Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi klosiu z miasteczka Poznań. Mam przejechane 79530.36 kilometrów w tym 20572.72 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.07 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 169055 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy klosiu.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:1466.21 km (w terenie 482.00 km; 32.87%)
Czas w ruchu:76:51
Średnia prędkość:22.10 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:5490 m
Maks. tętno maksymalne:178 (95 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:21403 kcal
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:66.65 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • DST 92.06km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 15.26km/h
  • VMAX 66.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szklarska Poręba i Izery

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 2

Rano faktycznie czułem mięśnie jak po etapie Trophy, całe szczęście że to był ostatni dzień, postanowiłem "regeneracyjnie" pojechać szutrowo w Izery, tym bardziej że po południu miała być burza, a na szutrówkach da radę to jakoś przetrzymać. Rower cały upizgany po wczoraj, ale tylko przesmarowałem i w drogę.
Mieszanym żółto-zielonym szlakiem zjechałem do Borowic i później do Przesieki (fajne zjeżdziki! :)). Tam wkroczyłem na drogę sudecką, którą dość szybko dojechałem do Szklarskiej. Miliardy biegaczy trenowały na tej drodze, być może były tam jakieś zawody. W Szklarskiej wbiłem na europejską trasę rowerową i aż do Schroniska Orle jechałem ze spotkanym bikerem przejeżdżającym całe Karkonosze wzdłuż. Fajnie się gadało, zawsze to jakieś urozmaicenie nudnych szutrów. Jednak ogólnodostępne szlaki rowerowe nie są dla choć trochę objeżdżonych rowerzystów. Ale wybierając szlak pieszy jest z kolei ryzyko że będzie nieprzejezdny. I bądż tu mądry ;).
Po podjeździe pod Samolot i szybkim szutrowym zjeździe już byliśmy w Orlu, gdzie zatrzymałem się na popas.



Ciekawostka - sprzedawali tam piwo browaru Czarnków pod nazwą "Izerskie" ;))).

Ruszyłem dalej, Izery nie są jakoś porywające pod względem jazdy...



...ale jak się poszuka, to można znaleźć nawet northshora ;).



Oczywiście nim pojechałem, fajny i długi, odcinki drewniane były przeplatane technicznymi singlami po błocie i korzeniach. Przyjemny fragment.
Na górze skręciłem, żeby zdobyć Przednią Kopę 1114m, szuterek był na jednym odcinku naprawdę stromy,przednie koło trochę uciekało na boki. Fajny punkt widokowy na kotlinę izerską.



Obejrzałem jeszcze starą kopalnię kwarcu "Stanisław" na ponad 1000m npm:



skąd fajnie było widać wysoki wał Karkonoszy ginący we mgle na wschodzie:



i ruszyłem trudnym, porozmywanym zjazdem do Szklarskiej, bo już mnie kryzys głodowy łapał.
Z powrotem już nie jechałem drogą sudecką, tylko bokami, jeszcze dwa razy podjeżdżając w okolice 1000m npm - podjechałem cały podjazd na Dwa Mosty od Petrovki, a potem całą Chomontową, ale tu już ledwo jechałem ;). Trochę się jednak najeździłem przez te dni i organizm się buntował. Okazało się, że mimo futrowania ile wlezie w przerwach między jazdami zostawiłem w górach półtora kilo body mass ;))).


Kategoria Góry


  • DST 84.96km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:37
  • VAVG 12.84km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Giant XTC '09
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na wschód od przełęczy Okraj

Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 2

Poprzedniego dnia postanowiłem zwiedzić tereny na wschód od przełęczy Okraj. Z rana samopoczucie dobre, przesmarowałem z lekka poskrzypującego górala i ruszyłem zielonym szlakiem do Kowar, a potem rowerową szutrówką na przełęcz. Z początku chciałem podjechać bezpośrednio żółtym szlakiem, ale nie prezentował się zachęcająco ;)



więc dojechałem do asfaltu i ostatnie dwa kilometry podjechałem tamtędy.



Z Okraju ruszyłem graniczną ścieżką, czyli szlakiem czerwonym, z początku singlowo, trudno i w górę, ale później szlak przekształcił się w starą drogę, zaczął tracić wysokość i atakować oczy niesamowitymi widokami.





Z 15 kilometrów bujałem się szuterkami i singielkami, zanim zjechałem do podnóża gór. Fajne widokowo tereny. Było dość mokro, więc rower zmieniał barwę na bardziej brązowe odcienie ;).
Po zjechaniu popas w wiosce i ruszyłem w stronę zalewu Bukówka, żeby zdobyc górę Zadzierną wiszącą tuż nad wodą. Niespodzianka - okazało się że szlak (główny szlak sudecki! ;)) jest tu całkowicie zarośnięty. Autochton poradził mi okrążyć górę i wjechać od drugiej strony, gdzie miało być przejezdnie.
Wdrapałem się więc na ziemną zaporę...



...i kierując się zasadą wielkopolską "nad brzegiem jeziora zawsze jest singiel" poszukałem tegoż. I był! :)
Początkowo nad wodą, potem w górę, w końcu połączył się z biegnącym z drugiej strony szlakiem. Ostatnie 300m z papcia, szlak był rozryty przez ekipy usuwające wiatrołomy. Ale szedłem, podejrzewając że widoki będą zrywać laczki. I miałem rację :).





Ten cycek w pobliżu środka po prawej stronie to Śnieżka ;).





Zajebisty punkt widokowy, w dodatku bez ludzi. Nic tylko rozbić namiot na noc i rozpalić ognisko :).

Zdobyłem jeszcze jedną górkę zaskakująco stromą szutrówką, w najbliższym sklepie popas i zacząłem powoli wracać, bo stało się jasne, że na Rudawy Janowickie czasu i sił już dziś nie wystarczy.
W Szczepankowie podjeżdżając czarnym szlakiem obejrzałem ładny wapiennik:



I zaraz zgubiłem szlak :), tak że na górę zbocza wdrapywałem się na szagę z rowerem pod pachą :).
Parę kilometrów zjazdu i przekroczyłem asfalt na Okraj, i znów terenowo go zdobyłem, bo umyśliłem sobie zjechać Tabaczaną Ścieżką. I powiem tyle - na forum u Golonki pisali, że jest to szlak dostępny dla przeciętnego bikera z obyciem w terenie.
A ja napiszę, że uważam się za przeciętnego bikera, ale dla mnie kilkaset metrów było niedostępne, i dobrze że Tabaczana wypadła z trasy maratonu, bo jest o wiele trudniejsza od zielonego szlaku do Borowic. Wielkie ostre kamienie, między nimi grysik z takich parocentymetrowych, a po tym wszystkim płynie strumyk :))). No i znaczna stromizna.
Wiadomo, jak się mieszka w Karpaczu i jeździ tam parę razy w sezonie to można się przećwiczyć, ale dla normalnego człowieka z nizin przejezdne za pierwszym razem to to nie jest ;).
Po zjeździe do Karpacza już o zmroku byłem porządnie wymęczony, więc po jedzeniu padłem jak kawka, czułem się trochę jak po etapie Trophy ;).


Kategoria Góry


  • DST 116.20km
  • Czas 05:05
  • VAVG 22.86km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Radon BOA LTD 7.0
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowo - Przełęcze Karkonoska i Okraj

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 6

Nie spieszyłem się tego dnia z wyjazdem. Dopiero przed południem wyjechałem spod Wangu leśnym zjazdem do Borowic i dalej do Podgórzyna. Podjazd z samego dołu na przełęcz Karkonoską, a ściśle do schroniska Odrodzenie liczy sobie 9 kilometrów długości i prawie 900m przewyższenia. Pamiętając ile mnie to kosztowało na góralu miałem wątpliwości czy na szosie dam w ogóle radę podjechać ostatnie strome 4 kilometry.
Początek z Podgórzyna aż do Przesieki jest łatwy, choć prędkość systematycznie malała z ponad 20 na 15-16 km/h. W Przesiece wyprzedził mnie w niezłym tempie jakiś szosowiec, chwilę się go trzymałem ale odpadłem. Ech, mieć taki podjazd do trenowania koło domu :). W lesie za Przesieką zaczęły się konkrety, pierwsza ścianka ~30% była tuż przed skrzyżowaniem z Drogą Sudecką. Mimo że krótka, podjechałem ją porządnie zasapany i pełen wątpliwości co do dalszej części podjazdu ;))). Na skrzyżowaniu, przed właściwą masakrą parę kółek żeby złapać oddech i ogień pod stromiznę. Oczywiście od razu 34x23, moje najlżejsze przełożenie, jakieś 50m dało się jechać, ale dług tlenowy narastał bardzo szybko i resztę pierwszego nastromienia przejechałem w beztlenie, przepychając siłowo korby przy 5-7km/h. Stanąć na pedały się nie dało, bo za słaba przyczepność, zresztą na tej stromiźnie nie miałem sił zeby rozkręcić jakąś większą szybkość nawet na stojąco. Na szczęście stromizna skończyła się zanim skończyłem się ja ;). Jakieś 2.5km było łagodniejsze, można było jechać 10-12km/h. Starałem się odpoczywać ile wlezie. Fajny był doping turystów podchodzących na Karkonoską, w tym momencie było na tyle lekko że mogłem się nim cieszyć ;))).
Kilometr przed szczytem zaczęło być znów stromo, zacząłem halsować po całej szerokości jezdni, było tak ciężko, że do samego końca nie wiedziałem czy wjadę. Każde minimalne wypłaszczenie, którego na góralu nie widzi się w ogóle, było olbrzymią ulgą. Napis "500m" przyjąłem z niedowierzaniem - jak to, tyle mam jeszcze podjechać? Nie da rady!
Co ~50m był jakiś napis, przyjąłem taktykę, że jadę choć do następnego napisu, a potem się zobaczy. Nigdy mi się jeszcze tak nie dłużyło kilkaset metrów na rowerze. Szkoda że nie miałem pulsaka, chciałbym wiedzieć jakie miałem tętno :).
W końcu przez mgłę zobaczyłem z przodu zakręcik gdzie jak wiedziałem było już tylko kilkanaście procent nachylenia. Mimo że był tylko o 50m, i tak do końca nie wiedziałem czy dojadę. W końcu się udało. Masakryczny podjazd na takim przełożeniu jakie miałem, długo go będę pamiętał, ale najważniejsze że się udało :D.
Podjazd pod Odrodzenie to już formalność, małe piwko i chwila przerwy, bo mi się nogi trzęsły ;), no i ruszyłem po odbiór nagrody, czyli 25km zjazdu do Vrchlabi:









Po czeskiej stronie znacznie ładniejsza pogoda, minąłem Spindlerovy Młyn z tamą, w Vrchlabi wyjechałem z Karkonoszy na pogórze i skręciłem na wschód w stronę przełęczy Okraj. Po drodze jeszcze mała 700 metrowa hopka i w Svobodzie zacząłem długi, chyba 20 kilometrowy podjazd. Po drodze minąłem długi, chyba trzydziestoosobowy peleton złożony z samych dziewczyn na identycznych Cannonach :D. W Polsce coś nie do pomyślenia, nie wiem czy na jakimś maratonie w sumie startuje tyle kobiet ;).
Podjazd pod Okraj bardzo przyjemny, prawie stałe, dość łagodne nachylenie, prędkość 15-20km bez wypruwania się, bo po osiągnięciu przełęczy Karkonoskiej jechałem już bez napinki. A widoki super, po czeskiej stronie nie ma tak dużej zabudowy jak u nas i spore doliny zabudowane tylko kilkoma rozproszonymi chatami zdarzają się często.





Za Okrajem zatrzymałem się jeszcze na serpentynie, bo zachwycił mnie widok:



...z którego oczywiście na zdjęciu nic nie zostało ;). Tak czy inaczej, postanowiłem następnego dnia poeksplorować tamte okolice na góralu.
W Karpaczu podjazd pod Wang zrobiłem w dobrym tempie, jak na 110km w nogach. Cały czas powyżej 15km/h, jednak na sztywnej szosówce podjeżdża się o wiele lepiej niż na góralu.
Bardzo udany rowerowo dzień :).


Kategoria 100-200, Góry