Jak będzie po wypoczynku zobaczymy w Wałbrzychu.
Tylko ten Adamuso - jak on może w ogóle tak szybko jeździć w tym roku? :)
Tego nie mogę pojąć, a na blogu same wpisy typu "rege" ;D

97/166 open, 42/73 M3 Mariusz Kłos -Goggle Pro Active Eyewear- 05:19:17.8



Na starcie. Stoimy sobie z Wojtasem dupami do wszystkich i mamy wyjebane ;))))


Kategoria Góry, Maratony


  • Czas 05:00
  • Temperatura 16.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień czwarty - pieszo

Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 2

Regeneracja, więc postanowiłem się przejść z plecakiem i sprawdzić, jak Minimusy sprawiają się na kamieniach i korzeniach.
Poszedłem z Bilej Vody czerwonym szlakiem przez Wysoki Kamień na Borówkową Górę, bardzo fajny szlak, kompletnie bezludny. Wysoki Kamień to duża skałka chyba 30m wysokości, na 700m npm, z bardzo dobrym punktem widokowym na szczycie. Że miejsce jest odwiedzane od dawna, świadczy data 1891 wykuta na barierkach.
Z Borówkowej zszedłem golonkowym zjazdem, nocne burze pozostawiły trochę błota i zwalone drzewo w jednym miejscu, później tak jak pierwszego dnia podszedłem na przełęcz Jawornicką na 700m i zszedłem aż do Złotego Stoku długim granicznym zielonym szlakiem. Prawie w całości singiel, widać że rzadko odwiedzany i ledwo widoczny, ale myślę, że w 95% przejezdny rowerem. Przed Złotym jeszcze musiałem sciągnąć buty i przeprawić się przez wezbrany po nocy strumyk, a potem już tylko na obiad :).


Czerwony szlak na Borówkową Górę. A właściwie na Borůvková Horę, bo to Czechy ;). Szlaku może prawie nie być, ale oznaczenia są nienaganne.


Wysoki Kamień kuka zza drzew.


Widok na niekończące się góry po czeskiej stronie.


I na kończące się góry po polskiej.


Garbata Borůvková Hora.


Detal barierki.


Bezludne szlaki za Borówkową.


Ledwo widoczny singiel na zielonym szlaku do Złotego Stoku. Może nie widać, ale to ostry zjazd :).


Kategoria Góry


  • DST 109.35km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:31
  • VAVG 19.82km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2100m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień trzeci - na Śnieżnik

Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 4

Jak poprzedniego dnia rzuciłem pomysł wycieczki na Śnieżnik, to wszyscy dziwnie spojrzeli ;), ale rano okazało się że JPbike jednak jest chętny do jazdy. Co gigowiec, to gigowiec :).
Zaczynamy podjazdem asfaltowym na Przełęcz Lądecką. Super, chciałbym mieć coś takiego koło domu. Około 500m przewyższenia, 8km długości, dobry asfalcik... wystarczyłoby :).



Na przełęczy krótki postój i w teren, jedziemy szlakami pieszymi, więc jest fajnie. Kawałek zjazdu, później techniczny podjazd do zamku Karpnik, skąd już widać Śnieżnik, faktycznie nakryty czapą śniegu i zjeżdżamy fajnymi zjazdami pieszymi do doliny.


Śnieżnik z zamku Karpnik

Co prawda z początku szlak wygląda, jak to powiedział Jacek, jakby od wieków nikt tutaj nie chodził ;), ale zaraz przeobraża się w stromy zjazd, gdzie kawałek odpuszczam, a JP nie i zjeżdża wszystko. Po dojechaniu do asfaltu mamy dłuuugi podjazd aż na 1000m, wąskim asfaltem w lesie. Zaczyna nam się już kończyć woda, jak z nieba spada nam źródełko z fachową rynienką, gdzie można napełnić camele i bidony. Droga w Górach Bialskich niesamowicie widokowa, co chwila głębokie doliny, pokazuje się odległy o kilkanaście kilometrów Śnieżnik, na poboczach zresztą leżą łachy śniegu, ale jest ciepło.


Śnieżnik z gór Bialskich. Jeszcze dwie góry nas dzielą.

W końcu męczący zjazd po bruku sprowadza nas w dół i z tamtąd ostatni podjazd niebieskim szlakiem. Znów wdrapujemy się na 1000m, ale gubimy szlak i jakieś 2-3km od Śnieżnika decydujemy się na odwrót, bo już prawie osiemnasta, a do domu jeszcze ponad 50km. Za późno wyjechaliśmy.
Na błyskawicznym zjeździe szutrami łapię snejka, przy prędkościach 50km/h Jacek tego nie zauważa i wraca dopiero gdy mam już prawie dętkę zmienioną. Szybkie pompowanko na zmiany i jedziemy dalej. 25km do Lądka Zdrój cały czas w dół - marzenie. Prędkość 35-40km/h.
Jeszcze po drodze piwko wypijamy żeby uzupełnić elektrolity ;).
W Lądku spotykamy się z Josipem, który będzie robił za pacemakera na podjeździe na ostatnią przełęcz przed Złotym Stokiem.
Wojtas najpierw pokazuje nam fajne podjazdy w Lądku, hehe, ale po 80km w nogach już jakoś nie podchodzimy do tego z entuzjazmem. Za to trzymanie koła Wojtasa na podjeździe pod przełęcz to strzał w dziesiątkę, sami pewnie byśmy mulili 10km/h, a tak 15km/h nie schodzi z budzika, choć nogi palą. Na szczycie się rozstajemy, Josip wraca terenem, a my asfaltem zagłębiamy się w burzowe chmury po drugiej stronie gór. Cały dzień była ładna pogoda, a na koniec tradycyjne zmoknięcie.
Super wycieczka, szczególnie podobały mi się Góry Bialskie, zupełnie bez ruchu turystycznego, przez 25km spotkaliśmy może 2 osoby. Lubię takie mało zadeptane miejsca.


Kategoria 100-200, Góry


  • DST 89.51km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:54
  • VAVG 18.27km/h
  • VMAX 59.50km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 900m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień drugi - Rychlebskie Ścieżki

Środa, 2 maja 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 0

W drugim dniu powtórzyliśmy wycieczkę na Rychlebskie Stezky. Maks, Zbyszek, JP, Drogbas, Marc i ja pojechaliśmy asfaltem do Cernej Vody, zaliczając po drodze postój żeby przeczekać burzę, a Josip dojechał autem. Pogoda straszyła, nad górami wisiały granatowe chmury, ale ostatecznie nie spadła już ani kropla, więc dało się pojeździć. Przejeździłem jednak znacznie więcej niż w zeszłym roku, choć nadal szału nie było ;). Co najlepsze, poza górnym najtrudniejszym odcinkiem po wielkich skałach całe ścieżki były przearanżowane i rozpoznawałem tylko krótkie fragmenty z zeszłego roku. Świetnie że cały czas tam się coś robi, było bardzo dużo zupełnie nowych odcinków.
Po zjechaniu do wioski zrobiliśmy dłuższy postój na czeskie piwko i na dokładkę przejechaliśmy jeszcze łatwy odcinek, też fajny, ale tego dnia bardziej mi się podobały trudniejsze odcinki na Sokolim Wierchu. W czasie drogi powrotnej pustymi czeskimi asfalcikami o świetnej nawierzchni było wesoło :).


Kategoria Góry


  • DST 73.77km
  • Teren 45.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 15.21km/h
  • VMAX 58.90km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1480m
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień pierwszy - graniczne enduro

Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 1

No to co, przyszedł wreszcie czas na pierwsze od siedmiu miesięcy pojeżdżenie po górach. Jesteśmy pierwsi ze znajomych, więc jedziemy sami z Marcem. Po przekroczeniu granicy i minięciu Javornika skręcamy w stronę gór Rychlebskich i początkowo wąskim asfaltem, a później szutrem wspinamy się na Przełęcz Karpowską około 700m npm. Całkiem przyjemna okolica.



Mamy świadomość, że liczne tu szlaki rowerowe są nudnymi szutrówkami, więc po chwili skręcamy w pieszy szlak żółty, który początkowo jest nieprzejezdnym podejściem, ale później oferuje świetny lekko techniczny singiel do zjeżdżania i parę kilometrów dalej kończymy go z bananem na twarzy :).
Dalej przychodzi kolej na niebieski szlak pieszy wzdłuż granicy, początkowo trzeba popchać, ale za chwilę można już podjeżdżać technicznym singlem...



... a po chwili szlak zmienia nachylenie na zdecydowanie w dół, i mamy kolejny zjazd kapitalnym singlem, tak fajny, że jedziemy nim nawet gdy szlak odbija w prawo, dopiero na Przełęczy Łądeckiej przebijamy się tam chęchami.
Wjeżdżamy na Borówkową Górę i po tradycyjnym piwku na odwagę jedziemy na golonkowy zjazd. Nawet nieźle mi idzie, ale widać że Marc zjeżdża o wiele lepiej ode mnie. Nie wiem już co mam z tym zrobić :).
No ale zjeżdżamy na przełęcz i tam jakiś dziadek perfidnie kieruje nas na szlak, na którym nie da się przejechać ani metra. Ja wybieram noszenie roweru na plecach, Marc prowadzi i tak się przebijamy przez kamulce na przełęcz Jawornicką.



Stąd jeszcze kawał drogi na Jawornik Wielki, gdzie się umówiliśmy z JP i Drogbasem. Krok za krokiem wleczemy się ledwo widocznym w krzakach singlem o rosnącym nachyleniu, i ledwo żywi wydostajemy się na szlak. Trafiamy na wieżę widokową z ładnym widoczkiem na Złoty Stok niżej:



A później ja jadę przetestować golonkowy zjazd, a Marc znajduje pijących piwko Jacka i Jarka :). Robimy sobie pamiątkową fotkę i lecimy do domu, bo burza idzie.
Morderczy podjazd pod Jawornik jechany w dół okazuje się ledwo pochyły i trzeba dokręcać. Nie spodziewałem się że jest tam aż tak płasko, choć oczywiście na maratonie zmienię zdanie.
Zjeżdżamy w deszczu do Złotego Stoku, później jeszcze 10km do Paczkowa. Dojeżdżamy kompletnie mokrzy. Co za udany dzień, tego mi właśnie brakowało.


Kategoria Góry